sobota, 26 marca 2016

Wielkanoc 2016 Cykl mini








- Tatusiu, kiedy pójdziemy do kościoła z kosyckiem –wysepleniła czteroletnia dziewczynka zadzierając głowę do góry i spoglądając swoimi dużymi błękitnymi oczami na ojca.
-Kotku nie ma jeszcze dziewiątej -odparł spoglądając z góry na swoją córeczkę. Dopiero, co zjadłaś śniadanie i jest jeszcze zimno. Może pójdziesz do swojego pokoju i pobawisz się chwilę sama-zaproponował uśmiechając się do córeczki.  Niedługo przyjedzie babcia Helena z dziadkiem Krzysiem to zajmą się tobą.
- Hulaaa- zapiszczała dziewczynka na słowa ojca i bez sprzeciwu i w podskokach pobiegła do swojego pokoju.
Bardzo lubiła swoich dziadków. Zarówno tych od strony taty, co i mamy, bo cała czwórka rozpieszczała ją i spełniała jej zachcianki. Z przyjścia babci Heleny i dziadka Krzysia cieszyła się szczególnie, bo ostatnie dwa tygodnie spędzili na wycieczce z okazji rocznicy ślubu, wrócili we środę i stęskniła się za nimi.  Wczoraj wieczorem natomiast jak odwiedzili ich to dziadek obiecał jej pójście na rowerek. Emilka zresztą od urodzenia była ich oczkiem w głowie i bardzo często zajmowali się wnuczką, bo od czasu przeprowadzki Uli i Marka z Siennej na Miedzianą mieszkali blisko siebie. Pogodzili się też z tym, że to Ula jest ich synową, a nie Paulina i zaakceptowali ją w pełni.
Patrząc na biegnąca córkę uśmiechnął się, że tak łatwo ją przekonał i zajął się swoją pracą. Stał właśnie na aluminiowej drabince i zawieszał firanki w salonie. Dokładnie tak jak mówiła mu wczoraj mama.  Pamiętaj Marek jedna zakładka, jedna żabka i żebyś nic nie opuszczał, bo wszystko jest wyliczone i jak coś opuścisz to będziesz musiał przewieszać.  Musiał jeszcze pójść do sklepu po ostatnie zakupy, naszykować święconkę, ogarnąć salon, odebrać tort dla Betti, a przede wszystkim to odebrać o trzynastej Ulę ze szpitala.  Dlatego też spoglądał, co jakiś czas na podjazd domu i czekał z niecierpliwością na przyjazd rodziców. Miał nadzieję, że pomogą mu w przygotowaniach świątecznych i opiece nad Emilką. 
Rodzice wkrótce przyjechali i odciążyli go nieco. Po przywitaniu się z synem i wnusią mama wzięła się za prace kuchenne, a ojciec zajął się wnuczką i poszedł z nią na jarmark wielkanocny i do sklepu.  On natomiast wszedł z powrotem na drabinę i wrócił do zawieszania firan. Był już w połowie pierwszego okna, ale ręce miał już omdlałe, a okien było aż trzy. Cieszył się w duchu, że nie musi zakładać firanek w pozostałych czterech pokojach ani ich sprzątać, bo zrobiła to wczoraj pani Zosia z pomocą Ali, Beatki i jego mamy. Dwadzieścia minut później firanki były zawieszone i mógł zajął się mniej męczącym, jak stwierdził zajęciem, czyli odkurzaniem mebli i podłogi. Uporał się z tym w po półgodziny i zrobił sobie zasłużoną przerwę na kawę.  Ojciec z Emilką również wrócili z zakupów i wspólnie zajęli się malowaniem jajek i szykowaniem święconki. 
 
