czwartek, 28 września 2017

Rozmowa kwalifikacyjna 12



Wraz z nowym tygodniem i po kilkudniowym zwolnieniu lekarskim do pracy wróciła Wioletta. Ula i Wiola nie widziały się ponad tydzień i nazbierało się trochę tematów do rozmowy.
-Ciąża ci służy- zaczęła Ula. —Kwitniesz.
-Na razie Ulka-odparła, nie podzielając entuzjazmu Uli. —Zobaczymy, co będziesz mówiła za dwa miesiące, jak utyję i popuchnę.
-Hormony działają-powiedziała do siebie.  — Wiola więcej optymizmu- rzekła do koleżanki. —Przedwczoraj, gdy dzwoniłaś do mnie byłaś w lepszym nastroju. Tyle mówiłaś o Sebastianie, o tym jaki jest opiekuńczy, że przyjeżdża do ciebie do Pomiechówka, jest przy tobie i że nie przeraża go to że jesteś w ciąży.
-Bo tak jest i teraz podobam mu się jeszcze, ale jak przytyję, to może zmienić zdanie.
-Wątpię Wiola- odparła pewnie.  —Przecież jeszcze w szpitalu powiedział ci o uczuciach, że nie przeraża go twoja ciąża i że chce być ojcem dla twojego dziecka. To coś znaczy. Powinnaś cieszyć się, że spotkałaś tak zakochanego faceta, spróbować pokochać go, a nie wymyślać sobie zmartwienia. Może to być trudne, ale nie niemożliwe.
-Masz rację Ula. Nie powinnam tak myśleć i cieszyć się, że Sebastian jest dla mnie oparciem. Jeszcze nie kocham go, ale bardzo lubię i kto wie, co będzie za pół roku czy rok.  Mam wystarczająco dużo miejsca w sercu dla Darka i Sebastiana.
-I tak powinnaś zawsze myśleć. A miłość nie zawsze przychodzi od pierwszego wejrzenia. Czasami uczynkami się objawia.
- Dokładnie. A co z tobą i Markiem? -zmieniła temat.
-Na razie to ja o ojcu myślę-odparła wymijająco, bo Wiola miała to do siebie, że tajemnicy nie umiała dotrzymać i wolała dużo nie mówić.
-Właśnie Ulka ja tu o swoich problemach, a ty masz swoje. Jak się on czuje?
-Wszystko dobrze i jak nic złego się nie zdarzy to jutro albo pojutrze wróci do domu. Później tylko sanatorium i rehabilitacja.
-To dobrze. Marek troszczy się o ciebie i twojego ojca jak Sebastian o mnie- gładko wróciła do interesującego ją tematu. —Widać z daleka, że zależy mu na tobie. Nie biłby się z Wojtkiem, gdyby nic większego nie czuł do ciebie.
-Na razie to my jesteśmy na etapie poznawania się i niezobowiązującego spotykania. Zobaczymy, co z tego wyniknie- mówiła tak, aby brzmiało to, jak najbardziej przekonująco.
-To uważaj, bo ta cała Klaudia ciągle pałęta się po firmie jak ta ślepa krowa i myśli, że wszyscy będą kłaniać się jej kapeluszem.
-Od pięciu lat jest twarzą F&D, to ma pewne przywileje- mówiła otwarcie.
-Widocznie niewystarczające, Ulka. Takim harpiom zawsze mało. Latają nad ofiarą, jak te sępy i kraczą mój, mój, mój. 

Tymczasem w bufecie....



