czwartek, 23 stycznia 2020

Hańba cz. 6

Po wizycie Marka i Jadzi (w poprzedniej części pomyliłam z Janką, ale od początku była Jadzią, więc niech tak pozostanie) Cieplak udał się do miasta do Banku Ludowego.




Miał tam znajomego, który mieszkał w pobliżu Sosnowskich i liczył dowiedzieć się czegoś więcej o interesującej go sprawie. Nie wiedział tylko jak rozpocząć rozmowę, a nie chciał pytać wprost. Tymczasem rozmowa potoczyła się po jego myśli.
-Dzień dobry panie Jakubie -zaczął z życzliwością Józef. —Jak żona i córeczka.
-Dzień dobry. Dziękuję za pamięć. Krysia chowa się dobrze. A jak pana Beatka.
-Również dobrze. Rośnie jak na drożdżach.
-To dobrze. Dawno pana nie było u nas. Będzie z rok.
-Okazji nie było panie Jakubie. Dochody z piekarni przynosi do banku nasz księgowy, a na bieżące wydatki jest z młyna. Dzisiaj wypłacam drogi panie. Dwieście pięćdziesiąt rubli.
-Czyli to, co mówią na mieście, jest prawdą.
-A co mówią? Rzadko bywam w mieście.
-Potrzebuje pan pieniądze na wesele.
-Z panią Alą nie myślimy jeszcze o tym.  A pieniądze potrzebuję na zakup maszyny do piekarni.
-Ja o córce mówię. Podobno wydaje pan Ulę za mąż za Piotra Sosnowskiego.  Jego rodzina od kilku dni o tym mówi. I powiem panu, że się dziwię. Niby doktorostwo, ludzie wykształceni a innych za nic mają. Nawet jak tu przychodzą, to z góry patrzą na człowieka, a od dziecka mnie znają. Najgorszy to ten ich synalek jest. Wyniosły, niesympatyczny i egoistyczny.  Nawet kalekiej osoby nie uszanuje.
-Co pan powie. Taki miły był, gdy nas odwiedzał a tu inna osoba.
-Nie wszystko złoto co się świeci panie Józefie.
-Tak, tak. A ta kaleka osoba to ktoś znany? -zapytał delikatnie.
-Do parku, gdzie chodzi żona na spacery z Krysią, przychodzi i jedna dziewczyna wychowanka miastowych Dobrzańskich z synkiem, a on któregoś dnia coś do niej krzyczał i szturchał. A biedaczka jest niema od urodzenia.
-Nie jest to ta dziewczyna, która mieszkała kiedyś w posiadłości u Dobrzańskich za miastem? -pytał zachęcająco. 
-Dokładnie ta i od czasu jak zamieszkała u Dobrzańskich Sosnowski ma na pieńku z Markiem Dobrzańskim. Dla pana Marka była jak siostra i chodzą ostatnio słuchy, że to Piotr Sosnowski jest ojcem Mareczka. Ja nie pamiętam go z dzieciństwa, ale moi rodzice mówią, że to wykapany Piotr Sosnowski. Nikt oficjalnie nie mówi o tym, ale coś musi być na rzeczy, skoro zaczynają mówić o tym inni. Proszę pana pieniądze -zmienił temat na cel wizyty. —Pan przeliczy.
-Nigdy pan nikogo nie oszukał, więc dlaczego miałoby się stać to teraz. Dziękuję i ślę pozdrowienia i zdrówka dla pana i rodziny.
-Ja również panu i rodzinie.

