poniedziałek, 31 października 2016

Wszystkich Świętych. Cykl miniaturek.



Ciąg dalszy miniaturki 14

-Tatusiu, kiedy pojedziemy do Rysiowa?- zapytała Emilka siedząc przy kuchennym stole i przelewając bezmyślnie łyżeczką kaszkę.
-Kotku ja zaniosłem już torbę do samochodu, mama ubiera Tomka tylko ty marudzisz z jedzeniem-odparł jej Marek.
-Bo mama kaszkę polewa mi sokiem malinowym- poinformowała z go miną niejadka.
-A nie mogłaś powiedzieć mi tego prędzej- rzekł z pretensją do córki i otwierając kolejne szafki.
- Mama trzyma go w lodówce na drzwiach w butelce po Kubusiu- poinstruowała ojca. — Będę mogła pójść z Betti na ślizgawkę i huśtawki? –zapytała patrząc na ojca całą swoją słodyczą.
-Nie będzie czasu kotku-zakomunikował jej rozwiewając brutalnie jej plany.  — Zresztą jest zimno.
-Przecież słońce świeci- stwierdziła spoglądając w okno.
-Owszem świeci, ale jest teraz jesień i jest zimno- wyjaśnił jej polewając kaszkę obficie soczkiem.  — Pobawisz się z Beatką w domu, a później pójdziemy zapalić znicz na grobie babci Magdy i zaniesiemy jej kwiaty. Będzie też twoja prababci Marysia.
-Czyli, kto?- dopytywała się.
-Babcia twojej mamy i mama twojej babci Magdy- odparł, ale dziewczynka zmarszczyła tylko nosek. — To taka jeszcze jedna babcia po babci Helenie i Ali- wyjaśnił jej bardziej przejrzyście.  — Widziała cię tylko dwa razy a ostatni raz jak miałaś dwa latka. Jest bardzo miła i będzie cię na pewno rozpieszczać.
-To może zabiorę swoją świnkę skarbonkę?- zapytała z wyraźnym ożywieniem.
 - Ani mi się waż- pogroził jej ojciec.
-To znaczy nie? -spytała, aby upewnić się.
-Co nie waż- zainteresowała się Ula, która z Tomkiem na rękach schodziła na dół.
-Emilka chce wziąć skarbonkę ze sobą, bo powiedziałem jej, że prababcia jest bardzo miła.
-Emi tak nie wolno- oburzyła się również jej mama.
-Babcia Helena i dziadek Krzysiu zawsze dają mi pieniążka jak przychodzę ze skarbonką do nich- oznajmiła im otwarcie i z niezadowoloną miną.
-Bo owinęłaś sobie ich wokół paluszka-skarciła lekko córkę.  — Nie możesz pytać też babci czy coś ma dla ciebie jak pytasz babcię Alę i dziadka Józefa- przestrzegała dalej córkę.—  Babcia pewnie i tak coś ci ładnego kupiła i da.  O czym ja w ogóle mówię-skarciła tym razem samą siebie. —  Emilko do Rysiowa jedziemy przede wszystkim na grób babci Magdy zapalić znicz i położyć kwiatki.  Tak, jak mówił ci tatuś. Przeżegnasz się ładnie i zmówisz za babcie modlitwę Aniele Boży, a ja kupię ci różę i położysz na grobie. Babcia jest twoim takim aniołem, który patrzy z góry na ciebie, czuwa i dzisiaj trzeba jej podziękować za to wszystko-wyjaśniła córce.
 -Patrzy na mnie jak na Beatkę? –zainteresowała się.
-Tak kochanie.
Rodzice już prędzej rozmawiali z nią na temat babci Magdy i tego gdzie jest. Emilka była bystra i sama niedawno zauważyła, że zamiast mama, do babci Ali jej mama i wujek Jasiu mówią Ala a Beatka ciocia. Byli akurat w Rysiowie to pokazali jej zdjęcia, wzięli na cmentarz i wytłumaczyli, że ich mama zmarła i jest teraz w niebie aniołkiem i patrzy z góry na wszystkich. Dziewczynka na swój sposób zrozumiała to i pytała ich czasami o tą nieznaną jej babcię.
-Betti musiało być smutno bez mamy- stwierdziła bardzo poważnie patrząc na swoją mamę. — Mi było smutno, gdy byłaś w szpitalu z Tomkiem.
- Miała dziadka, mnie, wuja Jasia- próbowała jej to wytłumaczyć rodzicielka. — Kochaliśmy ją za mamę i za siebie.  Była też za mała, żeby tęsknić i żeby było jej smutno. To mi, Jasiowi i dziadkowi było smutno po jej odejściu.
-Ale wy nie odejdziecie?- zapytała spoglądając z obawą na rodziców.
-Kochanie- przejął rozmowę Marek. — Każdy kiedyś umrze, ale my jeszcze nie teraz.
- To dobrze- wyraźnie poweselała. — Bo dobrze jest mieć mamusię, tatusia i Tomka.
-A my się cieszę, że mamy taką małą córeczkę-odparła Ula gładząc ją po główce. —  I babcia Magda cieszy się też, że ma taką wspaniałą wnusię jak ty.  To po niej masz drugie imię Magdalena. W pełni nazywasz się Emilia Magdalena Dobrzańska.
-A Tomek?
-Tomek ma na drugie imię Krzysztof, ja Agnieszka, a tata nie ma w ogóle drugiego imienia.
-Dlaczego nie ma?- rzuciła kolejnym pytaniem.
-Bo rodzice mi nie dali kotku-odparł ojciec. — Teraz kończ jeść kaszkę, bo musimy niedługo wyjeżdżać.

Rodzina Cieplaków na ich przyjazd już czekała. Razem z nimi babcia Marysia i wujek Karol brat Magdy. Mieszkali kilkadziesiąt kilometrów od Rysiowa i tylko dwa, trzy razy w roku przyjeżdżali i spotykali się z rodziną. Dzień Wszystkich Świętych był właśnie jednym z takich dni. Ula i Marek dojechali do Rysiowa, gdy Ala z Beatką szykowały ciasto i kawę. Krewni drugą żonę Józefa zaakceptowali i polubili już dawno i przyjeżdżali tu z przyjemnością.
Czas przy kawie mijał szybko i miło. Duszą towarzystwa była babcia Uli i ona prowadziła głównie rozmowę, zwłaszcza z Markiem.  Już w czasach narzeczeństwa miała słabość do przyszłego męża wnuczki, bo oczarował ją jak wiele innych kobiet w różnym wieku. Tego dnia, jednak  najwięcej czasu poświęciła prawnuczętom. Miała dla nich również małe prezenty. Emilce podarowała szmacianą lalkę „Zuzię” a Tomkowi zabawkę edukacyjną. Dziewczynce nowa babcia jak najbardziej spodobała się i chętnie siedziała u niej na kolanach i słuchała jej piosenek.  Marek również z wujkiem Uli, który prowadził dużą firmę budowlano-remontową znalazł wspólny temat do rozmowy, bo doradzał mu w sprawie budowy jego domu na Mazurach( patrz mini 11 ).  Dom był już w stanie surowym i teraz radził się na najlepsze rozwiązania ogrzewania i innych wykończeń. Gdy czas na kawę minął Ula razem z Alą zajęły się sprzątnięciem i wstępnym przygotowaniem obiadu. W południe Ala z Tomkiem została w domu a reszta domowników i gości poszła na cmentarz.
Na cmentarzu spędzili ponad godzinkę. Oprócz modlitwy i czasu spędzonego przy grobie matki była też okazja na odwiedzenie innych grobów i na spotkanie dalszych krewnych czy znajomych i na krótką rozmowę z nimi. Wyjście nie obyło się też bez niespodzianek. W czasie, gdy Ula z Markiem odeszli, aby znaleźć zapomniany grób i tam zapalić znicz to Emilka zgubiła się na chwilę, choć była pod liczną opieką dziadka, prababci, wujka Jasia i Karola, Beatki i sąsiadki pani Szymczykowej, która na chwilę dołączyła do nich.  Dziewczynka zbierając liście zobaczyła jedną panią w płaszczu, jaki miała jej mama i poszła za kobietą nie zważając na tłok. Na szczęście szybko znalazła się, bo przy pierwszym zbiegowisku ludzi i zanim wrócili jej rodzice. Mogli przez to, zajście te nieco zatuszować przed Ulą i Markiem.  

Po powrocie z cmentarza czekał na nich ciepły rosół, drugie danie, kawa i ciasto.  Na obiedzie pojawił się też Jasiek z Kingą. Od pięciu lat mieszkali we Warszawie w mieszkaniu Ali i kończyli teraz studia. Jasiek dziennikarstwo a Kinga pedagogikę. Planowali też ślub na przyszły rok w czasie lata. Zajęci pracą, studiami i miastowym życiem do rodzinnego Rysiowa wpadali od czasu do czasu. W przeciwieństwie do Uli, która przynajmniej raz w tygodniu odwiedzała ojca, Alę i Beatkę. Przyjeżdżała w tygodni sama z dziećmi albo w sobotę lub niedzielę z Markiem na cały dzień. Emilka i Tomek dziadków Dobrzańskich mieli, na co dzień i Ula chciała, aby z drugimi dziadkami zachować jak najczęstsze kontakty. Przy okazji dowiadywała się o plotkach i zaopatrywała się w  jajka i twaróg.
 Po obiedzie późnym popołudniem, gdy było już szaro Ula z Markiem jeszcze raz wybrali się na cmentarz. Ula  lubiła chodzić po cmentarzu, gdy nie było takiego tłoku i ze spokojem mogła przeżyć ten szczególny dzień. Chodzili alejkami i rozmawiali o życiu i o przemijaniu. 