-Wiola tryska szczęściem i wygląda doskonale- rzekł Marek do przyjaciela.
-No- odparła osowiale. —Tylko ciągle ma wahania nastroju. Boi się, że ją zostawię.
-Ale i tak ci zazdroszczę. Ja nie wiem, jak dotrzeć do Uli. To, co działało na inne panienki, na nią nie działa.
- To może bądź sobą. Albo tych zamków się trzymaj. Albo zrób jej dzidziusia.
-Seba jak ty coś doradzisz- stwierdził zirytowany. —Ale o zamkach masz rację i mam niespodziankę w zanadrzu. Wchodzimy z Pshemko w ten projekt Wspomagamy polski przemysł i jadę w piątek z Ulą do Dzierżoniowa do jednej z tkalni obejrzeć zakład, stamtąd niedaleko jest do Książa, a tam z kolei jest bardzo ładny zamek. Może na cały weekend uda zatrzymać mi się tam Ulę. A za dwa tygodnie, natomiast są te Targi Piękności w Poznaniu i kolejne miejsca do zwiedzenia. Mam jeszcze w planach dwa wyjścia.  
- No rycerzyku – rzekł głosem dodający otuchy. —Tak trzymaj, a królewna z rysiowskiej twierdzy będzie zdobyta.  A na razie może wspólny lunch? -dodał. — Ja ty i dziewczyny.
-Nie tym razem Seba- odparł, wstając z krzesełka. —Ula idzie do ojca do szpitala, a ja do księgarni się wybieram. 

Po powrocie od ojca na Ulę czekała niespodzianka. Tuż po wejściu do sekretariatu na swoim biurku bowiem dojrzała elegancko zapakowany pakunek. Wioli ciągle nie było i nie miała kogo spytać skąd się, to wzięło. Chwilę później w drzwiach pojawił się Marek. Oparł się o framugę i chował coś za plecami.
-A to co?-zapytała, potrząsając prezentem, bo pierwsze jej skojarzenie, że to bombonierka. 
- To coś dla duszy Ula. Mam nadzieję, że ci się spodoba.
Odpakowanie zajęło jej chwilę, ale i tak po odrzuceniu pierwszej myśli o czekoladkach i formacie wiedziała, że będą to jakieś pokaźne książki. I nie myliła się, bo jej oczom ukazały się albumy ze zamkami. 


-Napadłeś na księgarnię? -zapytała, zaglądając do pierwszego albumu „Zamki i pałace w Polsce”.
-Obie wyglądały ładnie i nie mogłem zdecydować się co kupić- wytłumaczył.
-A z jakiej to okazji? Imieniny mam w październiku, urodziny w marcu, Dzień Kobiet to nie jest ani Mikołajki, święta.
- Bez okazji Ula. Za całokształt pracy. Niedługo koniec kwartału i jest to dodatek do kwartalnej premii.  I jeszcze w podzięce od ojca za te kurki, maślaczki i prawdziwki. Nie tylko zebrałaś je, to przywiozłaś do domu. Tato całe sobotnie popołudnie robił zaprawy z nich na zimę. Pani Zosi nawet nie dał ich tknąć. Obiecałem mu, że coś ci kupię za te dary lasu-dodał na koniec.
-Nie było to nic wielkiego – odparła skromnie.  —Zagajnik mamy tuż za domem i to tylko godzina chodzenia była po lesie. A do miasta i tak jechałam do ojca.
-Dla ciebie nie było nic wielkiego, ale mojego ojca nie znasz. Za marynowane prawdziwki, maślaki na masełku i kurki w sosie śmietanowo- koperkowym albo zupę krem dałby się pokrajać. Mnie też pomogłaś w zakupie firanek. Z pomocą mamy już je założyłem nawet. Zasłużyłaś na upominek. A że czekoladki są takie zwyczajne, to pomyślałem o takim albumie.
-I niezdrowe – dodała. —Zamek Książ zaprasza-  przeczytała jeden z nagłówków w drugiej książce. —W liceum byliśmy tam na wycieczce. Ale sam wiesz, jak to jest na takich wycieczkach. Zwiedzanie po łebkach, bo kolejne miejsca czekają.


