piątek, 27 kwietnia 2018

Panicz Marek cz. 3


Po rozstaniu z Markiem, choć był to jej książę z bajki, to miała mieszane odczucia. Jego zachowanie i pierwsze spotkanie po latach bowiem mocno odbiegało od tego jej wymarzonego i rozczarowało.
Czy on naprawdę romansuje ze wszystkimi kobietami, jakie są w jego otoczeniu- myślała, roznosząc ciasteczka. Romansuje, obłapuje i całuje- dodała dosadnie.  Pewnie tak i nie powinno mnie to dziwić. Wiem przecież, jak się prowadzi i jaki jest. I to nie od dziś. To trwa latami.  Tylko że co innego wiedzieć a co innego samej doświadczyć i zobaczyć.  I powinnam wyrzucić go ze swojej głowy i serca. Tylko jak to zrobić Ula? - pytała samą siebie. Jest tak piękny i tak cudownie pachnie.
Przez kolejne dwie godziny była wystarczająco mocno zajęta pomocą w kuchni, aby nie myśleć o wydarzeniach ze spiżarki. Po powrocie do ogrodu natomiast przy stole dostrzegła samotną Wiolettę, to przy okazji zbierania pustych szklaneczek, podeszła do niej.


-Wybierasz się gdzieś? – zapytała, widząc koleżankę ubraną w beret, a którego prędzej nie miała.
-Pojeździć konno z Sebastianem- oznajmiła z podekscytowaniem.  —To ten kolega Marka. Mówię ci Ulka, jest bardzo interesujący i jest lekarzem.
-Nie za szybko na takie komitywy Wiola? - pytała pełna obaw i porządkując stół. — Znacie się ze dwie godziny?  
-To tylko przejażdżka Ulka- odparła, jakby się usprawiedliwiała.
-A ja miałam okazję porozmawiać z Markiem- oznajmiła ponuro i z taką samą miną.  
-No proszę- wykrzyknęła z zaskoczeniem tuż przy jej uchu.  —A tak się wzbraniałaś. Tylko skąd ta posępna mina? – zapytała, przyglądając się jej uważniej. —Powinnaś się cieszyć.
-Bo nie ma się z czego cieszyć- mówiła, spoglądając dyskretnie w prawą stronę, gdzie to dojrzała Marka rozmawiającego z Sebastianem. —Wyobraź sobie, że gdy byłam po ciasteczka, to pomylił mnie z jakąś Rozalią, zaczął obejmować i całować w szyję.
-Żartujesz? Chociaż nie dziwi mnie to. I co zrobiłaś? – pytała wyraźnie zainteresowana wydarzeniami ze spiżarni.
-Najpierw uderzyłam go łokciem w brzuch, później spoliczkowałam, a na koniec powiedziałam, że jestem służącą i mam na imię Janka. I nie pytaj mnie, dlaczego nakłamałam mu, bo sama nie wiem.
-Życie chyba chcesz sobie zamotać tymi kłamstwami- rzekła filozoficznie Wioletta. —Powiedziałabyś prawdę, że jesteś Ula Cieplak i byłoby po sprawie.   A co będzie, jak pani Helena przedstawi was sobie?- zapytała rozsądnie.
-Nie wiem, co będzie- odparła po chwili. —Obrócę to w żart. Albo rodzice Marka zdążą wyjechać do opery na koncert. Pan Krzysztof w ostatniej chwili dostał bilety i pomimo przyjęcia chcą pojechać. A życie to mężczyźni gmatwają- dodała dosadnie. —Prawie w każdym czytanym romansie są tacy sami.  Mają kurtyzany, prowadzą hulaszczy styl życia i szwendają się, nie wiadomo gdzie i z kim. Wszyscy są zabójczo piękni, ale i niebezpieczni. Tak jak w przypadku Marka. Stoi właśnie z Sebastianem pod tą lipą, patrzą w naszą stronę i założę się, że gadają o nas.
- Ale później, gdy już zakochują się, to żyją długo i szczęśliwie-  odparła z romantyzmem i  spoglądając dyskretnie w stronę panów.
- Tego właśnie nigdy nie piszą Wiolka- wtrąciła wymownie. —Może później są tacy sami, jak przez całą książkę i dalej ranią, romansują i zdradzają.  Do jasnej Anielki- dodała z przestrachem.  —Idą tu. Jakby co to pamiętaj, jestem Janka.
 Zrobiła też krok w tył i wpadła na kogoś, a gdy obróciła się, to ujrzała elegancką kobietę.


-Jak chodzisz – usłyszała z ust szatynki.  —Z ulicy cię wzięli.
-Najmocniej przepraszam- odparła grzecznie. — To było niechcący i nic się tak naprawdę nie stało.
-Jeśli nie masz oczu i zręczności, to nie pchaj się w towarzystwo-  mimo uprzejmości Uli ta odpowiedziała z wyniosłością. —Polskie prostactwo i bezczelność -dodała po włosku.
-Mogłaby pani mnie nie obrażać- odparła Ula w tym samym języku i zbijając kobietę z pantałyku. —Damie to chyba nie wypada?
-Właśnie? Może tak grzeczniej- odezwała się i Wioletta w języku włoskim.
-Żałosna komitywa – odfuknęła im w odpowiedzi już w języku polskim.
-Będzie mi tu obrażać i prychać – rzuciła Wioletta bez jakichkolwiek zahamowania do Uli. 
-Wiola nie warto- hamowała jej zapędy Ula.
-Warto. Niech nie myśli, że skoro masz na sobie fartuszek, to można pomiatać człowiekiem.
-Płacimy im, to wymaga się poszanowania, a nie dyskusji- usłyszały w odpowiedzi, choć Wioletta do niej nic nie mówiła.
-Psia kręć Ulka, zaraz mnie tu krew zaleje- wymruczała Kubasińska.


 Marek, zapominając o Rozalii w piwniczce, z kuchni wyszedł tuż za Ulą i odprowadził ją wzrokiem do najbliższej grupy osób.
Miód malina ta dziewczyna i z charakterem – myślał, spoglądając na nią. Taka, jakie lubię najbardziej. Daleko jej do gąski albo paniusi z dobrego domu. Nawet tu wśród elity błyszczy. Z Rysiowa i okolic jednak raczej nie jest, bo znam wszystkie dziewczęta i kobiety powyżej dwudziestu lat, a takie oczy zapamiętałbym na pewno. Cała jest kusząca i ponętna i muszę umówić się z nią i poznać lepiej.
Przez kolejne minuty jako współgospodarz przyjęcia przechadzał się po ogrodzie i salonie i wraz z rodzicami zajmował się gośćmi. Od czasu do czasu szukał też wzrokiem Uli.


Gdy już obowiązek porozmawiania ze wszystkim gośćmi miał za sobą to zajął się Sebastianem. Przez dłuższy czas przyjaciel zajęty był rozmową z Wiolettą, to nie chciał mu przeszkadzać. Teraz natomiast dostrzegł go samotnego przy stoliku z alkoholem, to podszedł. Ktoś taki jak Janka był wart porozmawiania.
-Widzisz tę dziewczynę rozmawiającą z Wiolettą? - pytał z ożywieniem i nie używając słowa służąca. —Całkiem przypadkiem poznałem ją, gdy pomyliłem z Rozalią. Mówię ci Seba, jest piękna. Sonia i Aniela nie umywają się do niej.
-Tylko wydaje się trochę płaska, a wolisz szczodrzej obdarowane przez naturę–stwierdził Olszański, oceniając stojącą bokiem Ulę.
-Kobieta nie tylko z ciała się składa- rzucił mu sugestywnie.
-Od kiedy? – zapytał ironicznie Olszański.
-Ta intryguje jeszcze i nie wygląda na służącą- odparł, pozostawiając bez odpowiedzi jego docinek. — Jest za delikatna i raz mówił typowo po wiejska i nieśmiało, aby chwilę później mówić miastowo i płynnie. 
-Na twój widok kobitki różnie reagują Marek, to mogło być chwilowe onieśmielenie- zasugerował medyk.
- Raczej nie Seba – z miejsca odrzucił domysły przyjaciela. —Myślałem, że to Rozalka, to zaskoczyłem ją, próbowałem objąć i pocałować.  Tylko że zamiast oddania czułości to oberwało mi się w bok i w policzek, a na koniec zbeształa bez zająknięcia. Jej reakcja na moje amory była natychmiastowa.
-Jak to oberwałeś? – zainteresował się, tym co dla niego było ważne.
-Mało ważne jak – zbył go szybko.  —Chwilę później zaś zaczęła mówić innym akcentem, krótkimi zdaniami, żeby ponownie wrócić do pierwszego akcentu i sensowniejszego formułowania zdań. I znała synonimy do linczu i hegemona. Powiedziałem jej, że mojej mamy za rozmowę ze mną ma się nie obawiać, bo nie zlinczuje jej ani nie jest hegemonem, to odpowiedziała mi, że mamę trudno byłoby nazwać despotką albo posądzić o samosąd.
- Ciekawe Marek- odparł Olszański trochę bardziej zainteresowany niż na początku wypowiedzi Marka. —Może ma jakąś miłą panią i da jej chodzić do szkół- wysuwał też domysły. —Nie każdy jest Pauliną i traktuje służące jak niewolników.  Albo to historia jak z tej powieści Znachor*. Tak naprawdę jest wykształcona, tylko straciła pamięć.
-Sebek nie fantazjuj – rzucił kpiarsko.  — Ale fakt wydaje się, że przewyższa inteligencją niejedną pannę z dobrego domu. Ciekawy jestem, skąd matka ją wytrzasnęła- zastanawiał się też głośno.  —Chodź, podejdziemy do dziewczyn- dodał, ciągnąc za sobą przyjaciela. —Patrzą na nas, a Wiola wydaje się gotowa na przejażdżkę konną.

