niedziela, 28 stycznia 2018

Rozmowa kwalifikacyjna 21 Epilog.

Pobyt w SPA w Kórniku Uli i Markowi mijał szybko i miło. Czasu na nudę też nie mieli. Rano korzystali z basenu, sauny, masaży i innych dobrodziejstw ośrodka, a popołudnia i wieczory mieli dla siebie.  Chodzili na spacery, rozmawiali, przytulali się i cieszyli się sobą. Jedynie co psuło im nastrój to pogoda, która nie rozpieszczała ich przez pierwsze dwa dni pobytu.  Na dworze było buro i zimno i daleko od ośrodka się nie wypuszczali. Niedziela za to okazała się bardzo słoneczna i idealna na dłuższe wyjście.



Zamek w Kórniku zachwycał już z zewnątrz. Były okazałe okna, fosa, wieżyczki i dziedziniec. Do tego piękny ogród z unikatowymi okazami roślin. Całości dopełniały posążki, fontanna, mała palmiarnia i ławki w różnych zakątkach.  Tam właśnie Ula z Markiem udali się przed zwiedzaniem wnętrz.



-Kocha, lubi, szanuje- zaczął wyliczać Marek na listkach akacji.
-Sprawdzasz moje uczucia czy innej – zagadnęła.
-Nie chce, nie dba, żartuje- kontynuował. —Robię  wstęp do tego, co zaraz ma nastąpić – dodał, obracając się do niej. —Równo cztery miesiące temu, nawet mniej więcej o tej porze, przyszłaś na rozmowę kwalifikacyjną, poznaliśmy się i rozmawialiśmy pierwszy raz.
-No i…– zapytała zaintrygowana jego tajemniczym tonem.
- W mowie, w myśli- kolejne listki opadały na ziemię. —No i pomyślałem, że to jest dobry moment Ula- rzekł, wyciągając z kieszeni pudełeczko w kształcie serduszka. —Wyjdziesz za mnie Ula-dodał po chwili, otwierając puzderko z pierścionkiem.
-To zależy, czy przejdziesz rozmowę kwalifikacyjną – odparła bardzo poważnie.
- W sercu, na ślubnym kobiercu. Rozmowę? -zapytał rozczarowany, bo spodziewał się szybkiego tak, a na gałązce zostały dwa listki.
-Ty kiedyś przeprowadzałeś ze mną, to czas na mnie – wyraźnie droczyła się z nim.
-OK. Ula. Mów.
-Po pierwsze dzieci Marek- zaczęła wyliczać. —Musimy ustalić…
-Jeśli chcesz to może być cała gromadka- wtrącił, zanim dokończyła.
-Wakacyjne.
-Zdecydowanie wolę aktywnie spędzać czas, ale to od ciebie będzie zależało- rzucił automatycznie.
-Praca.
-Skoro chcesz chodzić i rozwijać się to nie będę ci zabraniał- z góry uspokoił.
-Sprawy i obowiązki rodzinne.
-Uważam, że należy obowiązkami się dzielić- rzekł bezspornie.
-Sprawy czysto małżeńskie i nie chodzi mi o łóżko.
-Na pewno będziemy znajdywać kompromis- zapewniał. —W samym zaś łóżku nie widzę problemów. Jest nam idealnie i na tym skończyłbym rozmowę kwalifikacyjną. 
-Właśnie Marek kompromis a ty wszystko stawiasz na tak albo tak ja bym chciała- odparła, pomijając jego ostatnie zdanie.
- Kochanie to tylko drobiazgi – mówił, biorąc za rękę.  — Najważniejsze jest to, że się kochamy. To, co jestem przyjęty?
-Oddzwonimy do pana- rzuciła przewrotnie.
-Ula- jęknął. —Na ślubnym kobiercu, na ślubnym kobiercu-dodał odrywając ostatnie dwa listki.
-Jesteś przyjęty- odparła, całując go w policzek.
Chwilę późnij, bez pośpiechu wsunął pierścionek na palec i pocałował delikatnie w usta. Zrobiłby to zdecydowanie porządniej, ale sami na alejce nie byli.
-A wracając do pierwszego pytania o dzieci, to nie chodziło mi o ilość tylko, kiedy- rzekła nieoczekiwanie.
-Czy to znaczy, że jesteś w ciąży? - zapytał podejrzliwie. — Nie zabezpieczaliśmy się w żaden sposób.
- Nie, nie jestem w ciąży- szybko rozwiała jego wątpliwości. —Pytam teoretycznie.
- Od początku wiedziałem, że chciałbym mieć z tobą dzieci. Przy innych kobietach tego nie czułem i tak o tym nie myślałem.  Co do czasu to chciałbym choć trochę nacieszyć się tobą bez obowiązków.
-To mamy plan Marek – odparła. —Najpierw ślub a później dzieci.
- Tak- przytaknął, przytulając do siebie. A co powiedziałabyś na ślub w czasie karnawału? Wesele zimą byłoby romantyczne.
-A co powiedziałbyś na czerwiec?- rzuciła swoją kontrpropozycję.  —Jest tak zielono i ciepło.

Dziedziniec i wnętrza zamku wyglądały równie imponująco co sama  budowla.  Razem z przewodnikiem oglądali komnaty, sale balowe, alkowy, salony, buduar, gabinety, pokoje gościnne i inne pomieszczenia.



-Może zamówimy do naszego salonu parę antyków Ula? Będziemy mieć trochę zamku na co dzień? – zapytał, przechadzając się z nią po komnatach.
-Nowoczesna kuchnia i antyki nie bardzo współgrają- stwierdziła rzeczowo.
-Do obecnego nie pasują, ale ja mam na myśli nasz przyszły salon – rzucił zaskakująco. —Nie mówiłem ci jeszcze, ale chciałbym kupić dom. Moje mieszkanie może i jest duże i wygodne, ale dla nas dwojga, a nie na wychowywanie dzieci.  
- Ty naprawdę zaangażowałeś się i spoważniałeś.
-A ty myślałaś, że co? - zapytał z wyrzutem.  —Że te oświadczyny i cała gatkach o dzieciach to były tylko żarty?
-Nie. Po prostu jest to takie niebywałe.