-„ Odszedłeś od nas tak nagle pozostawiając smutek i żal. A chcieliśmy jeszcze tak wiele dokonać. W sercach naszych trwać będziesz na zawsze” – przeczytała Ula jedną z epitafii.  — Za każdym razem, gdy przechodzę tędy to nachodzą mnie takie nostalgiczne myśli. Znałam tego człowieka. Był dyrektorem w podstawówce. Najlepszy dyrektor, jaki tu był. Któregoś dnia położył się spać i nie obudził się.
-Ula na to nigdy nie ma odpowiedniego czasu-stwierdził posępnie. — Zawsze jest jeszcze coś do zrobienia, czeka się na coś.
-To prawda. I dlatego trzeba brać życie pełnymi garściami i ciesz się nim z całej siły. Jest zbyt kruche, żeby je przespać. Dzień twojego wypadku pamiętam jakby wydarzył się wczoraj, chociaż od tamtego czasu minęło już ponad pięć lat. Pamiętam swoją rozpacz i niepokój.
-Kochanie nie myśl teraz o tym-odparł tuląc ją do siebie. — Jestem przy tobie cały, zdrowy i kocham cię. Cieszmy się sobą, dziećmi, rodziną, przyjaciółmi, tym co mamy. Dzisiejszego dnia wbrew wszystkiemu trzeba się cieszyć a nie smucić.
-Masz rację nie ma sensu teraz myśleć o odchodzeniu-odparła przytulając się bardziej do niego.  — Zwariowalibyśmy gdybyśmy myśleli ciągle o tym.
Nie wiedzieli, że jeszcze tego samego wieczora przekonają się jak kruche jest życie i że ich rozmowa jest poniekąd prorocza.
Po powrocie zjedli jeszcze kolację ze wszystkim, pożegnali gości i sami szykowali się do odjazdu. Z Rysiowa wyjeżdżali zadowoleni ze spotkania z rodziną i uśmiechnięci.
Droga powrotna dłużyła im się, bo był szczyt powrotów i dużo korków.  Tomek wrażeniami całego dnia smacznie spał, a Emilka z lalką w rączkach nuciła sobie nauczoną niedawno w przedszkolu piosenkę „ Zuzia lalka nieduża”. Ich rodzice natomiast rozmawiali i słuchali stołecznego radia informującego o utrudnieniach w ruchu we Warszawie i okolicy. Tuż po przekroczeniu rogatek Warszawy zadzwonił telefon Uli.
-Dziwne Marek- rzekła do męża. — Numer prywatny-dodała, ale mimo wszystko odebrała.
-Co?- zapytała po chwili milczenia, a w jej głosie słychać był strach. — W którym są szpitalu.
-Dzwonił do mnie ktoś z policji i powiedział, że Wiola z Sebastianem i Natalką mieli wypadek i są w szpitalu na Biskupińskiej- wyjaśniła Markowi. — Nie potrafią dodzwonić się do rodziny Wioli to zadzwonili do mnie, bo to do mnie dzwoniła ostatni raz. Musimy tam natychmiast jechać Marek. Zadzwonię do twoich rodziców i spytam czy już wrócili i czy mogą zająć się dziećmi.
-Oczywiście, że pojedziemy-zgodził się z żoną w stu procentach.

Rodzice Marka już na nich czekali przed ich domem.  Helena wzięła śpiącego już Tomka a jej mąż zajął się Emilką i torbami. Do szpitala było blisko to dotarli tam szybko. Dużo o stanie zdrowia przyjaciół nie dowiedzieli się, bo nie byli z rodziny, ale z tych pobieżnych informacji to Wioletta ze względu, że była już w ósmym miesiącu ciąży to zmuszeni byli zrobić jej cesarką a Sebastian również był operowany. Tylko Natalka z wypadku wyszła praktycznie bez obrażeń i miała tylko zadrapania i siniaki. Była jednak w szoku i potrzebowała kogoś, kogo zna. Marek zadzwonił również do rodziców Sebastiana, ale ze względu, że byli daleko poza Warszawą to nie mogli tak szybko przyjechać. Uli udało się natomiast skontaktować z rodzicami Wioli i obiecali przyjechać jak najszybciej. Poszli przede wszystkim do Natalki. Przyjazd cioci i wujka był dla niej zbawienny i nie zostawili jej aż do przyjazdu jej dziadków. W szpitalu zostali do połowy nocy, bo chcieli poczekać aż skończą operować Sebastiana i spytać o jego stan.
-Kochanie czas wracać do domu- rzekł Marek, gdy lekarz operujący ich przyjaciela wyszedł i poinformował, że operacja przebiegła bez komplikacji. — Nic więcej nie możemy dzisiaj zrobić, a sen jest nam potrzebny.
-Tak jedźmy- zgodziła się z nim. — Co za ironia losu Marek- mówiła wychodząc ze szpitala. — Jeszcze parę godzin temu rozmawiałam z Wiolą przez telefon, my rozmawialiśmy na temat ulotności życia, a teraz leżą ranni a mogli nawet stracić życie.
-Wiem Ula i też trudno mi w to uwierzyć- odparł z przygnębieniem. —Ale najważniejsze, że wszyscy żyją.  A jutro na spokojnie pomyślimy jak możemy im pomóc.
-Koniecznie Marek-poparła bezspornie męża.

Do szpitala wrócili następnego dnia. Było już więcej wiadomo o stanie zdrowia Olszańskich. Wiola była już po wszystkich badaniach i nic nie wskazywało na to, żeby miała jakieś obrażenia z wyjątkiem stłuczeń i wstrząsu mózgu.  Mała Sara też była w dobrym stanie i tylko ze względu na to, że była wcześniakiem była w inkubatorze. Stan Sebastiana natomiast był poważny, ale jak zapewniali lekarze niezagrażający życiu. Miał usuniętą śledzionę, obrzęk mózgu, połamane żebra i ogólne stłuczenia. Dotarli też jego rodzice a policja ustaliła okoliczności wypadku. Okazało się, że wina Sebastiana to nie była, bo inny kierowca nie zachował ostrożności przy wyprzedzaniu i uderzył czołowo w ich auto. Spotkali się też z Wiolettą. Leżała na sali pooperacyjnej a Ula mogła chwilę porozmawiać z nią.
-Ula kochana-zawołał słabym głosem Wiola — Dobrze, że jesteś. Widziałaś ich? Oni nie chcą zawieść mnie do Natalki ani Sary ani do Sebastiana. Oni żyją, prawda. Lekarze mówią, że tak, ale mogą kłamać a ty mnie nie oszukasz. Mama też mówi, że jest wszystko dobrze, ale to przecież mama.
-Spokojnie Wiola- szybko odparła biorąc ją za rękę. — Nikt cię nie okłamuje. Wszyscy żyją. Natalka kazała cię nawet ucałować.  Wracam właśnie od niej. Co więcej pielęgniarka przywiezie ją tutaj. Teraz jest tam Marek z Emilką i grają w coś.  Ze Sarą też jest dobrze a dla Sebastiana jest lepiej, że utrzymują go w śpiączce farmakologicznej. Nikt cię nie okłamuje i na pewno jak będziesz już mogła wstawać to zawiozą cię do Seby i Sary.
-Oby.  Tak bardzo chciałabym wziąć już Sarę na ręce –mówiła z wyraźnym rozczuleniem i przez łzy.  — Ulka Cebulek w ostatniej chwili skręcił ostro na prawo i na siebie wziął całe uderzenie. To ja powinnam leżeć nieprzytomna, a nie on.
-Wiola głupot nie gadaj- oburzyła się.  — Sebastian myślał o tobie i waszym dziecku. To tylko potwierdza jak bardzo was kocha i jak bardzo jest odpowiedzialny i przytomny, gdy prowadzi. Powinnaś być z niego dumna.
- A jeśli coś mu się stanie?- pytała patrząc na nią z obawą. — Nigdy sobie tego nie wybaczę-dodała zanim Ula zdążyła odpowiedzieć.
-Wiola nic mu się nie stanie-rzekła stanowczo. —  Jest pod dobrą opieką. Zobaczysz za miesiąc góra dwa będziecie wszyscy razem we czwórkę w domu. Myśl pozytywnie.
- Masz rację muszę myśleć pozytywnie- mówiła mrugając i odpędzając łzy.  — To samo powiedziała mi lekarka. Nie denerwować się i myśleć pozytywnie. Ula zostaniesz chrzestną dla Sary?- zapytała patrząc na przyjaciółkę wymownie.
-Pewnie, że zostanę Wiola-odparła uśmiechając się. —  Nawet liczyłam na to po cichu-dodała szczerze. 
-Cieszą się Ula, bo lepszej nie znajdę-rzekła z wdzięcznością.  —Moje kuzynki to same małolaty a w rodzinie Sebastiana też nie ma nikogo odpowiedniego.
-A ja postaram się być dobrą matką chrzestną-zapewniała.  — Ale teraz wypoczywaj.  Tylko na chwilę mnie wpuścili do ciebie. Gdy już przeniosą cię na ogólną salę to pogadamy dłużej.  Aha Wiola zapomniałabym-dodała odchodząc.   Masz pozdrowienia od rodziców Marka, mojego ojca, Ali i dziewczyn z firmy.
-Dzięki Ula i pozdrów ich ode mnie-odparła a Ula wyszła z sali.