W czasie, kiedy dziadkowie poszli z wnuczką do kościoła i na spacer Marek pojechał po Ulę. Była właśnie w siódmym miesiącu ciąży i do tej pory ciąża rozwijała się prawidłowo, ale w ostatnich dniach poziom cukru był zbyt wysoki i ostatnie cztery dni musiała spędzić w szpitalu. Przejęła się tym, bo chciała, aby te święta były wyjątkowe i planowała je od dawna i sama chciała zająć się organizacją. Miały to być, bowiem pierwsze święta w ich nowym domu.  Wprowadzili się tu, na początku roku, gdy kawalerka Marka stała się zbyt mała na trzy osoby.  Rzeczy i zabawki Emilki zajmowały coraz więcej miejsca i nie miała też wystarczająco dużo miejsca na zabawę. W dodatku spanie z Emilką w jednym pokoju stało się uciążliwe.  Miała zwyczaj wychodzić ze swojego łóżeczka i przychodziła spać do ich łóżka albo przypatrywania się im, co zdecydowanie krępowało Marka i pogorszyło ich łóżkowe sprawy.  Rodzice stwierdzili również, że już najwyższy czas, aby ich córeczka miała swój pokój.  Gdy, więc okazało się, że Ula jest w ciąży sprawa kupna nowego domu została przesądzona.  Wkrótce znaleźli coś idealnego dla siebie. Mały domek z ogrodem w pobliżu rodziców Marka i po małym remoncie zajęli się urządzaniem.  Na dole był duży salon, który służył również za jadalnię oraz kuchnia i toaleta. Na górze natomiast były cztery pokoje. W największym z nich mieściła się ich sypialnia, a naprzeciw niej były dwa mniejsze pokoje.  Jeden był przeznaczony dla Emilki, a drugi dla dziecka, które miało im się wkrótce urodzić.  Emi ku ich radości na wiadomość o własnym pokoju, nazwanym pokojem małej księżniczki, zareagowała bardzo entuzjastycznie i nie trzeba było jej przekonywać, aby dzieliła go sama, a jej nocne wędrówki do łóżka rodziców ustały.   Na końcu korytarza zaś mieścił się pokój gościnny. Najczęściej spała tam Beatka, bo często spędzała z nimi weekendy.

Marek zjawił się w szpitalu tuż przed trzynastą z dwoma bukietami tulipanów. Jeden bukiet przeznaczony był dla żony, a drugi dla personelu oddziału za opiekę nad nią.  Przed wyjściem oboje poszli do dyżurki pożegnać się i złożyć świąteczne życzenia.  Ze szpitala Ula wyszła w radosnym nastroju i ulgą, że wraca do domu i że z jej ciążą jest wszystko dobrze. Przez cały wczorajszy dzień i dzisiejszy ranek bała się, bowiem że poziom cukru podniesie się i święta będzie musiała spędzić w szpitalu.  Najbardziej jednak  cieszyła się na spotkanie z córką, bo stęskniła się za Emilką i chciała jak najszybciej  ją przytulić.
Dziewczynka, chociaż tęskniła się za mamą i czekała niecierpliwie na jej powrót, to jak na czterolatkę rozłąkę znosiła dzielnie.  Jeszcze przed pójściem do szpitala we trójkę obejrzeli książeczkę o szpitalu i przygotowali na krótkie rozstanie.  Wiedziała też, że wkrótce urodzi się jej braciszek i aby był zdrowy mama musi parę dni spędzić w szpitalu.  Ula dla złagodzenia tęsknoty obiecała jej również, że będą rozmawiały przez telefon i słowa dotrzymała. Dzwoniła do córki rano i wieczorem i gawędziła z nią chwilę. Za każdym też razem Emilka pytała mamę o powrót do domu.  To jednak zachowali z Markiem w tajemnicy, bo znali córkę i wiedzieli, że będzie zbyt podekscytowana i odbije się to na jedzeniu i spaniu.  Chcieli też, aby w sobotę po przyjściu z kościoła miała niespodziankę.