Do domu wracał już całkowicie pewny co do tego, jaki jest Piotr. Ten jeszcze tego samego dnia wieczorem z niezapowiedzianą wizytą pojawił się u Cieplaków.
-Witam panie Józefie -zaczął od sieni dworku. —Przyszedłem spytać, kiedy córka wraca.
-A niedługo proszę ja ciebie. Jutro z rana depeszę wyślę.
-To dobrze, bo chciałbym wrócić w łaski pana i córki. 
-Jakby to powiedzieć -odparł niepewnie. —To już nieaktualne. Dowiedziałem się czegoś, co w zbyt dobrym świetle ciebie nie stawia.
-Co takiego? Jeśli można wiedzieć. 
-Nie umiem tak oszukiwać i powiem prawdę. Odradzono mi związku córki z tobą, bo zachowałeś się karygodnie wobec kobiety. Jednej nie szanujesz, nie uszanujesz drugiej.
-Androny jakieś. Zawsze znajdzie się ktoś, kto oczerni kogoś -mówił wzburzony.
-Właśnie Piotr, co do oczerniania -rzekł wymownie Cieplak. —Odwiedził mnie dzisiaj Marek z tą Jadzią i jej synkiem i powiem ci, że nie wyglądało na to, że coś było źle między nimi. Mały lgnął do niego, a Jadzia nie wykazywała żalu.
-Toż mówiłem panu, że ją odwiedza i dlatego mały się nie bał. Ma, chociaż tyle honoru i zajmuje się nim i Jadzią.  
-Tylko że ten mały to chrześniak Marka. I całkiem niepodobny ani do Marka, ani do matki.
-Myśli pan, że kłamię.
-Tego nie powiedziałem, ale z dobrze poinformowanych źródeł wiem, że gdy Marek wrócił z Londynu, Jadzia spodziewała się dziecka, a starsi państwo wraz z synem umieścili ją u krewnych z obawy, że prawdziwy ojciec może chcieć ich skrzywdzić.
-Tyle czasu minęło, że ludziom wszystko się może mylić -próbował w oczach Cieplaka zbagatelizować sprawę.
-Taki uczony nie jestem jak ty, ale umie liczyć i wiem, ile czasu kobieta chodzi w odmiennym stanie i można sprawdzić datę urodzin Mareczka i powrotu Marka z Londynu.
-Nie wierzy mi jednak pan, a ja z życzliwości panu powiedziałem.
-Życzliwość nie zawsze jest życzliwa.  Zastanawiam się czy specjalnie nie wymyśliłeś tej historii, aby nie pozbyć się konkurencji?
-Wie pan -odparł z oburzeniem. —Powiedziałem panu, co sam słyszałem.
-To dziękuję, ale plotkami nie będę się sugerować.  
-Tylko proszę nie mówić później, że pana nie ostrzegałem -mówił z groźbą.
-Coś za bardzo impulsywnie reagujesz Piotr. Jakbyś miał naprawdę coś na sumieniu.
-Pójdę już, bo jak widzę nic tu po nic tu po mnie -mówił z niezadowoleniem, wychodząc z sieni.
-Tak będzie najlepiej. I dobranoc.



Po odejściu od Cieplaków poszedł do karczmy. Liczył, że spotka tam Dąbrowskiego, ale karczmarz powiedział mu, że poszedł już do domu, bo skoro świt musi pojawić się w młynie. Zamówił więc kufel piwa i usiadł samotnie przy jednym ze stolików. Z każdym łykiem wzrastała w nim agresja względem Dobrzańskiego, Uli a teraz i Cieplaka. Drugim powodem do upicia się, było to, co ludzie zaczęli mówić o nim i o Jadzi. Miał układ z Dobrzańskim i Jadzią i za milczenie zgodził się płacić na dziecko. Teraz uważał, że któreś z nich złamało umowę. Z tego powodu zrobił nawet awanturę Jadzi. Nie wiedział tylko, że geny nie kłamią i są wszystkiemu winne. Jego portret z czasów wczesno dziecinnych jednoznacznie przedstawiał małego Mareczka. W dodatku bardziej dociekliwi znajomi zarówno Dobrzańskich, jak i Sosnowskich zaczęli kojarzyć fakty sprzed ponad dwóch lat. 

Dzień później Ula dostała telegraficzną wiadomość od ojca, że może wracać do domu. Następnego dnia już Cieplak odbierał córkę z dworca kolejowego w Warszawie.
-Witaj tato.  Miło jest wracać. Tylko czuję się jak paczka, którą można w każdej chwili wysłać i odebrać.
-Witaj córciu.  Mogłabyś oszczędzić staremu ojcu sarkazmu.
- Przepraszam, ale tak nagle wysłałeś mnie do ciotki i kazałeś wracać. Możesz powiedzieć mi, co miał znaczyć mój wyjazd i powrót.
-Tak trzeba było.
-To już słyszałam tato.
- Porozmawiamy przy obiedzie córciu. Będzie Ala i lepiej wytłumaczy. Tyle chyba wytrzymasz?
Godzinę później Ula wraz z ojcem i Alą siedziała w jadalni i usłyszała dobrze znaną jej historię.