Tymczasem incydent z Pauliną z winy Wioletty przybrał na sile, a ostatnie zdania dobiegły do uszu Marka i Sebastiana.
-Co się tutaj dzieje? – zapytał Marek, widząc kłócącą się Wiolettę i Paulinę. —Paula, Wiola możecie mi łaskawie wyjaśnić, o co wam chodzi.
-Twoja służąca… – zaczęła Febo.
-Janka nie jest moją służącą- wtrącił Marek. —Jest, jest…
-Jest moją znajomą- dodała Wioletta do Pauliny. —Moją koleżanką a Paulina za nic ją zwyzywała.  Tylko lekko ją trąciła.
- Mogła mnie oblać, gdybym nie odstawiła chwilę prędzej kieliszka z czerwonym winem – mówiła ciągle wzburzona Febo. —Mam bluzkę z Paryża. Twoja mama Marek naprawdę powinna uważniej dobierać posługaczki.
-Robisz z igły widły Paula- rzekł jej jeszcze w miarę spokojnie niedoszły kandydat na męża.
-Bronisz jej, bo masz w głowie tylko służące, tancereczki i aktoreczki- wyrzuciła z siebie brunetka. —Masz ją w kolejce do łóżka albo na siano.
-Nie przesadzaj- odparł zdecydowanie ostrzejszym tonem.
-Może tak nie jest? Przecież żadnej kobiecie nie przepuścisz. Jesteś jak ten …
-Idziemy – przerwał jej stanowczo, odciągając na bok i wzbudzając zainteresowanie gości obok.
- Co za zołza jedna- odezwała się tymczasem Wioletta. —Żeby ją tak koń kopnął albo pokręciło na amen.
-Wiola nie warto języka sobie strzępić- uspokajała Ula.  
-Kiedyś byli razem, ale Matek rzucił ją i teraz się mści- wyjaśnił Olszański. —Nie powinna jednak wywlekać swoich spraw na publikę. Głupia sprawa a tyle zamieszania.
-Nie pana wina panie…- zaczęła Ula.
-Sebastian Olszański- dodał, przedstawiając się Uli i całując w dłoń tak jak jakiś czas temu poznając Wiolettę.
-Janka Kowal- odparła, przybierając tożsamość ich własnej kucharki.


Cała trójka też obserwowała ich z daleka, a z gestów można było odczytać, że Febo dalej jest wzburzona, a Marek robi wszystko, aby ją uspokoić. W końcu ich oczom ukazał się widok, Marka całującego Paulinę.
-Zamyka usta Paulinie-  poinformował ich Sebastian. —Inaczej z nią się nie da. A skąd wy się znacie? – zmienił temat.
-Moja babcia jest główną kucharką i gosposią u rodziców Wioletty, a ja tam mieszkałam jakiś czas- odparła Ula vel Janka, przypominając sobie niejaką panią Marysię pełniącą oba te stanowiska u Kubasińskich a o której słyszała same miłe słowa. Jednocześnie spoglądała też na oderwanych już od siebie Paulinę i Marka i odchodzących w stronę gości.
-Znamy się więc w zasadzie od dziecka- dodała Wioletta. — U- zaczęła słowo Ula, ale nie dokończyła. — Uwielbiałyśmy swoje towarzystwo, razem uczyłyśmy się, bawiłyśmy i dalej tak jest- mówiła, mając tak naprawdę na myśli syna pani Marysi Maćka, z którym przyjaźniła się od dziecka, a teraz z pomocą jej rodziców kształcił się na inżyniera.  —Babcia Janki jest dla nas kimś więcej niż gosposią i traktujemy należycie. Tato od małości wpajał we mnie tę zasadę.
-Bardzo mądry człowiek- odparł Sebastian. —Ja sam staram się leczyć i uczyć o higienie stany niższe i ludność wiejską za Bóg zapłać. Czasami dają mi mendel jaj, twaróg albo jakąś kurę, bo są nauczeni, że jak coś dostają, to trzeba odpłacić się podobną miarką. We krwi to mają. Tylko Febo chyba zatrzymali się na XIX wieku. Wyzysk i zdzierstwo to najgorsze co można uczynić.
-Panie Sebastianie wiarę w młodych ludzi mi pan przywraca- odparła Ula z szacunkiem.
- Zwłaszcza że tyle się słyszy o frywolnych zabawach i hulankach kawalerki- dodała Wioletta. —A pan jest prawym człowiekiem, prawdziwym dżentelmenem i tym bardziej będzie mi miło towarzyszyć panu na przejażdżce- rzekła na koniec z całą promiennością.
-To ja jestem kontent panno Wioletto, spędzić czas w taki miłym towarzystwie- odparł, podając jej ramię.

Na ponowne spotkanie z Markiem Ula długo nie czekała, bo wkrótce po odejściu Wioletty i Sebastiana pojawił się obok niej. Wykładała owoce na paterę, gdy poczuła woń jego perfum. W spiżarce bowiem była wystarczająco blisko niego i długo, aby zapamiętać zapach i poznać na końcu świata.
-Najmocniej przepraszam za Paulinę Janko- rzekł jej do ucha i nie wysilając się na zwrot pani ani panno, a co argumentowała niższym statusem społecznym, a nie bezpośredniością.
- Nie ma za co przepraszać- odparła, próbując mówić bez drżenia głosu. —To ja poniekąd wywołałam zamieszanie.
-To Paulina ma trudny charakter- wtrącił, skubiąc kiść winogron. — Znam ją od dziecka i wiem, że wybucha bez powodu. Trzeba było zawsze jej ustępować – mówił, choć Ula uważała, że opowiadanie obcej osobie o czyichś problemach jest wysoce niestosowne.
-Przykre- odparła krótko.
-Dwa lata nie było jej w Polsce i mama to przyjęcie zorganizowała z okazji jej powrotu- oznajmił jej też.
-Tak wiem. Pana ojciec mi powiedział- odparła trochę bezmyślnie, gdy Marek zamilkł na chwilę, aby przełknąć, to co jadł.
- Rozmawiałaś z moim ojcem? – zdziwił się podejrzliwie.  
-Gdy najmowałam się, to dowiedziałam się, że to przyjęcie to na jej cześć – wytłumaczyła szybko.
-Dokładnie – rzekł już mniej podejrzliwie.  —Dlatego też Paula czuła się honorowym gościem i nie chciała, aby coś zepsuło jej zabawę. Nie będzie ci się jednak już naprzykrzać, bo razem z Aleksem jej bratem odwiozłem ją do ich domu. Mają tutaj niedaleko posiadłość, ale na stałe mieszkają w Mediolanie.  A ty doszłaś już do siebie? – zapytał na koniec.
- Tak i dziękuję za wstawienie się za mną- odparła, spoglądając na niego przelotnie.
-Nie ma za co dziękować- mówił, podkręcając uśmiech, gdy tylko Ula spojrzała na niego. —Pozwolić, aby obrażała cię bezpodstawnie, byłoby niehonorowe. To jesteś znajomą Wioletty i dzięki niej tu jesteś- ni to zapytał, ni stwierdził i zamykając temat Pauliny.
-Poniekąd. Moja babcia była i jest gosposią u Kubasińskich i mieszkałam tam jakiś czas z rodzicami– opowiedziała tę samą historię co Sebastianowi.  —A tu znalazłam się za sprawą Agaty od Cieplaków. To moja znajoma i pomaga u nich. Pana mama potrzebowała kogoś do obsługi, to jestem. Z Wiolettą zaś spotykam się od czasu do czasu- dodała, mówiąc po raz pierwszy całą prawdę.
-Rozumiem- rzekł, kiwając głową. — To, co porabiasz pomiędzy spotkaniami z Wiolettą a obsługą przyjęć- zapytał nieoczekiwanie. — Pytam, bo w to, że jesteś służącą, nie wierzę.
- Jestem prostą urzędniczką w szkolnej kancelarii na Topolowej- odparła, rzucając kolejnym kłamstwem, skoro praca służącej nie przeszłaby.
-To znaczy, że popołudnia masz wolne? –  zapytał.
- A, dlaczego pan pyta? – odparła pytaniem na pytanie i przeczuwając odpowiedź.
-Bo mam szczere chęci umówić się z tobą na spotkanie Janko- odparł bez ceregieli.