-Mamusia- zawołała radośnie Emilka na widok siedzącej na sofie Uli, a starannie przygotowany przez nią koszyczek wypadł jej z rączek.
-Cześć kochanie- odparła tuląc córeczkę do siebie. Tak bardzo tęskniłam za tobą i za tatusiem.  Mam nadzieję, że byłaś grzeczna i słuchałaś się taty i dziadków?
- Była grzeczna–odpowiedziała za wnuczkę Helena. Witaj Ula-dodała całując synową w policzek, a chwilę po niej uczynił to również Krzysztof.
-Dzień dobry- odparła. Mama zawsze broni i chwali Emilkę, nawet jak cały dzień rozrabia i z aniołka zmienia się w diabełka-mówiła bez złości.
-Bo to prawda. Emilka to anioł a nie dziecko- zachwalała Helena wnuczkę, dla której Emilka zawsze była grzeczna.  Przy jedzeniu nie marudziła, myła ząbki, razem z Beatką sprzątnęła swój pokój, nie marudziła jak miała iść spać.  A jak się ty czujesz?    
 -Lepiej mamo- odparła. Pani diabetolog zapewniła mnie, że jak będę uważać na dietę to nie powinno być już żadnych komplikacji. I muszę badać regularnie cukier.
-To dobrze- uśmiechnęła się. Twoje zdrowie i dziecka jest najważniejsze. Leż, więc i odpoczywaj a my zajmiemy się wszystkim.
- Tylko jest mi właśnie głupio, że zaprosiłam was i ojca na święta a wyszło na to, że zapędziłam do pracy-rzekła z wyrzutami sumienia.  I jeszcze przez ostatnie dwa dni musieliście zajmować się wnuczką.
- Tym się mnie martw kochanie i nie czuj się winna- odparła przyjaźnie teściowa.  Zapraszając nas na Wielkanoc nie mogłaś przewidzieć, że wylądujesz w szpitalu. Zresztą nawet gdybyś była w domu to i tak razem z Alicją byśmy przyszły pomóc ci w przygotowaniach. Jesteś w ciąży i nie powinnaś brać na swoje barki organizację całych świąt-tłumaczyła racjonalnie.
 -Mama ma rację kochanie- rzekła Marek wracając z kuchni z herbatą dla niej. Najważniejsze jest twoje zdrowie i dziecka.  Leż na sofie i nadrabiaj czas z Beatką.
-Zobacz mamusiu – odezwała się jak na zawołanie Emilka ukazując przy okazji w całej okazałości swój uśmiech odziedziczony po ojcu. Mam czekoladowego zającka i jajka.  A w przedskolu był zajączek i przyniósł plezenty–  mówił  raz po raz sepleniąc. I jeszce jajka malowaliśmy i byliśmy w kościele wszystko to po, po klopić –dodała zapominając słowa poświęcić. A z babcią babkę piekliśmy i ….
Dobrze jest być w domu i mieć taką rodzinę- pomyślała słuchając paplaniny córki.  I może jednak te święta będą udane, chociaż mój wkład będzie równać się z zerem i będę głównie leżeć.  

 Następnego dnia Marek wstał wcześnie i zajął się przygotowaniem wielkanocnego śniadania. Wstawił jajka i białą kiełbasę, pokroił szynkę i pasztet, a na patery wyłożył owoce i wielkanocną babkę oraz sernik. Nakrył również stół w salonie i przystroił baziami, żonkilami i świątecznymi ozdobami. Dopełnieniem całości był koszyczek z święconką. Przed dziewiątą przyjechał ojciec Uli z Alą i Beatką i przywieźli żurek i sałatki, a chwilę po nich dotarli również Dobrzańscy z mazurkiem i pieczonym schabem na danie główne. 


Półgodziny później wszystko było już gotowe i mogli zasiąść do stołu. Zanim zaczęli jeść wszyscy złożyli sobie życzenia a Marek, jako pan domu zabrał głos.
-Kochani dzieląc się jajkiem, w te piękne święta chciałbym złożyć Wam wszystkim życzenia.

 Życzę Wam zdrowych i pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei, radości, smacznego jajka, radosnego nastroju, serdecznych spotkań z najbliższymi oraz zajączka bogatego i wesołej zabawy w lany poniedziałek.
                                Życzy RanczUla. 

Po śniadaniu przyszedł czas na podarunki. Dorosła część obdarowała się tylko symbolicznie małymi upominkami, a na Emilkę i Beatkę, która obchodziła swoje urodziny, czekały większe prezenty.  Ula zabawiła się z nimi w ciepło - zimno i obie musiały szukać swoich prezentów. Beatka wzięła za rękę siostrzenicę i chodziła z nią po salonie i kuchni według wskazówek Uli i Marka. Wkrótce mogła cieszyć się z leginsów podarowanych jej przez ojca i Alę, z markowych sportowych butów, które dostała od siostry i szwagra oraz z bluzy od Dobrzańskich.  Najszczęśliwsza była Emilka, bo stała się właścicielką pokojowego namiotu- domek podarowanego przez rodzinę Uli oraz z kuchni kupionej przez Dobrzańskich w Hiszpanii. Rodzice natomiast byli bardziej praktyczni i podarowali córce pościel w kolorowe motylki.