Przez kolejne dwa dni pomiędzy zabiegami i wieczorami planowali ten najważniejszy dzień. Po małym kompromisie wybrali datę ślubu na połowę kwietnia, ustalili z grubsza listę gości i znaleźli małą salę na wesele. Kolejnym punktem było poszukanie w ofertach Internetu domów na sprzedaż. Tutaj również poszczęściło się im i umówili się na oglądanie kilku z nich.
 Po powrocie do Warszawy przyszedł też czas, aby powiedzieć rodzinie i znajomym o zaręczynach i planach ślubnych. To że kiedyś zaręczą się tajemnicą dla nikogo nie było, ale fakt, że już zaręczyli się było bardzo miłą niespodzianką dla wszystkich i szczerz gratulowali im. Najwięcej powodów do radość mieli, jednak Dobrzańscy. Marek bowiem miał już skończone trzydzieści trzy lata a na jego ustatkowanie, przed poznaniem Uli, widoków nie było. W dodatku Agnieszka i Francesko Febo ciągle chwalili się synową, wnukiem, przyszłym zięciem Mario i kolejnym wnukiem dzieckiem Pauliny, która była siódmym miesiącu ciąży. Było to dość denerwujące i teraz gdy w końcu i oni mogli pochwalić się przyszłą synową i to z jak najlepszej strony czuli się szczęśliwi. Okazją do tego zaś miał być bankiet wydany przez Febo, z okazji rocznicy ich ślubu, a który miał odbyć się w najbliższą sobotę.

Ula na przyjęcie szła z obawami, bo daleko było jej od takiego towarzystwa i lokali. Febo bowiem na bankiet wybrali jedną z droższych restauracji. Do tego Szwedzki Stół, drogie trunki i kwartet smyczkowy. Samych Febo miała okazję poznać tuż po przyjściu, a pojawienie się jej u boku Marka zrobiło na nich ogromne wrażenie i zaskoczenie. Zwłaszcza na Paulinie, bo jej mina po przedstawieniu przez Marka, Uli mianem moja narzeczona, mówiła dużo. Uli zaś nie umknęło wejrzenie Pauliny na jej dłoń i coś jakby zazdrość wymalowana na jej twarzy. Nie myliła się nawet, bo Febo wiedziała, że Marek w kwestii biżuterii ma dobry gust i pierścionek, choć tańszy i mniejszy od jej własnego pierścionka był zdecydowanie ładniejszy.



 W dalszej części wieczoru lepie nie było, bo chociaż ani Ula, ani Marek nie zwracali jakiejś szczególnej uwagi na nią, to czuli utkwiony w nich wzrok. Było zresztą na co patrzeć, bo razem prezentowali się bardzo pięknie i wyglądali na szczęśliwych, i zakochanych.



 Jej Mario zaś w porównaniu do byłego narzeczonego wyglądał blado. Był po czterdziestce, zaczął łysieć i tyć.  Brak urody narzeczonego Paulina zrekompensowała sobie natomiast opowiadaniem o swoich planach ślubnych i weselnych. Febo, jak okazało się, zaplanowała uroczystość na sierpień przyszłego roku i z odpowiednią oprawą. Ula i Marek odwzajemnili się tym samym i opowiedzieli o swoich planach, ale kościółek w Rysiowie i wesele na osiemdziesiąt osób nie zrobiły na niej wrażenia. Zwłaszcza do jej katedry mediolańskiej i wesela na siedemset osób.  Jej słowami, że ich ślub jest taki stereotypowy nie przejmowali się i dalej zajmowali się tym, co dla nich najważniejsze, a kolejne dni, tygodnie i miesiące przybliżały ich do tego.
W międzyczasie Ula dalej pomieszkiwała u Marka, wyjeżdżała z nim zwiedzać kolejne zamki i zajmowała się nim samym i mieszkaniem. Znaleźli też odpowiedni dom. Był wystarczająco blisko ich rodziców, aby w przyszłości pomóc im w ewentualnej opiece nad dziećmi i wystarczająco daleko, aby wizyty te nie stały się męczące. Cieplakowie i Dobrzańscy również coraz częściej spotykali się i zżywali się ze sobą.  W pracy również układało im się dobrze. Pokaz jesienny przyniósł im sporo zysków, współpraca z firmą ze Szwecji była intratna, a kolekcja wiosenna miała wystartować dwa tygodnie przed ich ślubem.

Życie Wioletty i Sebastiana także układało się pomyślnie. Kupowali wyprawkę dla dziecka, chodzili na badania, wychodzili na spacery, kina czy w inne miejsca. Czasami nawet zostawała u Seby na noc i pozwalała na więcej pieszczot niż pocałunki. Kadrowy odwoził i odwiedzał ją też w domu i poznawał rodzinę. Wszystko to sprawiło, że Wiola wiedziała już, że kocha swojego Cebulka, jak pieszczotliwie nazywała go tak samo mocno, jak swojego zmarłego narzeczonego. W lutym zaś została mamą zdrowego synka Dariusza Sebastiana.  Olszański był nawet przy porodzie i od pierwszych dni pomagał w opiece nad niemowlakiem.  Niedługo potem oświadczył się Wioletcie i zaręczył.
Macierzyństwo Wioli jak najbardziej służyło i rozkwitała przy dziecku. Do tego znajdywała czas na Sebastiana i znajomych. Do formy i figury sprzed ciąży również szybko wróciła. Z czasem zaczęła też udzielać się towarzysko i jedynie bezzasadne wątpliwości mąciły jej w życiu.
-Ula ja wiem, że ktoś może powiedzieć, że robię źle, bo nie minął jeszcze rok od śmierci Darka, a ja mam nowego narzeczonego– mówiła w czasie wieczoru panieńskiego Uli. —Ale nie robię nic złego, prawda.
-Nie Wiola. Nie robisz- przekonywała przyjaciółkę.
-Nawet rodzice Darka uważają, że mam prawo do szczęścia i abym ułożyła sobie życie z innym – mówiła z ciągłą obawą, że robi coś złego.
-Bardzo mądrzy ludzie i widać, że cię szanują i są z tobą- poparła w całej rozciągłości niedoszłych teściów Kubasińskiej. —Równie dobrze mogliby wymóc na tobie dożywotnią żałobę po synu. Darek twojego szczęścia również by chciał. Przestań więc myśleć, co mówi, jakaś tam wścibska sąsiadka tylko rób to, co mówi ci serce.
- Dzięki- odparła, przytulając się do przyjaciółki. —Potrzebowałam takich słów. Wspierałaś mnie po śmierci Darka i teraz jesteś ze mną.
-To miłe co mówisz, ale to Sebastian najbardziej wspiera cię i jemu powinnaś to mówić- rzekła wyraziście.
-Wiem Ulka i jemu też jestem bardzo wdzięczna- zapewniała. —Mówię mu, że jest dla mnie kimś ważnym, że kocham go i że chcę dzielić z nim smutki i radości naszego życia.
-I tego się trzymaj.  A raczej trzymajmy. Ja Markowi mówię to samo. Takich słów nigdy nie za mało Wiola.