Znachor- wiem, że powieść została napisana i zekranizowana później, ale dodałam na potrzeby opowiadania.  

piątek, 20 kwietnia 2018

Panicz Marek cz. 2


Jedna z cukierni Dobrzański& Febo mieściła się na ulicy Złotej w kamienicy należącej do rodziny Cieplaków. To w tym miejscu właśnie cukiernia połączona była z kawiarnią i przynosiła największe zyski. Rodzinnym interesem zajmowała się głównie Magda, a jej zarządzanie żelazną ręką były jak najbardziej intratne dla obu stron. Jej mąż zaś pracował jako dźwiękowiec we filmie.  Na spore zyski z cukierni miał również fakt, że niedaleko tego miejsca był jeden z urzędów, szpital, szkoła, przystanek tramwajowy to i ruch był spory od wczesnych godzin. Główna piekarnia i biura zaś mieściły się dwie ulice dalej. Pan Dobrzański jednak bywał tu często, a wszystkie nowości Pshemka trafiały najpierw do cukierni Szarlotka należącej do Cieplaków. Trzy dni po powrocie Uli z Paryża również pojawił się w kamienicy Cieplaków.


-I co słychać panie Józefie w świecie kinematografii- zagadnął po załatwieniu spraw służbowych.
-Ano kręci się panie Krzysztofie- odparł oszczędnie. — Jak to we filmie.
-Tatko mówiłam ci, że nie mówi się ano- wtrąciła Ula, która pojawiła się w cukierni. —Dzień dobry panie Dobrzański- dodała, dygając tak jak uczyła ją niegdyś matka.
-Panna Ula jak mniemam- odparł, przyglądając się dziewczynie.
-We własnej osobie proszę pana- odparła grzecznie.
-Ależ się zmieniłaś w tej Francji- mówił, uśmiechając się życzliwie. —Ostatni raz widziałem cię, gdy przygotowywałaś się do matury i byłaś nieśmiałą panienką.  
-Paryż zmienia ludzi, proszę pana.  
-Zmienia na gorsze- stwierdziła Magda z wyraźnym biadoleniem. —Ma pomysły na życie po swojemu, a nie po Bożemu.
-Ale i zdobyła dyplom dla najlepszej studentki za rachunki- pochwalił się Cieplak. —Do tego nauczyła się trzech języków. Włoskiego, francuskiego i niemieckiego – dodał z dumą.
-Gratuluję serdecznie. Teraz tylko posażnego kawalera szukać.
-Teraz chcę znaleźć pracę- wtrąciła. —W jakimś biurze. A do zamążpójścia niespieszno mi. Mam czas.
-Jakbym syna słyszał. Nie mamy sił do niego z Heleną. Ciągle dostarcza nam zmartwień.
-Inne czasy nastały panie Krzysztofie- odezwała się ponownie Cieplakowa. —Za naszej młodości dzieci słuchały się rodziców, a teraz swoje zdania mają. Idą złe obyczaje.
-Żona nad tym samym boleje pani Magdo- odparł równie strapiony zmieniającymi się obyczajami.  —A pracą u mnie byłabyś zainteresowana? –zapytał nieoczekiwanie pannę Cieplak. —Potrzebuję kogoś młodego i biegłego w rachunkach.
-Chętnie proszę pana- odparła, nie zastanawiając się długo i nie dając nic więcej powiedzieć matce. —Mogę w każdej chwili zacząć.
-W takim razie wpadnij w poniedziałek po dziewiątej do mojego biura przy piekarni. Głównie tam pracuję i tylko czasami zostaję w domu. Wtedy w razie potrzeby Jakub nasz szofer przyjeżdżałby po ciebie i odwoził. Nie będzie to problem dla ciebie.
-Żaden.  Mogę nawet codziennie dojeżdżać- zapewniała. —I postaram się pana nie zawieść.
Z zaoferowanej pracy była jak najbardziej zadowolona, bo zaoszczędziła sobie szukania jej, była blisko domu, dobrze płatna, u znajomej osoby i matka nie mogła mieć powodów do narzekania, że źle trafi.  Był też drugi powód do zadowolenia. Od dawna bowiem podkochiwała się w synu pana Krzysztofa i miała nadzieję, że pracując u Dobrzańskich, zobaczy go ponownie. Był jej pierwszą, jedyną i niespełnioną miłość.  Marzyła o nim od dnia, gdy zobaczyła go po raz pierwszy i ujrzała dwa śliczne dołeczki w policzkach.  W skrycie oglądała również jego fotografię i pisała o nim w swoim pamiętniku.



Pracę zaczęła trzy dni później i od pierwszego dnia polubiła swoje zajęcie.  Również z panem Dobrzańskim układało się jej bardzo dobrze, z którym dzieliła gabinet i który szybko docenił jej kompetencje. Umiała obsługiwać maszynę liczącą i do pisania oraz dalekopis.  Pomagała również sekretarzowi w obowiązkach bardziej reprezentacyjnych.  Na pojawienie się Marka w biurze nie liczyła jednak bo rodzice, którzy byli na bieżąco w sprawach Dobrzańskich, powiedzieli jej, że państwo mają z nim kłopoty, firmą się nie interesuje i pracuje w magistracie na Siennej. Na wyjazd do posiadłości w Rysiowie zaś się nie zanosiło. O jego miłosnych podbojach również dużo wiedziała i nawet w jednej z bibliotek znalazła stare numery gazet i poczytała o życiu panicza Marka.
Po ponad tygodniu od czasu rozpoczęcia pracy miała okazję pojechać na wieś. Pan Krzysztof tego dnia dobrze się nie czuł, a było kilka spraw do omówienia, to wysłał po nią szofera. Do dworku jechała z bijącym sercem i z nadzieją na spotkanie z Markiem. Ostatni raz bowiem widziała go ponad osiem lat temu tuż przed jego wyjazdem na studia zagraniczne. Po jego powrocie natomiast ona wyjechała na trzy lata. Szybko jednak okazało się, że nie będzie jej dane zobaczyć go tego dnia, bo był w pracy. Mogła za to porozmawiać z Heleną Dobrzańską. Pamiętała ją jeszcze z czasów, gdy była jeszcze dzieckiem i nastolatką i zawsze czuła przy niej skrępowanie. Teraz idealnie też nie było, ale nie czuła też takiego dużego zażenowania jak przed laty. Inaczej miała się sprawa z szefem, bo pan Krzysztof zawsze tryskał humorem, był uśmiechnięty i od najmłodszych lat czuła się przy nim swobodnie. Została zaproszona również na obiad, z którego to zaproszenia chętnie skorzystała. Zwłaszcza że była mowa o pojawieniu się Marka. Z upływem czasu jednak nadzieja malała i w końcu całkiem zgasła, gdy szofer odwoził ją do Warszawy.

