niedziela, 27 maja 2018

Panicz Marek cz. 8


Po pożegnaniu z Jakubikiem Marek postanowił skorzystać z godziny wolnego czasu, jaki pozostał mu do spotkania z Sebastianem i pojechać na ulicę Kopernika. Tam właśnie mieszkał znajomy, do którego próbował dodzwonić się parę minut prędzej. Teraz również miał pecha, bo nikt mu nie otwierał, a chciał podzielić się dobrymi wiadomościami. Później z racji ciągle wczesnej godziny poszedł sprawdzić niedzielny repertuar kina i do Klubu 26 zawitał tuż przed osiemnastą. Chwilę po nim przyszedł również Olszański.


-Opowiadaj Marek, jak tam twoja kolejna randka? - zachęcał z uśmiechem Sebastian. —Bardzo udana?
-Nawet bardzo- mówił z zadowoleniem. —Rozmawialiśmy na wiele tematów i teraz wiem, że to nie moje złudzenia i Janka jest naprawdę wyjątkowo inteligentna.
-I wyjątkowo ładna- wtrącił. —Twój typ Marek, bo z ciemnymi włosami.
-Nawet jako blondynka byłaby interesująca- rzucił z rozmarzeniem. —Anioł w ludzkiej postaci.
-To, co Marek mam już szykować sobie frak na twój ślub? – zapytał, spoglądając na przyjaciela. —I jako twój najlepszy kumpel liczę na zacne wyróżnienie bycia drużbą.
-Seba znamy się sześć dni, a ty już widzisz mnie na ślubnym kobiercu- wtrącił zirytowany. —Nawet od mojej mamy jesteś szybszy. Ona pyta mnie o to przynajmniej po miesiącu jakiejś znajomości.
Sześć dni się znacie? Dobre Marek. Nawet nie przypuszczasz, jak się mylisz- myślał Sebastian.
-Niektórym wystarczy jedno spojrzenie, żeby wiedzieć, że to ta jedyna- odparł poważnie.
-Nie mów mi tylko, że dołączyłeś do klubu miłość od pierwszego wejrzenia i zakochałeś się w Wioli- mówił kpiąco.
-Jeśli nawet to nie można?
-Można, ale czy nie lepiej sprawdzić, jak całuje.  Chociaż całowanie z Janką musiałoby być nieziemsko przyjemne.
-Nie galopuj tak z marzeniami o całowaniu Janki, bo już raz oberwało ci się za całowanie w szyje- przypomniał mu z małą satysfakcją.
-Ma charakterek dziewczyna- odparł, przypominając sobie tę krótką chwilę w spiżarni, gdy objął ją i poczuł całkiem przyjemne ciałko.
-Zakładam, że ten charakterek to kolejna zaleta, a nie pierwsza wada? - stwierdził sugestywnie.
-A skąd te przypuszczenia?
-Po minie widać Marek. Szkoda, że nie widzisz siebie, jak mówisz o Jance.
-Widzisz, to co chcesz widzieć- odparł od niechcenia, bo do tego, że przyjaciel ma rację i jest krok od zakochania się, nie zamierzał się przyznawać.
-Nic mi się nie wydaje- mówił pewnym głosem. —Jesteś na dobrej drodze do zakochania się na zabój. I nie zaprzeczaj Marek.
-A co u ciebie i Wioli? - zapytał zamiast zwierzeń. —Randka udana? – zapytał pierwszym jego pytaniem.
-Udana. Wiolka pomimo tego ma trochę dziwne powiedzenia, to jest w tym coś ciekawego. Trudno nudzić się w jej towarzystwie.
Jak w towarzystwie Janki- pomyślał Marek.

Detektyw Barański tymczasem czasu nie marnował i towarzyszył Markowi przez całe piątkowe popołudnie. Dopisywało mu również szczęście, bo w czasie, gdy Marek rozmawiał z Jakubikiem, to on od jego sąsiadów dowiedział się, że ten ma mieszkanie do sprzedania. Później usłyszał rozmowę telefoniczną Marka z jakimś Lolkiem i to, że podpisuje umowę i mogą zacząć coś za dwa tygodnie. W kamienicy na Kopernika szczęście również go nie opuściło, bo kobieta, z którą rozmawiał była przygłucha i mógł usłyszeć, że Dobrzański szuka jej sąsiada Antonia. W Klubie 26 natomiast miał najmniej szczęścia, bo gwar zagłuszał rozmowę i jedynie pojedyncze słowa wskazywały na to, że panowie rozmawiają o kobietach. Był też drugi powód rozproszenia jego uwagi.  Do jego stolika bowiem dosiadła się atrakcyjna brunetka o wdzięcznym imieniu Anka. Kobieta nieprzypadkowo wybrała jego stolik, bo był tuż obok stolika, przy którym siedział obiekt westchnień bratanicy. Podobnie też jak jej towarzysz miała nadzieję, że usłyszy, o czym rozmawia z przyjacielem. Była również ciekawa czy zainteresuje się jakimiś dziewczętami. Nic takiego miejsca jednak nie miało i po dwóch godzinach samotnego spotkania opuścili lokal i rozeszli się w swoje strony.
Następnego dnia zaś od rana pan Barański zajął się tajemniczym Antonio i panem Jakubikiem.  W pierwszym miejscu od znajomego policjanta dowiedział się, że to spokojny, życzliwy Włoch i że jest kucharzem specjalizującym się w kuchni śródziemnomorskiej.  W drugim zaś od niezawodnych sąsiadów, w której knajpie przesiaduje Jakubik. Zastał go tam samego przy stoliku, to się dosiadł i po małych namowach opowiedział mu o planach Marka i otwarciu usług dla ludzkości Niebiańska rozkosz. Choć słowa Jakubika wskazywały na to, że Marek chce otworzyć przybytek miłości, a nie restaurację jak mniemał po rozmowie z mundurowym, to wolał poczekać i sprawdzić wszystko dokładnie niż niepotrzebnie martwić Dobrzańskich.   