-Od zawsze mówiłam, że jest dwulicowy, ale nie myślałam, że aż do tego stopnia -odparła, gdy skończyli opowiadać na wizycie Marka i Jadzi.
-Teraz wiem, że nie powinienem narzucać ci go jako męża córciu. Ala powiedziała mi, że specjalnie uknułaś spisek na przyjęciu u Febo, żeby uniknąć małżeństwa z Piotrem.
-Ula nie chciałam, żeby Józef popełnił kolejny błąd, wydając cię za mąż za kogoś, kogo nie chcesz -wytłumaczyła momentalnie Ala i zanim odezwała się Cieplakówna.
-Nie szkodzi pani Alu. Cieszę się, że tato wszystko zrozumiał.
-Tak jak powiedziała Ala, do ślubu z Markiem nie będę cię zmuszał. Jak tylko zobaczę go, to powiem, że może bez żadnych konsekwencji złamać dane ci słowo.
-I musiałam wyjechać i musiało stać się tyle rzeczy, żebyś zrozumiał? -pytała ojca.
-Jestem człowiekiem starej daty i myślałem, że wszystko, co robię, jest najlepsze dla ciebie córciu. Dopiero Ala wytłumaczyła, że mogłem unieszczęśliwić cię, wydając na siłę za Piotra, Młoczyńskiego albo Marka. Sama wybierzesz sobie męża. Tak jak twoje przyjaciółki.
-Dziękuję tato.
Z tych ostatnich nowin sama nie wiedziała, czy jest zadowolona. Z jednej strony Marek działał jej na nerwy, a z drugiej podobało się jego zaangażowanie i to jak troszczy się o nią i o Jadzię z Mareczkiem. Zastanawiała się też, jak postąpi teraz Marek. Dalej będzie zainteresowany nią czy odpuści sobie prostą ziemiankę i zainteresuje się kimś lepiej urodzonym. 

Marek tymczasem wrócił do swojej posiadłości mieszczącej się po drugiej stronie Warszawy niż dwór Uli. Musiał w końcu powiedzieć rodzicom o swoich matrymonialnych planach. Całej prawdy nie zamierzał, jednak powiedzieć im.  Zwłaszcza o tym, jak się poznali i że głównie ze względu na Sosnowskiego on zainteresował się Ulą. 


-Wróciłeś w końcu -zaczęła matka. —Miałeś wyjechać na trzy dni, a nie było cię ponad tydzień. I co miała znaczyć ta niezwykle rozwlekła depesza: Mamo, tato zatrzymują mnie tu ważne sprawy.
-W jego przypadku to tylko o kobietę może chodzić Helenko -rzekł Krzysztof.
-To prawda, bo poznałem pewną dziewczynę. Ma dziewiętnaście lat i spodoba się wam. Rwie się do wiedzy, a wyjść jak najlepiej za mąż nie jest jej głównym celem. Nie poznałem nigdy tak inteligentnej kobiety. Do tego jest bardzo piękna, rodzinna i miła.
-Zaintrygowałeś nas. Nigdy tyle o kobiecie nie mówiłeś. 
-Bo nigdy do tej pory nie spotkałem takiej kobiety mamo.
-A gdzie się poznaliście? -dopytywała rodzicielka.
-Na przyjęciu u Febo -odparł bez szczegółów.
-Czyli to ktoś z ich znajomych? -pytał Krzysztof.
-Dokładnie to Pauliny przyjaciółka. A jeszcze dokładniej to córka jednego z bogatszych ziemian. Mają spory dwór i młyn niedaleko Kubasińskich. Są też właścicielami kilku piekarni w Warszawie.
- Cieplak przypadkiem się nie nazywają? -pytał Krzysztof.
-Dokładnie tak, a jego córka to Ula.
-Marek, ale z tego, co mówią, ona ma być zaręczona z Sosnowskim -rzekła matka. —Znowu zaczynasz z nim wojnę.
-Miała być, ale ja się pojawiłem -wtrącił.
-Ukartowałeś tę znajomość? -pytał ojciec.
-Nie. Ulę poznałem, zanim dowiedziałem się o Sosnowskim -nieco skłamał.
-Oby to była prawda -dodała Helena. —Planować przyszłość tylko po to, aby dopiec innemu albo zemścić się nie jest dobrym pomysłem.
-Nic z tych rzeczy mamo. Po prostu jest pierwszą panną, z którą można porozmawiać i nie ma zwyczaju chichotać denerwująco.
-Poznamy niedługo tę wyjątkową dziewczynę? -pytał życzliwie ojciec.
-Postaram się przywieźć ją w najbliższym czasie tutaj. Na razie wyjechała do ciotki.