Marek tymczasem czas spędzał z przyjacielem w mieście na wspólnym obiedzie. Nie widzieli się kilka dni i mieli o czym rozmawiać.
-Seba mówię ci- mówił z tym swoim rozmarzeniem w głosie, a który pojawiał się, gdy mówił o kobietach. —Panna idealna. Kształtna z ponętnymi ustami. Stała przy swoim straganie i kusiła.
-A co z Sonią? – zapytał. —Gdyby znudziła ci się, to chętnie zająłbym twoje miejsce.
-Nie tak szybko przyjacielu- odparł momentalnie. — Anielki dobrze jeszcze nie znam. Może nie da mi tego, co chcę.
-To by było coś nowego panie Casanova- zadrwił.  —A jak przygotowania do przyjęcia? Wszystko gotowe?
-Mama razem ze służbą na pełnych obrotach działa- opowiadał z awersją na myśl o czekającym go przyjęciu. —Sprzątanie, gotowanie, szykowanie garderoby i zastawy. Lampiony i ogród też gotowy. Tak jak salon na wypadek złej pogody. Szykuje się bal niczym na sto par.
-Nie będzie tak źle - pocieszał, poklepując go po ramieniu.  —Nie takie bale mieliśmy okazje przeżywać w Londynie. I może naprawdę kogoś tam poznasz.
-Nie sądzę- odparł pesymistycznie. —Większość z tych dzierlatek znam i nie jestem zainteresowany. Za to ty będziesz miał w czym wybierać. Hrabianki, szlachcianki, panny z dobrych domów. Przyjedź już w piątek przed wieczorem, to trochę umilisz mi czas i pokażę ci okolicę- zachęcał.
-Ok. Marek. Będę na pewno. A wracając do tej Alinki czy Anielki, to co planujesz?
-Jak zawsze Seba. Kilka komplementów, uśmiechów jakiś drobny prezent i sprawa załatwiona.
-No tak Marek. Niezawodny pakiet na podryw.

Do domu wrócił tuż przed kolacją. Odświeżył się, przebrał i pojawił w jadalni. Rodzice już tam byli i rozmawiali o jakiejś Uli. Były to też same pochlebstwa.  Imię było mu znane, ale nie mógł z nikim skojarzyć.
-Ula, kto to? - zapytał wprost rodziców.
-Córka Cieplaków- odparł Krzysztof. —Pracuje ze mną już ponad tydzień i jest bardzo kompetentna. Gdybyś bywał z nami częściej, to wiedziałbyś, co się dzieje we firmie- dodał z wyrzutem.
-Wróciła właśnie z Paryża i zmieniła się nie do poznania- oznajmiła mu również matka. —Wypiękniała, nabrała pewności siebie i zdobyła wykształcenie. Bardzo rozsądna i miła z niej dziewczyna Marku- kontynuowała, jakby chciała zareklamować ją. —Gościła u nas dzisiaj na obiedzie i bardzo przyjemnie się z nią rozmawiało.
-A pan Józef jest z niej bardzo dumny- dodał od siebie Krzysztof.
-Nie ma się czemu dziwić Krzysiu- dorzuciła Helena. —Mało kto w jej wieku ma tak rozsądnie poukładane w głowie.
Po tych wszystkich zachwytach nad panną Cieplak postanowił zobaczyć to piękno, bo ostatnim razem, gdy widzieli się, była nieopierzoną i wzdychającą na jego widok panienką. Pomyślał też, że skoro spodobała się rodzicom to jemu niekoniecznie, a raczej na pewno nie spodoba. Wizytę u ojca w biurze zostawił jednak na kolejny tydzień.



Trzy dni później w dzień przyjęcia, Ula ponownie i całkiem przypadkiem pojawiła się u Dobrzańskich. Rano okazało się, że trzy dochodzące służące Dobrzańskich zachorowały i brakowało dziewczyn do obsługi na przyjęciu. Pan Dobrzański wraz z żoną przyjechał więc do Warszawy, aby za stosowną cenę znaleźć kogoś w stolicy. Proste to nie było i tylko jedna z dziewczyn służąca Cieplaków nadawała się na salony. Z pomocą im przyszła Ula, która sama z siebie zgodziła się poratować ich.
-To może ja mogłabym- zaczęła nieśmiało. —W domu i tak nie mam nic ciekawego do roboty. Rodzice z  rodzeństwem wyjechali i sama zostałam.
-To bardzo miło z twojej strony, ale to nie wypada drogie dziecko- rzekła Helena. —Powinnaś raczej być tam jako gość i bawić się z nami, a nie usługiwać. I powinnam pomyśleć o tym prędzej.
-Hańba czy poniżenie to nie jest- zapewniała.  —A na etykiecie się znam i gafy, nie popełnię. Mogę ewentualnie w kuchni pomagać.
- Niech będzie Urszulo- odparła, po namyśle.  —Ale na następne przyjęcie możesz już czuć się zaproszona.

Przyjęcie faktycznie zgromadziło sporo osób i urządzone było z przepychem. Od początku też utworzyły się nie za duże grupki osób, które zmieniały się liczebnością.  Jedni dochodzili inni, natomiast odchodzili. 


Marka w tym towarzystwie Ula zauważyła szybko i jak można było przypuszczać, był w otoczeniu paru kobiet.
Ależ on słodki i męski- myślała, patrząc na niego. I piękniejszy niż na moim zdjęciu.  Tylko co z tego, bo nie patrzy na mnie ani w tę stronę. A za to jedno spojrzenie i uśmiech do mnie dałabym wiele.  Tak cudownie się uśmiecha. I te dołeczki. Są zabójczo niebezpieczne dla kobiecego serca. Ciekawa jestem co będzie jak podejdę do nich. 
Z myśli nieoczekiwanie wyrwał ją głos Wioletty.
-Ulka to naprawdę ty- zagadnęła. A już myślałam, że mam jakieś omamy.
-Część- odparła, ale z pojawienia się Kubasińskiej, choć lubiła ją, to zadowolona do końca nie była.
-Co tu robisz w tym stroju służącej i z tacą? – pytała, przyglądając się jej uważnie. —Masz u nich dwie posady?
-Nie.  Pomagam tylko pani Helenie. Brakowało jej służących, to zgodziłam się przyjechać z naszą Agatą i pomóc. Ktoś tam zachorował.
-Taa- zadrwiła. —I dlatego wpatrzona jesteś w tamtą grupę- mówiła, pokazując gestem głowy. — Który ci się podoba?
-A co ty tu robisz? – odparła pytaniem na pytanie.
-Mama odnowiła znajomość z panią Heleną i jestem. To który z nich ci się podoba.  Nie mów mi, tylko że ta twoja miłość, o której mówiłaś to Marek Dobrzański. Chociaż wszystko się zgadza. Brunet, którego kiedyś poznałaś, ale dawno nie widziałaś.  I to oni mają cukiernię w waszej kamienicy.
-Znasz go lepiej? -zapytała, bo nie było sensu zaprzeczać.
- Miałam okazję poznać i porozmawiać ze dwa miesiące temu, ale nie mój typ. Za to ten blondyn obok jest interesujący i zamierzam poznać go bliżej, a nie ukrywać się pod fartuszkiem służącej. Jeśli chcesz, to zapoznam cię z Markiem.
-Lepiej nie Wiolka- odparła szybko i nie sądząc nawet, że nie minie nawet dziesięć minut, a będzie rozmawiać z Markiem. —Nie dzisiaj i nie w tym stroju.  —I nie mów mu o mnie- poprosiła błagalnie na koniec.
-Jak chcesz Ulka- rzekła, patrząc ciągle w stronę owej grupy. —Później pogadamy. Idę teraz poznać to ciacho. Zanim inne kobiety go dopadną -dodała, odchodząc w stronę Marka, Sebastiana i innych osób.  Wkrótce jak zauważyła Ula, blondyn całował jej dłoń i zaczęła rozmowę z całym towarzystwem. Ona tymczasem zajęła się pracą. Sprzątnęła puste naczynie, rozdała soki i poszła po ciasteczka do domu.

W drzwi prowadzące do spiżarki i piwniczki weszła niemal równo z jedną ze stałych dziewczyn posługujących u Dobrzańskich. Ona jako pierwsza a chwilę po niej służąca. Po nich zaś wszedł młody mężczyzna i skierował się za oddalającą się postacią. Ula zajęta wybieraniem ciasteczek nie usłyszała, że ktoś skrada się za nią. Chwilę później poczuła, że ktoś objął ją w pasie, a z boku szyi poczuła usta. Odruchowo łokciem uderzyła tego kogoś w bok i nie patrząc dołożyła do tego uderzenie w policzek.