Marek tymczasem jak to w soboty pospał sobie dłużej. Obudził go zaś warkot samochodu na podwórku i z ciekawości wyjrzał przez okno. To co zobaczył, zaś zdziwiło go, bo najnowszy model Mercedesa rodziny Febo z otwieranym dachem parkował przed ich domem, a dziewiąta rano w sobotę dobrą porą na wizyty towarzyskie nie była.  Chwilę później z samochodu wyszli rodzice Pauli i Aleksa i skierowali się do wejścia. 


On tymczasem narzuciwszy na siebie szlafrok, wyszedł z pokoju i podążał w stronę toalety. W korytarzu zatrzymała go jednak rozmowa mamy i cioci i wiedziony ciekawością przystanął przy schodach.
-Wyjeżdżacie jednak- usłyszał z ust matki będącą jeszcze z przyszywaną ciotką w holu.
-Tak będzie najlepiej dla Pauliny- odparła Febo. —Zmiana otoczenia zawsze jej pomagała, a w Krakowie nigdy nie była. Może później wiedziemy jeszcze w góry. Dłużej niż dwa – trzy tygodnie jednak nie zabawimy Helenko, a przez ten czas szum związany z Hanią minie jej.
-Na pewno ułoży się wam wszystko- pocieszała przyjaciółkę. —A po powrocie wszystko lepiej będzie wyglądać.
-Nie wiem Heleno. Jest coraz bardziej zdesperowana, a lata lecą. Na rodzenie dzieci to już najwyższy czas-  usłyszał jeszcze głos cioci, zanim weszła do salonu z jego mamą. 
Nad tym, o czym rozmawia jego matka z ciotką, zastanawiać się nie musiał, bo o zbliżających się zmówinach bliskiej sąsiadki Hani Korczyńskiej i jego kolegi Witolda Olchowicza wiedział. Reszty zaś się domyślał. Hania bowiem była od Pauliny o trzy lata młodsza, mniej urodziwa i znacznie mniej zamożna niż ona i znalazła sobie narzeczonego. Paulina zaś za dwa miesiące kończyła dwadzieścia dziewięć lat a dla kobiety to wiek trącający staropanieństwem. Była też ostatnią panną w okolicy dobrze urodzoną powyżej dwudziestu pięciu lat, a kandydata na narzeczonego nie było widać.

Gdy półgodziny później odświeżony i ubrany zjawił się na dole na śniadaniu, to po Febo śladu nie było, a rodzice rozmawiali o zmówinach Hani.


-Pan Korczyński i Olchowicz podobno pieniędzy nie szczędzą na zaręczyny swoich dzieci, a ślub ma się odbyć już w październiku- mówił Krzysztof. —A ty Marek jak tak dalej pójdzie, będziesz jedynym kawalerem w okolicy po trzydziestce- dodał do syna, zanim ten zdążył usiąść.
- Tato nie wie, że jak w sobotę zmówiny, a w niedzielę ślub, to pewnie za tydzień chrzciny- odparł przewrotnie. (Powiedział tak, bo w opowiadaniu jest 14 sierpnia, a ślub ma się odbyć w miarę szybko.)
-Nie wymądrzaj się synku- odparła mu matka. —Ojciec ma rację. Zostałeś tylko ty i Zygmunt.
-A mama myśli, że tak łatwo jest znaleźć odpowiednią kandydatkę na żonę- ni zapytał, ni stwierdził.
- Inni potrafią tylko nie ty- odparła dosadnie.  — Nie musi być od razu z jakiegoś szlacheckiego domu Marek. Wystarczy, że będzie porządną panną w miarę inteligentną, umiejącą prowadzenia salonowej konwersacji.  Uroda jest mniej ważna, choć znając ciebie, to brzydulą się nie zainteresujesz. Tak jak jakąś zahukaną dziewczyną. Może ktoś z miasta? Wszak pracujesz w urzędzie i nie wierzę, żeby nie było tam nikogo odpowiedniego- mówiła z nadzieją, że syn wspomni o Jance.
- Zawsze my możemy znaleźć ci kogoś- dodał Krzysztof. —Marysia Adamiak albo Ula Cieplak. Obie młode po dwadzieścia trzy lata.  Wiek w sam raz na rodzenie dzieci. Paulina również ciągle tobą zainteresowana.
-Porozglądam się – wtrącił, bo związkiem z żadną z nich zainteresowany nie był. Paulina miała wredny charakter, Marysia bez powodu chichotała, a Ula urodą nie powalała. (Pomylił ją z inną dziewczyną)

Po śniadaniu zaś pojechał do Warszawy spotkać się ze znajomymi.  Karolem nazywanym Lolkiem oraz Antoniem. Gdy dojechał w umówione miejsce, obaj panowie czekali na niego.
-Zapraszam was do Szarlotki naszej cukierni na kawę i próbki wypieków- rzekł im po przywitaniu. —Z Pshemko co prawda nie rozmawiałem jeszcze, ale znając go, to będzie chętny do współpracy.  
-Potrzebny będzie jeszcze dobry barman- odezwał się Włoch. —Taki który umie słuchać. Staje się to modne we Włoszech to i do Polski moda przyjdzie.
-Chyba znam kogoś takiego- odezwał się Lolek.
-To pilnuj go, żeby ktoś go nam nie sprzątnął sprzed nosa – rzekł Antonio. —Jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to Ogród smaków wkrótce będzie najlepszą restauracją w mieście.
-Jeśli pan Jakubik się nie od myśli - zawyrokował Karol.
-Jak nie tam to gdzie indziej- oznajmił Marek.  —Wiecie, powiedziałem mu, że otwieram usługi dla ludzkości Niebiańska rokosz i jest przekonany, że to dom rokoszy. Już na samą myśl się ślinił.
-To się pan Jakubik zdziwi- odparł Antonio.


