…Idą święta, wielkanocne idą święta.
O tych świętach kazdy zając pamięta.
Do koszycka zapakuje słodyce
i na święta ci przyniesie moc życzeń- śpiewał czteroletni Tomek. —Dlaczego w mieście nie ma zająców? - rzekł do swojej prawie ośmioletniej siostry, która przyozdabiała bukszpanem koszyczek ze święconką.
Do koszycka zapakuje słodyce
i na święta ci przyniesie moc życzeń- śpiewał czteroletni Tomek. —Dlaczego w mieście nie ma zająców? - rzekł do swojej prawie ośmioletniej siostry, która przyozdabiała bukszpanem koszyczek ze święconką.
-Nie mówi
się zająców, tylko zajęcy- odparła. — I nie ma, bo w mieście nie ma lasów i łąk,
tylko samochody i domy. Samochody porozjeżdżałyby zające, jak koty. Po co ci
Mikołaj w koszyczku? -zapytała brata, widząc, że w jego dziecinnym koszyczku obok
zajączka z czekolady jest druga figurka.
- Żeby
dostać dwa plezenty. Od zajączka i gwiazdola- odparł, sepleniąc.
-A widzisz
tutaj choinkę, żeby gwiazdor przyszedł? Jest dawno po Bożym Narodzeniu.
-Ale
Agata powiedziała mi i Baltkowi, że jak nie zjemy Mikołajów, to będzie
przychodził cały lok- mówił, mając na myśli dzieci nowych sąsiadów.
Dziesięcioletnią dziewczynkę i pięcioletniego chłopca.
-To was
okłamała Tomek.
-Ale tyle
razy dostawałem po świętach plezenty od gwaizdola, to czemu nie telaz.
-Dostałeś,
bo w twoim przedszkolu i w pracy u mamy i taty była zabawa gwiazdkowa, a
później chrzest Kuby i krewni i tobie przywieźli prezenty. Teraz gwiazdor nic
ci nie przyniesie, bo nie przyjdzie- tłumaczyła brutalnie.
-Nie
wiadomo Emi- odparł z rozczarowaniem. —Może ktoś się pomyli i da plezent i od gwiazdola. Ta pani ciocia, co ma do nas przyjść może nie wie.
-Wie, bo to Wielkanoc, a nie Boże Narodzenie i wszyscy krewni to wiedzą.
Teraz Pan Jezus umiera na krzyżu, a nie rodzi się w żłóbku pacanie.
-Tato ona
się przezywa- naskarżył Tomek ojcu, który zszedł akurat na dół do swoich
pociech. —Mówi do mnie pacanie jak Agata do Baltka
-Nie
kłóćcie się kochani- odparł im ojciec. —Mamy dzisiaj Wielką Sobotę i zaraz
wszyscy razem pójdziemy do kościoła ze święconką.
-Tato,
ale on chce święcić zajączka i Mikołaja. Obciach na cały kościół zrobi.
-To
trzeba wytłumaczyć mu, że to nie te święta, a nie przezywać Emi.
-Tłumaczyłam,
ale do niego nic nie dociera. Ty spróbuj.
-Skarbie
teraz gwiazdor odpoczywa i śpi mocno jak ten niedźwiadek w czasie zimy, o
którym czytaliśmy dwa dni temu- tłumaczył mu łagodnie. —Miał tyle pracy w
okresie świąt, że musi porządnie odpocząć przed kolejną gwiazdką. Dlatego też
umówił się z zajączkiem, że w jedne święta prezenty będzie dawał gwiazdor i
zostawiał pod choinką, a w drugie zajączek chował w ogrodzie albo domu. Sam
zajączek też byłby bardzo, bardzo zmęczony, gdyby miał chodzić z prezentami i
po Wielkanocy i po Bożym Narodzeniu. Poza tym wyciąganie prezentów spod choinki
to nie to samo co szukanie ich w ogrodzie. Jest tyle frajdy szukając ich synku.
-I będę szukał?
-zapytał z zainteresowaniem.
-Oczywiście.
Jak tylko zjemy jutro śniadanie wielkanocne.
Pół
godziny później całą rodziną poszli na święconkę. Ula z Emilką niosły
koszyczki, które miały trafić nazajutrz na stół, Tomek swój ze słodyczami i
owocami a Marek pchał wózek z najmłodszym dzieckiem czteromiesięcznym Kubusiem.