- Kim jesteś? -  zapytał mężczyzna, rozcierając policzek.
- Nie tą za kogo mnie pan bierze- rzuciła w odpowiedzi. Była też mocno zaskoczona osobą, która stała przed nią. 
-To prawda- przytaknął, przyglądając się dziewczynie. —Nie jesteś.  Szła tutaj Rozalia, ale musiała chyba skręcić w korytarzu do piwniczki. Z tyłu jesteście podobne. A tobie jak na imię?
-Janka- odparła nerwowo. — Pani mnie najęła na dzisiaj- dodała, chcąc brzmieć bardziej po wiejsku.  
-Bardzo ładnie- stwierdził, delikatnie dotykając kciukiem jej brodę, a jej serce z tą chwilą zaczęło mocniej bić. —Ja jestem Marek Dobrzański, syn państwa.  
Choć w spiżarce panował półmrok, to dostrzegł urodę dziewczyny. Mogła mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, była szczupła i miała ponętne usta.
-Muszę wracać- rzekła, próbując wyminąć go i unikając jego wzroku. —Trza zanieść gościom deser.
-Boisz się mnie? – zapytał, gdy przepuszczał ją przodem do korytarza. Tam też było światło i dojrzał piękne i błękitne oczy dziewczyny.
-Nie proszę pana. Chcę tylko sumiennie wykonać swoją pracę i muszę iść- mówiła pewnie i już bez akcentu wiejskiego. —Goście czekają, a pańska mama może być zła, że mnie nie ma tam gdzie powinnam być.
-Bez obawy Janko- wtrącił automatycznie. Moja mama nie zlinczuje cię za małe spóźnienie i możemy chwilę porozmawiać- odparł, podkręcając uśmiech, gdy tylko Ula spojrzała na niego. —Nie ma też charakteru hegemona.
- Trudno byłoby powiedzieć o pańskiej matce, że jest despotką i bawi się w samosąd- wymruczała, idąc z nim w stronę kuchni. — Pan wybaczy, ale muszę wracać do ogrodu– dodała głośniej i zostawiając go samego w kuchni.    

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Pięć w jednym cz. 11 i 12







Część 11


Zabawa mikołajkowa we fundacji Heleny Dobrzańskiej rozkręcała się z minuty na minutę. Były baloniki, słodycze, konkursy z nagrodami, klaun, wspólne czytanie bajek i dużo radości wśród najmłodszych. Jednak nie tylko na dzieci tego popołudnia czekały niespodzianki i przyjemności.   Swoje chwile szczęścia przeżywali i dorośli. Helena mogła cieszyć się z zasilenia sporą kwotą swojej fundacji, a koleżanki Uli z rozwinięcia swoich związków.
-Tomek musi mieć do ciebie ogromny sentyment, skoro wydał w ciemno siedem stówek – stwierdziła Majka w czasie rozmowy z Elą. Obie stały przy stole z kawą i ciastem i raczyły się poczęstunkiem, obrócone tyłem do bawiących się dzieci i towarzystwa. —Monika przynajmniej wiedziała, co bierze.
-Gest może i miał, ale teraz to już w ogóle nie wiem, o co mu chodzi- mówiła wyraźnie skołowana. —Przecież koleżance z pracy nie kupuje się Mikołajkowej niespodzianki.  
-To jest nas już dwie, a nawet trzy. Ja, ty i Julka nie wiemy, o co chodzi facetom. Ale skarpetki są wyjątkowe.
- Szkoda, tylko że nie będę miała okazji komu je zaprezentować- mruknęła w odpowiedzi.
-Poczekają Ela. Skarpetki to nie jedzenia i terminu przydatności nie stracą.
-Chyba że mole się do nich prędzej dobiorą- rzuciła ripostą.
-O czym tak rozmawiacie? – zagadnął nieoczekiwanie sam zainteresowany, który zmaterializował się za ich plecami.
-Rozmawiałyśmy właśnie o twoich skarpetkach- odparła Ela za siebie i koleżankę. —O tym jakie są wyjątkowe i zastanawiałyśmy się, dlaczego akurat mi je podarowałeś?
-Bez powodu, a cel był szlachetny i wygrałem z Mikołajem- rzekł wyraźnie zadowolony. —I nie wiedziałem, co kryje środek. Niespodzianka to niespodzianka dziewczyny. A o mole się nie martw, bo w pakiecie dostaniesz ode mnie naftalinę- dodał do Eli. —Nie z takimi rzeczami dawaliśmy sobie radę. Prawda Ela.
- Podsłuchiwałeś? – zapytała oskarżycielsko Kowalik.
- Słyszałem ostatnie wasze wypowiedzi- wytłumaczył im.  —Było coś więcej, że miny macie jak dziecko, które coś przeskrobało?
-Chciałbyś- prychnęła w odpowiedzi Majka.
-Nie, że ja chciałbym, ale dziewczyny tak mają, że gadają godzinami o ciuchach albo chłopakach- tłumaczył. —A z min waszych jak mówiłem….
-Chciałeś coś od nas czy tylko podszedłeś, żeby podrażnić się z nami- wtrąciła nieuprzejmie Ela.
-Chciałem Elu- odparł dla odmiany uprzejmie. —Gdybyś była tak miła i obejrzała zdjęcia, które zrobiłem i ewentualnie powiedziała mi które miejsca mam ci jeszcze sfotografować do twojego artykułu- dodał, akcentując słowo miła. —Najpóźniej za godzinę musimy wracać do redakcji, zrobić materiał i byłbym wdzięczny za pomoc.
-Tak pamiętam Tomek. Dorota trzy razy wspominała nam, że dzisiaj wieczorem chce mieć gotowy artykuł do publikacji. —Obowiązki Majka- rzuciła jeszcze do koleżanki i odeszła z Tomkiem.
Obok Majki zaś wkrótce pojawił się Michał.  Chłopak akurat był sam, bo Janek, z który tu przyjechał i jego najlepszy przyjaciel Artur gdzieś przepadli.
-Mogę ci potowarzyszyć- zagadnął, nakładając sobie ciasto. —Nie znam tu nikogo a tych, co znam to przepadli gdzieś.
-Chciałam wyjść właśnie…
-Ok. Nie nalegam- wtrącił, zanim dokończyła.
 -Nie spławiam cię Michał, tylko po drugiej stronie fundacji jest mały kościół i bardzo ładna dzwonnica i chcę zrobić kilka zdjęć- wyjaśniła.
-To mogę, chociaż wyjść z tobą? - zapytał nieprzejęty pierwszym niepowodzeniem.  —Obiecuję, że nie będę przeszkadzał.
-Pewnie, że możesz i nie przeszkadzasz mi w pracy.

Ela i Tomek tymczasem zaszyli się w gabinecie Heleny, gdzie mieli spokój i nikt im nie przeszkadzał w pracy i rozmowie.
-Jesteś zła na mnie, że dałem ci ten prezent?  – zapytał nieoczekiwanie Tomek. —Gdy dawałem ci je, to minę miałaś nieciekawą, a teraz dziwnie się zachowujesz- wytłumaczył się z pytania.
 -Nie, nie jestem zła – odparła szybko i pewnie. —Dlaczego miałabym być zła?  Skarpetki są bardzo urocze – dodała, uśmiechając się szczerze do kolegi.  —Pomijając, że są bardzo ciepłe. W sam raz na zbliżającą się zimę i samotne długie wieczory. Tylko zaskoczyłeś mnie i tyle Tomek.
 -To dobrze- odetchnął z ulgą. —Nie chciałem, żebyś czuła do mnie jakąś urazę albo pretensję. Rozmawiałem z Arturem na temat waszego wyjścia na wesele Natalii- dodał, zmienił nieoczekiwanie temat.   —Powiedział mi, że to koleżeńska przysługa.  Szkoda, że mnie nie poprosiłaś. Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciołom się pomaga i chętnie poszedłbym z tobą.
-Innych tematów do rozmowy niż ja nie mieliście? - pytała trochę niegrzecznie za rozmowę za jej placami.
- Nie rozumiem, po co te nerwy Ela- odparł spokojnie. —To była tylko zwykła rozmowa.
- Jak zwykle faceci nic nie rozumieją- rzuciła z irytacją. —I wiesz, co ci jeszcze powiem. Między kobietą a mężczyzną przyjaźń nie jest możliwa. Jest wiele uczuć, ale nie przyjaźń.
-Czy to znaczy, że chciałabyś byś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką czy koleżanką z pracy? – pytał, przyglądając się jej uważnie.
- Chyba fantazja cię ponosi- odparła, unikając jego wzroku.
W odpowiedzi Tomek przyciągnął ją do siebie i czule przytulił. Ela nie protestowała, to wiedział, że tego właśnie chce.
-A ja myślę, że można być i przyjaciółmi i czymś więcej- dodał do pieszczoty.