 Ula tymczasem sobotę podzieliła pomiędzy dom, pomoc w cukierni i ciocię.  W pierwszej kolejności, bo już z rana poszła właśnie do ciotki. Głównie po to, aby popatrzeć na kwiaty, które dostała niedawno od Marka i opowiedzieć cioci o ostatnim spotkaniu z Dobrzańskim. Ciotka o spotkaniu Dobrzańskiego w klubie jednak nie powiedziała. Później pomagała w cukierni, bo ruch w soboty był zawsze większy. Wchodzącego Marka w towarzystwie znajomych spostrzegła w ostatniej chwili i schowała się za zasłonką. Oni tymczasem usiedli tuż za zasłonką i choć podsłuchiwanie dobre nie było, to nie mogła oprzeć się pokusie.


-Bardzo ładne kelnerki tu mają- usłyszała z ust obcokrajowca, jak wywnioskowała po akcencie. —Musimy pomyśleć i dla nas o jakichś ślicznotkach -dodał, rozglądając się po sali.
-Zdecydowanie muszą być ładne Antonio- usłyszała w odpowiedzi głos Marka. —Będzie na co popatrzeć. A póki co muszę tutaj częściej zaglądać. Może uda mi się którąś wyrwać.
On naprawdę ma tylko jedno w głowie.  I jest dokładnie taki, jak o nim mówią i piszą.
-Wam tylko jedno w głowie- rzekł trzeci mężczyzna, czytając w jej myślach i jak wywnioskowała Polak, bo nie miał obcego akcentu. —Najważniejsze, żeby umiała podawać.
-Jedno drugiemu nie zawadza Lolek- odrzekł mu Marek. — I zawsze będzie kogo trzepnąć w..
-To ma być elegancka restauracja, a nie knajpa- wtrącił tenże Lolek.
-Żartowałem przecież- rzucił w odpowiedzi Marek.
-Ale na zapleczu dobra kanapa nie zawadzi- dodał obcokrajowiec.
-Wy wieczni kawalerowie macie jedno w głowie- stwierdził najporządniejszy z nich, jak nazwała go w myślach.
-Lolek oszczędź kazania- odparł mu ponownie Marek.  —Wystarczy, że rodzice marudzą mi o ustatkowaniu się przy każdej nadarzającej się okazji. Znajdź sobie porządną żonę i żyj po bożemu.  Nawet przed przyjazdem tutaj zrobili mi wykład.
-Tylko że prawie wszystkie porządne panny to nudziary albo zajęte- dodał Włoch.
-Ja znam taką jedną, która jest porządna i sprostowałaby wymaganiom mamy- zakomunikował im tajemniczo Marek. —Piękna, dystyngowana, inteligentna. Do tego intryguje, z charakterem i ciętym języczkiem.
Okłamuje mnie? Ma inną? 
-To na co czekasz? – pytał Lolek. —Bierz ją. Ja mam żonę i dziecko i nie narzekam.
-Bo ja w ogóle nie mam ochoty na ślub- usłyszała zdecydowany głos Marka. —Jest mi dobrze, jak jest, a jak potrzebuję kobiety, to wiem, gdzie pójść.  Jeśli jednak miałbym ożenić się to fakt tylko z Janką Kowal.
To ja? I może mam się jeszcze cieszyć, bo panicz łaskawie mnie chce wybrać? Mam być obowiązkiem, koniecznością, ostatecznością. A co z miłością?

niedziela, 20 maja 2018

Panicz Marek cz. 7


Warszawska oranżeria pełna była zwiedzających, ale im to nie przeszkadzało i spędzili tam dobrą godzinę. Najpierw tak jak chciała Ula zwiedzili palmiarnię, później kolejno oranżerię pod dachem, a na koniec przechadzali się po ogrodach. Przez cały ten czas nie nudzili się ani przez chwile, bo tematy na rozmowę same się znajdywały. Marek musiał też przyznać, że Janka miała ogromną erudycję w wielu dziedzinach życia. Znała się na polityce, kulturze i ekonomii. W zanadrzu miała również masę ciekawostek.