Popołudnie spędzili w jeszcze większym gronie, bo do obecnych już gości dołączył Jasiek z Kingą oraz Pszhemko.  Marek wraz z Jaśkiem wyciągnęli z garażu niedawno zakupione meble ogrodowe i kawę wypili w ogrodzie. Kwietniowa pogoda jak najbardziej zachęcała do spędzania czasu na powietrzu i dopiero późnym popołudniem wszyscy wrócili do domu.  Po powrocie z dworu Ala, Helena i Kinga zajęły się przygotowaniem kolacji, a reszta towarzystwa poszła do salonu. Wieczór minął w równie miłej atmosferze, co cały dzień.   To Marek, jak przystało na pana domu, zadbał o tą rodzinną i świąteczną atmosferę. Wszyscy rozmawiali ze sobą, śmiali się, żartowali, jak przyjaciele, którzy znają się od lat i nie dzieli ich różnica wiekowa.   Najwięcej uwagi jednak skupiał na żonie i zaleceniach lekarki, aby Ula odpoczywała i pamiętała o diecie. Przez cały dzień chodził koło niej i opiekował się nią. Okrywał kocem, podawał, owoce, herbatę, masował stopy.   
Czas przy świątecznym stole szybko mijał, nastał wieczór i czas było zbierać się do wyjścia. Zanim goście rozeszli się do swoich domów panie z pomocą Marka sprzątnęły stół, pozmywały i poukładały naczynia w szafkach.  Dopiero, gdy wszystko było już uprzątnięte pożegnali się i odjechali.   Została tylko Beatka, bo do szkoły miała pójść dopiero we środę.  

Drugi dzień świąt Marek rozpoczął od małego śmigusa-dyngusa na wszystkich trzech dziewczynach. One nie były mu dłużne i całą trójką ku uciesze Emilki naskoczyły na niego z małymi sikawkami- jajo.  Nie protestował i dał się zmoczyć, bo widział jak wiele radości ma z tego Emilka. Później zrobił dla wszystkich śniadanie i poszedł z córką i Beatką do kościoła.
Popołudniem natomiast spędzili z Olszańskimi i ich córką Natalką. Ich pociecha była tylko parę miesięcy młodsza od Emilki i obie dziewczynki często się spotykały na zabawie. Dzisiaj było podobnie i pod czujnym okiem Beatki bawiły się nowymi prezentami Emilki, a ich rodzice mieli czas dla siebie.  Ula wraz z Wiolettą siedziała na tarasie i wygrzewając się słuchała paplaniny przyjaciółki. Jej dawne podłości już dawno zostały zapomniane i podobnie jak ich mężowie często spędzały  ze sobą czas.  Panowie natomiast siedząc w salonie i oglądając powtórkę meczu wspominali dawne kawalerskie czasy. Oboje od czasu, kiedy zrozumieli, że Ula i Wioletta są tymi jedynymi kobietami stali się porządnymi mężami i ojcami.
Od Dobrzańskich odjechali dopiero po kolacji. Ula po ich wyjściu poszła od razu położyć się, a Marek wziął się za usypianie córki i małe sprzątanie. Do sypialni wrócił dopiero, gdy Emilka już zasnęła naczynia były w zmywarce a reszta jedzenia schowana do lodówki.
-Mocno zmęczona?- zapytał podając jej herbatę. Wioletta potrafi człowieka zamęczyć samym mówieniem.
- Nie-odparła uśmiechając się.  Już dawno przyzwyczaiłam się do jej gadaniny.  Wiesz, że to były pierwsze święta od niepamiętnych czasów w czasie, których leniuchowałam-stwierdziła tuląc się do męża w sypialni.
-Skarbie w końcu należał ci się wypoczynek -odparł. Tato nieraz opowiadał mi jak dzielnie zastępowałaś mamę w czasie świąt.  Zresztą sam widziałem ile serca wkładałaś w organizację świąt w poprzednich latach naszego małżeństwa. Byłaś gospodynią na medal i raz mogłaś organizację świat powierzyć innym. Zwłaszcza, że jesteś w ciąży.  A za parę miesięcy, kiedy będzie Boże Narodzenie to znowu będziesz tą gospodynią na medal.  A później znowu będzie Wielkanoc i znowu Boże Narodzenia i tak dalej kochanie i tak dalej.  
 -To prawda- odparła radośnie. Przed nami jeszcze wiele świąt i wiele okazji do organizowania ich.
 
Taka mała miniaturka na Zajączka napisana w naprędce w trzy wieczory i dzisiejsze przedpołudnie. I jeszcze raz Wesołego Alleluja. 


sobota, 19 marca 2016

50 lat później. Miniaturka.



Z podziękowaniami za 50 000wejść.