 


Majka i Michał czas sam na sam spędzony na dworze wykorzystali równie dobrze co Ela i Tomek w gabinecie Heleny. Chodzili obok kościółka i dzwonnicy i rozmawiali. Nie przeszkadzało im nawet to że było zimno i ślisko.
-Tak spokojnie tu, że trudno uwierzyć, że jesteśmy w centrum stolicy- odezwał się Michał, patrząc na Majkę robiącą kolejne zdjęcia.
-W ogóle jest tu tak zacisznie- westchnęła, patrząc na wieżę dzwonnicy. —Latem i wiosną musi być tu bardzo pięknie. Tyle tu starych i dużych drzew.
Zajęta robieniem zdjęć i oglądaniem budowli nie zauważyła zamarzniętej kałuży i chwila nieuwagi spowodowała, że się poślizgnęła.  Niechybnie upadła razem z cennym aparatem, gdyby nie refleks Michała. Po odzyskaniu równowagi zaś stała odwrócona do Michała twarzą w twarz.
-Zimno ci- zapytał. —Zadrżałaś?
-Nie.  To z nieuwagi i z niebezpieczeństwa, że mogłam upaść- mówiła spokojne.
Michał tymczasem delikatnie pogładził ją po brodzie. Pieszczota była bardzo delikatna, ale i przyjemna.
-Myślisz, że między nami mogłoby być inaczej? - zagadnął cicho. —Tak bardziej poważnie? Nie będę urywał, że czuję się w twoim towarzystwie tak wyjątkowo i tak dobrze rozmawia się nam. Chciałbym spotykać się z tobą Majka. Mam jakąś szansę? - zapytał niepewnie na koniec.
- Już dawno chciałam to usłyszeć-  wyraziła dokładnie to co czuła i w przeciwieństwie do Eli, która swoich uczuć jednoznacznie nie wyznała. —Powiem nawet więcej. Szkoda byłoby coś takiego przespać.
-Nie myślałem, że tak łatwo mi pójdzie – odparł, przytulając swój policzek do czoła Majki. —Bałem się odmowy i że mogę popsuć nasze relacje.
-Nie można być sceptykiem we wszystkim Michał- mówiła, ciesząc się jego bliskością i ciepłem policzka. —Kto nie ryzykuje, szampana nie pije.




Julia również wyszła na dwór, bo chciała spokojnie zatelefonować, a później zapatrzyła się w zachód słońca.  Parę minut po niej z budynki wyszedł i Janek. Będąc już przy samochodzie dostrzegł ją, spacerującą po niewielkim parku. Rzucił tylko na tył siedzenia płaszcz i torbę i podszedł do niej.  Ona sama zaś zamyślona i zapatrzona w niebo nie zauważyła, że ktoś pojawił się za nią.
-Samotny spacer? - zapytał cicho.
- Chwila wytchnienia od gwaru i zamieszania- odparła, odwracając się do niego.   —A co ty tu robisz w samej marynarce? Nie jest ci zimno, że wyszedłeś tak ubrany?
-Mam płaszcz, ale zdążyłem rozebrać się i zostawić w aucie- wytłumaczył. —Wracam właśnie do Krakowa i chciałem się pożegnać- dodał. —Nie wypadało odjeżdżać, choćby bez małego cześć Julka miło było cię widzieć. Już na sali szukałem cię.
-I znalazłeś – rzuciła w odpowiedzi.
-Tak. Żałuję, tylko że tak krótko byłem i nie było okazji porozmawiać sam na sam.
-Może innym razem uda się nam porozmawiać- odparła, uśmiechając się do niego.
-Lubię patrzeć, jak się uśmiechasz Julka- rzekł nieoczekiwanie. —Uśmiechasz się tak szczerze.
-Dzięki- wyszeptała skrępowana komplementem.
-Cała jesteś taka prawdziwa- odważył się na małe wyznania. —Nic nie udajesz.
-Tu polemizowałabym- wtrąciła. —Parę miesięcy udawałam narzeczoną twojego brata.
-Nawet nie wiesz, jak bardzo mu zazdrościłem- rzekł poważnie w odpowiedzi i obejmując delikatnie w pasie. —Spodobałaś mi się już w chwili, gdy przedstawiał cię rodzinie. Sam nie wiem jak to możliwe, że skończyłem studia, a nie wiem jak mam powiedzieć dziewczynie, to co czuję- dodał po chwili ciszy.
-Bo wyznawanie uczuć jest trudne z definicji panie Janicki- odparła z bijącym sercem.

 


W czasie, gdy u Eli i Tomka, Julii i Janka oraz Majki i Michała układało się tak wspaniale, to Monika i Artur zajmowali się zabawą z dziećmi. Sagowski miał pod opieką chłopców i bawił się z nimi w piratów oraz opowiadał o wyścigach samochodowych i o samych samochodach.  Milewska zaś w tym czasie zajmowała się dziewczynkami. Czesała i ubierała z nimi lalki i czytała bajki.
- A wy jesteście parą- zagadnęła nieoczekiwanie jedna z nich, gdy Monika skończyła czytać bajkę zakończoną ślubem.
-Nie, nie jesteśmy. Jesteśmy dobrymi znajomymi- odparła Monika za siebie i Artura.
-Wyglądacie na parę- dodała inna dziewczynka.
-Dlaczego? -zapytał Artur, który musiał mieć podzielną uwagę, bo usłyszał, o czym rozmawiają dziewczyny.
-Bo ciągle uśmiechacie się do siebie, żartujecie i spoglądacie na siebie- wyjaśniła im. —Jak w tej bajce.
-Życie nie zawsze pokrywa się z bajką- próbowała jakoś tłumaczyć Monika.
- Ale zawsze możemy stworzyć własną bajkę- wtrącił Artur, siadając na łóżku obok Moniki. —Mam nawet początek.  Za górami i lasami żyła dziewczyna o imieniu Monika i chłopak Artur- zaczął opowiadać, ku radości dziewczynek. —Oboje byli młodzi i piękni. Któregoś dnia w dziwnych okolicznościach spotkali się, polubili, a później często widywali z różnych okazji. Arturowi dziewczyna podobała się, ale był zbyt nieśmiały i długo zwlekał, aby powiedzieć jej o swoich uczuciach. W końcu znalazł trochę odwagi i odważył się zaproponować wyjście.
-Czy uczynisz mi ten zaszczyt droga pani i umówisz się ze mną? – zwrócił się wprost do Moniki, biorąc ją za rękę i wprowadzając w zaskoczenie.
-Nie śmiałam nawet marzyć o takiej chwili panie- odparła po chwili i równie dostojnie. Nie chciał też rozczarować piszczących dziewczynek.
-Mogę więc liczyć na pani towarzystwo na spacerze? – ni to zapytał, ni stwierdził, całując w dłoń.
-Tak i będzie mi niezmiernie miło spędzić te chwile u twego boku panie- odparła drżącym głosem, bo ta delikatna pieszczota o dziwo przyprawiła ją o dreszcze.
-To mi będzie miło spędzić czas w tak wyjątkowym towarzystwie- rzekł ciągle podniosłym tonie. — Zgoda Moniki na wspólne wyjście bardzo uszczęśliwiła Artura i od razu zaczął planować ich spotkanie– zwrócił się na powrót do dzieci.
-I to już koniec? – zapytała jedna z dziewczynek, gdy przestał mówić. —Ślubu nie będzie?
-Bajka tworzy się dopiero i wszystko jest możliwe-  odparł.
Od dalszych pytań uchroniło go również pojawienie się w drzwiach jednej z opiekunek i zaproszenie dzieci na występ klauna. 

 

Choć w ich dialogu było wiele z bajki, to oboje myśleli o tym, co powiedziały dziewczynki. Arturowi bowiem w ostatnim tygodniu kołatała w głowie myśl, aby spróbować związku z Moniką. Ona sama biła się z podobnymi myślami. Z jednej strony było jej dobrze samej, a z drugiej ciągnęło ją do innego życia i gdzieś w głębi duszy zazdrościła Uli rodziny. Artur zaś miał wszystkie cechy charakteru, jakie ceniła u faceta i według jej mniemania nadawał się na ewentualnego kandydata na męża i ojca.
- To na, kiedy umawiamy się Moni? - zapytał, gdy dzieci wychodziły z pokoju, a oni porządkowali zabawki. — Stoczyłaś z Elizą bój o mnie do ostatniego grosza, to powinnaś jak najszybciej odebrać swoją nagrodę- argumentował.
-Możemy wyjść choćby jutro- odparła trochę skołowana, bo w pierwszym momencie pomyślała, że Artur ma na myśli ciągle bajkę. 
-Świetnie, bo w moim grafiku nie ma nic ważnego na jutrzejsze popołudnie- wtrącił szybko, jakby z obawy, że Milewska może się rozmyślić. —Musimy ustalić, tylko co będziemy robić.  Proponuję najpierw kolację a później jakieś kino albo spacer.  Jeśli się zgodzisz oczywiście. Twoje pieniądze i twoja licytacja, to ty decydujesz. Ja zajmę się tylko rachunkami.
-Może być kolacja i kino Artur- zdecydowała równie szybko, co Sagowski chwilę prędzej na termin wyjścia.
Po tym zaproszeniu zastanawiała się, czy ta bajka była przeznaczona tylko dla dzieci, czy może był zawarty w niej jakiś podtekst. Pytać o to Artura, jednak nie zamierzała.