-Ta odmiana róży to róża damasceńska i pojawiła się w Europie dzięki zakonnikom- rzekła mu, zanim zdążył spojrzeć na karteczkę. —Najbardziej jednak rozsławiła ją cesarzowa Józefina, która była miłośniczką róż i ogrodów.  Razem z botanikami i ogrodnikami do swojej posiadłości Malmaison sprowadzała kwiaty, drzewa i krzewy, aby móc spełniać swoją życiową pasję i stworzyć niepowtarzalny ogród. Miała tam ponad dwieście pięćdziesiąt gatunków róż Marek. Niestety, ale po jej śmierci i przez wojnę francusko- pruską ogród zniszczał. Na szczęście zostały ryciny, odbudowano ogród i do dzisiaj można oglądać wierną kopię.  Sama byłam w ogrodzie i muszę przyznać, że robi wrażenie.
-Janko wielki szacunek za wiedzę- rzekł z podziwem, gdy skończyła swój wywód.
-Po prostu mam dobrą pamięć i mówię, to co usłyszałam od przewodnika i wyczytałam w książkach- odparła skromnie.
-Mimo to gratuluję wiedzy- mówił, będąc ciągle pod wrażeniem jej wiedzy. —Musiałabyś z mamą porozmawiać, bo ogród a w szczególności kwiaty to jej pasja. Ciągle szuka nowych odmian kwiatów, coś zmienia w ogrodzie i nie lubi, gdy coś albo ktoś psuje jej efekt wyglądu. Krety, mszyce, mrówki, ślimaki to jej udręka.
-Nikt nie lubi- mówiła rzeczowo. 
-Na pewno Janko.  Ja na uprawie ogrodu kompletnie się nie znam i tylko niektóre kwiaty i drzewa odróżniam. Zdecydowanie od flory wolę faunę. Od dziecka tak mam. Gdy byłem mały, to znosiłem do domu bezdomne kotki i pieski, choć mama była zła, bo ciągle miała pokopane dołki w ogrodzie. W ogóle lubiłem zwierzęta i wszelkie stworzenia pełzające, chodzące i latające- zaczął opowiadać z uśmiechem na ustach. —Nosiłem robaki i żaby w rękach, aby dziewczyny postraszyć, wchodziłem na drzewa i podglądałem, jak wylęgają się ptaszki. Kiedyś nawet wyciągnąłem szczeniaka i sam chciałem wychować go od całkiem małego.  
-To miałeś fajnie- odparła, uśmiechając się na jego opowieść. —My mieliśmy kiedyś pieska Pchełkę, ale po urodzeniu siostry trzeba było go oddać, bo za bardzo nie akceptował niemowlaka.
-Mój miał na imię Saba. A tak naprawdę to zawsze chciałem mieć małpkę, ale mama mówiła, że to niedorzeczne, bo małpki to niedomowe zwierzątka, nie miałbym czym je karmić i nikt małpek w domu nie trzyma.  
-Oliver Hardy* ma małpkę – wtrąciła. —To taki amerykański komik.
-Wiem kto to, ale nie wiedziałem, że ma małpkę- odparł autentycznie zdziwiony. —Ciągle mnie czymś zaskakujesz Janko.
Chwilę później zadziwiła go ponownie, kiedy to płynną włoszczyzną odpowiedziała zagubionym turystom na pytanie, w który tramwaj mają wsiąść, aby dojechać do Zamku Królewskiego.
-Nauczyłam się włoskiego przy Wioli- wytłumaczyła, gdy para odeszła. —Jej nauczycielce było obojętne czy uczy jedną osobę, czy dwie, a Wioli było raźniej.
W tłumaczenie uwierzył, bo on sam w zamierzchłych czasach pobierał nauki z dziećmi z okolicy, a nauczyciel pieniędzy od dziecka nie brał tylko od godziny. Było mu też trochę głupio, bo włoskiego nie znał, a od dwudziestu lat miał styczność z Febo.
-I jak widać, niedaremno uczyłaś się języka Janko- odparł, będąc ciągle pod wrażeniem jej umiejętności.  —A nie myślałaś uczyć się dalej? - zapytał nieoczekiwanie. — Ze swoją wiedzą mogłabyś daleko zajść.
-Tak jakoś się składa, że nie planuję kontynuować nauki.
-To znaczy, że zamierzasz wyjść za mąż? – ni spytał, ni stwierdził.
-Nie twoja sprawa Marek- odburknęła.
-Owszem, ale każda młoda kobieta dąży do tego. Prędzej czy później ten instynkt się odzywa.
- Ja nie należę do tych kobiet, dla których największymi aspiracjami jest znaleźć męża i to najlepiej jak najbogatszego, aby później móc leżeć, pachnieć i przywoływać dzwoneczkiem służbę- mówiła bardzo pewnie, choć z nim, pomijając leżenie, wiązała dokładnie takie plany. —Ty swoje lata również masz i chyba czas pomyśleć o przyszłości- dodała też z małą złośliwością.
-Fakt będę musiał pomyśleć o tym- odparł bez urazy na jej docinek. —Rodzice ciągle o tym trują.
Dlaczego mówi mi o tym teraz? – zastanawiała się tymczasem Ula. Czyżby mój plan wypalił i zainteresował się mną, bo myśli, że jestem z niższego stanu? I dlaczego gustuje w takich kobietach?  Równie dobrze mógłby przecież gustować w inteligentnych dziewczynach. Mam też inne walory. Jestem ładna, lubiana, miła i . I skromność do nich nie należy- upomniała się w myślach.
- To, co Janko idziemy do tej twojej restauracyjki? -zapytał, wybijając ją z myśli. —Od drugiego śniadania nic nie jadłem, a dochodzi siedemnasta.
-Idziemy- odparła.
Kolacja w restauracyjce Sto Smaków była równie udana. Marek postanowił zamówić sobie górę pierogów okraszonych słoninką z cebulką a Ula znacznie zdrowszego omleta.
- Miałaś rację Janko- mówił z pełnymi ustami. —Pierogi są pyszne. Najwspanialsze, jakie kiedykolwiek jadłem.
-Pyszne i niezdrowe z tą okrasą- odparła klarownie.
-Na tym się również znasz? – pytał pomiędzy jednym a drugim kęsem. 
-Nie trzeba dużej wiedzy, żeby wiedzieć, że opychanie się mąką i tłuszczem zdrowe nie jest. Piszą o tym w poradnikach o zdrowym odżywianiu, to wiem.
-Tylko że wszystko, co niezdrowe, przyjemne i zakazane jest zazwyczaj i dobre- stwierdził, akcentując słowa przyjemne i zakazane.
-I prowadzi do chorób- wtrąciła. —A ty jesteś za młody na chorowanie. Spytaj Sebastiana, to ci opowie szczegółowo o niezdrowym odżywianiu się i braku warzyw i owoców w diecie. Złe nawyki odżywiania to u mężczyzn norma. Zwłaszcza gdy później siedzą w domu w salonie na kanapie z gazetą, a jedynym sportem i spaleniem kalorii w mieście jest pójście na karty do kolegi albo wiadomo co.
- Co? -zapyta, bo spodobała mu się ta wymiana zdań.
- To przyjemne dla mężczyzn- odparła krótko i na temat.
Swoją odpowiedzią po raz kolejny zaskoczyła go i po raz kolejny pomyślał, że nigdy do tej pory tak bezpośredniej i inteligentnej kobiety nie spotkał i że ani przez chwilę w jej towarzystwie nie był znudzony. Siedział naprzeciwko niej słuchał co mówi i patrzył w jej piękne oczy, uśmiech, usta i napawał się jej urodą. Dostrzegł również parę piegów na nosie, co później ciągle przyciągało jego uwagę. 


- Co powiesz na kawę Janko i coś słodkiego? – zapytał zachęcająco w odpowiedzi, bo żadna riposta na jej odpowiedź do głowy mu nie przychodziła. —Napijemy się, a później odprowadzę cię do domu.
- Kawa chętnie, ale do domu to już sama trafię- oznajmiła mu dość wyraźnie i pozbywając go złudzeń, że zmieni zdanie.  —Mam stąd tramwaj.
-To odprowadzę cię na przystanek Janko- zadeklarował uprzejmie.  —Tak wypada grzeczność wobec kobiety.
-Tam możesz- odparła.