-Coś o tym wiem- rzekł bezspornie. To co dla nas uczniów było ciekawe, dla nauczycieli niekoniecznie. Ale z tym zamkiem wszystko jest do nadrobienia Ula. Jedziemy w piątek do Dzierżoniowa, to możemy przy okazji wpaść do Książa- rzekł zadowolony, że Ula sama podjęła temat i nie musi sam zbytnio wysilać się i narzucać. —Chętnie potowarzyszę pani w zwiedzaniu w ramach podziękowań za oddanie się firmie- zagadnął dworsko.  
-Będzie mi niezmiernie miło pana widzieć u mojego boku- rzuciła ripostą.
-W takim razie droga pani najpierw obowiązki a później przyjemności- odparł, biorąc jej dłoń do pocałunku.
-A ja uczynię wszystko, aby był to czas niezapomniany, mój panie.
-W pani towarzystwie inaczej być nie może- odparł, całując dłoń.  —Wszakże zamki zawsze dobrze nam wychodziły.
-A co za plecami chowasz? I nie mów mi tylko że nic, bo widzę.
-Mam coś jeszcze-odparł podając jej dwie koperty opatrzone napisem Zaproszenie.
-Wielki charytatywny bal andrzejkowy – przeczytała na pierwszym zaproszeniu.  Zaproszenie na wernisaż Aleksandry Lenart-wyczytała na drugim kartoniku. —Środa, piętnasty września, Łazienki.  A co ja mam z tym wspólnego?
-Zapraszam cię Ula. Na wernisaż mieli iść rodzice, ale mama oddała mi zaproszenia, bo tato nie chce forsować się po chorobie.
-Nie wiem, czy to dobry pomysł pokazywać się publicznie-  odparła, oddając oba zaproszenia.  —Wystarczy, że dla ludzi z firmy jesteśmy parą. Nie chcę trafić do mediów.
-Ula na wystawy prasa brukowa nie chodzi, a na balu będzie cała masa bardziej interesujących osób niż ja i ty. Zapewniam cię.
-Wernisaż może być Marek, ale bal to co to nie. Nie pasuję na takie imprezy.
-Ok- odparł niezmartwiony zbytnio odmową Uli, bo miał trochę czasu na namówienie jej na bal. —A na razie proponuję ci wyjście na zapiekanki. Ja od rana nic nie jadłem i zgłodniałem.
-Chętnie- odparła.

Dzień później Józef wychodził ze szpitala, a Ula z braku innego transportu pojechała po niego z Markiem. W czasie, gdy Cieplak dziękował pielęgniarkom za opiekę, ona w poszła odebrać wypis ze szpitala, recepty i po zalecenia dla ojca. W pokoju lekarskim zastała Sosnowskiego. Z ponownego spotkania z nim zadowolona nie była, bo za każdym razem, gdy widzieli się, to robił jej jakieś propozycje wyjścia, mizdrzył się, spoufalał, był natarczywy i przesadnie miły. Ale pomyślała sobie też, że to ich najprawdopodobniej ostatnie spotkanie. W przeciwieństwie do poprzednich ich spotkań tym razem Sosnowski bardzo miły nie był. Nie wiedziała, że widział przez okno, jak całowała Marka w policzek.
-Marek Dobrzański to twój chłopak -zapytał bez ogródek. —Widziałem, że przyjechałaś z nim.
-A nawet jeśli to nic ci do tego- oparła z wyrzutem.
-Bez urazy, ale on nie jest dobrym kandydatem na chłopaka- zaczął prawić morały. — Znam go z wizyt u ojca, jak był u nas leczony i wiem co nieco o jego stylu życia. Pan Krzysztof był równie rozmowny co twój ojciec i wiele razy narzekał, że ma tylko w głowie panienki i klub.  Nawet nasze pielęgniarki próbował czarować.  Sam byłem tego świadkiem. Zresztą powinnaś sama wiedzieć, jaki jest, skoro pracujecie razem.
-A ja jestem już duża i nie zamierzam tłumaczyć się przed obcymi z tego, z kim się spotykam i co mnie z kim łączy- wtrąciła w końcu.
-Ja tylko mówię- zaczął usprawiedliwiać się za wtrącanie się w nie swoje sprawy.
- To dziękuję za troskę, ale poradzę sobie z Markiem. Przyszłam po wypis ojca, podziękować za wszystko i się pożegnać. Ojciec też zaraz przyjdzie.
-Rozumiem- odparł, przeglądając biurko w poszukiwaniu odpowiednich papierów.
Chwilę później dołączył do nich Cieplak z Markiem i po załatwieniu formalności i pożegnaniu się opuścili szpital.
 Doradca uczuciowy się znalazł- myślała po wyjściu.  Co on myśli, że jest panem świata i wszystko wie najlepiej. Zadufany elegancik w koszulce Polo.  Nie to, co Marek- myślała, patrząc na Marka idącego przed nią i niosącego torbę jej ojca . Ale Marek to Marek.