W tym samym czasie Marek organizował wieczór kawalerski i rozmawiał z Sebastianem na podobny temat.
-I jak było w sądzie- zagadnął Marek przyjaciela. —Załatwiliście wszystko.
- Nie jest to takie proste, jak się wydaje Marek- odparł, popijając swojego drinka. —Najpierw trzeba złożyć wniosek o ustalenie ojcostwa i nadania małemu nazwiska ojca. I tu są dwie formy ustalania. Albo rodzice Darka będą musieli zeznawać, że ich syn jest biologicznym ojcem albo zrobić badania DNA.  Kiedy już ta sprawa zostanie załatwiona, to będę mógł adoptować Darka i być równoprawnym opiekunem jak Wiola. Ale najlepiej byłoby gdyśmy byli już po ślubie, a to dopiero na jesieni.
-Szybko zleci te pół roku. Zobaczysz.
-Marek myślisz, że Wiola naprawdę chce być ze mną czy bardziej potrzebuje ojca dla Darusia i opieki mężczyzny- wypalił nieoczekiwanie Olszański.
-Nawet tak nie myśl- z miejsca upomniał go. —Wiola jest, jaka jest, ale na pewno nie zwiąże się z tobą z jakichś innych pobudek niż miłość.
-To że kocha, to wiem, ale co stawia na pierwszym miejscu? - drążył temat.
-Na pierwszym miejscu to walnę cię za głupie pytania- wymruczał sarkastycznie. —Seba będziesz z nią szczęśliwy i będziesz miał wesoło. 
-Wesoło na pewno – odparł, podśmiewając się zabawnie. —Wczoraj jak wyszliśmy ze sądu, to dała upust złości na tego urzędnika. Skończył taki prawo Cebulku i się mądrzy.  Prawiczek od siedmiu męk się znalazł.
-Dobre- zaśmiał się i Marek.
- Dobrze, że tego nie słyszał, bo oskarżyłby ją o jakieś zniesławienie- dodał kadrowy.

Tydzień później w drugi dzień Wielkanocy Ula i Marek ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie rozstaną się aż do śmierci. Cała uroczystość tak jak planowali była skromna, ale piękna i radosna. Było też sporo wzruszenia, bo łzy szczęścia pociekły po policzkach wielu osób. Później przyszedł czas na wesele i na sesję zdjęciową we firmie.



Podróż poślubną zaplanowali sobie na wyjazd do Czech i Słowacji, a po powrocie rozpoczęli wspólne i zgodne życie. Po trzech miesiącach ich mamy zaczęły wspominać o wnukach. Głośno i jawnie nie mówiły, ale opowieści o wnuczętach znajomych były wystarczającą sugestią. Oni zaś chcieli nacieszyć się sobą i dopiero parogodzinna opieka nad siedmiomiesięcznym Darkiem tuż przed ślubem Wioli i Sebastiana, zmieniła ich podejście do sprawy. Siedzieli przy małym i rozkoszowali się jego widokiem i gaworzeniem.
-Kochanie może już czas i na nas? - zaczął Marek.
- Za jakieś dwa tygodnie- odparła cicho i uśmiechając się na myśli o własnym dziecku.
Dziewięć miesięcy później na świat przyszedł Mateusz Dobrzański i zawojował ich życiem i dziadków. Zwłaszcza Magda i Helena nie posiadały się z radości i rozpieszczały wnuka do granic możliwości. Obie miały również sporo cennych rad, co do opieki nad niemowlakiem. Młodzi rodzice przymykali jednak na to oko i pozwalali na te małe angażowanie się w ich życie. Bądź co bądź dla babć ich potomek był drugim celem po ich ślubie.


KONIEC

sobota, 20 stycznia 2018

Panicz Marek cz. 1

Dziękuję za 400 00 wejść i komentarze. W nagrodę mała zapowiedź. Trochę krótka, ale jest.



Śniadanie u państwa Dobrzańskich w ich podwarszawskiej posiadłości w Rysiowie odbywało się w okrojonym składzie. Przy stole siedziała bowiem tylko Helena z mężem Krzysztofem, a brakowało ich jedynaka Marka. Nie był to pierwszy raz, że nie było go i zapewne nie ostatni. Pod koniec śniadania w jadalni pojawił się lokaj Fabian. Wystarczająco długo pracował we dworze, aby po jego minie odgadnąć, z czym przychodzi a ta sugerowała, że nie ma dobrych wieści.
-Fabianie co tym razem piszą- zapytał Krzysztof, widziąc, że lokaj nerwowo miętoli w ręku gazetę, pierwszy brukowiec Skandaliki Warszawy.
-Wyrwałem w kuchni służką, proszę państwa- mówił nerwowo.
-O co chodzi Fabianie- nalegał. —Powiedz że, bo nie chce mi się nawet tam zaglądać.
-Panicz Marek był widziany w towarzystwie Ady tej tancerki i aktorki z kabaretów- wyjąkał.
-Był tylko widywany czy wywołał jakiś kolejny skandal? – dopytywała z niepokojem Helena. Nie przebrzmiał jeszcze ten z mężatką z urzędu.  
-To coś poważniejszego- odparł, spoglądając na swoich pracodawców. —Ona niedawno urodziła i wszyscy uważają, że to ….
-Możesz pokazać nam ten artykuł – przerwał mu Dobrzański.
- Strona trzecia- odparł i odszedł, bo choć był traktowany jak członek rodziny, to znał swoje miejsce i uważał, że należy odejść.
Kolejny skandal z udziałem hrabiego Marka Dobrzańskiego miał miejsce w ostatnią sobotę na ulicy Siennej. Spadkobierca fortuny cukierniczej Dobrzańscy & Febo bowiem widziany był…

Państwo Dobrzańscy nie od dziś mieli kłopoty z jedynakiem, bo o jego podbojach miłosnych od dawna było głośno, a do nich docierały coraz to nowsze informacje. Wysłanie go w swoim czasie na studia zagranicę również nie pomogło w zmianie trybu życia. Przyniosło nawet efekt odwrotny, bo tam poznał hulaszcze życie i Sebastiana Olszańskiego najlepszego przyjaciela, a który kończył medycynę.  Oni zaś ciągle zastanawiali się, gdzie popełnili błąd w wychowaniu syna. Skończył już bowiem trzydzieści trzy lata, a na stabilizację nie zanosiło się w najbliższym czasie. Miał też to do siebie, że pomimo tytułu szlacheckiego nikogo nie traktował z góry i utrzymywał dobre kontakty zarówno z doktorem, aptekarzem czy nauczycielem z miasteczka, jak i z robotnikami, chłopstwem i służbą. 