Czas przy kawie szybko minął i razem poszli na przystanek tramwajowy. Tam dużo czasu dla siebie nie mieli, bo jak tylko doszli, to tramwaj jadący na ulicę Miedzianą podjechał i Ula wskoczyła do niego. Zdążyli tylko umówić się na niedzielne popołudnie i powiedzieć sobie cześć.  Po rozstaniu z Ulą Marek wiedziony chęcią zobaczenia, gdzie mieszka postanowił, że zaryzykuje i dojedzie motorem na skróty na miejsce, na którym wysiada najwięcej pasażerów z tegoż tramwaju.  Szczęście dopisało mu, bo w grupie osób dojrzał Ulę i poszedł za nią drugą stroną ulicy. Wkrótce weszła w jedną z bram na ulicy Miedzianej, a on z zadowoleniem założył, że dowiedział się, gdzie mieszka. Ula tymczasem skróciła sobie drogę i przechodząc przez dwa podwórza i jedną ulicę wyszła na ulicę Złotą.  Za nią wyszedł również pan Barański.

Następnego dnia rano detektyw zadzwonił do Krzysztofa i umówił się na popołudnie na mieście.


-Muszę przyznać, że syn faktycznie prowadzi dość intensywne życie i trudno nadążyć za nim- zaczął detektyw. —Zwłaszcza że jeździ motorem i raz jest w centrum za chwilę już na obrzeżach i tak do wieczora.
-To prawda- przytaknął jakby z bólem. —Do domu wpada głównie, aby przespać się i czasami bywa na kolacji. Mówił pan przez telefon, że jednak coś wie-dodał.
-Trochę wiem. O spotkaniu z Sebastianem Olszańskim nie będę mówić, bo nic do sprawy nie wnosi. Przedwczoraj odwiedził również Sonię dziewczyny lekkich obyczajów. Chociaż o tym pewnie słuchać pan nie chce. 
-Miłe nie jest- wymruczał. 
-Po wyjściu od niej zaś pojechał do centrum oglądać jedno mieszkanie w kamienicy- kontynuował detektyw. Później od właścicieli dowiedziałem się, że poszukuje mieszkania, ale większego niż tamto proponowane i na kupno, a nie na wynajem.  
-Myśli pan, że jedno z drugim ma związek i jednak chce kupić mieszkanie kobiecie? - wtrącił z niesmakiem.
-Tego nie powiedziałem. Oglądał mieszkanie z czterema pokojami i było mu za małe, a na takie sprawy powinno starczyć- próbował pocieszać. —Jest jeszcze jedna dziwna sprawa. Wczorajsze popołudnie spędził z dziewczyną i wyglądało na to że był zainteresowany nią. Tylko że pana syn mówił do niej Janko, a ja ustaliłem, że to Urszula Cieplak córka właścicieli pana cukierni Szarlotka.  
- Jest pan pewien, że to ona? -  zapytał zdziwiony.
-Tak. Śledziłem ją po rozstaniu się z pana synem i zaprowadziła mnie do tej cukierni. Jej samej nigdy nie spotkałem, ale czasami chodzę do Szarlotki, to wiem, jak wyglądają Cieplakowie i ona mówiła do nich tato, mamo a oni do niej Ula, Ulcia, córcia.  Mogę opisać ją panu. Bardzo atrakcyjna brunetka, szczupła, długie włosy, błękitne oczy, ładny uśmiech i z tego, co podsłuchałem z ich rozmów to inteligentna.
-Wygląda na to, że to ona- odparł. —Tylko po co ta cała komedia- zastanawiał się też dogłębnie. —Może podejdzie pan ze mną do firmy i rzuci jeszcze na nią okiem? Ulę znam od dziecka i teraz pracujemy razem biurko w biurko.

W drodze do domu postanowił, że opowie żonie o tym, czego się dowiedział i co ustalił z Barańskim. Helenę zastał samą siedzącą na ławce w ogrodzie, to się dosiadł.


-Kochanie Marek spotyka się z Ulą- rzekł na dobry początek.
-To wspaniale- odparła ucieszona wiadomościami męża.
-Tylko to jest bardziej zawiłe niż się wydaje i dziwne- wtrącił, hamując jej zapały radości. —Dokładnie nie wiem, o co tam chodzi, ale Marek myśli, że Ula to jakaś Janka. Tak ustalił ten detektyw. Marek przez całe wczorajsze spotkanie mówił do niej Janko. Dzisiaj zaś pokazałem mu Ulę i bez wątpliwości rozpoznał w niej kobietę, z którą wczoraj się spotkał.
-Faktycznie frapujące? – stwierdziła zaintrygowana opowieścią męża. —Ula bawi się tylko czy w ten sposób chce uwagę zwrócić na siebie- zastanawiała się też głośno.
-Tego nie wiem, a Uli nie wypada pytać. Wczoraj jednak, jak przypominam sobie, była taka radosna przez cały dzień. Jakby czekała na coś ważnego. Marek zaś podobno był urzeczony przez całe spotkanie.
-To dobrze Krzysiu- mówiła z entuzjazmem na ostatnie zdanie męża. —Musimy teraz zainteresowanie Marka, Ulą dobrze rozegrać- dodała z zamyśleniem. —I na razie nie będziemy z błędu go wyprowadzać.
-Masz już jakiś plan Helenko? - podpytywał delikatnie. 
-Tak z rękawa go nie wytrzasnę- odparła z lekkim naciskiem na jego pytanie.  —Na dobry początek  możemy zacząć mówić mu o związku z Pauliną albo z jakąś inną panną, a jak będzie się wymijał, to powiemy, żeby przyprowadził inną dziewczynę.
-I myślisz, że sam sprowadzi nam Ulę- zawyrokował Krzysztof.
- Dokładnie tak Krzysiu- rzekła z wiarą we własne słowa. —Czuję, że już wkrótce nasze problemy z Markiem się skończą, a Ula to bardzo dobra kandydatka na żonę. Mądra, rodzinna, miła i bardzo ładna, a to Marek w pierwszej kolejności bierze pod uwagę. Mogliśmy prędzej o niej pomyśleć, a nie marnować czas na Paulinę.