Po
kościele był czas, aby zająć się ostatnimi przygotowaniami świątecznymi i na przyjęcie
gości. Ula i Emilka zajęły się przygotowaniem salonu i odkurzeniem zastawy
stołowej, a Marek został w kuchni i zajął się upieczeniem ciasta.
Na samo
śniadanie nikt się nie zapowiadał, bo Józef z Alą i Beatką wybierali się do
Jaśka i Kingi, a seniorzy Dobrzańscy mieli własnych gości. To Paulina Febo
-Gotti wraz z rodziną przyleciała do Polski po dziewięciu latach pobytu we
Włoszech. Jej rodzinę zaś tworzył mąż Carlos, jego dzieci
dwudziestopięcioletnie bliźnięta Gabriela i David, trzynastoletni Marcello oraz
ich trzyletni synek Vincent. Męża Paulina poznała poprzez swoją gosposię, a
która przez wiele lat była nianią dzieci i po raz kolejny została nią. Sam
Gotti był wdowcem po pięćdziesiątce, właścicielem wydawnictwa i posiadłości pod
Mediolanem. Rodzina Gotti nigdy nie była w Polsce i teraz postanowili zrobić
sobie tygodniowy urlop i poznać polskie tradycje świąteczne. Carlos chciał
również lepiej poznać przybraną rodzinę żony. Zapowiedź ich przylotu mocno zadziwiła
seniorów, bo do tej pory kontakty były tylko telefoniczne i widzieli ją tylko na jej własnym ślubie. Nie chcieli też być nieuprzejmi i odmówić
gościnności. Zwłaszcza że mieli sporo miejsca na spanie i gości i to Paulina
pierwsza wyciągnęła poniekąd rękę. U Marka i Uli zaś mieli pojawić się
popołudniem w pierwszy dzień świąt i zostać na kolację.
W Niedzielę
Wielkanocną przed dziewiątą śniadanie było gotowe i cała rodzina mogła usiąść
do stołu i podzielić się jajkiem. Po nim Tomek mógł wreszcie pójść do ogrodu w
poszukiwaniu swoich prezentów. Znalezienie puzzli, autka i sikawki na lany
poniedziałek trochę czasu mu zajęło, ale iw końcu znalazł i do domu wracał
zadowolony i z zabawkami pod pachą i w ręku.
O
piętnastej w drzwiach pojawili się Dobrzańscy seniorzy oraz rodzina Gotti. Zarówno
Ula, jak i Marek ciekawi byli, jak wygląda nowa rodzina Pauliny, to ona sama
ciekawa była Marka i Uli. Zwłaszcza interesowała ją Ula i to jak wygląda po urodzeniu trójki dzieci,
samodzielnym prowadzeniem domu i pracy zawodowej. Miała bowiem cichą nadzieję,
że zastanie ją zmęczoną, grubą i postarzałą a Marek poczuje coś w rodzaju żalu,
że zostawił ją, a ciągle wygląda młodo i elegancko. Wbrew jej przewidywaniom w
progu przywitała ich uśmiechnięta para szczęśliwych małżonków.
Po
przywitaniu, przedstawieniu się i podarowaniu Tomkowi przez Gotti tradycyjnego czekoladowego jaja i Emilce spódniczki wszyscy dorośli usiedli do stołu, a Ula z
Heleną zajęły się podaniem kawy i ciasta. Vincent tymczasem podreptał w stronę
kącika z zabawkami Tomka i wkrótce zaczęli bawić się zgodnie, choć dzielił ich język i każdy mówił w swoim. W tym pomocna była Emilka i Marcello, którzy
zajęli się pilnowaniem swoich braciszków. Im też łatwiej było porozmawiać, bo oboje
znali język angielski, a i rodzeństwo Gotti znało trochę polskiego, bo ich
niania miała polskie korzenie i liznęli od niej języka polskiego. Wkrótce dzieciaki
przenieśli się na dwór, bo pogoda była ładna i mieścił się tam plac zabaw dla Emi,
Tomka i Kubusia. Była ślizgawka, domek, piaskownica i huśtawki. Dołączyły do
nich też dzieci sąsiadów. Agata i Bartek.