Część 12 
W czasie, gdy na zabawie mikołajkowej rozgrywały się kluczowe dla Eli, Majki i Julii wydarzenia, to Ula, Marek i Jędrzej spędzali czas w domu. Najpierw Ula nakarmiła małego Jędrzejka, bo już w drodze powrotnej domagał się jedzenia, a później zmieniła pieluchę i położyła spać.  Korzystając z faktu, że jest niedziela popołudnie, jego rodzice również ucięli sobie drzemkę, odsypiając przy okazji nocne kolki ich synka. Marek obudził się pierwszy i gdy Ula jeszcze smacznie spała zatroszczył się o żonę i przygotował dla nich kolację. Do swojej pracy przyłożył się, bo wyszukał w Internecie odpowiednie dania dla karmiącej mamy. Na stole pojawiła się więc sałatka z ulubionym przez Ulę serem feta, omlet, twarożek, tosty z powidłami, kawa z cykorii i chuda wędlina.
Tymczasem pomrukiwanie synka obudziły Ulę z drzemki i zajęła się nim chociaż zapachy dobiegające z kuchni nęciły. W kuchni zaś pojawiła się, gdy Marek kończył nakrywać stół.
 -Co to za okazja kochanie? – zapytała, widząc elegancko nakryty stół. —Zaczniemy obchodzić mikołajki?
-Mikołajki również, ale główna taka, że patrząc na was śpiących, poczułem taką ogromną radość, że mam was przy sobie i chciałem, chociaż tobie wynagrodzić to że jesteś.
-Mogę powiedzieć to samo – odparła, uśmiechając się do męża. —Codziennie rano, gdy budzę się, to boję się, że śniłam i że nie zobaczę obok siebie ciebie i łóżeczka.
-To nie sen i przed nami jeszcze wiele takich chwil jak ta- mówił, nakładając jej na talerz upieczony omlet. —Zamierzam obchodzić twoje urodziny, imieniny, rocznicę ślubu, pierwszego spotkania i pocałunku tego z wigilii i tego pierwszego szczerego znad Wisły. Do tego jeszcze pierwszą wspólną noc, walentynki, mikołajki, dzień matki, kobiet, żony, dzień początku naszego szczęścia i inne okazje. 
-To uważaj, bo wyjdzie na to, że miesiąc w miesiąc będziemy coś świętować- mówiła wesoło.
-Każdy dzień z tobą jest dla mnie świętem kochanie- wyszeptał do ucha, zanim usiadł do stołu. Spojrzał również na ulubione zdjęcie żony, a zdobiące jedną ze ścian.

 

Po kolacji wykąpali wspólnie synka i położyli spać. Później mieli trochę czasu dla siebie. Od czasu pojawienia się na świecie Jędrzeja prawie codziennie rezerwowali sobie godzinę wieczorem tylko dla siebie. Na sam koniec Marek przygotował dla Uli kąpiel, a po niej on przejął łazienkę. Ona sama zajęła się przeglądaniem Internetu.
-Dzwonił Elka i jest już artykuł jej i Tomka- oznajmiła mężowi, gdy pojawił się w salonie. —Bardzo ładnie im wyszedł. Jest obszerny ze sporą ilością zdjęć. Są też pierwsze komentarze.  Same pozytywne. Sam zobacz- dodała, gdy usiadł obok.
-To mama się ucieszy kochanie.  I to dzięki tobie. Wpadłaś na pomysł z licytacją i artykułem.
-Drobnostka Marek- odparła skromnie. —Trochę rozmawiałam z Elką i powiedziała jeszcze, że porozmawiała w końcu tak szczerze z Tomkiem i została jego dziewczyną. Tak jak Julka i Majka. Obie wyjaśniły z Jankiem i Michałem swoje uczucia i teraz powinno być tylko lepiej- zrelacjonowała pokrótce rozmowę z Kowalik.  — Mikołaj był dzisiaj bardzo hojny dla nich. Czy to nie cudownie, że poukładało się im tak wspaniale? - zapytała na koniec.
-Nawet bardzo- przytaknął, uśmiechając się szelmowsko. — Pech, tylko że ciebie przy tym nie było, a zasłużyłaś, aby być. Byłaś poniekąd prekursorką ich miłości- dodał, przekomarzając się z nią.
-Nie bądź złośliwy- rzuciła obrażonym tonem.
-Daleko mi do tego skarbie- mówił czule. —Jesteś dobrą wróżką sypiącą samymi grosikami na szczęście albo płatkami róży.
-Na komplementy takiej jakości łasa nie jestem kochanie- rzuciła ripostą.
-To szczera prawda kochanie- zapewniał. — Miałem dać ci dopiero pod choinkę, ale już dzisiaj zasługujesz na prezent- dodał, podrywając się z kanapy, aby pójść do holu.
Chwilę później wrócił do salonu ze swoją torbą i przeszukiwał ją zawzięcie.
 

-Proszę – rzekł, podając jej niezapakowane jeszcze korale i bransoletkę. — Przedwczoraj zobaczyłem je na wystawie i nie mogłem oprzeć się, żeby ich nie kupić Ula. To ostatni krzyk mody.
-Są piękne Marek- odparła wpatrzona w biżuterię. —Tylko za bardzo rozpieszczasz mnie. Powinny poczekać na święta.
 -Kochanie jestem typem człowieka, który lubi dawać prezenty.  Zwłaszcza żonie. I w pełni zasłużyłaś na prezent. Tak cudownie wychowujesz naszego synka i zajmujesz się domem- argumentował. —Nie sprzeczaj się więc ze mną- dodał, cmokając w usta.  —A wracając do świąt, to dzwoniła niedawno mama z propozycją na święta- zmienił nieco temat.   —Rozmawiała na mikołajkach z Arturem i jest pomysł, aby wigilię spędzić wspólnie u rodziców. Ciocia Ania (jest o niej w 1 i 2 części) wpadła na taki pomysł. To pierwsze takie wyjątkowe Boże Narodzenie i chce, chociaż część świąt spędzić z naszą rodziną.
-Nie ma sprawy Marek- odparła bez protestów. —Wiem przecież, jakie jest to ważne dla cioci i twojego ojca. Razem z twoją mamą przygotujemy wspaniałą wigilię.
-Dzięki. Uwielbiam, jak gotujesz i pieczesz. Twój sernik to sama poezja. Nigdy lepszego nie jadłem. Sam rozpływa się w ustach i gdy raz zasmakujesz, nie można później się oprzeć- rzucił kilkoma kolejnymi komplementami.
-Rozumiem, że sernik musi być- stwierdziła dość sugestywnie.
-Gdybyś była tak miła. I jeszcze ten torcik czekoladowo- migdałowy Ula. Mogę nawet pomagać ci w kuchni.
-Mężczyźni- westchnęła, spoglądając jednocześnie na zdjęcie męża, a które wisiało obok jej własnego. —Doskonale wiecie, jak przypodobać się kobiecie.

 