Tymczasem Marek Dobrzański po upojnej nocy budził się w pokoju praczki Sonii. Znał ją od dawna, ale dopiero niedawno poznał ją bliżej i nie żałował.


Samej Soni zaś nie przeszkadzało to że zarówno pierze bieliznę panicza, jak i zdejmuje ją, bo było jej z nim dobrze. Dostawała również drobne upominki.  Był do tego bardzo przystojny. Z ciemnymi włosami, stalowymi oczami, zabójczym uśmiechem i dołeczkami w policzkach, które pojawiały się przy każdym najmniejszym uśmiechu.  W urodzie zdecydowanie przebijał amantów filmowych, włączając w to Bodo i Dymszę. Na coś więcej też nie liczyła, bo on miał tytuł szlachecki, a ona była z ludu.
Po przebudzeniu się miał znowu ochotę na chwilę rokoszy, ale bijący zegar na wieży kościelnej oznajmił dziesiątą i spowodował, że wstał i zaczął się ubierać.
-Muszę wracać- rzekł, podnosząc spodnie z podłogi. —Już i tak powinienem być od dawna we dworze.
-Wiesz, że zawsze jesteś chętnie i mile tu widziany- mówiła przymilnie.
-Wiem- rzekł, dając ostatni pocałunek w okazały dekolt i odsłaniający równie okazałe piersi. —Już tęsknię. Byłaś jak zawsze cudowna.
-Jesteś po prostu dobrym kochankiem- odparła komplementem za komplement. —Najlepszym i nie chcę cię stracić.
-Bez obawy Soniu – odrzekł, zakładając koszulę. —Tak szybko z ciebie nie zrezygnuję.
Do domu z Warszawy do Rysiowa daleko nie miał i swoim motocyklem dotarł tam po kwadransie. Wjeżdżając na podwórze zdziwił się, że samochód ojca stoi przed domem, a to oznaczało, że oboje rodzice są w domu. W holu zaś napotkał Fabiana, który oznajmił mu, że rodzice oczekują na niego w salonie. To zaś oznaczało poważną rozmowę, bo od dziecka tam dostawał od rodziców burdy i przeprowadzane były te poważne rozmowy. Teraz miało być podobnie i był przygotowany na coś nieprzyjemnego. Idąc tam, nie wiedział tylko z jakiego powodu.
-Czym mogę być wam pomocny? – zapytał po przywitaniu się. —Jeśli pytacie, gdzie byłem całą noc to żadna tajemnica. Nocowałem u Sebastiana- łatwo skłamał.
-Chcieliśmy porozmawiać o twoim nieodpowiedzialnym zachowaniu Marku- odezwała się Dobrzańska. —Doszły do nas słuchy, że po raz kolejny nazwisko Dobrzańskich trafiło do gazet i nic chwalebnego to nie było.
-Nie wiem, o co ci chodzi mamo- starał się mówić spokojnie i zastanawiał się, co ma matka na myśli. Ciągle jego romans z urzędniczką z Warszawy czy może burdę wywołaną przed klubem nocnym.
-To jest tego aż tyle? -zapytała zirytowana.
-Chodzi o niejaką Adę- odezwał się i Krzysztof. —Aktoreczkę z Warszawy. Piszą o niej i tobie w tym szmatławcu Skandaliki Warszawy. Podobno ma dziecko i jest twoje.
-Tyle lat staraliśmy się z matką wpoić ci dobre zasady zachowania, a ty co rusz dajesz temat do plotek i powody do zmartwień- dodała i Helena.
-Nie jest moje- zaczął tłumaczyć. —Jeśli ktoś dobrze policzy to dziewięć miesięcy temu była na wyjeździe ze swoją grupą kabaretową, a ja pomagam jej tylko w przeprowadzce. Pomagać to chyba nie grzech mamo? - pytał rodzicielkę.
-Owszem, ale w granicach rozsądku synu. W każdej plotce ludzie dopatrzą się jakiejś prawdy. I jeśli nie ona to może być inna. Chcemy mieć dziedzica i wnuka, ale z odpowiednią kobietą.
Chciał już powiedzieć rodzicom, że wie co robić, aby nie zostali dziadkami i odwiedza drogerię bądź aptekarza, ale stwierdził, że nie jest to temat do rozmowy.
-Za dwa tygodnie wracają Febo, to zorganizujemy przyjęcie powitalne i może w końcu trafisz na jakąś odpowiednią kobietę- mówiła matka. —Czas, abyś w końcu pomyślał o ożenku i dzieciach z prawowitego łoża.
-Nie mam żadnych dzieci mamo i…
Od dalszej rozmowy uchroniło go nadejście mistrza Pshemko. Wszedł niosąc ze sobą tacę, a nim coś, co wyglądał bardzo apetycznie.


-Mały deser przed obiadem- rzekł mistrz ciastkarstwa. —Mój najnowszy przepis. Niebo w gębie- dodał, cmokając. —Tak powiedziała moja pomocnica Iza i taką roboczą nazwą ochrzciłem wypiek.
-Jeśli smakuje tak samo dobrze jak wygląda, to kolejny sukces masz murowany- odparł Krzysztof. —Ten twój ostatni serniczek ciągle jest jeszcze rozchwytywany a tu coś równie apetycznego.
-Teraz to będzie królowało na podwieczorkach w każdym szanującym się domu- rzekł mistrz zachwycony pochwałami. —Zapewniam cię Krzysiu. Trzeba tylko, jakąś nazwę znaleźć- dodał, rozdając po kawałku ciasta.
- Pomyślmy nad czymś ładnym- odparła Helena.
-Delicja szampańska- rzucił nazwą Marek, który swój kawałek zdążył skosztować.
-Delicja szampańska- powtórzył mistrz. —Fantastycznie.