Atmosfera
przy stole była prawie równie miła co u dzieci i nie dało odczuć się, że przy
stole siedzi były narzeczony i obecny mąż Pauliny. Carlos i David jak na
Włochów przystało, byli czarujący, ciągle żartowali, zachwalali polskie potrawy,
mówili o piłce nożnej, a mówiąc gestykulowali. Przeciwieństwem do nich była
Gabriela, bo czuć było od niej wyniosłość, nieustannie mówiła o sobie i
kokietowała Marka. Gdy wszyscy zjedli już ciasto, Ula z teściową zajęły się
posprzątaniem filiżanek i reszty ciast a reszta towarzystwa wyszła na dwór.
-Piękny
dom i ogród Marco- rzekła mu Paulina. —Wydaje się taki dopieszczony.
-Dziękuję.
Tylko nie moja w tym zasługa. Ja tylko kupiłem go, a resztą zajmowała się Ula. Cieszę
się Paula, że znalazłaś szczęście, rodzinę i miłość. Teraz tak oficjalnie mogę
ci pogratulować.
-Miłość
-wtrąciła niewyraźnie Gabriele. —To znaczy
uczucie, jak dobrze pamiętam- dodała po angielsku. —Nasza niania mówi czasami
nam.
-Dokładnie
tak Gabriele. Mówiłem Pauli, że się cieszę, że jest szczęśliwa, ma swoją
rodzinę i miłość- odparł w tym samym języku.
-Tato po
śmierci mamy stracił chęć do życia a teraz, gdy pojawił się braciszek i Paula
znowu się uśmiecha- rzekł i David, patrząc jak jego ojciec pomaga synkowi na
zjeżdżalni. Vincent jest jego oczkiem w głowie.
-I mamusi
David- wtrąciła wymownie Paulina. —Jest taki słodki.
-Słyszałam,
że sporo lat razem mieszkaliście razem- rzekła panna Gotti do Marka. —U nas by to nie przeszło. Rodzina nalegałaby
na szybki, huczny ślub.
-Było
tego około siedmiu- odparł, przyglądając się Tomkowi, który zjeżdżał ze
ślizgawki, a chwilę później stał już w kolejce za Bartkiem na kolejny swój ślizg.
A
co do huczności to niestety, ale tak miało być – pomyślał, wzdrygając się na wspomnienie. —A i
minęło prawie dziesięć lat.
-Dawne dzieje Gabriele, jak widzisz- wtrąciła Febo- Gotti.
-U nas
się mówi tak Marco- rzekł David. —Mogli e buoi dei
Paesi tuoi – Żonę i woły [bierz] ze swoich stron- przetłumaczył na angielski.
-Może i
coś w tym jest- odparł z zamysłem Marek.
-Mój i
twój syn świetnie się bawią Marco- rzekł Carlos Gotti, gdy podszedł do swoich
starszych dzieci, żony i Marka. —Jakby nie dzieliła ich bariera językowa i
znali od dawna.
-Dzieci
tak mają Carlos. Umieją bawić się z nieznajomymi
godzinami do upadłego.
-A nam
będzie potrzebna kondycja na lata- stwierdził Włoch. —Vincent jest taki szybki.
-Pozwól
kochanie, że ja zadbam o twoją kondycję- odparła słodko Paula. —Koniec z późnym
wychodzeniem nie wiadomo, gdzie i z kim, piciem i nocnymi powrotami.
Czyżby miała
wrócić dawna Paulina-
pomyślał Marek. Oby nie. Całkiem
fajny ten Carlos i szkoda, żeby przechodził to samo, co ja.
Tymczasem
druga grupa starszych dzieci, czyli Emilka, jej koleżanka Agata i Marcello w
drugim końcu ogrodu zajęła się sobą. Opowiadali o swoich tradycjach
wielkanocnych, szkole, zainteresowaniach, idolach. Agata też jako dwa lata
starsza od Emilki próbowała zwrócić na siebie uwagę przystojnego jak na
trzynaście lat Włocha. Marcello nie był jednak zainteresowany koleżanką Emilki,
bo nie miała tak ładnych oczu i uśmiechu jak Dobrzańska.
Z
wybiciem ósmej godziny goście, odeszli obiecując kolejne spotkanie i
podtrzymanie znajomości, ale tylko Emilka i Marcello pomyśleli o numerach
telefonu i adresach.
-Całkiem mili ludzie z tych panów Gotti. I całkiem inni niż Aleks- mówiła wieczorem Ula. —Uśmiechnięci, mili, rozmowni, uprzejmi. Tylko z Gabriele typowa Włoszka.
—Czarowała cię.