Przez kolejne dni Ula z Markiem chodzili do nich w odwiedziny codziennie. Z każdy dniem ich stan zdrowia poprawiał się. Pięć dni później Natalka została wypisana i mieszkała z nimi przez parę dni. Tego samego dnia Sebastiana wybudzili ze śpiączki. Po kolejnych pięciu ze szpitala wyszła również Wioletta z Sarą. Przyjechała do niej jej mama i została na dłużej, aby zająć się córką i wnuczkami. Wiola, choć była już w domu to ciągle jej myśli i tak były w szpitalu przy Sebastianie.



  Sebastian, bowiem oprócz leczenia musiał przejść też cały okres rehabilitacji.
- Uważaj Seba, bo idziesz w moje ślady- rzekł mu Marek, gdy przyjaciel mógł już przyjmować gości i rozmawiać swobodniej po intubacji. — Z tym wyjątkiem, że w moim przypadku to ja byłem winny a u ciebie zawinił ten kierowca z Volvo.
-No-odparł krótko. — Marek, gdy widziałem te światła samochodu to w jednej sekundzie całe życie śmignęło mi przez głowę-mówił z ciągłym przestrachem.  — Jedyne, co jeszcze pamiętam to, to, że Wiola krzyczała uważaj i że w ostatniej chwili ostro skręciłem. I całe szczęście, bo dzięki temu Wiolce i dziecku nic się nie stało.
- Wiem-odparł kiwając głową z szacunkiem.  — Wioletta o niczym innym nie mówi tylko o tym, że ją miałeś na względzie i dziecko. Inny straciłby zimną krew a ty wiedziałeś, co zrobić.  I gratuluje oczywiście córeczki-dodał klepiąc przyjaźnie po ramieniu.
- Dzięki Marek. Wiolka zdjęcie mi przyniosła- rzekł z ckliwie.  — Taka kruszynka z niej a już musiała tyle przejść. Gdyby coś stało się którejś z moich dziewczyn to rozszarpałbym tego pijaka- dodał ze złością.
-Spokojnie Seba- próbował go uspokajać. — Pójdzie siedzieć. Wiem, że miał zabrane prawo jazdy za jazdę po pijanemu i wyrok w zawieszeniu.
-Właśnie Marek- mówił sceptycznie.  — Tyle mówi się o wsiadaniu po pijanemu za kierownicę a do tych głąbów nic nie dociera. Nawet odebranie prawka. Powinni posiedzieć trochę we więzieniu to może skończyłoby się to.
-My tego nie zmienimy Seba- odparł mu równie krytycznie .  — A jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale dzięki, że pytasz-odparł trochę kuriozalnie i ironicznie.
-To było głupie pytanie- sam przyznał się do nietaktu. — Ale wypadało zapytać.
-Ok.  Marek nic się nie stało. Żebra mnie bolą jak przestają działać leki-oznajmił mu.  — I trochę jeszcze pobędę na zwolnieniu lekarskim.
-Tym się nie martw-zapewniał.  — Nikt twojego miejsca nie zajmie i pomyślimy o jakiejś pomocy dla was. Możesz liczyć też na moje odwiedziny i tu i w domu.
- Dzięki- wyraźnie ożywił się. —  I dzięki za zajęcie się Natalką.  To dobry pomysł, że jest u was i że przy Emilce i Tomku dochodzi do siebie.
-Od tego ma się przecież przyjaciół.  Ty i Wiola tak samo zachowalibyście się.
-Wiadomo Marek- mówił z oczywistością w głosie. — My dwaj i nasze rodziny zawsze razem.
 -Dokładnie- przytaknął. —  A wracając do ciebie to kuruj się i nie myśl o pracy, Wioli i dziewczynkach, bo mają się dobrze, a my za parę tygodni zagramy w kosza. Już teraz zapraszam cię, a do tego czasu będziemy grać w szachy albo karty.
-Trzymam cię za słowo przyjacielu- odparł przybijając z nim żółwika.

Mini napisana dosłownie w piątkowy, sobotni i niedzielny wieczór. Gdybym prędzej wpadła na ten pomysł i zaczęła pisać to byłaby lepsza.

wtorek, 25 października 2016

Wiosenna burza 4



+ 18
Od czasu wyjazdu Marka z Rysiowa minęło trzynaście dni i trzy godziny. Tyle też czasu Ula nie widziała się z nim.   W tym czasie rozmawiali tylko parę razy przez telefon. Były to jednak typowo koleżeńskie rozmowy z pytaniami typu, co nowego.  Wiele razy za to o nim myślała, chociaż próbowała myśli odganiać i odkochać się. Nic jednak z tego nie wychodziło i dalej marzyła o czymś, co miało się nigdy nie spełnić. Dzisiejszego ranka, choć było to trudne to zadzwoniła do niego również z życzeniami z okazji zaręczyn.  Przez resztę dnia chodziła bez humoru a na sam wieczór przygotowała sobie mega paczkę chipsów, colę i dużą ilość chusteczek higienicznych. Zamierzała spędzić go przy telewizorze oglądając melodramaty. Na żadną komedię, a zwłaszcza komedię romantyczną nie miała ochoty, bo jej humor dzisiejszego dnia był daleki od radosnego. Innego pomysłu na spędzenie wieczoru niż oglądanie filmów też nie miała. Zwłaszcza, że w domu miała być sama.  Po ósmej zawinęła się koc i włączyła DVD.  Na początku pierwszego filmu zadzwonił dzwonek do drzwi. Włączyła pauzę w odtwarzaczu i poszła otworzyć. Była pewna, że to Maciek wpadł do niej przed pójściem na randkę albo sąsiadce pani Dąbrowskiej znowu zabrakło soli albo czegoś innego. Zamiast jakiejś znanej twarzy zobaczyła rękę z bukietem kwiatów.  Róż i margaretek. Właściciel ręki schowany był za ścianą.

-Maciek idź lepiej do Agaty-rzekła smętnym głosem. — Nawet kwiaty mnie nie rozweselą.
-To nie Maciek-usłyszała i zobaczyła wychyloną poważną twarz Marka. — Cześć Ula.
-Marek? Co ty tu robisz?- dziwiła się. — Dzisiaj są przecież twoje zaręczyny.
-Są. To znaczy były. Nie mogłem zaręczyć się. Mogę wejść?- mówił krótkimi zdaniami.
-Pewnie-odparła otwierając szerzej drzwi. —   Kawy, herbaty?
- Chętnie napiję się kawy. A to dla ciebie- rzekł podając jej bukiet i bombonierkę.
-Dziękuję – uśmiechnęła się wąchając kwiaty. — Są piękne, takie jak lubię a czekoladki mogą dzisiaj się przydać.  Rozgość się a ja pójdę zrobić kawę i ubrać się w coś innego. Przyjmować gości w kapciach w króliczki i podomkę w gwiazdki nie bardzo wypada- dodała znikając w kuchni.
Już przekręcając kluczyk w stacyjce wiedział, gdzie pojedzie i miał nadzieję, że zastanie kogoś w domu. Zwłaszcza Ulę miał nadzieję zastać, bo chciał porozmawiać z nią. Przez ostatnie dwa tygodnie czasami wracał pamięcią do ich rozmów i czasu spędzonego w Rysiowie i teraz tego właśnie potrzebował. Po drodze wstąpił jeszcze do kwiaciarni.  Pamiętał, że Ula lubi róże i margaretki i taki bukiet wybrał dla niej. W stoisku obok zaopatrzył się jeszcze w bombonierkę dla reszty rodziny i ruszył w dalszą drogę. Przed furtką spotkał Jaśka chwilę z nim rozmawiał i od niego dowiedział się, że Ula jest sama i będzie sama, bo on idzie na osiemnastkę, a ojciec z Beatką wraca nazajutrz.