Wieczorem i jak to bywało w soboty Marek Dobrzański i Sebastian Olszański spotkali się w Klubie 26 a nazwanej tak z racji roku otwarcia klubu, a jaka miała miejsce dwa lata temu.
-Seba już sobie wyobrażam te wszystkie wymalowane i wystrojone panienki w kolejce do tańca ze mną i z nadzieją, że na którąś zwrócę uwagę. Z nudów będzie można umrzeć. I zapraszam cię do siebie na parę dni. Pojeździmy też konno.
-Dzięki- odparł zadowolony. —Skorzystam chętnie.  A z tymi pannicami może źle nie będzie. Może będzie jakaś godna uwagi.
-Wątpię -odparł sceptycznie. —Większość z nich znam z innych przyjęć i zapewniam cię nic ciekawego. Wszystko głupiutkie i chichoczące bez powodu.
-A z tą Pauliną rodzice nie będą ci znowu głowy mydlić? -dopytywał przyjaciel.
-Nie Sebastian – odparł zdecydowanie. —A jeśli nawet to nie ustąpię.  Nie mogę związać się z kobietą, która sama weszła mi do łóżka i pierwszym nie byłem. Wiem z anatomii co nieco i wiem, jak to jest z kobietami. Poza tym coś było z jej głową i nerwami nie tak. Widziałem, jak traktuje służbę i jak zachowywała się w towarzystwie.
-Choroba duszy i głowy to najgorsze co może być Marek- stwierdził sugestywnie. —Medyk ci to mówi. A wracając do czystości dziewczyn, to dziewica ci się marzy a sam bierzesz, gdzie popadnie- zadrwił
-Tylko te chętne, a panienek z dobrego domu nie zaciągam do łóżka- bronił się. — Nawet te najładniejsze. Takie zhańbienie oznacza tylko jedno ślub, a mnie nie spieszy się do narzekającej żony i ciągle wrzeszczących dzieci.
-Ale kiedyś ród Dobrzańskich wywodzący się z magnackich i hrabiowskich korzeni będziesz musiał przedłużyć.
-Fakt- odparł z niechęcią na samą już myśl. —Będę musiał.
-Nie wspominając o tych wszystkich cukierniach, które ktoś musi odziedziczyć. To ile ich macie we Warszawie? Pięć, sześć.
-Siedem i jedną kawiarnio- cukiernię- odparł.

Tymczasem parę ulic dalej.



-Ulcia, Ula wróciłaś w końcu- zapiszczała sześcioletnia dziewczynka, witając swoją siostrę w przestronnym holu
-Skończyłam szkołę i jestem aniołku- odparła, gładząc główkę siostry.  
-A nauczysz mnie francuskiego, rachować i grać na pianinie?
-Nauczę- zapewniała siostrę. A nie powinnaś już spać?
-Chciałam poczekać na ciebie- odparła grzecznie.
-Naprawdę nie wiem, po co ci te szkoły- rzekła ich matka, wchodząc za nią do holu i pilnując tragarzy wnoszących kufer i walizkę córki. —Ja w twoim wieku miałam już męża i dwoje dzieci
-Tak, wiem mamo- przerwała rodzicielce. —I chciałabyś, abym tak jak i ty znalazła sobie męża, miała dzieci i planowała ze służbą pranie albo co podać na obiad.  Ja tak nie chcę mamo i zamierzam znaleźć pracę.
-To ta Wiletta chyba namieszała ci w głowie- nie ustępowała matka. —Co to za imię w ogóle. Wiletta.
-Mamo tyle razy mówiłam ci Wioletta, a nie Wiletta. A imię jak imię. I to z moim imieniem w Paryżu mieli problem.
-Jak zwał tak zwał, ale w głowie dużo nie ma. Co to za praca- prychnęła. — Mechanik automobilu.
-A co widzisz w tym złego, że chce pracować?
-Ona z takim zajęciem to męża na pewno nie znajdzie sobie. Chłopczyca z niej, a nie kobieta.
- No tak- mruknęła. —Mąż. A gdzie tato i Jasiek? – zmieniła temat.
-Załatwiają jakieś sprawy służbowe na mieście. I tak powinno być. Kobieta pilnuje ogniska domowego, a mężczyzna zajmuje się zarabianiem na dom- stwierdziła na koniec Cieplakowa.

  CDN W KWIETNIU 

czwartek, 18 stycznia 2018

Rozmowa kwalifikacyjna 20 Zak. nr. 1 i 2

Zakończenie numer 1.
W poprzednich częściach. Po kradzieży dokumentów Marka, Marek i Ula mają kłopoty ze światem przestępczym, a Ula ma w dodatku cichego wielbiciela. Szybko okazało się, że zainteresowanie Ulą jest tylko odwróceniem uwagi od Marka i jego firmy, a niebezpieczeństwo grozi im od strony niejakiego Winci, który zajmuje się haraczami.  Karpiński wielbiciel Uli po nieudanym napadzie na nich zostaje zatrzymany i po przeprowadzeniu dochodzenia okazało się, że był pod wpływem środków odurzających i przetrzymywany był w ostatnich dniach przez Winci. Ula po napadzie wyznaje miłość Markowi.
Radzę jednak wrócić do części 19 listopad 2017.  Ewentualnie i do 18.

Słowa komisarz Anny Potaczek o tym, że są już blisko rozbicia całej grupy i że zagrożenie mija, nie uspokoiły ich w żaden sposób. Ciągle bowiem bali się wychodzić i każde wyjście wiązało się ze strachem, że za rogiem może czekać na nich niebezpieczeństwo. Dostali też zalecenia, że jeśli to możliwe to, żeby trzymali się razem. Było to też jedyny plusem w całej tej sytuacji, bo Ula zgodziła się wprowadzić do jego mieszkania.
-Może ta Potaczek ma rację i lepiej będzie, jak będziemy trzymać się razem Ula- zaczął Marek po wyjściu z komisariatu. —Sam bałbym się zostawiać cię w Rysiowie.
-A masz coś w lodówce i wolne półki w szafkach? – zapytała trochę bez namysłu.
-Nie i nie, ale mam całkiem nową szczoteczkę do zębów. I podoba mi się twój tok myślenia – dodał filuternie.
-Bo? – zapytała, nie wiedząc dokładnie, o co mu chodzi.
-Bo nie zaproponowałem ci jeszcze wprowadzenia się do mnie.
- Ale to miałeś na myśli- rzekła wymijająco. —I nie mów, że nie.
-Nie zamierzam zaprzeczać. To, co kochanie i tak oficjalnie. Wprowadzisz się do nie?
-Skoro nalegasz- odparł błaho. —Najpierw jednak zakupy nas czekają.
-A twoi rodzice Ula? - pytał pełen obaw. —Nie będą mieli nic przeciwko temu, żebyś zamieszkała ze mną.
-Jestem już duża i mogę decydować o sobie-. — Zresztą byłam młodsza i wyjeżdżałam już do Wojtka zarówno do Krakowa, jak i do Glasgow (były jej chłopak), to i to przetrawią.