- A ciebie co pogryzło-zapytała Wiola, widząc, że Ula wróciła ze szpitala zła. —Coś z ojcem?
-Nie, wszystko dobrze. Marek odwiózł go do Rysiowa, a ja wróciłam, bo ma przyjść pan Domejko. Tylko jeden lekarz mnie zdenerwował. Od początku działał mi na nerwy.
-Jak to mówią, kto się czubi to się lubi- rzekła, przysiadając na brzegu biurka.
-Czubię się z Markiem, a ten lekarz doprowadzał mnie do szału. Wtrąca się w nieswoje sprawy.
-Przystojny przynajmniej? – zainteresowała się nieco.
-Z nóg nie zwala jak Marek. Uśmiechu takiego jak Marek też nie ma. Wygląda na takiego porządnego, grzecznego i sztywnego.
-Czyli nic ciekawego- podsumowała posępnie.
-No- poparła koleżankę równie sceptycznie. —Tak wesoły, jak Marek na pewno też nie jest- dodała jeszcze wyraziście.
-Chłopaków jest od laku na świecie, każdy inny i jest w czym wybierać. Ulka- wrzasnęła nagle. — Przecież to jest proste jak kłębek drutu.
-Co?
-Zakochałaś się w Marku- dodała tonem niepodlegającym dyskusji.
-Ja w Marku? – zadrwiła. —On nie jest w moim typie.
-Gdyby tak nie było, to nie porównywałabyś go do tego doktorka- argumentowała.
-Marek z charakteru jest ok., ale ja zawsze wolałam ciemnych blondynów- próbowała odwieźć Wiolettę od swoich wymysłów.
-Ula czytałam kiedyś, że podświadomie chcemy czegoś innego, a świadomie jeszcze innego. Z tobą dokładnie tak jest. Kiedyś ubzdurałaś sobie, że tylko blondyni podobają ci się i tego się trzymałaś, a tak naprawdę podoba ci się każda uroda u mężczyzny.
-Wiola ja i Marek jesteśmy przyjaciółmi- przekonywała.
- I bardzo dobrze-  odparła, akcentując słowa. —Związki z przyjaźni i oparte na przyjaźni są trwalsze. Ja i Sebastian też jesteśmy na razie przyjaciółmi i dobrze nam to rokuje. Tak samo było z Darkiem.


 To niemożliwe -myślała tymczasem Ula. Wiola od zawsze miała wybujałą wyobraźnię. Marek nie nadaje się przecież na miłość. Nie dla mnie. To, że spodobał mi się już przy poznaniu, na rozmowie kwalifikacyjnej nic nie znaczy.Wojtek również mi się spodobał od pierwszego wejrzenia i nic z tego nie wyszło.  Czuję tylko sympatię i  pociąg fizyczny do Marka. I muszę przyznać, że w łóżku jest dobry. Ale to za mało do miłości. 
-Ulka, mówię ci podkochujesz się w Marku i nie zaprzeczaj- mówiła jej wprost do ucha Kubasińska.

czwartek, 21 września 2017

Rozmowa kwalifikacyjna 11



Do Warszawy Ula i Marek nie spieszyli się zbytnio. Po drodze zjedli jeszcze kolację i rogatki Warszawy przekroczyli po dziewiątej, a do Rysiowa dojechali przed dziesiątą. Jeszcze przed przekroczeniem granicy miejscowości Uli natknęli się na erkę jadącą na sygnale. Chwilę później Ula z przerażeniem stwierdziła, że stoi przed ich domem. W kuchni zastała scenę, jakiej nie chciałaby widzieć. Jej ojciec leżał na podłodze, a ekipa karetki zajmowała się nim.