Przed firmę Dobrzańscy i spółka zajeżdżały kolejne samochody, a sala pokazowo-bankietowa Lamur wypełniała się gośćmi.  Zebrali się oni tutaj, aby uczestniczyć w wyjątkowej uroczystości i teraz czekali z niecierpliwością na przyjazd tych dwóch najważniejszych osób.  Tuż przed piętnastą pod firmę podjechał najnowszy model Dixa a zza kierownicy sprawnie wyskoczył młody mężczyzna, otworzył tylne drzwi i pomógł wyjść pasażerom siedzącym z tyłu auta. Parę minut później bez pośpiechu i przy ogólnej owacji na stojąco weszli na salę i zostali przywitani toastem wzniesionym na ich cześć.  To właśnie dzisiaj przypadała pięćdziesiąta rocznica ślubu Uli i Marka a uroczystość ta zgromadziła całą ich rodzinę i przyjaciół.  Okolicznościowe i powitalne przemówienie przy symbolicznej lampce szampana wygłosił ich najstarszy syn prawie pięćdziesięcioletni wykładowca ekonomii Mikołaj Dobrzański.
 - Kochani jest mi niezmiernie miło powitać Was tu wszystkich- rzekła na początek.  Zebraliśmy się dzisiaj, aby uczcić jubileusz małżeństwa naszych kochanych, rodziców, dziadków, bliskich, krewnych i przyjaciół.   Każdy z nas wie, jaka była historia tej wspaniałej i wielkiej miłości i nie ma sensu zbyt długo się nad nią rozwodzić.  Przypomnę, więc ją w skrócie.  Wasz wspólny los miał początek ponad pół wieku temu we firmie. Najpierw łączyła Was praca, później zwykłe koleżeństwo przerodziło się w przyjaźń, aby ta z kolei przerodziła się w miłość.  Historia tej miłość miała wiele zwrotów akcji i być może, gdyby nie plan wujka Sebastiana nigdy by się nie spełniła czy wydarzyła. Na szczęście jednak jak mawia mistrz Pszemko w końcu znaleźliście swój wspólny port. Potem przyszedł czas na wspólne życie i na chwile te radosne związane z przychodzeniem na świat dzieci, ale i smutne, gdy przyszło zmierzyć się z nieszczęściami i problemami.  Jednak  zawsze potrafiliście być dla siebie oparciem i  wspólnie rozwiązywać wszystkie problemy i być lekiem na smutki. Tej zgody i miłości można tylko Wam pozazdrościć i brać z niej przykład.    Dla mnie, dla Hani i Szymka najważniejsze jest to, że potrafiliście wychować nas na dobrych, szlachetnych ludzi i zbudować naszą rodzinę. Mieliśmy poczucie bezpieczeństwa i wsparcia, bo zawsze mieliście dla nas czas.  Zresztą do dzisiaj możemy liczyć na dobrą radę i pomoc.    Za to w imieniu swoim jak i mojego rodzeństwa chciałbym podziękować.  Za zbudowanie naszej rodziny i za trud wychowania nas i wnuków.  Mamy też nadzieję, że my wasze dzieci i wnuki będziemy potrafili  przekazać kultywowane przez Was wartości następnym pokoleniom i będą oni wzorować się Waszym życiem.  Kończąc swoją przemowę chciałbym jeszcze złożyć Wam kochani rodzice gratuluje, że dożyliście tak pięknego wieku w miłości i szczęściu i oby  wszystko to trwało jak najdłużej i moglibyście przeżyć ze sobą kolejne piękne lata i dożyć kolejnych jubileuszy.
 
Mamo, tato.

W  tak pięknym dniu, jakim jest 50 rocznica Waszego Ślubu życzymy Wam Błogosławieństwa Bożego, pociechy z dzieci i wnuków.  Radości i pokoju serca, a nade wszystko sił i zdrowia, by w radości przeżyć kolejne rocznice, aż do dębowej i dłużej.