W czasie, gdy Ula była zajęta w kuchni to uruchomił wyłączony telefon i zadzwonił do Sebastiana. Tak jak przypuszczał miał sporo nieodebranych połączeń i SMS-ów. Od przyjaciela właśnie i rodziców. Konfrontacji z rodzicami bał się najbardziej i już wyobrażał sobie, co może się stać. Ojciec będzie zły i zacznie mówić w samych superlatywach o Aleksie, a matka będzie rozpaczać nad ukochaną Paulinką. Dzisiaj nie zamierzał z nimi rozmawiać. Chciał tylko wykonać jeden szybki telefon do Sebastiana i wyłączyć telefon ponownie.
- W końcu odzywasz się stary- rzekł po przywitaniu się Olszański. — Niezłą akcję odstawiłeś. — Niczym we filmie akcji. A te liczenie gości to już majstersztyk.
- Seba w ostatniej chwili coś mnie tknęło- rzekł z uwydatnieniem.  — Gdy Paulina wyskoczyła z tymi śmiesznymi teatralnymi westchnieniami i tym falstartem pomyślałem sobie, że moje życie nie może tak wyglądać. W dodatku ci wszyscy nieznani mi goście ze sztucznymi uśmiechami.
-Fakt towarzystwo jak na przyjęciu u królowej angielskiej-zaśmiał się Olszański.  — Tylko, że po Włosku gadali.
-A, co było po moim odejściu? –zainteresował się.  — Rodzice bardzo źli?
- Nie wiem, bo nie rozmawiałem z nimi. Razem z Pauliną i Aleksem zniknęli w jednym z pokoi. Ale głos Pauliny można był słyszeć w całym salonie. Nieźle po tobie jechała.   Chwilę później twój ojciec wyszedł i wszystkich grzecznie przeprosił i wyprosił. Po piętnastu minutach było pusto-zrelacjonował mu pokrótce. — Wesoło nie będziesz mieć. A gdzie ty teraz w ogóle jesteś? Możemy spotkać się gdzieś na mieście i porozmawiać. Przechować cię nie mogę, bo jest Wiola u mnie i jest cięta na ciebie, delikatnie mówiąc. Zresztą to byłoby pierwsze miejsce gdzie szukaliby cię. To gdzie ty jesteś?
-U Cieplaków- odparł tak, aby brzmieć jak najbardziej obojętnie i unikając słowa u Uli. Przyjaciel wiedział o tym, co zaszło w Rysiowie i chciał oszczędzić tematu o nowym otwarciu.
-Świetna kryjówka Marek-odparł mu tymczasem Sebastian bez jakichkolwiek aluzji.  — Jakby cię szukali to na pewno nie tam, a ja będę cię krył.
 -Dzięki Seba.  Jurto, gdy będę we Warszawie to zadzwonię, spotkamy się i pogadamy na spokojnie. Teraz nie chcę rozmawiać. Chciałem dać znać tylko, że żyję.
-Ok. Marek- odparł lakonicznie Olszański nie wchodząc w szczegóły. —   Ja również nie za bardzo mogę. Wiola kończy kąpać się i lepiej żeby nie wiedziała, że rozmawiamy.
Umówili się jeszcze na dzień jutrzejszy na obiad w ich ulubionej knajpce, pożegnali i rozłączyli. Marek wyłączył też całkiem telefon. Nie chciał, aby w rozmowie coś im przeszkadzało.

Ula wkrótce z kuchni wróciła i przyniosła dla niego kawę a dla siebie zieloną herbatę. Będąc tam zastanawiała się, co się takiego stało, że zaręczyny nie odbyły się. Po nastawieniu czajnika wróciła nawet do pokoju, ale Marek rozmawiał z Sebastianem to odeszła.
 - To przeze mnie, prawda - stwierdziła cicho kładąc tacę na stół. — Tyle ci nagadałam o życiu bez miłości.
-Nie to nie twoja wina- zaprzeczył natychmiast. — Ja sam doszedłem do tego, że życie z Pauliną byłoby porażką. Przez ostatni miesiąc i dzisiejszy wieczór nazbierało się wystarczająco dużo spraw, żeby zrozumieć, że to się nie uda i żeby rzucić ją.  Zresztą całe te dzisiejsze przyjęcie było jakimś koszmarem i nieporozumieniem-zaczął opowiadać jej niedawne wydarzenia. — Najpierw okazało się, że Paulina oszukała mnie i zaprosiła dwa razy więcej gości niż myślałem, a później dwa razy podchodziłem do tego, żeby poprosić ją o rękę i za każdym razem zdążyłem powiedzieć tylko słowo Paula.  Za każdym razem coś przeszkodziło mi przed zadaniem jej tego najważniejszego pytania.  Za pierwszym razem przerwał nam kamerzysta, bo skończył mu się film a za drugim razem sama Paulina sprawę załatwiła. Zdążyłem powiedzieć tylko Paula, a ona westchnęła stwierdziła, że pierścionek jest piękny i wyjdzie za mnie. Tak bardzo spieszyła się, że nie poczekała na moje pytanie, czy wyjdzie za mnie tylko wystrzeliła z tym falstartem. To było tą przysłowiową przelaną kroplą wody i znak, że nie powinienem oświadczać się. Coś wstrząsnęło mną i przerwałem tę farsę. W dodatku ci wszyscy jej goście, elita Mediolanu- mówił z wyraźną wzgardą. — Patrzyłem na te nadęte miny i przyklejone uśmiechy, rewie mody i kiczu i zastanawiałem się, co ja tu robię. Chwilę pobyłem tam jeszcze, policzyłem moich znajomych, coś tam wyjaśniłem i wyszedłem.
-Bardzo odważnie Marek-odparła, bo nie bardzo wiedziała, co ma powiedzieć. —Tylko, że możesz mieć teraz kłopoty.
-Tylko tyle?- dziwił się. — Odważnie, kłopoty. Myślałem, że powiesz, że dobrze zrobiłem nie wchodząc w związek bez miłości.
-Bo dobrze tylko sposób był bardzo drastyczny-próbowała tłumaczyć.
-Ula w ostatniej chwili się opamiętałem i nie miałem czasu na zastanawianie się- tłumaczył jej to samo, co niedawno Sebastianowi. —  Zresztą, co by to dało, gdybym wyszedł do pokoju i tam rzucił ją. Goście i tak zorientowaliby się, że jest coś nie tak. Chociaż nie. Paulina wyszłaby i z uśmiechem oznajmiłaby, że narzeczony źle się poczuł, a tak wszystko jest jasne. Teraz tylko spakuję ją i tylko firma będzie nas łączyć. To, co powinno nas wyłącznie łączyć od dawna.
- No nie wiem, czy tak łatwo będziesz mieć-mówiła posępnym głosem.  — Porzucona kobieta zdolna jest do wszystkiego. Zwłaszcza z takim charakterem jak ona.
-Ty to umiesz człowieka pocieszyć- mruknął z rozczarowaniem pod nosem.
-Ale dobrze zrobiłeś- dodała szybko i pewnie.  — Nie wpakowałeś w coś co nie miało przyszłości, nie byłeś przekonany, byłbyś nieszczęśliwy, żałowałbyś tego do końca życia, było bez miłości- rzucała argumentami. — Musisz tylko przetrwać ten najgorszy okres.
-To właśnie chciałem usłyszeć Ula, że dobrze zrobiłem- wyraźnie ożywił się. —  A o tym, co będzie na razie nie chcę myśleć. Jutro będę się o to martwił. Co oglądasz?-  spytał widząc ciągle włączony na pauzie telewizor i zmieniając temat. —  Chętnie obejrzę coś. Jakąś dobrą Polską komedię na przykład.
-To raczej nie zainteresuje cię, bo to jest melodramat- odparła wyłączając DVD. — O nieszczęśliwej i niespełnionej miłości.
-Fakt nie mój gatunek- przytaknął.   Ale dziwne, że ty to oglądasz. Myślałem, że wolisz komedie romantyczne. Tyle razy mówiłaś mi o miłości.
- Mówiłam, ale nigdy też nie mówiłam, że miłość jest tylko szczęśliwa- odparła wzruszając ramionami. —  Czasami z różnych powodów zdarzają się nieszczęśliwe miłości. A komedii romantycznych to nie bardzo lubię. Wszystko jest tam przesłodzone.
-Czyli twardo stąpasz po ziemi czekając na miłość i tego jedynego?- zapytał spoglądając na nią uważnie.
-Mniej więcej- odparła unikając jego wzroku.
-A jak już poznasz kogoś to skąd będziesz wiedziała, że to jest właśnie miłość i że to jest ten ktoś jedyny?- drążył temat i nie spuszczając z niej wzroku.
-Bo to się czuje i zapewniam cię, że miłości z niczym inny nie da się pomylić-mówiła pewnie próbując nie zwracać uwagi na to, że przygląda się jej ustawicznie.  — Jeśli kiedyś cię dopadnie miłość, to będziesz chciał z tym kimś spotykać się, będziesz tęsknić, chciał być na dobre i na złe, przytulać się zasypiać i budzić się obok, a nie tylko iść do łóżka.  Mój tato powiedział mi kiedyś, że najgorsze chwile po śmierci mamy były właśnie w nocy, gdy chciał objąć żonę, a miejsce po jej stronie było puste.
-Czyli wierzysz w miłość i związek do grobowej deski? –stwierdził bez wiary. — Mi trudno jakoś w to uwierzyć.  Może w czasach, gdy ślub brali twoi i moi rodzice to były takie związki, ale teraz nie ma takich idealnych związków. Zawsze może zdarzyć się znudzenie, rutyna, zdrada.
- Marek jak jest prawdziwa miłość to jest wierność, uczciwość to, że się chce być z tym kimś do końca życia.  Z definicji to wynika. Trzeba tylko dbać o związek. Tato zawsze pamiętał o rocznicach, przynosił kwiaty bez okazji, drobne prezenty, wychodził z mamą na romantyczne spacery, mówił komplementy, rozmawiał. Małe gesty a tak dużo znaczyły.
- Tego mi właśnie zabrakło w związku z Pauliną-wyznał posępnie. — Zamiast spacerów wolała elitarne przyjęcia albo swoje przyjaciółki, drobiazgi to tylko biżuteria, kwiaty i komplementy też były złe, bo węszyła w tym podstęp.
-Po prostu nie pasowaliście do siebie- próbowała usprawiedliwić ich.
-Delikatnie mówiąc-odparł lekko sarkastycznie. —  Jak ja w ogóle mogłem tak żyć przez siedem lat?- pytał sam siebie z niedowierzaniem. —Ktoś inny wykończyłby się nerwowo.  I pewnie byłoby tak gdyby nie klub i Sebastian.
- Spokojnie Marek –rzekła biorąc go za rękę. — Masz to już za sobą a za jakiś czas poznasz kogoś i zapomnisz-dodała z optymizmem.
- Nie, nie Ula –studził jej zapędy.  — Związków to ja na razie mam dość i nie planuję w najbliższej przyszłości. Mogę przenocować u ciebie?- zapytał zmieniając temat. —  Nie bardzo mam gdzie iść.
-Pewnie, że możesz-odparła bez wahania.   — Pościelę ci w pokoju Jasia. Ale jest jeszcze wcześnie to obejrzymy sobie coś w telewizji. Programów mamy od liku to na pewno znajdziemy coś ciekawego, co zadowoli nas oboje.