 Zakupy z Ulą były całkiem przyjemne. On był od pchania wózka, a Ula napełniała go pieczywem, owocami, wodą, czymś do chleba i innymi produktami spożywczymi i chemicznymi. Raz po raz pytała go, czy ma to coś w domu. Ogrom zakupów przerażał go, ale i cieszył, bo oznaczało to że zostanie na dłużej.
-Nie za dużo tego skarbie? - zapytał mimo to i dokładając wino i szampana. —Tak całkiem nie będziemy zamknięci w czterech ścianach.
-Jeśli zrobimy raz porządne zakupy, to będziemy mieć w inne popołudnia więcej czasu dla siebie- odparł
-Czy mówiłem ci już, że podoba mi się twój tok myślenia- odparł jej do ucha.
Po wpakowaniu toreb z zakupami do bagażnika pojechali na Sienną. Ula miała już okazję być u Marka, to oglądanie mieszkania opuścili sobie i zajęli się rozpakowywaniem toreb i układaniem wszystkiego w lodówce i szafkach. 


Później przygotowali sobie kolację, zapiekankę z makaronu, kurczaka i sera. Marek otworzył również szampana. Po kolacji natomiast razem pozmywali naczynia i posprzątali kuchnię. Kiedy już kuchnia była uprzątnięta, to resztę wieczora mieli dla siebie.
-To, co robimy z tak pięknie rozpoczętym wieczorem- zagadnął Marek, siadając z Ulą na kanapie.
-Ty tu jesteś gospodarzem i twoim obowiązkiem jest zabawiać mnie – rzekła sugestywnie.
-To proponuję jakiś film. Może być nawet komedia romantyczna.
-Komedia tak, ale niekoniecznie romantyczna- odparła.
Na jednym z kanałów znalazł komedię z gatunku pomyłek i z czasów dziewięćdziesiątych.
-Czy mówiłem ci dzisiaj, że cię kocham i pięknie wyglądasz- wyszeptał do ucha po piętnastu minutach oglądania filmu.
-Czy to gra przedwstępna? – odparła pytaniem.
-A ty naprawdę chcesz to oglądać? – zapytał i on.
Zamiast odpowiedzieć, Ula spojrzała na niego, a on bez pośpiechu wstał, wziął za ręce i zaprowadził do sypialni.
Łóżko Marka było duże i jak szybko przekonała się i wygodne do tych celów. Przez chwilę zastanowiła się też nad tym, ile kobiet przeszło przez to łóżko. Długo jednak nie myślała nad tym, bo Marek zaczął całować ją w szyję, kładąc jednocześnie na łóżko. Kiedy na chwilę oderwał się od wgłębienia szyi i spojrzał na nią, to zobaczyła w nich zgłodniały wzrok. Kolejne chwile mijały im na oddawaniu pieszczot i pocałunków. Usta Marka szybko przemieszczały się z szyi na twarz, usta i dekolt. Ula zaś zajęła się rozpinaniem koszuli i torsem. W tym szale namiętności kolejne części garderoby i bielizny lądowały w każdym kącie sypialni a do połączenia swoich ciał i spełnienia dzieliły minuty. Długo nie trwało i Marek wchodził w nią wolno, nie przestając całować i pieścić. Wkrótce ich ciała złączyły się w jedno, a jej całym ciałem przeszyło nieokiełznane podniecenie. Marek czule jeszcze pogładził ją po policzku i zaczął się poruszać. Najpierw wolno, aby dozować jej i sobie rozkosz. Kolejne ruchy były już szybkie i po kilku chwilach Ula doznała niesamowitego uczucia fali rozkoszy, która jak dla niej mogłaby nigdy się nie skończyć. Wypełniał ją całą, podarował doznania, jakich dawno już nie czuła.  Oddawała to samo Markowi i wkrótce był cały w euforii, siódmym niebie i nie chciał z niego wracać.  Ula bowiem zawładnęła całym jego ciałem i umysłem tak jak ostatnim razem, gdy się kochali.  W tej ekstazie miłości szybko osiągnęli kulminację, a Ula poczuła rozpływającą się we wnętrzu maź.
Kiedy ich ciała i umysły wróciły już do normalności, to leżeli wtuleni w siebie milcząc chwile i wpatrując się w siebie.
-Kochanie byłaś cudowna- mówił z zadowoleniem i tuląc ją do siebie. — Co ty masz w sobie, że żadna inna kobieta do tej pory nie potrafiła mnie tak zaspokoić, jak ty.
-Sama zastanawiam się, dlaczego ty jesteś taki dobry- wymruczała jak zadowolona kotka. —Chyba gwiazdy nam sprzyjają.
Następnego dnia po pracy pojechali do Rysiowa po parę rzeczy Uli. Marek jadąc tam ciągle bał się, jak zareagują jej rodzice na wyprowadzkę córki, ale decyzję Uli przyjęli całkiem spokojnie. Zwłaszcza że już poprzedniego dnia w ich obecności wyznali sobie miłość. Rozmowa zaś kręciła się wokół wyjazdu Cieplaka na rehabilitację po operacji serca oraz na temat ich kłopotów. W drodze na Sienną wstąpili z wizytą do Dobrzańskich seniorów. Oni podobnie jak Cieplakowie przyjęli to bez jakichkolwiek sprzeciwów.
Trzy dni później mogli odetchnąć z ulgą, bo od policji dowiedzieli się, że cała grupa z Winci na czele została zgarnięta w nocy przez wrocławską policję i grozi im kilka lat więzienia. Karpińskiemu również groził wyrok to i tym nie musieli się martwić.
-W końcu mamy to za sobą Ula-  rzekł z ulgą Marek po tym, jak wyszli z komisariatu. —Całkiem inaczej wychodzi się na lunch, kiedy nie musimy niczego obawiać się i rozglądać czy coś się nie dzieje.  
-Dokładnie. Za dwa dni weekend to co byś powiedział, gdybym zaprosiła cię do SPA- zagadnęła. —Jest taki ładny ośrodek w Kórniku. Po tych wszystkich wydarzeniach należy się nam odpoczynek. Możemy wziąć wolny poniedziałek i zostać dłużej. Dzwoniłam i są miejsca.
- Ty, ja i SPA- zamarzył Marek. —Brzmi wspaniale.