Dodatkiem do życzeń był bukiet kwiatów wręczony Uli oraz dwa szczególne upominki od rodziny. Obraz namalowany przez znajomego ich wnuczki a przedstawiający ich samych spacerujących po plaży z czasów młodości, oraz drugą część albumu ukazującego ich wspólne życie po srebrnych godach.
Po tej nieco oficjalnej części przyszedł czas na indywidualne życzenia, drobniejsze upominki i ustawiła się do nich długa kolejka chętnych. Jako pierwszy podszedł Mikołaj z żoną Aldoną, a tuż za nim o trzy lata młodsza jego siostra Hania, wzięta prawniczka, z mężem Tomkiem i nastoletnią córką Mają. Kolejną parą był najmłodszy syn trzydziestoczteroletni Szymon, obecny prezes firmy, z żoną Patrycją i swoimi dziećmi, ośmioletnim Mieszkiem i pięcioletnią Liwią. Najmłodsi wnukowie przygotowali dla nich również specjalne wierszyki i laurki.
Po nich jubilatów obtoczyła ta dorosła część wnuków ze swoimi rodzinami. Syn Mikołaja z żoną i prawnukiem Miłoradem oraz dwie jego córki jedna z mężem a druga z chłopakiem i syn Hani wraz z narzeczoną i córeczką Korną.
Kolejnymi winszującymi było rodzeństwo Uli, ich rodziny i dalsi krewni. Na końcu kolejki natomiast stali przyjaciele Uli i Marka.  Olszańscy, Szymczykowie, Iza i Ela ze swoimi mężami, ponad dziewięćdziesięcioletni mistrz Pszemko z Wojtkiem i jego rodziną oraz ci, których mieli okazję poznać w ciągi tego półwiecza.
 Gdy już ostatnie gratulacjach i życzeniach zostały złożone i wszyscy usiedli do stolików głos w imieniu swoim i Uli zabrał Marek.
- Kochani jest nam niezmiernie miło, że jesteście tu razem z nami i świętujecie nasze szczęście. Dziękujemy, że pamiętaliście, za przybycie i życzenia.   A tobie kochanie- zwrócił się do żony biorąc jej dłoń w swoje ręce i patrząc z miłością - chciałby podziękować.
 Ula, choć dobiegała siedemdziesięciu sześciu lat ciągle była piękną kobietą i robiła na mężczyznach wrażenie.  Marek mógł przekonać się o tym wychodząc z nią do klubu seniora i na spacery.  Włosy ciągle miała swojego naturalnego kolor bez śladu siwizny, a uśmiech i spojrzenie było młodzieńcze.  Nawet te kilka zmarszczek wokół oczu, ust i na czole nie odbierało urody tylko dodawało dostojeństwa i uroku przy uśmiechu.  
Marek trzymał się równie dobrze, co żona i nie wyglądał na swoje osiemdziesiąt lat.  Włosy, choć były lekko przyprószone siwizną a na twarzy widniało kilkanaście zmarszczek i plam starczych, to ciągle nosił ślady swojej urody. Pozostały mu nawet dołeczki w policzkach, które po latach ciągle robiły na żonie i innych paniach duże wrażenie.
Dbali również o to, aby zawsze elegancko wyglądać. Tego ważnego dla nich dnia również prezentowali się wytwornie. Ula ubrana była w niebieską sukienkę i nieco ciemniejszy żakiet, a Marek dopasował do tego krawat i koszulę. Dostojeństwa dodawała mu również elegancka laseczka, z którą w ostatnim czasie nie rozstawał się. Nie zaniedbywali także sprawności fizycznej i umysłowej. Chodzili na spacery, do przyjaciół, zwiedzali świat, opiekowali się najmłodszymi wnukami, a z pomocą pana Karola zajmowali się również ogrodem.  Czasami też wpadali do firmy na małą kontrolę i z dobrą radą.   Z pracy oboje zrezygnowali piętnaście lat temu i oddali stery starszemu synowi, a ten z kolei po paru latach prezesurę oddał młodszemu bratu.  Mikołaj zdecydowanie wolał pracę ze studentami niż siedzenie za biurkiem, a Szymon był urodzonym przywódcą i z prowadzeniem firmy radził sobie równie dobrze, co dziadek Krzysztof i rodzice.  Firma przez te półwiecze pod zarządami Uli i Marka, a później ich synów rozrosła się i podbijała rynki zagraniczne. Od dawna również nie nazywała się FD tylko Dobrzańscy i spółka.  Rodzeństwo Febo, bowiem po dwóch latach od czasu pamiętnego pokazu i po wielu konfliktach postanowili w końcu odsprzedać swoje udziały i wyjechać na stałe do Włoch. Od tej pory relacje z nimi każdym rokiem malały a po śmierci rodziców Marka całkiem ustały. 

-Dziękuję ci za wszystkie chwile spędzone wspólnie, za Twój uśmiech, który wypełniał moje życie i że dałaś mi siebie.   Dziękuję Ci za Twoje serce najlepsze, jakie można mieć i za czas, który poświęcałaś i poświęcasz dla mnie. Dziękuję, że zawsze mogę na Ciebie liczyć i że zawsze byłaś jesteś i będziesz przy mnie. Dziękuję za Twoją miłość, radość, entuzjazm i za wszystko, czym mnie obdarowałaś. Za Mikołaja, Hanię, Szymka i za Kasię, chociaż była z nami tylko parę dni. Dzięki Tobie kochanie wiem, jak piękne jest życie i że proste rzeczy dają szczęście. Nauczyłaś mnie kochać i pokazałaś, co to jest miłość.
  