 Przed snem, aby lepiej mu się spało, zaparzyła mu melisę z miętą. Zasnąć i tak długo nie potrafił i rozmyślał. Nie żałował tego, co zrobił i teraz myślał o tym z satysfakcją, że jest to kara za awantury, śledzenie i inne umilanie mu życia. Ula również nie spała i choć było to bardzo egoistyczne to cieszyła się, że się nie zaręczył. Nad ranem, gdy wstała, aby uprzedzić brata, że w jego pokoju śpi Marek, zajrzała do niego.  Spał już smacznie na boku. Podeszła do niego delikatnie odgarnęła grzywkę i pocałowała w czoło.  Przy łóżku znalazła też pudełko z pierścionkiem. Był z białego złota z dużym brylantem i zdecydowanie nie w jej guście. Rano spał długo, bo do dziesiątej później odświeżył się, zjadł śniadanie z Ulą i Jasiem i pojechał do Warszawy na spotkanie z Sebastianem.  Przyjaciel dobrych wieści dla niego nie miał, bo od Wioletty wiedział, że Paulina już odgrażała mu się za te poniżenie.  Plotkarskie portale, bowiem nie próżnowały i już zajęły się wydarzeniami z zaręczyn.  Wszystko wskazywało też na to, że będzie to dla brukowców temat numer jeden w najbliższych numerach gazet. Prawie, dokładnie tak jak chciała tego Paulina.

Do domu wrócił popołudniu. Uprzedzony przez przyjaciela wiedział, że łatwo nie będzie z Pauliną i rodzicami i że będzie musiał zmierzyć się z tym. Pauliny na szczęście nie było, ale to co zastał przeszło jego najgorsze wyobrażenia. Cały dom wyglądał jakby przeszedł przez niego huragan. Na podłodze leżało porozbijane szkło, książki, jego zniszczone koszule, wyrzucone inne rzeczy, kanapy pocięte, krzesła przewrócone. Nawet telewizor był zniszczony.  Z szafy zniknęły natomiast ubrania Pauliny i biżuteria. Dom był jego i nie zamierzał puścić tego płazem i zadzwonił na policję.  Tak samo jak nie zamierzał oddawać jej tych wszystkich błyskotek, które podarował jej. Miał nawet pomysł jak je odzyskać. Wystarczyło tylko zaszantażować ją, że opowie prasie o tym, co zrobiła a co wiązałoby się z wykluczeniem z towarzystwa. Półgodziny później usłyszał dzwonek do drzwi. Był przekonany, że to policja przyjechała, ale zamiast nich zastał na progu rodziców.
-W końcu jesteś- zaczęła matka bardziej uprzejmym tonem niż myślał. Nie czekając też na zaproszenie rodzice minęli go i weszli do środka. —Od wczoraj próbowaliśmy dodzwonić się do ciebie i przyjeżdżaliśmy tutaj, co jakiś czas. W końcu poprosiliśmy twoją sąsiadkę, żeby powiadomiła nas, kiedy pojawisz się.
 -A, co was tu sprowadza?- zapytał cynicznie.
-Marek nie udawaj idioty- odezwał się ostro ojciec –.  — Wiesz dobrze, co. To, co zrobiłeś było...
- Boże drogi, co się tu stało?– przerwała mu Helena w pół zdania rozglądając się po salonie.    Paulina to wszystko zrobiła?
-Włamanie to raczej nie było-odparł ironicznie. — Wybaczcie, że nie proszę żebyście usiedli, ale jak sami widzicie nie ma nawet gdzie.
-Sam jesteś sobie winny Marek- odezwał się ponownie ojciec podnosząc jedno z krzeseł dla żony. —  Mogłeś załatwić to po cichu a nie przy wszystkich.
-To była chwila tato-odparł tym samym, co Sebastianowi i Uli.
-Wczoraj Paulina odgrażała się, ale nie myśleliśmy, że mówi to poważnie- oznajmiła mu matka.  — Po twoim wyjściu zaczęła mówić jak bardzo została ośmieszona, poniżona, że zniszczyłeś jej marzenia i plany.  Epitetów, jakimi zostałeś obrzucony to nawet nie będę powtarzać. Nigdy jej takiej nie widziałam, chociaż miała prawo tak zachować się. Marek to, co zrobiłeś było świństwem- mówiła głosem nader spokojnym.
-Tylko tyle? Świństwo? Żadnych wyrzutów, ani potępienia? –dziwił się.
- Synku, Paulina przez dobry kwadrans wylewała swoje żale, słowa upokorzenia i nienawiści, ale ani razu nie wspomniała o miłości do ciebie- kontynuowała Dobrzańska. —  O tym, co powinna przede wszystkim mówić. W końcu ojciec spytał ją, gdzie jest w tym wszystkim miłość do ciebie.
- Na początku oczywiście zaczęła mówić o miłości, ale to nie była rozpacz zakochanej kobiety, która utraciła właśnie miłość swojego życia- przejął relacjonowanie poprzedniego dnia ojciec. — W końcu wykrzyczała nam w twarz, że nigdy cię nie kochała i była z tobą ze względu na wygodne życie, z egoizmu żebyś nie był z inną i żeby nie została wystawiona na pośmiewisko, że po tylu latach związku mielibyście się rozstać. Chciała zawładnąć tobą.  Śmiała się nam w twarz, że okłamywała nas przez cały czas i udawała ukochaną córeczkę, żeby móc mieć nas po swojej stronie.
- Nie wiem, co powiedzieć-wyraźnie był zaskoczony. — Ona naprawdę to wszystko powiedziała?
-Tak-odparła matka. — Pomyliliśmy się, co do niej. Traktowaliśmy jak córkę a ona zakpiła z nas. Chodziło jej tylko o pozycję i nazwisko.
-To akurat wiedziałem-rzucił ku zdziwieniu rodziców.
-I pomimo tego chciałeś z nią być-dopytywał ojciec.  — Kompletnie nie rozumiem was-kręcił z dezaprobatą głową. — Wiedzieliśmy z matką, że kłócicie się, ale myśleliśmy też, że jest uczucie między wami.
-Może było kiedyś na początku zauroczenie, ale nie teraz- oznajmił błaho.
-To, dlaczego z nią byłeś Marek?- dopytywała się tym razem matka.
- Właśnie z tych powodów, o których mówiłem wczoraj- mówił beztrosko wzruszając ramionami. —  Firma, znajomi, przyzwyczajenie, wy tego chcieliście. Może jeszcze z wygodnictwa, żeby nie szukać nikogo innego – dodał na koniec.   
- Głupszego powodu to już nie mogłeś sobie wymyślić- podsumowała go rodzicielka.  — Wygodnictwo.  A, co zamierzasz z tym zrobić? –zapytała patrząc na salon.
- Zgłosiłem na policji.  Już tu jedzie.
-Nie wiem czy to dobry pomysł- rzekł ojciec. —Zrobiła to w afekcie. Może jeszcze bardziej mścić się.
-To ją nie usprawiedliwia tato-wtrącił stanowczo.  — Równie dobrze z afektu mogła mnie pobić albo zabić. Zdania nie zmienię.
-Skoro tak uważasz-odparł ugodowo, bo wiedział, że syn może mieć rację. — Ale uważaj na siebie synu. Bądź, co bądź my z mamą jesteśmy z tobą. Przyjechaliśmy zresztą powiedzieć ci to i przyznać się, że wczoraj niesłusznie mieliśmy do ciebie pretensje.
-O!?- tą jedną samogłoską podsumował całą wizytę rodziców oraz swoje uczucia. —  Spodziewałem się raczej awantury i oskarżeń- dodał z wyraźnym zadowoleniem.
-Jesteś przecież naszym jedynym synem i nawet gdyby to wszystko z Pauliną nie wyniknęło i nie odkryła swojego prawdziwego oblicza, to i tak pozostałbyś nim- zapewniała Dobrzańska obejmując syna. —Paulina jest a raczej była dla nas ważna, ale ty zawsze byłeś i będziesz najważniejszy. Pamiętaj o tym.
- Ja też was bardzo kocham-odparł po chwili ze wzruszeniem przytulając się do rodziców.— Będę mógł zatrzymać się u was na parę dni?- zapytał spoglądając na salon. —   Sypialnia lepiej nie wygląda.
-Oczywiście, że możesz- odparła matka a ojciec zgodził się z nią. — Tak długo jak będziesz chciał.
Policja przyjechała chwilę później. Spisali zeznania od całej trójki, porobili zdjęcia, spytali o ewentualnych sprawców i umówili się na następny dzień na posterunku.  Dzień później Marek złożyć obszerniejsze zeznania i przyniósł swoje oszacowanie strat. Paulina również była już przesłuchana i przyznała się do wszystkiego z wielką satysfakcją, jak powiedział mu komisarz prowadzący sprawę. Zatrzymali ją w domu u brata jak szykowała się na lotnisko a brat o całym zajściu nie wiedział i był mocno zdziwiony pojawieniem się policji. Po wizycie na komisariacie poszedł jeszcze do salonu jubilerskiego oddać uciążliwy drobiazg.  W ramach zwrotu kupił drobne kolczyki z białego złota z szafirem. W przyszłości i z jakiejś dobrej okazji chciał podarować je Uli. 