-Zauważyłem
kochanie, ale bez obaw nie jest zainteresowany. Paulina
również rzucała mi ukradkowe spojrzenia. Nie chcę pochwalać sobie, ale wyglądam
lepiej niż Carlos.
-Pyszałek-
rzuciła karcąco. —Myślisz, że Paula naprawdę czuje coś do Carlosa, czy może
chodziło jej o pieniądze? Bądź co bądź w pięć lat przetrwoniła prawie całe
pieniądze, co dostała od Aleksa za akcje firmy.
-Na
nieszczęśliwą nie wyglądała Ula. Ale tak jak ja cię kocham, to nikt inny na
świecie nie kocha- mówił wpatrując się z miłością w żonę. —I nikt nie ma tak
wspaniałej żony, jak ja.
-Pochlebca-
odparła.
W drugi
dzień świąt obudził ich pisk Emi, która ze swojego snu została wyrwana przez
brata, a który od rana postanowił oblewać wszystkich wodą z nowego karabinku na wodę.
- A co się
tu dzieje? -zapytała Ula synka, gdy pojawiła się z Markiem w pokoju córki.
-Scelam
mamo- zawołał wesoło Tomek.
-Ja bym
się poddał Ula- dodał Marek. —Nie mamy nic do obrony.
-Na to
wygląda- odparła.
Gdy stało
się już, co miało się stać, to Marek rozkręcił zabawę. Podstępem odebrał
synkowi karabinek i kolejno polał wodą córkę, żonę i synka.
Po śniadaniu pojechali całą rodziną na cały dzień do Rysiowa.
-Dostałem
od pani cioci jajo- oznajmił Tomek, zanim ktokolwiek zdążył odezwać się i
przywitać.
-Ogromne-
odparła mu ciocia Betti. —Musi być tam jakaś duża zabawka.
- A ja
dostałam spódniczkę- pochwaliła się i Emilka. —Bardzo modną.
-Może tak
najpierw przywitacie się i podziękujecie za prezenty kochani- upomniała Ula.
—Puzzle i kolczyki to od tych dziadków. Witajcie- dodała do ojca, Ali i Beatki. —I jeszcze raz wesołego Alleluja.
-Dziękujemy-
odparła za wszystkich Ala. —Usiądziecie na chwilę, czy idziecie od razu do kościoła i na cmentarz.
-Idziemy Alu. Chcemy zdążyć na tę mszę o jedenastej. Rozpakuję tylko torbę z rzeczami Kubusia- zadecydowała Ula. —Na trochę znikniemy, to nie będziemy przeszkadzać ci w przygotowywaniu obiadu.
-Bez pospiechu Ula. Obiad i tak będzie za jakieś trzy godziny. A jak po wizycie? - zapytała Marka, gdy Ula z siostrą zajęła się rozpakowywaniem.
-Idziemy Alu. Chcemy zdążyć na tę mszę o jedenastej. Rozpakuję tylko torbę z rzeczami Kubusia- zadecydowała Ula. —Na trochę znikniemy, to nie będziemy przeszkadzać ci w przygotowywaniu obiadu.
-Bez pospiechu Ula. Obiad i tak będzie za jakieś trzy godziny. A jak po wizycie? - zapytała Marka, gdy Ula z siostrą zajęła się rozpakowywaniem.
-Było
lepiej, niż myśleliśmy. Mąż Pauliny i David są czarujący, Marcello idzie w ich
ślady, Gabriele jest trochę w charakterze Pauliny, a mały Vincent słodki.
-On tak
mówił inacej- dodał Tomek.
-Ja z
Marcelem pogadałam sobie- wtrąciła Emilka. —Wiecie, że nigdy nie jadł bigosu
ani gołąbków. Zjadł chyba z pięć gołąbków.
-To
prawda- dodał Marek. —Zachwycali się Uli gołąbkami, twoim bigosem tato, a na śniadaniu żurkiem w chlebie z białą kiełbaską i skwarkami. Mama mówiła mi o kolejnych dokładkach.
-Miło słyszeć, że smakuje im co polskie- odparł Cieplak z zadowoleniem na pochwałę bigosu. —Zwłaszcza w porównaniu do tych wszystkich owoców morza.
-Dokładnie tak. Okazało się, że wiele polskich potraw nie jedli, chociaż Paula je zna.
-Miło słyszeć, że smakuje im co polskie- odparł Cieplak z zadowoleniem na pochwałę bigosu. —Zwłaszcza w porównaniu do tych wszystkich owoców morza.