Kochanie z okazji tych pięknych Złotych Godów życzę Tobie i Sobie żebyśmy dalej szli razem przez życie szczęśliwi, uśmiechnięci, w zdrowiu i chorobie.

-Mężu –odparła bardzo oficjalnie.  - A ja dziękuję ci również za to wszystko i jeszcze za śniadania do łóżka, kwiaty i niespodzianki bez okazji, komplementy i najpiękniejsze wspomnienia. I za to, że jesteś ze mną tyle lat wierny i kochający.
Później przy przyszedł czas na odśpiewanie po raz drugi Sto lat i symboliczny pocałunek. Upominkami nie obdarowywali się, bo zrobili to rano. Marek oprócz bukiety kwiatów podarował żonie kryształowe serce z wygrawerowaną dedykacją, a Ula dała mu eleganckie wieczne pióro.   W planach mieli również dwutygodniowy wyjazd do ich ulubionego uzdrowiska w górach, aby tam w ciszy i zieleni zregenerować siły.

Zabawa trwała do późnego wieczora i do domu wrócili po dziesiątej. Od ponad czterdziestu lat mieszkali w posiadłości Dobrzańskich. Na początku z rodzicami Marka, a po ich śmierci zamieszkał z nimi Szymek ze swoja rodziną.    Na parterze mieli do swojej dyspozycji sypialnię połączoną z toaletą, gabinet Marka i pokój dla Uli.  Ula po przyjściu skierowała się prosto do sypialni, a Marek poszedł do kuchni zrobić dla nich herbatę i naszykować leki. Gdy wrócił do sypialni zastał żonę siedząca na łóżku a na podłodze rozłożone były cztery pudła z pamiątkami.  Schowane tam było prawie całe jej życie od czasów, gdy była nastolatką, poprze ich wspólne życie do dzisiejszego dnia. Wśród tych bezcennych dla niej szpargałów można było znaleźć jej pamiętniki, zdjęcia, listy miłosne pisane przez Marka przez cały okres ich małżeństwa, wycinki z gazet, drobniejsze upominki dawane jej przez męża, bileciki od kwiatów oraz te związane z dziećmi i wnukami. Wszystkie te rzeczy miała poukładane i posegregowane latami i w teczkach, aby wiedział, co i gdzie szukać. Dzisiejszego wieczora pominęła przeglądanie pamiątek z czasu swojej młodości i zajęła się tymi dla niej najcenniejszych związanymi z Markiem i rodziną. Te pierwsze pochodziły z okresu, gdy jeszcze nie byli razem a związek z nim był dla niej wydawałoby się niespełnionym marzeniem.  Były tam zdjęcia z jego wypadku i pierwszej kolekcji FC Sportiwo z jej koszmarny strojem na czele.  Zachował się nawet ten nieszczęsny list Sebastiana, książka „Cień Gwiazdy” i folder ze SPA. Z każdym rokiem kolekcja zbiorów Uli powiększała się, o kolejne pamiątki z różnych etapów ich związku i uroczystości rodzinnych. W większości stanowiły to zdjęcia ze ślubów, narodzin dzieci, komunii i ich pobytem w szkole. Ale były też opaski szpitalne ich dzieci, pierwsze skarpetki, rysunki, laurki i dyplomy z czasów dziecięcych. Z biegiem lat i pojawianiem się kolejnych wnuków na świecie wszystkich tych pamiątek i bibelotów przybywało. Dzisiaj do tej kolekcji Ula dołożyła kolejne zdjęcia zrobione przez wnuków najnowszymi modelami aptela.  Były tu również nieliczne zdjęcie ich zmarłej córeczki Kasi.  Dwa lat po urodzeniu Hani, Ula ponownie zaszła w ciążę, ale dziewczynka miała wadę serca i zmarła parę dni po urodzeniu w czasie operacji.  Choć od tego czasu minęło ponad czterdzieści lat ciągle ta strata bolała. Po tym ciosie Ula długo nie mogła otrząsnąć się i dopiero po dziecięciu latach, gdy miała już ponad czterdzieści lat zaliczyli z Markiem wpadkę i urodził się im drugi syn Szymon.