 W środę rano zadzwonił do niej i zaprosił na kawę po pracy.  Była zdziwiona, bo do tej pory nigdy jej tego nie zaproponował, ale zgodziła się natychmiast. Od tej pory ich spotkania koleżeńsko- przyjacielskie stały się częstsze.  Przez cały sierpień przynajmniej raz, dwa razy w tygodniu po pracy wychodzili na kawę i spacer, a później odwoził do domu. Dużo ze sobą rozmawiali i szybko okazało się, że w wielu sprawach na życie myślą podobnie i mają podobne gusta. Niestety, ale Ula wiedziała też, że weekendowe popołudnia i wieczory spędza w klubie. Próbowała nie myśleć o tym, co tam robi i nie być zazdrosna i cieszyć się z ich spotkań.  Dla niej te wspólne wyjścia były tylko zwykłymi spotkaniami i aż.  Spotykała się z nim, chociaż wiedziała, że do niczego to nie zaprowadzi. Innego zdania był Cieplak, który przychylnie patrzył na Marka, i widział szansę dla córki na zamążpójście i na zięcia dla siebie.  Ula, choć marzyła dokładnie jak ojciec to musiała studziła jego zapały. W połowie miesiąca razem z Maćkiem świętowali również jego zwycięstwo w konkursie na prezesa firmy.  Dwaj eksperci z trzech wybrali jego projekt, jako lepiej rokujący. Sukces Marka połączyli z otwarciem firmy MADS-on.
Marek ze spotkań z Ulą wynosił równie dobre wrażenia i spotkania z nią sprawiały mu radość. Nie pamiętał, aby z jakąś inną dziewczyną tak dobrze mu się rozmawiało. Mógł porozmawiać z nią niemal o wszystkim w przeciwieństwie do innych dziewczyn, które zbyt inteligentne nie były.  Przyłapał się nawet na tym, że już przy pożegnaniu tęsknił i cieszył się na kolejne wyjście.   Nic nawet szczególnego nie zrobiła, aby zainteresował się nią. Wystarczyło, że patrzył i rozmawiał. Ula była mądra, ładna, dogadywali się, dobra w łóżku, choć drugiej okazji nie miał, ale liczył, że taka się zdarzy.  Miała wszystkie te cechy, które mu były potrzebne do udanego związku oraz te, które Ula uważała za ważne.  Przeze ostatni tydzień sierpnia myślał nawet nad tym, aby umówić się z nią na poważnie na randkę.  Myśli te jednak odganiał, bo przecież nie zamierzał tak szybko wchodzić w kolejny związek.  Piątek ostatni dzień sierpnia zmienił to jednak.  Maciek całkiem przypadkiem podczas bytności u niego we firmie wspomniał o analityku z banku Uli, który pojawił się nieoczekiwanie obok niej i zainteresował się nią.  

Zaproszenie na sobotę do kina i na kolację zaskoczyło ją mocno i przez resztę dnia i prawie całą sobotę zastanawiała się, z jakiego powodu Marek zaprasza ją. Tłumaczyła to sobie tym, że ostatni raz widzieli się w poniedziałek, bo od września Marek miał przejąć obowiązki prezesa i razem z ojcem siedział niemal do wieczora we firmie i chciał w ten sposób nadrobić stracony czas.  Marek natomiast przez telefon nie chciał mówić jej o powodach wyjścia, bo bał się, że może się nie zgodzić.
W Rysiowie zjawił się przed siedemnastą, chwilę porozmawiał z Jasiem i Beatką i wkrótce, gdy Ula dokończyła makijaż poszli do auta. Dopiero w samochodzie powiedział jej o swoich planach.  W schowku miał też schowany mały romantyczny bukiet stokrotek i fiołków.
-Ula, co powiedziałabyś na to, gdybym powiedział ci, że to nie jest spotkanie koleżeńskie tylko randka-oświadczył jej dając jej wiązankę kwiatków.
-A jest?- próbowała zapanować nad głosem.
-A chciałabyś?- zapytał całując w dłoń.
-Tak Marek- odparła nieśmiało.
-W takim razie Ula zapraszam cię na randkę- rzekł uśmiechając się.  
-A skąd nagle ta propozycja?- zapytała patrząc na niego uważnie.
-Podobasz mi się, lubię z tobą rozmawiać- mówił z lekkością. — To chyba na początek wystarczy. 
-Chyba tak-poparła go odwzajemniając uśmiech.
-Było nawet łatwiej niż myślałem- dodał przygryzając wargę.  — Bo tak naprawdę, to jesteś pierwszą kobietą, której proponuję randkę. 
-Żartujesz-spojrzała podejrzliwie.
-Nie Ula- zaśmiał się.  — Chociaż mam już trzydziestkę to omijało to mnie jakimś cudem. Nie licząc oczywiście tych w młodości i we wczesnym liceum to pierwszy raz umawiam się. Nawet z  Pauliną nie wychodziłem. Jakoś tak automatycznie staliśmy się parą.  W kolejnych latach umawiałem się na kolejne spotkania z różnymi dziewczynami, ale nigdy nie traktowałem tego w kategorii randek i kończyło się w łóżku, jak zapewne domyślasz się. Dopiero teraz tak na poważnie.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz-odparła zadowolona, że jest tą pierwszą. Miała też nadzieję, że będzie tą ostatnią i docelową.
Randka z Markiem była wspaniała. Najpierw wcześniejsza kolacja a później kino. Był też czas na krótki spacer po parku. To był najbardziej romantyczny dla Uli punkt spotkania. Chodzili po alejkach jak inne pary trzymając się za ręce albo obejmując się. Na randce o niczym szczególnym nie rozmawiali. O filmie, dzieciństwie, jednej i drugiej firmie. Ula nawet jakiś szczególnych deklaracji miłości nie spodziewała się usłyszeć, bo dokładnie wiedziała, że jest to ich pierwsze takie spotkanie i za wcześnie na wyznania. Randkę i bez tego uważała za udaną i gdy przed północą zaparkował przed jej domem była szczęśliwa.
-Ula nie wiem jak to jest, gdy para zaczyna chodzić ze sobą i czy od razu wie się, że się chce być razem, ale jedno wiem, że chciałbym to powtórzyć- mówił z przekonaniem w głosie.
-Czy to znaczy, że proponujesz mi chodzenie?- chciała upewnić się.
-Chyba tak Ula. To znaczy tak- szybko poprawił się.   Na jutro, co prawda jestem już umówiony z rodzicami na popołudnie i wieczór, bo obiecałem im to już dawno temu, ale chętnie spotkam się z tobą w poniedziałek po pracy?  Moglibyśmy pójść do Książęcej coś zjeść i może na wystawę Titanica. Mam bilety.
-Brzmi wspaniale- odparła z biciem serca.
- W takim razie jesteśmy umówieni- rzekł uśmiechając się. — W poniedziałek po siedemnastej pod twoim bankiem-sprecyzował. — Zadzwonię zresztą do ciebie jutro. A za dzisiaj dziękuję. Było bardzo miło.
-To prawda i również dziękuję- odparła odpinając pas bezpieczeństwa. —  Pójdę już- dodała i zastanawiała się, jak pożegna się z nią.  Czy tylko słownie, czy może pocałuje?  Chwilę później wychylił się i pocałował na pożegnanie w policzek. 
- Pa Ula- dodał również.
 -Pa- odparła, otworzyła sobie drzwi i pobiegła do domu.
Wieczorem, gdy kładła się spać ciągle nie mogła uwierzyć w to, że Marek zaproponował jej chodzenie i była z nim na randce. Wiedziała też, że to jeszcze nic nie znaczy, bo znała go, wiedziała co myśli o takich związkach i jaki jest niestały w uczuciach Miała tylko nadzieję, że nie jest to jego gra na zaciągnięcie ją do łóżka.
 Markowi na randce podobało się również. Uważał, że było dokładnie tak jak powinno być na takim spotkaniu. Romantycznie, miło, naturalnie a czas pokaże czy coś z tego będzie i skończy się miłością i ślubem.  Pewny był tego, że to co jest teraz między nimi jest jak najbardziej prawdziwe i że na początek starczy.   