 Po niezbędnych czynnościach wzięli go do szpitala. Karetka dodatkowych pasażerów nie chciała zabrać i to Marek zawiózł Ulę i jej mamę do szpitala.  Został z nim również, bo ktoś musiał odwieźć dziewczyny do domu. Po północy, gdy lekarz opiekujący się Cieplakiem powiedział im, że jego stan jest stabilny i po krótkiej wizycie u niego na sali, pojechały do domu.
Dzień później Ula późnym popołudniem pojawiła się we firmie.  Rano razem z mamą była w szpitalu u ojca i u prowadzącego go lekarza. Marek oczywiście dzwonił do Uli i pytał o jego zdrowie, ale jeszcze nic nie wiedziała konkretnego i obiecała wstąpić do firmy nieco później.
-Tato już od paru lat miał problemy serowe i przeszedł zawał- tłumaczyła Markowi we windzie. —Ale od pięciu lat nic złego się nie działo i brał tylko leki i chodził na kontrolne wizyty. Dopiero wczoraj rano poczuł się gorzej i miał dzisiaj pójść do poradni kardiologicznej.  Teraz czeka go operacja i tu pojawia się problem.
-Ula, jeśli potrzebujecie pieniędzy to mów bez skrępowania- wtrącił, gdy Ula na chwilę zamilkła. —Wiem, ile kosztuje leczenie. Ojciec również ma problemy kardiologiczne.
-Nie Marek- zaprzeczyła momentalnie.  —Mamy odłożone pieniądze na czarną godzinę. Po prostu jest kolejka w tym szpitalu, w którym leży ojciec.  Nawet w wypadku, gdy pacjent płaci całą kwotę za wszczepienie bajpasów. Najprędzej może odbyć się za pół roku.
-A prywatna klinika? Tato ma przyjaciela kardiologa i może porozmawiałbym z ojcem i dałoby się twojego ojca umieścić tam. Pewnie jest drożej, ale bez kolejki.
-Mógłbyś- wyraźnie ożywiła się na propozycję Marka. —Pieniądze nie grają różnicy.


 Marek słowami na wiatr nie rzucał i dwie godziny później Ula siedziała w gabinecie doktora Jaskólskiego. Lekarz okazał się miłym mężczyzną i sprawami związanymi z leczeniem zajął się od razu. Jedynym problemem było to, że po opłaceniu wszystkich wydatków konto rodziców będzie prawie puste. Tym nie zamierzała przejmować się, bo miała swoje oszczędności i na pewno ona ani jej rodzina z głodu nie poumierają. Postanowiła też nie rezygnować z pracy w F&D, bo na ten czas każdy grosz się liczył. Była nawet zdecydowana na poudawanie, że łączy ją coś z Markiem. Szybko zrozumiała też, że jest potrzebna Markowi w biurze, bo Ania, która zastępowała ją i Wiolettę, choć była kompetentna, to nie była zorientowana w pełni w papierach sekretariatu.
Powrót do firmy nie był taki zły, jak myślała i było dokładnie tak, jak mówił Marek, i wszyscy uważali ich za parę. Już tego pierwszego popołudnia, gdy przyszła tylko na chwilę, mogła przekonać się o tym.
-Od początku była między wami chemia- rzekła Ania recepcjonistka i czasowa sekretarka Marka. —A, gdy zdjęcie tego twojego chłopaka zniknęło z twojego biurka, to było już wiadomo, że ty i Marek macie się ku sobie. Pięknie razem wyglądacie Ula i pasujecie do siebie. Wasze zdjęcia z tej sesji APART nie schodzą z bilbordów. Para jak malowana.
-Tak- gładko skłamała. —Ale do ślubu daleko, więc nie zbierałabym na prezent. —To znaczy ja o ślubie nie myślę jeszcze. Znamy się dopiero trzy miesiące, jakby nie patrzeć na to, a spotykamy dwa tygodnie.  I sama wiesz, jaki jest Marek.
-Był Ula. Teraz z daleka widać, że zakochał się- brnęła w temat, choć Ula wolałaby zakończyć go.
-Pożyjemy, zobaczymy. To, co Ania zabieramy się za te raporty- gładko zmieniła temat. —Obiecałam ojcu, że długo nie zabawię we firmie.
-Marek mówił, że masz ojca w szpitalu i że musiałaś przerwać urlop z tego powodu- dodała jeszcze.
-Tak- ponownie skłamała. Ciekawa jestem, ile Marek jeszcze nakłamał- pomyślała.
Tuż przed wyjściem z firmy i w oczekiwanie na windę miała kolejną, podobną rozmowę.
-Kto by pomyślał, że nasz Mareczek tak zaangażuje się Ula- zagadnęła bufetowa. —Tyle czasu z kwiatka na kwiatek, a ty w trzy miesiące usidliłaś go.
-Nie usidliłam go. My się tylko spotykamy i może nic z tego nie wyjdzie-zaczęła wyjaśniać.
-Marek pogonił ostatnio Klaudię, a to o czymś świadczy Ula -dodała krawcowa Iza. —Nawet za czasów Pauliny tak się nie zachowywał i romansował na okrągło. A Pshemko to już ma wizję na twoją suknię ślubną.
-Czy wy wszyscy powariowaliście- zezłościła się. — Byłam raptem na dwóch spotkaniach z Markiem, a wy już nas ożeniliście. Nie wiem nawet, czy kocham go na tyle mocno, żebyśmy byli razem.
-Ale Wojtka zostawiłaś dla Marka- rzuciła bufetowa.
-Nie Ela. Z Wojtkiem już prędzej chciałam się rozstać. A z Markiem jest mi na razie dobrze, ale nie wiem, co będzie dalej. I nie rozumiem, dlaczego wszyscy uważają, że powinniśmy być razem.
-Bo pasujecie do siebie-odparła dotąd milcząca Alicja.