niedziela, 12 stycznia 2020

Hańba cz. 5



Z powierzonego zadania Wioletta wywiązała się jeszcze tego samego dnia i powiedziała Markowi o wyjeździe Uli do chorej ciotki w Koziegłowach obok Poznania. Tylko w chorobę krewnej nie uwierzył i wiedział, że nagły wyjazd Cieplakówny podyktowany jest ostatnimi wydarzeniami. Wiedział również, że na razie w posiadłości Cieplaków nie może się pokazywać. Na powrót Uli z założonymi rękoma nie zamierzał czekać, ale wybrać się do niej. Potrzebował tylko dobrego planu, aby pojawić się w posiadłości Jaworskich. Plan powstał szybko, a w realizacji miał pomóc mu Aleks Febo, który na co dzień pracował w jednej z gazet i wypożyczył mu sprzęt dziennikarski i dał kilka niezbędnych wskazówek.


-Tylko pilnuj jej -mówił, podając mu małą zgrabną maszynę to pisania. —Kosztowała sporo i to własność gazety. —Tu masz jeszcze kajet z ołówkiem i dominate Kuriera Warszawskiego na Michała Zabłockiego. Aparat fotograficzny masz swój, więc dawać ci nie będę.
- Dziękuję Aleks.
-I pamiętaj, żeby często coś zapisywać i robić zdjęcia. Używaj jeszcze bardziej skomplikowanych słów w rozmowach, a jak piszesz prostych i rymujących się, żeby i prości czytelnicy mogli zrozumieć.
-Zapamiętam i wszystko zwrócę, jak wrócę. Już mi się nawet rymuje -dodał dumny ze swojej rymowanki.
-Powiedźmy. To jaki temat wybrałeś sobie na swój reportaż?
-Wielkopolska okiem warszawiaka.
-Może być Marek. A jak coś napiszesz, to może opublikujemy artykuł, jak będzie wart tego.
-Wątpisz w moje zdolności Aleks?
Dwa dni później udał się na stację i wyruszył do Poznania. Tam wynajął dorożkę i kazał zawieść się do miejscowości Koziegłowy. Już na miejscu zaczął swoją pracę i przechadzając się w pobliżu majątku Jaworskich, robił zdjęcia. Szczęście dopisało mu, bo pierwszego dnia spotkał Ulę odpoczywającą przed domem wraz z jakąś damą w wieku około siedemdziesięciu lat. Od drogi do ogrodu i ławki było blisko, więc postanowił skorzystać z okazji i się ujawnić.
-Kłaniam się nisko panią -zaczął z podkręconym uśmiechem. —Michał Zabłocki Kurier Warszawski. Pozwoliłem sobie przerwać panią picie herbatki, ale piszę o tych pięknych okolicach, a ten ogród różany zauroczył mnie. Jest wart opisania i sfotografowania. Tak jak cała okolica. Chociaż żadne słowa tych kolorów i okolic nie opiszą.
-Dzień dobry -przywitała się Jaworska bez cienia podejrzenia. —Stanisława Jaworska, a to Ula. Moja tak jakby wnuczka. Jej dziadek od ojca był moim bratem. Ula mieszka na stałe w Warszawie tak, jak pan.
-Miło poznać obie panie -odparł, ponownie podkręcając uśmiech i całując w dłonie. —Może mógłbym uwiecznić pani ogród? Albo są tu inne miejsca godne uwagi.
- Z chęcią panu udostępnię swój ogród i opowiem o nim. Moja nieboszczka mama zajęła założeniem się, a ja tylko kontynuuję jej dzieło. Proszę usiąść drogi chłopcze. Może herbaty? Albo coś zimnego do picia? W studni chłodzi się sok.
-Z przyjemnością wypiję sok albo kompot. Jest dzisiaj skwar i chętnie ochłodzę się czymś zimnym i kawałkiem cienia. I dziękuję za gościnę. Chodzę już ze dwie godziny i zaczynam odczuwać kilometry w nogach, a na wynajęcie na cały dzień dorożki mnie nie stać. Jest tu jakiś miejsce, gdzie można by było coś zjeść?
-Niedaleko jest zajazd, ale kiepskie jedzenie, a u mnie miejsca jest dość, aby ugościć strudzonego wędrowca.
-Dziękuję bardzo, ale czy na pewno nie będę panią przeszkadzał? Może panie chcą być same, a ja naruszyłem prywatność? 
-Na pewno.  Nie mamy zresztą nic lepszego do roboty. Ula dotrzyma panu towarzystwa. Jest w odpowiedniejszym wieku. 
-Towarzystwo matron jest czasami bardziej interesujące niż młodych i niedoświadczonych dziewcząt -odparł z dyplomacją.  
-Bardzo pan miły, ale wiem co mówię, drogi chłopcze -mówiła nieustępliwie Jaworska. —Zajmiesz się panem, prawda Ula?
-Tak -odparła krótko.
-Mówi jednak pani, panna? Myślałem, że jest pani,  panna niema.
-Panna jeszcze. I jestem trochę nieśmiała do obcych -mówił skromnie, ale patrzyła wrogo.
-Tu niedaleko jest piękna kapliczka, rozlewisko Warty i widok na miasto -odezwała się ponownie ciotka. —Dzisiaj przy słonecznej pogodzie jest tam przepięknie. Mieszczanie przyjeżdżają tutaj na pikniki. Może chce pan zobaczyć to miejsce i napisać o nim?
-Jeśli pani tak mówi, to musi takie być. Nie wiem, tylko czy trafię.
-Ula pana zaprowadzi. Prawda córeńko -zarządziła ciotka?
-Tak ciociu -przytaknęła grzecznie.
-Spacer w takim towarzystwie będzie przyjemnością -orzekł z kurtuazją do Uli. 
-Nie boi się pan, że zanudzę pana? Jestem młodą, dziewczyną, taką od których pan stroni.
-Zaryzykuję panno Urszulo. Zostawię tylko swoje rzeczy u pani -dodał do gospodyni. Maszyna do pisania trochę waży.
-Jak najbardziej. Nie zginie.  Obiad będzie za trzy kwadranse, więc zdążycie zajść i przyjść.
 