Zakończenie numer 2
Marek w wypadku mocno nie ucierpiał i jeszcze przed przybyciem karetki odzyskał przytomność. Nie chciał nawet jechać do szpitala, ale po namowach Uli i lekarza z karetki zgodził się na badania. Po dwóch godzinach był już po badaniach i na ogólnej sali. Ula zaś mogła z nim porozmawiać.


-Marek jak się czujesz? – zaczęła pytać od drzwi.
-Dobrze i najchętniej wyszedłbym stąd. Niepotrzebnie łóżko zajmuję.
-To nie jest dobry- odparła, siadając na łóżku. —Straciłeś przytomność.
-Tylko na chwilę i głównie te zadrapania mi dokuczają i guz na czole- mówił, dotykając czoła.
-To, dlatego że upadłeś w krzaki i trafiłeś w jakiś kamień- wytłumaczyła mu. —Ale na szczęście oboje przeżyliście. Rozmawiałam z jego żoną tego mężczyzny i powiedziała mi, że stan męża jest stabilny. Jest ci bardzo wdzięczna. Stałeś się bohaterem Marek. Tak mówili strażacy i policja.
-Daj spokój- mówił z zażenowaniem.
-A dla mnie jesteś moim wyśnionym rycerzem- dodała, wpatrując się w niego. —Zrozumiałam to w końcu.
-Co? - wyjąkał cicho.
-Zrozumiałam to, gdy widziałam cię, jak szarpałeś się z tymi drzwiami, a później leżałeś nieprzytomny na moich rękach- kontynuowała.  —Tak bardzo się bałam, że za późno na naszą miłość i że umrzesz nie wiedząc, że cię kocham- mówiła przez łzy szczęścia.
-Nie jest za późno – wtrącił, przyciągając i przytulając do siebie. —I teraz wszystko będzie już dobrze, kochanie moje- odparł, ocierając jej łzy. —Obiecuję ci to i bardzo, bardzo cię kocham – dodał, przytulając się do niej.
-A ja ciebie – odparła, całując delikatnie w usta. —I zajmę się tobą. Tu i we Warszawie. Ktoś musi zająć się tobą po wyjściu ze szpitala.
-Czy to znaczy, że zostałaś moją dziewczyną? -zapytał, choć było to oczywiste, ale chciał usłyszeć. 
-Tak - odparła krótko, ale treściwie. —Zadowolony?
- A Szymon – dopytywał złośliwie.
-Szymona już nie ma. Tylko ty się dla mnie liczysz i twoja miłość.
-Poezja dla uszu Ula– odparł uszczęśliwiony.
Ciągle siedzieli bardzo blisko siebie, to o kolejny pocałunek nietrudno było się postarać. Marek podtrzymując głowę Uli muskał z rozkoszą jej wargi, pozwalając sobie z upływem czasu na coś bardziej namiętnego.
-Chciałem zrobić to już, gdy byliśmy nad Wisłą- przyznał szczerze, gdy oderwali się od siebie. —Trzymałem cię w ramionach, byłaś tak blisko i tak zachęcająco wyglądałaś.
-Ja poczułam wtedy takie trzepotanie w sercu- i ona postanowiła powiedzieć prawdę. —To chyba wtedy zaczęła się moja miłość, choć jeszcze tego nie wiedziałam.
-Kochanie – wtrącił. —Teraz nie ma to znaczenia, bo i tak skończyło się pięknie.
Marek z powodu lekkiego wstrząśnięcia mózgu w szpitalu miał zostać trzy kolejne dni to i Ula postanowiła zostać w Nałęczowie. Wynajęła w hotelu pokój i odwiedzała go, przynosząc coś do jedzenia, soki, owoce i prasę. W odwiedziny przyszedł i Cieplak i jako pierwszy dowiedział się, że kocha jego córkę a córka jego. Pojawiła się również Laura Murek żona uratowanego mężczyzny. Kobieta przyszła podziękować mu osobiście, a w ramach wdzięczności podarowała im dożywotni karnet do swojego SPA Lamur w Kórniku i własne pokoje do dyspozycji.
-Folder wygląda zachęcająco Ula- mówił, po odejściu Murek i przeglądając ofertę ośrodka.
-Już sama nazwa brzmi zachwycająco. Lamur-rzekła z rozmarzeniem.
-To, co skarbie, jedziemy? -zaproponował. — Należy nam się wypoczynek.
-Chętnie- zgodziła się bez namysłu.  —Ale dopiero jak dojdziesz do siebie- z góry zastrzegła. —Może w przyszły weekend, bo za dwa tygodnie jest to przyjęcie u Febo.
-OK. Ula - i on zgodził się bez protestu. —Czuję, że będzie to niezapomniany, wspaniały i jedyny w swoim rodzaju wyjazd.
-Na pewno Marek- przytaknęła. — Zwłaszcza że zamek jest w pobliżu.

Po trzech dniach pobytu w szpitalu lekarz prowadzący orzekł, że Marek może wracać do domu. W tak długą podróż sam jednak nie chciał się puszczać, to pociągiem przyjechał po nich Sebastian i odjechali samochodem Marka do Warszawy. Ula tak jak obiecała, przeniosła się też do jego mieszkania.