Dzień później rano Józef został przewieziony do prywatnej klinki. Oprócz doktora Jaskólskiego Cieplakiem miał zajmować się Piotr Sosnowski, dobrze zapowiadający się kardiochirurg. Ula przyjechała z dokumentacją choroby ojca i zastała go w gabinecie lekarskim. Mężczyzna był ciemnym blondynem z niebieskimi oczami, dobrze zbudowany  i już przy powitaniu zauważyła, że zrobiła na nim wrażenie i obrzucił ją spojrzeniem od głów do stóp. On na niej jednak nie, choć miał typ urody, jaki podobał się jej. Szybko dowiedziała się też, że to on będzie opiekować się jej ojcem i będzie go operować.  Zdecydowanie nie spodobało się jej to, że ktoś jak mniemała dopiero co po studiach, miał zajmować się ojcem.
-Pan wybaczy, ale wolałabym o zdrowiu i szczegółach operacji porozmawiać z doktorem Jaskólski.
-Doktor Jaskólski jest po sześćdziesiątce i nie operuje od prawie trzech lat- zaczął wyjaśniać jej. —Boi się, że ręka mu zadrży, a nie chce pozbawić kogo życia. Jest tylko biernym asystentem na sali operacyjnej. Ale to chyba dobrze, że życie ludzkie przekłada nad to co było jego pasją, że tak się wyrażę.
-Ale są chyba inni lekarze w tej klinice. Z większą praktyką. Przepraszam, że pytam, ale ile jest pan lat po studia? -zapytała, choć wiedziała, że postępuje wyjątkowo nieuprzejmie, wścibsko, nie tak ją rodzice wychowali i zawsze mówili, że nikogo po wyglądzie się nie ocenia. —Ile lat ma pan praktyki?
-Wystarczająco długo, żeby poradzić sobie z bajpasami. Studia skończyłem z wyróżnieniem, a później przez rok byłem na stażu w Bostonie w najlepszej klinice. Do Polski wróciłem rok temu i dostałem od razu pracę u doktora Jaskólskiego. To tak pokrótce. A, jeśli umówi się pani ze mną na kawę, to swoje kompetencje przedstawię jeszcze dokładniej.   
-Słucham?
- Podczas badania pan Józef powiedział mi, że ma piękną, miłą, inteligentną, zdolną i do tego samotną córkę- mówił czarując uśmiechem, który na Uli dużego wrażenia nie robił. Byłem ciekaw, jak pani wygląda i chciałem poznać. Teraz jak patrzę na panią i poznałem to muszę przyznać, że miał rację. Widzę nawet podobieństwo do ojca. On przez całe badanie tryskał optymizmem i uśmiechała się dobrodusznie. Ma pani oczy i uśmiech po ojcu.
-Tak się składa, że podobna jestem do matki panie Sosnowski. A za wyjście na kawę, dziękuję. Nie jestem zainteresowana. Wracając do ojca natomiast, to jest bardzo ważny dla mnie, mamy, rodzeństwa i … .
-Jak to rodzic-wtrącił.
-I chcemy dla niego jak najlepiej- kontynuowała.
-I my zrobimy wszystko, co w naszej mocy, aby operacja przebiegała bez komplikacji. Wyniki ojca są lepsze niż myśleliśmy i jestem jak najlepszej myśli.
-To dobrze- odparła, po raz pierwszy uśmiechając się do niego.
Pukanie do drzwi i pojawienie się w nich pielęgniarki przerwało ich rozmowę. Ula pożegnała się tylko i pojechała do firmy.