Gdy odeszli kawałek mogli przestać odgrywać szopkę.
-Co ma znaczyć to przebranie panie Dobrzański?
-Musiałem coś wymyślić, aby dostać się do dworku twojej cioci panno Ulo. Nie mogłem być Markiem Dobrzańskim, bo twoja ciocia mogłaby wiedzieć o mnie. Jak widziałem, chora nie jest, a twój wyjazd podyktowany jest mną i tym, co powiedział Sosnowski twojemu ojcu.
-Dokładnie tak. Teraz nie masz co pokazywać się ojcu na oczy.
-Wiem i dlatego dobrze, że nie wie, że ty podsłuchałaś rozmowę. Powiedz dokładnie, co mówił Sosnowski twojemu ojcu o Jadzi i o mnie.
-Że jest niema i kiedyś mieszkała u was, a teraz mieszka u twoich krewnych i chodzisz w odwiedziny do tej dziewczyny i jej syna i że ze względu na starsze państwo, czyli pana rodziców sprawa została utajona.
-Toczka w toczkę opowiedział swoją historię
-Masz już, to znaczy ma pan plan na udowodnienie ojcu, że wszystko, co mówił, jest nieprawdą?
-Tak Ula i zajmę się tym, jak tylko wrócę.
-Dowiem się czegoś więcej? Jestem tak samo zaangażowana w sprawę.
-Tajemnicą to nie jest Ula.
W czasie drogi do kapliczki Marek opowiedział pokrótce, co zamierza zrobić. Uwiecznił również zdjęciami kilka miejsc, włączając w fotografie Ulę.
Po powrocie do dworu obiad czekał już na nich i spędził z ciotką Uli i nią samą miłą godzinę. Marek na starszej pani zrobił jak najlepsze wrażenie, bo pochwał na jego elokwencję, kurtuazję i życzliwość końca nie było. Później pani Jaworska poleciła swojemu woźnicy odwiezienia go na stację. Ula pod pretekstem wysłania listu wzięła się razem z nim. W czasie drogi musieli jeszcze uważać, co mówią, bo woźnica mógł usłyszeć ich rozmowę i zdemaskować. Gdy dojechali pod stację w Poznaniu, Ula natomiast odprowadziła go na peron.