Kolejne dni nie wskazywały na to, aby Marek zmienił zdanie i spotykali się prawie codziennie. Wychodzili na kawę, lunch, kina. Ula zaprowadziła go również nad Wisłę w miejsce, gdzie lubiła chodzić, na zapiekanki, których jak mówił nigdy nie jadł i do palmiarni. Marek zajął się wyjściami tymi bardziej zobowiązującymi. Jako prezes miał sporo zaproszeń na różnego rodzaju premiery, wystawy i inne imprezy tego typu i wydarzenia kulturalne.  Polubił nawet te wyjścia. Było na nich całkiem inaczej niż w przypadku, gdy wychodził na nie z Pauliną, która wszystko robiła na pokaz, pchała się przed kamery i ciągle chciała błyszczeć. Oni woleli ten czas spędzić sami nie pchając się na pierwszy plan i tylko, gdy wymagała tego sytuacja i aby nie uchodzić za gburów wchodzili w kontakt z innymi osobami. Znajomi Marka zaakceptowali ją szybko i ku jej zadowoleniu, bo bała się, że mogą traktować ją z rezerwą, bo do ich sfer nie należała. Również Dobrzańskiej się spodobała. Jednej niedzieli Marek z ojcem zabrali ją do Rysiowa na popołudnie, aby mogła odwiedzić dawno niewidziane, ale znane jej miejsca.
  
 Ich związek trwał już miesiąc i z każdym dniem nabierał rumieńców. Coraz więcej o sobie wiedzieli i pozwalali sobie na odważniejsze czułości, a nie tylko na pocałunki na powitanie i pożegnanie. Markowi w takim nowy dla niego związku, w którym łóżko pierwszej roli nie grało, było całkiem dobrze i nieraz przyłapywał się na myśli, że może takiej kobiety szukał dla siebie. Z przeciętną urodą, ale za to dobrej, inteligentnej i rodzinnej.  I choć ciągle nie wiedział, czym objawia się miłość, bo zakochany tak prawdziwie nigdy nie był to wiedział, że ma dość kobiet kategorii Pauliny, modelek i szybkich panienek. Zrozumiał, że były one puste, wyniosłe i z wrednym charakterem. Ula takich obiekcji nie miała i swoich uczuć była pewna od bardzo dawna i czekała cierpliwie na zdecydowanie się Marka w jakąś stronę. Na razie cieszyła się z tego jak jest.

Na ten dzień Marek miał przygotowaną wyjątkową niespodziankę, lot balonem. Chciał powiedzieć jej, że chyba zakochał się w niej i podarować jej kolczyki, które kupił ponad miesiąc temu. Pracę Ula kończyła o siedemnastej a on godzinę prędzej. Do domu nie opłacało mu się jechać to został we firmie. Parę minut po czwartej zadzwonił do niego Sebastian z wiadomością, że w banku Uli coś się stało, bo roi się tam od policji, straży i karetek. Dotarcie tam zajęło mu kwadrans, ale już z daleka wiedział, że przyjaciel miał rację, bo teren był oddzielony taśmą a wokół zebrał się tłum gapiów. Z ich relacji dowiedział się, że w banku jest jakiś szaleniec z bombą, grozi wybuchem i teraz jest tam negocjator.  Krótko po siedemnastej było po wszystkim. Szaleniec wyprowadzony został z budynku a po nim systematycznie wychodzili klienci i pracownicy.  Ula wyszła z tą drugą grupą i rozejrzała się, bo umówiona była z Markiem przed bankiem. Choć był tłum to odnalazła go szybko, zanim zdążył przedzwonić do niej. Stał w oddali w parku pod drzewem w miejscu ich spotkań.  Chwilę później tuliła się w jego ramionach.
-Ula tak bardzo bałem się, że możesz tam zginąć i że nie zdążyłem powiedzieć ci, że cię kocham- wyszeptał jej tuląc w ramionach.
- Kochasz mnie?- spytała z niedowierzaniem podnosząc głowę z jego ramion.
-Tak-odparł ocierając jej łzy spływające po policzku.  — A ty?- pytał z obawą.
-Ja też cię kocham-wyznała śmiejąc się radośnie.  — Zakochałam się w tobie tego dnia, gdy byliśmy nad zalewem Dębina.
-To znaczy kochałaś się ze mną z miłości- ni to rzekł ni stwierdził. — Powinienem to prędzej odgadnąć, że tylko z miłość mogłaś się tak w pełni oddać.
-Inaczej nie zrobiłabym tego. Mam zasady, że nie zrobię tego z pierwszym lepszym.  
-Nie to co ja w przeszłym życiu-rzekł bez urazy.
-Nie to miałam na myśli- zaczęła usprawiedliwiać się.
-Wiem Ula i mogę zapewnić cię, że od czasu, gdy byłem z tobą nie byłem z nikim. Chodziłem do klubu i nic. Żadna nie spodobała mi się. Paulinę chyba zdradzałem na złość i aby odreagować. Te wyskoki zniknęły razem z nią. Z tobą jest całkiem inaczej. Nie mógłbym i nie chcę cię zdradzać. Przysięgam Ula. Kocham cię i chcę się z tobą ożenić jak najszybciej- mówił patrząc jej prosto w oczy.
-Ale jak to Marek? – pytała po części jękliwie i z rozradowaniem. — To znaczy oświadczasz mi się? Znamy się przecież tak krótko.
- Nie kochanie – zaśmiał się. — Znamy się jakieś dwadzieścia pięć lat tylko nie widzieliśmy się.  Nie mówiłem ci tego prędzej, ale tato powiedział mi kiedyś, że byłaś pierwszą dziewczyną, którą zainteresowałem się.  Podobno przybiegłem do ojca zziajany i powiedziałem, że dzidzia inaczej robi siusiu. 
-Przepraszam, że cię zgorszyłam- rzekła z udawaną skruchą i z taką samą miną.
-No nie wiem Ula czy małe przepraszam wystarczy- zastanawiał się z wyraźną sugestią.  — Kto wie czy to nie wpłynęło na moje życie negatywnie- dodał czekając na jakąś reakcję Uli.
-Bardzo przepraszam- dodała z zapytaniem i wspięła się jeszcze na palce i pocałowała w policzek.
-Tak zdecydowanie lepiej- odparł usatysfakcjonowany i uwięził w swoich ramionach.  — A tak na poważnie to ty byłaś przeznaczona mi od dziecka a nie Paulina. Z tobą od początku było całkiem inaczej. Ale nie odpowiedziałaś na moje pytanie.  Wiem, że miejsce i okoliczności nie są najbardziej romantyczne i nie mam pierścionka, ale nie chcę czekać dłużej. Ula zostaniesz moją żoną?- zapytał ponownie padając na kolana.
-Tak wyjdę za ciebie – odparła prosto bez jakichkolwiek teatralnych gestów. — Wstań tylko z tych kolan. Nie jesteśmy...
Nie zdążyła dokończyć, bo wstał z kolan objął i pocałował w usta.
- Tylko nie myśl, że oświadczyłem ci się, dlatego że każda jest lepsza od Pauliny- rzekł, gdy oderwał się od niej. — Oświadczyłem ci się, bo kocham cię do szaleństwa.
- Wiem –zapewniła go, gładząc po policzku.  — Teraz zabierz mnie stąd gdzieś daleko.
-Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem kochanie-rzekł czule. — Mam niespodziankę na popołudnie i wieczór. Zajście w banku zajściem, ale ze swojej niespodzianki nie zamierzam rezygnować. Musimy tylko pojechać za miasto.

Gdy wsiedli do auta Ula zadzwoniła do ojca, aby uspokoić go i powiedzieć o oświadczynach Marak. Po niecałej godzinę jazdy dojechali na miejsce docelowe, czyli do aeroklubu Aviator. Marek minął pierwszy parking z hangarami i stojącymi przy nich samolotami pojechał kawałek dalej i zatrzymała się przy placu z kilkoma balonami.
-Balony?-  Polecimy balonem?- zapytała z błyskiem w oczach.
- Tak kochanie-odparł z zadowoleniem, że niespodzianka w pełni udała mu się. —  Maciek mówił mi kiedyś, że marzysz o tym i pomyślałem sobie, że to dobre miejsce na randkę. Ale nasz lot mam tak zaplanowany, aby część z niego była wieczorem, gdy będzie już ciemno. Na razie zapraszam cię na kolację. Jest tu też mała restauracyjka i zamówiłem stolik na osiemnastą.