Marek tymczasem wraz z właścicielem kamienicy panem Jakubikiem oglądał kolejne mieszkanie. Mężczyzna dobrego wrażenia na nim nie zrobił, bo wyglądał na pijaka ciemiężcę i lubieżnika. Mocno nie pomylił się, bo lokatorzy, którzy wynajmowali u niego mieszkania, szybko rezygnowali ze względu ciągłe awantury z nim, za zrywanie umów z błahego powodu, podwyższanie czynszu i za złe traktowanie lokatorek.  Natomiast to, co proponował mu było dokładnie, to czego szukał. Dwa duże pokoje połączone ze sobą rozsuwanymi drzwiami, obszerny hol, cztery dodatkowe pokoje, toaleta, kuchnia ze skrytką i co najważniejsze był to parter. Było też wyjście do małego ogródka.



-Wszystko idealne i możemy jutro pójść do notariusza spisać umowę o sprzedaż mieszkania- rzekł zdecydowanie i z zadowoleniem.
-I ja się cieszę- odparł mu mężczyzna z równym zadowoleniem. —Trudno było znaleźć chętnych do najmu.  Ciągle stało puste i przynosiło straty.
-Ja liczę na szybkie zyski panie Jakubik- stwierdził z uśmiechem.
-Przepraszam, ale co tu będzie, jeśli można wiedzieć? -zapytał.  
-Usługi dla ludności- orzekł tajemniczo Marek. —Niebiańska rozkosz- dodał z wyraźnym tonem rozpusty.
-Lepszego kupca nie mogłem trafić- odparł z rechotem Jakubik.
Po rozstaniu z Jakubikiem wyszedł na ulicę, odnalazł automat i zadzwonił w dwa miejsca. W pierwszym nikt nie odbierał, ale w drugim miał więcej szczęścia.
-Lolek znalazłem świetny lokal i jutro podpisuję umowę- rzekł pełen entuzjazmu. —Najpóźniej za dwa tygodnie będziemy mogli rozpocząć nasz plan.

* Raczej nie miał, ale kogoś musiałam dać.

poniedziałek, 14 maja 2018

Panicz Marek cz. 6


Czterdziestodwuletnia Anna Ignaczak z domu Cieplak nazywana przez wszystkich Anką była od ponad dziesięciu lat bezdzietną wdową, mieszkającą kamienicę dalej od Cieplaków. Kobieta była też matką chrzestną Uli i Cieplakówna często bywała u niej i rozmawiała jak z najlepszą przyjaciółką. Mogła się jej zwierzyć i być pewnym, że nie rozpowie nikomu jej sekretów. To zaś nie podobało się Magdzie, bo szwagierka miała to do siebie, że włóczyła się po klubach, paliła papierosy, piła alkohol w towarzystwie mężczyzn i lubiła się bawić. Uważała nawet, że ma gorszy wpływ na córkę niż Wioletta. Nigdy jednak nie dopuściła się jakiegoś skandalicznego występku, co mogłoby doprowadzić do oziębienia ich relacji i zabronienia dzieciom widywania się z ciocią. Ula i jej rodzeństwo bowiem swoją ciocię uwielbiali i chodzili do niej pomimo niechęci matki. Ciotka też była wtajemniczona w jej miłość do Marka i całe zamieszanie z imieniem i pracą.
Dzień po spotkaniu z Markiem popołudniem Ula ponownie zagościła do cioci.


-Piękne kwiaty– rzekła tuż po wejściu. —Ciocia poznała w końcu kogoś? –dopytywał z nadzieją, bo życzyła jej jak najlepiej.
-Nie, kochanie- odparła, podając jej kwiaty. —Są dla ciebie i narobiłaś niezłego zamieszania u mnie w pracy. Posłaniec szukał jakiejś Janki, a że nikt taki u nas nie pracuje, to założono, że miało być Anki, czyli dla mnie. W dodatku liścik zdążył obejść całą kancelarię szkolną i tak z dnia na dzień dorobiłam się adoratora. Dostałam nawet gratulację.
-Przepraszam, że miałaś przeze mnie kłopoty– mówiła, czytając jednocześnie bilecik.
Twoje oczy są jak najpiękniejsze błękitne niebo, a uroda i uśmiech jak słońce, które nigdy nie gaśnie. I gdybym tylko mógł, to podarowałbym Ci ten kawałek nieba, żebyś zawsze była roześmiana i szczęśliwa. 
Z podziękowaniami za wczoraj i liczę na więcej takich pogodnych dni.
-Mogę kwiaty zostawić tutaj cioci? – zapytała prosząco. —Wzięłabym tylko bilecik i jedną różę do zasuszenia na pamiątkę. Schowam w sekretarzyku i będę patrzyła na nią wieczorami.
-Innego wyjścia nie masz kochanie- rzekła klarownie. —Matka spokoju nie dałaby ci, dopóki nie dowiedziałaby się od kogo. 
-Dokładnie. Nawet mogę sobie wyobrazić, jak to mama próbuje otworzyć mój schowek w sekretarzyku albo jak każe mnie śledzić, aby tylko uchronić mnie od utraty dziewictwa z byle kim.
-I tu się z nią zgadzam – odparła zdecydowanie ciocia.  —Marek to bałamut i na jakiekolwiek związki dobrym materiałem nie jest. A to że jesteś z równie dobrego domu co on, to nie ma znaczenia. Niejedna szlachcianka czy hrabianka chciałaby zostać panią Dobrzańską i nic z tego nie wychodziło.  Ty w dodatku udajesz zwykłą panienkę i jesteś w jego guście. Nie chcę, żebyś później płakała po nim albo miała załamanie nerwowe.
-Ciociu może i jestem wyemancypowana, ale znam granice i nie dam się Markowi zhańbić- wtrąciła równie zdecydowanie. —O to możesz być spokojna.
-Obyś kochanie miała tyle silnej woli- mówiła bez wiary. —Te oczy i uśmiech zniewalają- argumentowała.
I to, jak zniewalają- pomyślała z rozmarzeniem. Jedno spojrzenie i jeden uśmiech powodują szalone myśli, że mnie całuje.  
-Znasz mnie i sama wiesz, że nic głupiego i nieprzemyślanego nie zrobię- przekonywała, akcentując mocno słowa.  
-Tylko tak się wydaje, że panujesz nad uczuciami Ula -mówiła wyraźnie zatroskana o bratanicę. —Nie masz doświadczenia w tych sprawach. Jeden pocałunek w usta możne spowodować, że oddasz mu się bez protestów.
-To gdy zacznie coś się dziać, to powiem prawdę, kim jestem. A na razie jesteśmy znajomymi i nie ma się czego obawiać.
-Właśnie Ula, znajomymi a mężczyźni jego pokroju zaczynają od zwykłej znajomości- stwierdziła z wyraźną przestrogą.
Marka znała bowiem od czasów, jak był jeszcze dzieckiem i wpadał do cukierni Cieplaków. Z czasem ich widywanie przeniosło się na kluby, ale nigdy okazji na rozmowę osobiście nie mieli.  Przypuszczała nawet, że jej nie pamięta, a sama przypominać się nie chciała. Ona zazwyczaj bawiła się w towarzystwie przyjaciół poznanych jeszcze w czasie wojny, a on w towarzystwie znacznie młodszych osób. Wśród nich nie brakowało marnych aktorek, frywolnych panienek czy posługaczek. Wdową czy rozwódką, jak zauważyła, również nie pogardzał.