-Dokładnie tak. Okazało się, że wiele polskich potraw nie jedli, chociaż Paula je zna.
-A co
Paula na to wszystko?- zapytała Alicja, przyszywanego zięcia. —Takie jedzenie dla
biedaków to nie na jej podniebienie.
-Fakt Alu
zadowolona nie była. Zresztą jej obrażona mina mówiła wszystko. Carlos, David i Marcello wyglądają na takich, co
lubią dobrze i smacznie zjeść , ale niekoniecznie drogo i ekskluzywnie i nie spodobało się jej to. Boi się chyba, że będą życzyli sobie takiego jedzenia na co dzień.
-Na to wygląda Marek.
-Na to wygląda Marek.
-Możemy już iść Marek- odezwała się ponownie Ula, która pojawiła się obok nich. —Ja, dzieciaki i Beatka jesteśmy gotowi.
-Tylko uważajcie na naszych polewaczy- ostrzegł Józef.
Spacer przyniósł
im sporo atrakcji, bo pogoda była już letnia i mogli zobaczyć, jak mieszkańcy
Rysiowa obchodzą Wielkanoc i Śmigus- Dyngus.
Drzwi i okna domów oraz ogródki miały wielkanocne akcenty i roiło się od
zielonych gałązek, palm, żonkili, zajączków, kurczaczków i króliczków. Młodzież
zaś i w przeważającej większości chłopców biegała po chodniku i ulicy i oblewała
się nawzajem wodą. Przy kościele natomiast dla
najmłodszych dzieci czekała niespodzianka w postaci krótkiego przedstawienia Wielkanocny
Baranek a w rolach głównych występowały starsze
dzieci przebrane za zwierzątka wielkanocne. Były również słodkości i
symboliczne polanie wodą.
Wyjście
wiązało się i z tym, że Ula miała okazję spotkać dawne koleżanki ze szkoły.
Spotkania do końca nie przebiegały jednak tak miło, jak bywa w takich
sytuacjach, bo część dziewczyn ciągle patrzyła z niedowierzaniem i zazdrością na
szkolną brzydulę, jej męża i dzieci. One same, choć kiedyś błyszczały, teraz
niczym się nie wyróżniały. Kolejne ciąże, praca, dom mocno je zmieniły, a Ula
po trzech ciążach wyglądała atrakcyjnie.
-Kto to
był? -zapytał cicho Marek, gdy przechodzili alejkami cmentarza, a jakaś kobieta
obrzuciła ich i wózek z Kubusiem nieprzychylnym spojrzeniem. —Patrzyła na nas,
jakbyśmy jej coś zrobili.
-Elwira Małolepsza.
Koleżanka z klasy z podstawówki- wyjaśniła Ula, nie wdając się w szczegóły.
-Właśnie
się rozwodzi- oznajmiła Beatka. —Ala mi powiedziała. Ula od dziewięciu lat jest twoją żoną, a
ciągle dla niektórych jest to jakaś niesprawiedliwość.
-Taka
ludzka natura Betti- odparł Marek. —Ludzie wiele mogą znieść, ale jedną z
najtrudniejszych rzeczy jest zaakceptowanie szczęście innych.
-Gdyby ta
babcia żyła to miałbym tzy babcie? - zapytał Tomek, gdy docierali do grobu
Magdaleny Cieplak i zmienił temat rozmowy.
-Nie,
kochanie. Gdyby żyła babcia Magda nie byłoby babci Ali- wytłumaczyła Ula.
—Dziadek ma drugą żonę, dlatego że pierwsza mu zmarła.
-Ale i
tak masz trzy babcie- dodała Betti. —Tu dwie na ziemi i w niebie trzecią. Jest
aniołkiem i patrzy na nas.
- Jest
taki twoim i moim Aniołem Stróżem, jak w twojej modlitwie- sprecyzowała Emi. —Stoi
i strzeże nas od wszystkiego złego.
-Dokładnie
tak jest kochanie, jak mówi ciocia i siostra- przytaknęła Ula. —Wszystkich nas strzeże, opiekuje się nami i sprawia,
że spotyka nas wiele dobrego.
-Nawet twoją
mamę mi zesłał, a razem z nią ciebie, Emilkę i Kubusia- dodał Marek.
-To
fajnie mieć babcie anioła w niebie- podsumował Tomek.