Przed ósmą oboje wsiedli do dużego kosza i chwilę później odbili od ziemi. Marek stanął za Ulą i objął czule. Mógł też przyglądać się jej swobodnie.
- Gwiazda to jeszcze z nieba nie będzie, ale będziemy blisko- szeptał jej do ucha, gdy unosili się delikatnie.
-Będzie Marek, będzie-odparła z westchnieniem. —   Zobacz jak pięknie z oddali wygląda rozświetlona już lekko Warszawa. Wszystko widać jak na dłoni.
-To prawda-odparł patrząc z zachwytem w zachwyt ukochanej. —Ula planując dzisiejszy wieczór chciałem ci coś dać-szepnął w ucho wyjmując z wewnętrznej kieszeni małe pudełeczko i wyciągając je przed Ulę. — Ale pierścionek to jeszcze nie jest, bo nie myślałem, że dzisiaj ci się oświadczę-dodał otwierając jednym ruchem kartonik z kolczykami. — Chciałem ci je dać tutaj mówiąc, że zakochałem się w tobie.
-Naprawdę chciałeś i tam we Warszawie to nie był impuls, bo mogłeś mnie stracić?- pytała ze wzruszeniem obracając się do niego.
-Oczywiście, że nie głuptasku-rzekł tak, że czule, że głuptasek wydawał sie najpiękniejszym komplementem.  — Nie miałbym przecież kolczyków przy sobie. Mam nadzieję, że podobają ci się.
-Bardzo i kocham cię - odparła całując go delikatnie w policzek.  — Dziękuję.
- I ja cię kocham.  Jak nikogo innego– wyszeptał z całą miłością i przypatrując się jej.  
-Państwo się nie krępują i pocałują się w usta-odezwał się pan obsługujący balon.    Już nie raz byłem świadkiem oświadczyn i wyznań miłości. Robiłem nawet, jako fotograf.
-Właśnie zrobi pan nam zdjęcie?- zapytał Marek.
-Z przyjemnością –odparł mężczyzna.

Ula dla Marka też miała niespodziankę. Decyzję podjęła w balonie, ale chciała powiedzieć mu o niej dopiero, gdy będą już sami. Gdy Marek odszedł na chwilę, aby zapłacić zadzwoniła do ojca z wiadomością, że do domu nie wraca.
-To, co kochanie teraz kurs na Rysiów-stwierdził, gdy wsiadł do auta.
-Nie- zakomunikowała mu patrząc na niego wymownie.  — Zadzwoniłam do ojca i powiedziałam mu, że nie wracam do domu.
-Czy to znaczy, że jedziemy do mnie?- zapytał przełykając ślinę.
-Tak- odparła bez skrępowania.  — Chcę się z tobą kochać.
Do domu Marka dotarli szybko. Gdy tylko zamknął drzwi wziął ją na ręce i zaniósł do sypialni a tam przez chwilę wpatrywali się w siebie. Marek jedna ręką przyciągnął bliżej siebie i zaczął namiętnie całować. Wkrótce jego dłonie znalazły się na guzikach bluzki i powoli rozpinał je. Ula natomiast zajęła się jego koszulą i to znacznie szybciej.  Znała już jego pieszczoty i pocałunki i chciała zaznać tego jak najszybciej. Marek, jednak nie spieszył się i bawiąc się pieścił jej twarz, szyję, odkryty nieco dekolt. W końcu postanowiła wziąć się sama do rzeczy i dłonie powędrowały do jego spodni.  Reakcja Marka była natychmiastowa i pocałunki stawały się coraz bardziej żarliwe, gesty śmielsze a jej bluzka podzieliła los koszuli i wylądowała na podłodze. Wsunęła mu palce we włosy i przeczesywała je, a ustami pieściła jego nagi tors doprowadzając do nieopisanej rozkoszy. Poczynania Uli były tak porażające, że chciał, aby trwało to jak najdłużej.  Drżał przy każdym jej muśnięciem i dotykiem. On również nie pozostawał dłużny.  Pieścił jej piersi, całował ramiona, szyję i dekolt a resztka ich ubioru i bielizny leżała na ziemi. Na koniec ponownie wziął na ręce i położył na łóżku.  Chwilę później z zachwytem wpatrywał się w jej zgrabne nagie ciało.   Przesuwał  dłonie po każdym kawałku jej ciała a ona cichutko pomrukiwała.  Gdy jego dłonie  zmierzały ku kobiecości, zadrżała.  Delikatnie rozsunęła nogi i pozwoliła na te najintymniejsze pieszczoty. Na efekt swoich poczynań długo nie musiał czekać. Całe jej wnętrze wypełniały nieopisane uczucia. Spojrzał jeszcze na nią i jednym szybkim ruchem wszedł w jej ciało. Wygięła się w łuk by czuć go w pełni a ich ciała stały się jednością. Na początku poruszał się z lekkością. Chciał pomału stopniować swoje ruchy. Wkrótce poruszali się wspólnym rytmie, oddając się niesamowitej rozkoszy, całkowitemu zapomnieniu, a intensywność doznań doprowadzały ich ciało do granic wytrzymałości. Doszli w tej samej chwili a potem nastąpiła eksplozja rozkoszy rozlewająca się w jej ciele.
-Kochania za te chwile warto było żyć w tym celibacie parę tygodni-rzekł leżąc i tuląc do siebie Ulę. —  Byłaś cudowna.
-Kochanie byłeś niesamowity i obiecuje, że będziemy to powtarzać-odparła układając się wygodniej w jego ramionach.

*******************************************************

-Kochanie kawusia i mufinka czekoladowa-rzekł Marek całując swoją piękną żonę w szyje.
-Marek- zamruczała Ula.  Uwielbiała takie poranki, gdy była budzona pocałunkami. Marek dokładnie o tym wiedział i nie szczędził jej tego od pół roku, czyli od ślubu. Tak samo jak nie szczędzili sobie kochania się i ciągle mieli siebie za mało, choć Ula była w drugim miesiącu ciąży.  Za każdym razem było im też tak samo błogo jak za tym pierwszym i drugim razem, gdy byli razem.
-Dzisiaj mija rok od czasu jak poznaliśmy się- szepnął jej do ucha. — Dwudziesty drugi czerwca to mój najszczęśliwszy dzień.
-Wiem i dokładnie to o trzynastej minie.  Pamiętam, że mówiłam, że byliśmy umówieni na punk trzynasta.
-Bo jesteśmy Ula. Punkt trzynasta Książęca. Musimy to uczcić.
-Rozbierałeś mnie w myślach – wyrzuciła mu. — Ciągle czułam twój wzrok na ustach, dekolcie.
-Kochanie tak pięknie wyglądałaś-rzekł wpatrując się łapczywie w usta.
Dokładnie znała ten wzrok i wiedziała, co się za chwilę stanie.
-Co ty ze mnie zrobiłaś kobieto- kontynuował całując w ramiona. —  W trzy miesiące rozkochałaś mnie, w drugie trzy zaciągnęłaś do ołtarza a przez pół roku tak uzależniłaś, że nie potrafię nigdy ci się oprzeć.  Czarodziejka i czarownica w jednym-dodał z widocznym podnieceniem.
-A kawa-zapytała jeszcze, ale mało przekonująco.
-Kawa poczeka a ja raczej nie- odparł a na dowód wziął jej rękę i położył na wypukłości w piżamie.
Chwilę później zsuwał z niej jej ramion ramiączka od koszuli a usta znalazły się przy ustach Uli przenosząc się na szyję, dekolt, piersi i niżej do tych najintymniejszych miejsc. Dużo czasu nie potrzebowała, aby z rozkoszy mruczeć i drzeć. Marek dokładnie wiedział jak ma pieścić swoją żonę.  Tak samo jak ona wiedziała jak ma pieścić męża. Mieli takie swoje ulubione miejsca. Dzisiaj to jednak jemu zostawiła inicjatywę i poddała się całkiem jego pieszczotą.  Zanim całkiem zatraciła się w miłości spojrzała jeszcze na stolik nocny i zdjęcia.  Na ich jedyne zdjęcie z dzieciństwa i zdjęcie ze ślubu. To Pshemko zmienił ją w piękną kobietę, choć dla Marka była i tak piękna przed przemianą. Mistrz przy poznaniu zauroczył się jej nieodkrytą urodą i przy pierwszej przymiarce sukni ślubnej czekał na nią odpowiedni sztab ludzi. 





 -Tak się zastanawiam Marek, po co my w ogóle ubieramy się na noc?- zapytała jeszcze zanim całkiem nie odpłynęła.
-Jak to, po co-tylko na chwilę oderwał się od pieszczot. — Żebym mógł z ciebie to wszystko ściągać.

KONIEC