Marek tymczasem po pracy spotkał się z Sebastianem. Musiał koniecznie opowiedzieć przyjacielowi o wczorajszym spotkaniu to zadzwonił do niego do pracy.  Miał szczęście zastać go i namówił na małe co nieco to pobliskiego lokaliku.   


-Marek tylko tak szybko, bo nie chcę spóźnić się na pierwsze spotkanie z Wiolettą i do teatru- rzekł mu Olszański, gdy dosiadł się do stolika.
- Tak na szybko Seba to zamówiłem dla nas po koniaku i Janka jest taka inna …
-Mówiłem ci, ale nie chciałeś mnie słuchać- wtrącił. —Ja tyle z nią nie rozmawiałem co ty, ale z opowiadań Wioletty wiem, że warta jest uwagi.
-To, to ja też wiem- stwierdził klarownie. —Chcę powiedzieć, że jest tajemnicza, ma błyskotliwe riposty, cięty języczek i wiedzę, jak mało która kobieta.
-No, to ktoś w końcu godny twojej uwagi- odparł z gratulacjami i poklepując po ramieniu. —Do tej pory marudziłeś, że wszystkie panny są nudne i głupie.
Zastanawiał się też czy nie jest, to odpowiedni czas na powiedzenie Markowi prawdy kim jest Janka. Stwierdził jednak, że jeszcze nie.
-A jeśli to tylko moje złudzenia i Janka nie jest taka błyskotliwa? - ni to spytał, ni stwierdził. 
-Wątpię Marek, że złudzenia- rzekł przekonująco.  —Ja na twoim miejscu zastanowiłbym się raczej, w jakim kierunku ma iść ta znajomość- radził.
-Do łóżka- odparł bez zastanowienia. —Ma takie piękne usta i słodki uśmiech. A później zobaczymy.
-Jak ci tylko łóżko w głowie to się ożeń- rzucił zirytowany. — Będziesz mieć prawie co noc miłosne uniesienia i nic nie będzie cię to kosztowało.
-Z żoną co noc? - zakpił.  — Nawet co tydzień nierealne Seba. Kto tak robi, bo ja nikogo takiego nie znam.
-Ja znam i zapewniam, że można- mówił, spoglądając na zegarek. —Czas na mnie Marek- dodał, wstając od stolika. —Mojej damie nie mogę pozwolić czekać.
Po spotkaniu z przyjacielem i rozmowie na temat spraw łóżkowych, nabrał ochoty na parę chwil spędzonych w ramionach kobiety, to chociaż nie był umówiony, to pojechał do Sonii ich praczki. Nie widzieli się już trzy tygodnie i brakowało mu jej pieszczot i kształtów. Musiał jednak obejść się smakiem, bo przed jej domem dostrzegł samochód innego z jej kochanków. O tym, że nie jest jej jedyny kochankiem, wiedział doskonale i nie przeszkadzało mu, chociaż Sebastian mówił mu, że to nie jest rozsądne. Na igraszki zaś z inną ochoty nie miał, bo Sonia potrafiła najlepiej zaspokoić jego potrzeby, a tego właśnie potrzebował. Do klubu samemu też nie chciało mu się iść, to pomknął motorem do Rysiowa.
Do domu dotarł tuż przed kolacją i wchodząc do holu, usłyszał koniec rozmowy rodziców na temat Uli Cieplak.
-Ten cały Janicki to musi być jakiś ordynarny typek- usłyszał z ust matki, choć nie wiedział, o kogo chodzi i o co chodzi.
- Niestety, ale tak jest- usłyszał w odpowiedzi od ojca. —Na szczęście Ula przywołała go do porządku i drugi raz ręce będzie trzymał przy sobie, a język w ustach.
-Widać, że Ula jest nie tylko mądra i piękna, ale i z charakterem- ponownie usłyszał matkę, która nawiązywała do początku rozmowy, której nie słyszał.
Przekraczając próg salonu i dołączając do rodziców, obiecał sobie, że musi w końcu wpaść do ojca do pracy i obejrzeć  tę pannę Cieplak.

We firmie pojawił się już dzień później i skierował się prosto do gabinetu ojca. Drzwi były otwarte, to zajrzał, ale zarówno biuro ojca, jak i sekretariat świeciły pustką.


Nie zdążył jeszcze wyjść, gdy usłyszał głos ojca dobiegający z korytarza a mówiącego, że Ula zresztą sama wie, jak to zrobić.  Chwilę później pojawił się z jakąś młodą kobietą w drzwiach, a on jak myślał mógł zobaczyć sławną pannę Cieplak. Dziewczyna na jego widok, jak to bywało zazwyczaj, gdy spoglądał na kobiety,  zarumieniła się i spuściła wzrok.  On zaś rozczarował się mocno.