-To ty odpoczywaj, a ja zrobię kolację- zarządziła po odejściu Olszańskiego. —Wolisz jajecznicę czy zwykłe kanapki? -  zapytała po przejrzeniu zawartości lodówki.
-Może być jajecznica Ula- odparł. —A w barku mam jeszcze wino. Musimy jakoś uczcić naszą miłość.
Na krzątającą się po kuchni Ulę patrzył z przyjemnością i miłością. Te codzienne czynności jak krojenie chleba, szynki, cebulki sprawiały, że chciał, aby już tak zawsze było. Prosta kolacja w jej towarzystwie również była przyjemnością. Po kolacji zaś razem usiedli na obszernej kanapie i wtuleni w siebie oglądali telewizję. Na jakiś dłuższy maraton jednak nie pozwolili sobie, bo oboje byli zmęczeni po podróży i po dziesiątej poszli spać. Z obawy na stan zdrowia Marka na coś więcej tej nocy niż kilka pieszczot i pocałunków też nie pozwolili sobie.
-Po raz pierwszy w życiu leżę z piękną kobietą w łóżku, tulę ją i nic więcej Ula- zaczął Marek, bawiąc się jej włosami. —Nie wiem, czy dam radę zasnąć.
-Zawsze mogę zaśpiewać ci kołysankę albo opowiedzieć bajkę – zagadnęła. —Twój wybór.
-Bajka Ula- odparł zdecydowanie. —Mogę nawet zacząć. Był sobie królewicz. Choć takim prawdziwym królewiczem nie był, ale mieszkał w dużym domu, miał służbę, drogie zabawki i był bardzo przystojny. Teraz ty coś dodaj Ula i stworzymy własną bajkę.
-W tym samym królestwie niedaleko księcia mieszkała mała dziewczynka. Nie była ani bogata, ani biedna. Była za to bardzo ładna, mądra i dobra.
-Królewicz za to miał jedną wadę, bo od najmłodszych lat bawił się uczuciami dziewczynek, a później kobiet. Jego rodzice postanowili w końcu zaaranżować małżeństwo z księżniczką z zaprzyjaźnionego rodu.
-Dziewczynka dla odmiany od najmłodszych lat marzyła o swoim rycerzu, ale na swojej drodze przez dłuższy czas spotykała tylko marnych i niegodnych uwagi rycerzyków i ciągle była sama i czekała na tego jedynego.
-Podobnie było z księciem, bo szybko zrozumiał, że wybranka rodziców jest królową z lodu, życie z nią jest nie do zniesienia i odesłał do rodziców. Sam zajął się zabawą z przyjacielem w klubach, uwodzeniem kolejnych panienek i czekaniem na tę jedyną.
-Tymczasem w życiu dziewczyny pojawił się rycerz Wojtek i myślała, że będzie z nim szczęśliwa, ale on wyjechał do innego kraju i wszystko zaczęło się psuć. Dziewczyna została sama i bardzo tęskniła za ukochanym.
-Za to w życiu królewicza pojawiło się słońce, bo któregoś dnia na korytarzu firmy zobaczył tę dziewczynę i wyglądała jak anioł.  Była ubrana w niebieską sukienkę i miała najpiękniejszy uśmiech i oczy i zakochał się na zabój. Jeszcze tego samego dnia dał jej pracę , aby móc być blisko niej. Dziewczyna była jednak zajęta i choć królewicz robił wszystko, aby odwzajemniła jego miłość, to miał małą szansę na jej uczucie. Dla niej się też zmienił. Nie chodził do klubu, nie szukał innych dziewczyn.   
- Tak więc dziewczyna i książę zaczęli razem pracować i pracowało się im całkiem dobrze. Może dalej by tak pracowali, ale nieoczekiwanie w ich życiu pojawiła się wróżka i namieszała między dziewczyną, księciem i rycerzem Wojtkiem. Wróżka bowiem uzmysłowiła dziewczynie, że związek z rycerzem nie ma przyszłości, bo ten zmienił się na wyjeździe.  Chciał też przeprowadzić się daleko od domu dziewczyny, a ona wolała zostać ze swoją rodziną i znajomymi.
-To zaś spowodowało, że królewicz zobaczył szansę dla siebie i starał się być blisko niej.  Wychodził po pracy, pomagał jej rodzinie, wyjeżdżał. Jednak zamiast miłości dostał przyjaźń i trochę niezobowiązującego seksu.
-Marek to jest bajka- przerwała mu brutalnie.
-Dostał trochę czułości- wyprostował.
-Tak lepiej- odparła i wróciła do bajki. —Dziewczyna doceniała to wszystko, ale nie potrafiła pokochać księcia. Przy okazji zrobiła coś bardzo złego, bo zakpiła sobie z jego uczuć. On kochał ją, a ona chciała tylko zabawić się i odegrać się na swoim chłopaku. W dodatku niesłusznie.
-Ale i książę nie był lepszy, bo robił coś bardzo głupiego, aby zdobyć dziewczynę. Wykorzystał okazję, że bała się i wzbudził w niej jeszcze większy niepokój. Miało być dobrze, ale przyniosło odwrotny efekt. W dodatku obok niej pojawił się ktoś inny.
-Dziewczyna była bardzo zła na niego, że ją zawiódł i obraziła się na niego. Zaczęła spotykać się nawet z innym rycerzem, ale szybko okazał się, że i on nie był wart uwagi.   W końcu jednak zwróciła uwagę na księcia i pokochała. I to w najmniej oczekiwanym momencie. Razem wyjechali i trafili na nieszczęśliwy wypadek, a on rzucił się na pomoc. Zrobił coś tak bardzo heroicznego, że okazał się kimś więcej niż księciem. Był odważny jak rycerz.  
-A później dziewczyna i książę vel rycerz żyli długo i szczęśliwie- zakończył.
-Tego właśnie nie ma już w bajkach Marek- odparła ku jego zdziwieniu.
-Zawsze możemy stworzyć te żyli długo i szczęśliwie- zagadnął.
-Chętnie, ale zostawmy to lepiej na kolejny wieczór - zawyrokowała. —Co za dużo to niezdrowo.
-Czy to znaczy, że będą kolejne takie przyjemne wieczory? - zapytał zadowolony.
-Będą- przytaknęła. —Ale teraz czas spać. Dobranoc rycerzu- dodała.
- Dobranoc księżniczko- szepnął do ucha. —Kolorowych snów.

Nazajutrz rano Ula musiała pójść do pracy, a Marek miał zwolnienie lekarskie na parę dni i został w domu. Nie leniuchował, jednak tylko przeglądał interesujące go strony w Internecie i zrobił jeden poważny zakup. Cały weekend natomiast, nie licząc wizyty Sebastiana i Dobrzańskich, spędzili we dwoje. Markowi wracały też siły i w kolejnych dniach przejmował obowiązki domowe. Robił śniadania do łóżka i pomagał przy kolacji. Wpadał również do firmy i pomału zajmował się zaległymi sprawami. We wtorek opowiadanie bajki do zaśnięcia już im nie wystarczało i oddali się uciechom cielesnym. W kolejnych dniach też nie szczędzili sobie czułości, a w piątek po lunchu pojechali do Kórnika.
 
CDN PO PANICZ MAREK