 Cztery dni później Cieplak przeszedł szczęśliwie operację i wracał do zdrowia pod okiem doktora Jaskólskiego i Sosnowskiego. Do tego czasu z tym ostatnim Ula styczności nie miała i dopiero we wtorek w czasie odwiedzin u ojca miała okazję ponownie spotkać go. Wsiadała do windy, a on wskoczył do niej w ostatnim momencie i chcąc nie chcąc skazana była na jego chwilowe towarzystwo.
-Czy, teraz gdy pani ojciec przeżył operację i ma się dobrze, to umówi się pani ze mną na tę kawę-zagadnął podkręcając swój uśmiech.
-Nadmiar kawy szkodzi- wypaliła.  —Ale pan jako lekarz wie o tym, jak sądzę.
-Ale ja zapraszam panią na jedną kawę, a nie na kilka, a taka jedna na dzień jest wskazana.
-Ale ja znam tryb życia lekarzy. Wdzięczni pacjenci przynoszą kawę, tort, czekoladki i wszystko się wali. Wystarczy przejść obok dyżurki pielęgniarek albo pokoju lekarskiego, aby czuć ciągle zapach świeżo zaparzonej kawy. Zresztą mój ojciec jest przykładem nadmiaru kawy. Pracował w pogotowiu energetycznym i na nocnych dyżurach wypijał kilka, a w tygodniu miał średnio dwa-trzy dyżury. Mnożąc, to przez miesiące i lata to trochę tego wyjdzie. Do tego w domu z żoną albo gdy szedł do kogoś prywatnie z naprawą.   Sam może pan sobie wyobrazić, ile jest to hektolitrów.
-Ok. Zrozumiałem. Ale to miło, że pani martwi się o mnie. Jest pani dokładnie taka, jak mówi o pani pan Józef. Jest pani wrażliwa i martwi się pani o innych.
-Wolałabym nie być tematem rozmów- wtrąciła ostro i rzucając w niego wzrok niechęci.
-Przyjąłem do świadomości.  To może na zieloną herbatę da się pani namówić? Jest zdrowa. Z tym chyba zgodzi się pani.
- Od nadmiaru robi się osad na zębach, a już dwie wypiłam dzisiaj. Lepiej porozmawiajmy o ojcu. Kiedy będzie mógł wyjść do domu?
-Myślę, że za tydzień, jeśli nic nie wydarzy się złego.
-Czy miała to być jakaś groźba? -  zapytała ostro. —Zemsta za niepójście na kawę?
-Nie, skąd. Po prostu pobyt wydłuża się czasami w szpitalu. Nie łącze spraw prywatnych ze służbowymi.
- Mam nadzieję, doktorze- rzekła bez uśmiechu i ciesząc się, że drzwi windy się rozsuwają. —I do widzenia-dodała i odeszła szybko. Idąc w stronę sali, w której leżał jej ojciec, pomyślała sobie, że ten lekarz jest wyjątkowo denerwujący, zarozumiały, nachalny i wścibski.
U ojca długo nie zabawiła, bo minęła dopiero doba od operacji i spokój działał na jego korzyść. Z tego samego powodu nie wspominała nic o  jego rozmowach z Sosnowskim na jej własny temat.


W pracy natomiast Ula i Marek dalej uważani byli za parę, a pracownicy widzieli to, co chcieli widzieć. Wspólne służbowe wyjście brane było za randkę, uśmiechy kierowane w swoje strony za czułości, a troskliwość o jej ojca był przejawem wyższej zażyłości. Dla niej jednak to, co dzieje się we firmie zeszło na drugi plan, bo na pierwszy miejscu był ojciec i jego zdrowie.