To jest ta Ula i piękność- pomyślał z niechęcią. Co w niej rodzice widzą?  Do Janki, Sonii czy innej znanej mi panny daleko jej. I jeszcze ta koszmarna grzywka została z dawnych czasów. Zdecydowanie nie w moim typie.
Nie przypuszczał nawet, że miał pecha i spotkał ojca z panią Krysią, a Ula była w tym czasie poza firmą. Zdziwił się też, że ojciec nie przedstawił ich sobie, ale o powody nie pytał.  
-Co sprowadza cię do mnie? – zapytał tymczasem ojciec, gdy kobieta dygnęła i zniknęła za innymi drzwiami.
-Mama- odparł. —Za trzy tygodnie są jej urodziny i chciałem porozmawiać o prezencie.
-Ciekawe synu- rzekł wyraźnie zdziwiony. —Nigdy takie sprawy zbytnio nie interesowały cię.
-Ale teraz są mamy pięćdziesiąte piąte urodziny i to ładna liczba- odparł. 

 Po opuszczeniu rodzinnej firmy pojechał do Sonii. Tym razem miał więcej szczęścia niż poprzedniego dnia i dostał, to po co przyjechał.
-Zacznę chyba być zazdrosny o innych-  rzekł, gdy leżeli spleceni w miłosnym uścisku. —Wczoraj byłem tu, ale zajęta byłaś- dodał, gładząc ją po nagich biodrach i udach.
-Twoja wina, bo zaniedbałeś mnie w ostatnich trzech tygodniach- mówiła z wyrzutem. — Myślałam nawet, że inna się znalazła. 
Było to poniekąd prawdą, bo Anielka kramarka nie sprawdziła się w tych sprawach, a z Rozalią koniec końcem do niczego nie doszło i postanowił wrócić do dawnej kochanki.
-Tak łatwo nie sposób cię zastąpić Soniu- przymilił się słodko. —Jesteś najlepsza w tych rzeczach. A nie było mnie, bo miałem sprawy rodzinne.
- Przyjęcie rodzinne- ni to stwierdziła, ni zapytała.  —Czytałam w Kurierze notatkę.
-Dokładnie- odparł, wstając z łóżka. —Czas na mnie.
-Odwiedzaj mnie częściej Marek- rzekła zapraszająco i patrząc, jak się ubiera. —Tęskniłam przez ten czas, a inni nie mogą równać się z tobą- dodała, głaszcząc go po jeszcze nagim torsie.
-Na takie zachęty nie mogę być obojętny- odparł, to co chciała usłyszeć.
-Jutro mam również wolne- dodała. —Z przyjemnością powtórzę dzisiejszy dzień.
-Jutro nie Soniu- z miejsca storpedował jej plany. —Mam ważne sprawy- dodał, wsuwając jej za dekolt banknot za usługę.
Wychodząc z jej mieszkania, był już myślami na spotkaniu z Janką. Janka dawała mu przyjemności umysłowe a Sonia cielesne. Nie przypuszczał też, że spotkania z Sonią wkrótce się skończą.
Gdyby można było połączyć, to wszystko w jedno jak mówi Sebastian, to byłoby idealnie- pomyślał jeszcze.

Na spotkanie z Janką, Marek dotarł pierwszy i czekał cierpliwie na nią przed wejściem do oranżerii. Dokładnie nie wiedział, czy przyjdzie pieszo, czy może przyjedzie autobusem, to rozglądał się w obie strony. W końcu dojrzał ją idącą od prawej strony, to wyszedł naprzeciw. 


-Miło ponownie cię widzieć Janko- rzekł z uczuciem, gdy spotkali się już.   
-Również miło- odwzajemniła uprzejmość. —I dziękuję za kwiaty. Są piękne, ale nie powinieneś przysyłać ich do pracy. Spore zainteresowanie wywołałeś tym bukietem.
-Adresu domowego nie znam, więc…
-Do domu tym bardziej nie- wtrąciła. —Jeśli już musisz kupować mi kwiaty to mały bukiecik stokrotek na przykład.
-Zapamiętam Janko- mówił nie wiedząc, że pan stojący obok nie stoi tam przypadkowo. —To dokąd idziemy najpierw. Ogród kwiatowy, palmy czy roślinność egzotyczna.
-Palmiarnia- odparła bez zastanowienia. —Lubię taką roślinność.
-To powinnaś przyjść do mojego ojca do firmy. Ma niezły okaz palmy u siebie w gabinecie. Mama wyhodowała ją od małej sadzonki i jest u nas od lat.
Wiem i to nawet nie wiesz jak dobrze- myślała. Tam też zakochałam się w tobie i tam złamałeś mi serce. Miałam trzynaście lat ty dwadzieścia trzy i całowałeś pod palmą Ritę naszą pracownicę.
W tej restauracji Adria jest podobna- kontynuował tymczasem Marek. —Może po zwiedzeniu oranżerii poszlibyśmy tam na kolację? –zaproponował nieoczekiwanie.
-A rezerwacja nie jest potrzebna? – spytała, bo była tam raz i po uprzedniej rezerwacji.
-Jestem stałym bywalcem, to powinno udać się bez – odparł zachęcająco. —To, co Janko tak oficjalnie. Uczyni mi pani ten zaszczyt i będzie towarzyszyć na kolacji- mówił, biorąc za rękę.
-Nie wiem, czy wypada Marek- oznajmiła z bólem, bo choć chciała iść, to nie mogła, bo było to w pobliżu jej domu i mógł ktoś zobaczyć ją idącą z Markiem.  —To znaczy źle bym się tam czuła- dodała.
-Janko nie daj się prosić– mówił z maślanymi oczami.
-To zrobimy inaczej – odparła, bo nie mogła oprzeć się jego spojrzeniu. —Niedaleko stąd jest taka mała restauracyjka Sto smaków, to możemy tak iść. Kawioru nie mają, ale dobre pierogi i omlet na pewno.
-Zgoda- odparł bez zastanowienia, bo oznaczało to więcej czasu spędzonego z Janką. —A na razie zabieram cię do palmiarni.