Impreza we fundacji faktycznie udała się i przyniosła sporo zysków.  Helena mogła też ze spokojem zająć się przygotowywaniem świątecznych prezentów dla podopiecznych i samych świąt w ich domu. Ula w miarę swoich możliwości czasowych pomagała teściowe w jednym i drugim. Dodatkowo absorbowało ją życie uczuciowe koleżanek. Już dzień po pamiętnych mikołajkach od samych zainteresowanych dowiedziała się bardziej szczegółów o wydarzeniach, jakie zaszły pomiędzy Elą i Tomkiem, Julią i Jankiem oraz Majką i Michałem. Kolejne dwa tygodnie były jeszcze bardziej optymistyczne co do przyszłości ich związków. Najłatwiej miała Ela z Tomkiem, bo oboje byli na miejscu i prawie cały czas mogli poświęcać sobie. Majce i Julce zaś pozostawała droga elektroniczna i telefony.  Do czasu jednak bo obie zdecydowały, że wraz z Nowym Rokiem wrócą do Krakowa. W stolicy oprócz pracy, wynajmowanego mieszkania i znajomych nic je nie trzymało a tam miały rodziny i ukochanych. Ula czekała jednak na coś więcej ze strony Moniki i Artura.
-Gdyby coś się w końcu i między nimi wydarzyło- rzekła do męża po pożegnalnym spotkaniu z koleżankami z Krakowa. —A tu nic nie chce drgnąć w ich związku. Elka, Majka i Julka mówiły kochany, a ona kolega i kolega.
-Kochanie całego świata nie zmienisz- odparł łagodnie, idąc z nią korytarzem firmy w stronę windy. —Powinnaś się, raczej ciesz się ze szczęścia reszty dziewczyn- argumentował.
-Cieszę się Marek- zapewniała. —Szkoda, tylko że tak długo to trwało. Wy faceci jesteście bardzo niemrawi w tych sprawach- dodała, jakby za całą zaistniałą sytuację obarczała męża. 
- Ale gdy już zdecydujemy się wyznać, to co czujemy, to jesteśmy w stanie działać jak błyskawica, aby być z kimś, kogo się kocha- odparł bez urazy wprost do ucha. —Nic i nikt nas nie zatrzyma. Tak jak mnie i Sebę. Ja się uwinąłem ze ślubem w trzy miesiące. On trochę dłużej, ale tylko dlatego że Wiolce zależało na bardziej hucznym weselu.
-Ty się uwinąłeś? – zagadnęła zaczepnie.  —Sam? Za dużo pan sobie zasług przypisuje panie Dobrzański.
-Ok Ula. Uwinęliśmy się razem- wtrącił ugodowo. —A wracając do Moniki i Artura, to jeśli dobrze pamiętam, to mówiłaś coś o udanym ich wyjściu i że było to coś na rzeczy- zmienił temat.
-Owszem Marek, ale najwidoczniej wydawało się tylko Monice, że za wyjściem coś się kryło. Rozpoczęło się kolacją, a skończyło kinem i odprowadzeniem do domu. Z Moniki i Artura to ciężki przypadek.
- Zobaczymy, co czas przyniesie kochanie- odparł, gdy wchodzili do windy.

Okres świąteczno- sylwestrowy obfitował sporą ilością wydarzeń i wrażeń. Pierwszym i najważniejszym punktem w tych magicznych dniach była wigilia, do której zasiedli w licznym gronie. Przy stole w domu seniorów Dobrzańskich zasiadła Anna Sagowska z domu Dobrzańska i jej trójka wnucząt oraz obie rodziny Dobrzańskich. Jednak nie tylko z racji tak wyjątkowych gości była wyjątkowa.  Dla Uli i Marka bowiem była to pierwsza wigilia jako małżeństwo i rodzice oraz trzecia od czasu jak się poznali. Mieli również co świętować i uczynili to rano. Synka zostawili pod opieką dziadków i pojechali do Rysiowa podzielić się opłatkiem z rodziną Uli i pocałować. W czasie kolacji przy łamaniu się opłatkiem nie obyło się oczywiście bez życzeń. Wszyscy życzyli sobie dużo zdrowia, szczęścia, pomyślności i dużo dobrego w Nowym Roku. Uli i Markowi również pociechy z syna a rodzeństwu Sagowskich powodzenia w życiu osobistym. Było również sporo wzruszenia, łez i radości.  Zwłaszcza ze strony Krzysztofa i jego cioci. Po kolacji zaś był czas na chwilę rozluźnienia i rozmowy.
-Wypytałem Artura o Monikę i jest bliski zrobienia czegoś w tym kierunku- rzekł Marek do Uli.  A przynajmniej tak to zrozumiałem. Najpierw opowiadał o spotkaniu i że podobało mu się, a później, że chętnie powtórzyłby wyjście.
- Jednak- odparła z podekscytowaniem. —I co mu powiedziałeś?
-Żeby spróbował zaprosić gdzieś Monikę.
- Kto by pomyślał? – odparła, uśmiechając się do męża. — Jeszcze niedawno na moje plany patrzyłeś sceptycznie, a teraz sam zabierasz się do rzeczy.
-Kochanie dla ciebie wszystko- wyszeptał do ucha. —Mogę nawet zabawić się w swaty.

Po powrocie do domu Ula postanowiła również przedzwonić do koleżanek, aby złożyć życzenia i dowiedzieć się jak się miewają. Najwięcej radości sprawiła jej rozmowa z Elą, bo jej związek rozwijał się bardzo szybko. Kilka dni spędzonych razem z Tomkiem i szczerych rozmów sprawiło, że odkryli jak wiele ich łączy, planowali wspólne życie, ślub i zamieszkali razem. Wiadomości z Krakowa były równie pokrzepiające. Majka i Michał długo swojego związku przed rodzinami i znajomymi nie ukrywali. Zostali nawet pozytywnie przyjęci, a obawiali się problemów i niedomówień. Podobnie było z Julią i Jankiem.  Chmielewska już na początku rozmowy oświadczyła, że kocha Janickiego, on ją i nie wyobraża sobie życia bez niego. Również jego rodzice na powrót przyjęli ją z radością i cieszyli się ich szczęściem.
Drugi dzień świąt był kolejnym dniem, gdy Ula mogła poczuć się usatysfakcjonowana życiem uczuciowym koleżanek.  Tym razem za sprawą Moniki i Artura. Oboje bowiem pojawili się na kameralnym spotkaniu rodzinnym u nich domu i wyglądali na zadowolonych swoim towarzystwem i zrelaksowanych. Razem z Markiem starała się też, aby spędzali jak najwięcej czasu ze sobą. Ich zabiegi przynosiły efekt, bo z każdą wspólnie spędzoną godziną na ich twarzach widniał coraz większy uśmiech i słychać było śmiech. Na koniec spotkania, choć osobno przyszli, to razem wyszli.
-Myślisz, że poradzą sobie już sami? – zapytała Ula męża po wyjściu ostatniego gościa. —Rozmawiałam chwilę z Moniką i była wyraźnie rozkojarzona i zamyślona. A wiesz co to oznacza?
-Dla kobiet, że zakochała się a dla facetów może oznaczać wszystko- odparł trochę na przekór żonie.
-Jesteś okropny- rzuciła z przekąsem.  —A dwa dni temu tak dobrze ci szło.
-Nieprawda. Nie jestem i powiem ci w tajemnicy, że Artur umówił się z Moniką na wspólnego sylwestra.
-Serio? - zapytała podbudowana wiadomościami męża.
-Serio. A co będzie dalej to czas pokaże kochanie- dodał, przytulając żonę.

*****************************************

Kolejny rok obfitował w śluby i już wiosną na ślubnym kobiercu stanęły dwie pary.  Ela z Tomkiem oraz Julia z Jankiem. Każda z par uczuciami darzyła się od dawna, bo już w czasach, gdy byli jeszcze w innych związkach i dlatego pewni swoich uczuć z przypieczętowaniem swojej miłości długo nie czekali. Jako piersi, bo na początku kwietnia, sakramentalne tak powiedzieli sobie Ela z Tomkiem, a na miejsce swojego ślubu wybrali mały kościółek poza Warszawą. Miesiąc później w jednym z krakowskich kościołów pobrała się druga z par.  Jesień natomiast należała do Majki i Michała oraz Moniki i Artura. Zarówno Majka i Michał, jak i Monika i Artur znali się krócej niż ich przyjaciele i potrzebowali czasu, aby odkryć swoją miłość i to że chcą być razem.  Obie pary zaś na ślub wybrały sobie październik. Pierwszy z nich odbył się na początku miesiąca w Krakowie a drugi dwa tygodnie później we Warszawie.  

 

-Czym ty będziesz się teraz zajmować kochanie- zagadnął Marek żonę w czasie ostatniego wesela. —Wszyscy już pożenieni.
-Tobą kochanie i naszym synkiem- odparła krótko i na temat. —Roczne dziecko absorbuje, jak sam wiesz. Poza tym Wioletta nie daje mi spokoju. Ciągle ma niekończące się pytania na temat niemowląt.   Moja Amelka to a tamto i czy Jędruś miał tak samo, jak był w wieku Amelki.
-Fakt Wiola może zamęczyć- stwierdził ironicznie. —Dobrze, że reszta twoich koleżanek jest bardziej zrównoważona. Inaczej nie odpędziłabyś się od pytań, gdy dziećmi się sypnie.
-Tu akurat chciałabym się wykazać, a u nikogo nic nie widać- rzekła jakby z żalem.
-Kiedyś przyjdzie czas. Tylko nic im nie narzucaj kochanie- uprzedził żonę. —Monika i Artur bardzo ładnie wszystko zorganizowali, prawda- zmienił gładko temat.
-Prawda. Zresztą wszystkie cztery śluby i wesela były wzruszające, piękne i miały swój niezapomniany klimat. Byłoby mi nawet trudno wybrać, gdzie bawiliśmy się najlepiej. I co najważniejsze, że miłości między nimi nie brakuje.
- Tak jak między nami kochanie - odparł czule. — I będziemy się tego mocno trzymać- dodał jeszcze na koniec.

KONIEC