  -Proszę skarbie – rzekł Marek siadając obok żony. Twoja melisa z pomarańczą.
-Dziękuję - odparła uśmiechając się zarówno do niego, jaki i do ich ślubnego zdjęcia. Czas tak szybko mija, prawda Marek. Jeszcze wczoraj byliśmy młodzi, a dzisiaj starzy.
-Nic na to nie poradzimy-odrzekł. Jest tak od wieków, że człowiek rodzi się, rośnie, dojrzewa, starzeje się i umiera. Ale nie myśl o tym kochanie- dodał spoglądając na żonę z uśmiechem.  Cieszmy się, że nasze życie jest takie wspaniałe. Razem przez ponad osiemnaście tysięcy dni w miłości i szczęściu.  
- To prawda-odwzajemniła uśmiech. Nie ma, co patrzeć w przeszłość tylko w przyszłość. Zamierzam ten czas, który pozostał nam wykorzystać w pełni.
-Kochanie- odparł patrząc na nią podejrzliwie. Nie wiem jak ty, ale ja nie zamierzam jeszcze umierać a zabrzmiało to tak jakby któreś z nas miałby wkrótce umrzeć.
-Fakt –przyznała się. Tak to zabrzmiało, ale chodziło mi o to, że zamierzam cieszyć się każdą chwilą spędzoną z tobą i naszą rodzina.
- Wiem kochanie- odparł podając jej kieliszek z lekami. Ja zamierzam zrobić dokładnie to samo.  To, co Ula nasze zdrowie-dodał i symbolicznie stuknął się swoim kieliszkiem.
-Nasze zdrowie –odparła uśmiechając się.

Dane im było przeżyć ze sobą jeszcze długich szesnaście lat. Jednak któregoś wiosennego dnia wszystko się skończyło. Szymek zaniepokojony tym, że rodzice nie wychodzą z pokoju zajrzał do ich sypialni. Zastał ojca trzymającego za rękę żonę a jego głowa spoczywała bezwładnie na jej piersiach.  Lekarz, który przyjechał stwierdził zgon matki w nocy z przyczyn naturalnych, a ojcu prawdopodobnie pękło serce z rozpaczy kilka godzin później. 
Parę dni później odbył się ich pogrzeb, który zgromadził całą ich rodzinę, żyjących jeszcze przyjaciół i znajomych. Uroczystość ta, choć smutna, jak powiedział kapłan w kazaniu, była piękna i wzruszająca.
-Takie też było ich całe życie- wrócił do słów księdza w mowie pożegnalnej ich syn Mikołaj.  Była to piękna historia miłości odparta na zaufaniu, przyjaźni, zrozumieniu, szczerości, szacunku i troszczeniu się o siebie. Tak jak piękne było ich życie, przez które przeszli trzymając się za ręce, tak też piękna była Ich śmierć. Może wydać się to dziwne, że o śmierci można mówić, że była piękna, ale śmierć rodziców była piękna. Żadne z nich nie chciało odejść pierwszym, żeby nie zostawiać swojej połówki i zawsze twierdzili, że nie będą potrafili bez siebie żyć. Przed wielu laty, gdy przysięgali sobie miłość, wierność, uczciwość i że nie opuszczą się aż do śmierci nie przypuszczali nawet, jakie prorocze będą to słowa. Przeszli przez życie razem, razem odeszli, a teraz będą już na zawsze razem.  Nam nie pozostaje nic innego jak zachować Ich w naszej pamięci, sercach i myślach, jako wspaniałych rodziców, dziadków, pradziadków, krewnych i przyjaciół.   Stojąc nad Ich grobem nie możemy również zapomnieć o podziękowaniach za wszystko, co zrobili dla nas i wszystkich tych wartościach, które wpajali nam przez te sześćdziesiąt pięć lat. Zawsze też byli życzliwi dla innych, uśmiechnięci i mieli czas dla rodziny i znajomych. Takich Ich też będziemy wspominać.  Jako kochających się małżonków, rodziców, życzliwych, uśmiechniętych i chętnych do pomocy. Dziś ogarnięci w wielkim smutku i żalu nie mówimy żegnajcie tylko do zobaczenia Kochani Rodzice.

Wiem, że miało być wczoraj, ale ze względu na natłok obowiązków nie wyrobiłam się z końcówką.  Zresztą napisanie mowy pożegnalnej łatwe nie jest i do końca zadowolona z efektów też nie jestem.  Na dopieszczanie czasu jak zwykle nie ma.
I przepraszam za opóźnienie.