-Będę mógł wysłać tutaj list i napisać, jak mi poszło, czy raczej poczekać na twój powrót? -pytał Marek.
-Ciotka na szczęście nie jest wścibska i nie otwiera moich listów. A przynajmniej nie otwierała tych od Wioli, Pauliny albo w przeszłości od mamy.
-W takim razie spróbuję napisać tak, aby nie był podejrzany. Albo dołączę list do listu Wioletty, albo Pauliny.
-Zdecydowanie do Pauliny. Wiola jest zbyt wścibska.
Gdy wchodzili na peron, to zawiadowca stacji przez tubę zapowiadał nadjechanie pociągu do Warszawy.
-Dziękuję za fatygę pana i odwiedziny -mówiła życzliwie. 
-Cała przyjemność była po mojej stronie. Pomijając to, że cel wizyty został zrealizowany. 
-Udawał pan gazeciarza tak pierwszorzędnie, że ciotka ani przez chwilę nie podejrzewała, że jest pan kimś innym niż redaktorem.
-Starałem się, a z pani ust to komplement.
-Raczej moja ciocia jest w tym mistrzynią. Wylała na pana całą listę cnót.
-Momentami było mi aż nieswojo, że tak ją okłamuję.
-Ma pan przynajmniej sporo przyzwoitości w sobie, że umie przyznać się do czegoś, co nie jest panu przypisywane.
-Miło wiedzieć, że jest się doceniony w kolejnej sprawie -rzucił ripostą.
-Nie ma co doceniać, bo zawsze mówię prawdę. Niezależnie czy jest to przyjemne, czy nie -odparła bez owijania w bawełnę.
-Zauważyłem, że charakterem odbiega panna od innych panienek z dobrych domów -mówił zgryźliwie.
-Na smyczy nikt pana nie trzyma -wtrąciła wymownie. —Ani po słowie bardziej oficjalnym też nie jesteśmy.
-To prawda, ale skoro już obiecałem pani ślub, to się nie wycofam. Nie mam zwyczaju zmieniać zdania i planów -odparł, bawiąc się z nią w grę słów.
-Oczywiście, że nie. Dżentelmen w każdym calu -odparła ironicznie. —Miłej podróży i do widzenia -dodała, gdy parowóz zatrzymywał się z piskiem.
-Kłaniam się i do miłego kolejnego spotkania panno Urszulo -odparł, wchodząc po schodkach do wagonu.

W posiadłości Cieplaków Marek pojawił się dwa dni później nieoczekiwanie, chociaż upewnił się najpierw, że będzie tam pan domu. Razem z nim przyjechała Jadzia i mały Mareczek. Gdy tylko jego powóz wjechał na podwórze i wyszedł z niego w towarzystwie kobiety, i dziecka z domu wyszedł Cieplak.


-Dzień dobry i przepraszam, że tak bez zapowiedzi panie Cieplak, ale sam jeszcze niedawno nie wiedziałem, że się tu zjawię.
-Dobry, dobry -odparł skołowany wizytą. —Co sprowadza pana i … -dodał, patrząc na kobietę i trzymającego się jej ręki chłopca.
-To jest mój chrześniak Marek i jego mama Jadzia. Jadzia jest niema, więc panu nie odpowie. Chciałem pokazać Mareczkowi młyn. Gdy przejeżdżaliśmy tędy, wyrywał się, aby obejrzeć. Możemy?
-Tak -odparł z miną świadczącą, o tym, że nie wie, co ma sądzić o wizycie.
W czasie oglądania młyna dokładnie przypatrywał się gościom i szukał w małym Mareczku jakiegoś podobieństwa, ale nic nie zauważył. Mały do matki podobny również nie był, bo podobnie jak Marek miała ciemne włosy a chłopiec jaśniejsze. W dodatku nie wyczuł niechęci Janki w stosunku do Marka i swoimi sposobami porozumiewali się w czasie wizyty.
-Pani Jadzia to pańska krewna? -zapytał podstępnie.
-Nie. Mieszka tylko u moich dalszych krewnych w Warszawie. Kiedyś mieszkała w naszej posiadłości, ale los zadecydował, że musiała przenieść się do miasta.
-Mąż ją tego tam?
-Nie i nie ma męża. A jej historia nie jest przyjemna.
-Wdowa? -pytał zachęcająco.
-Nie i proszę nie nalegać. Nie mam zwyczaju mówić o tych sprawach. Można wiedzieć, kiedy wraca pana córka? Chciałbym ją odwiedzić.
-Sam nie wiem, kiedy -odparł zdezorientowany.
Po wizycie w młynie cała czwórka weszła jeszcze do domu na szklaneczkę soku i na kawałek ciasta. W czasie poczęstunku obecna była również Ala i podobnie jak Cieplak uważnie przypatrywała się gościom.  Okazała się również lepszym obserwatorem.


-Nie uważasz, że ten chłopiec był dziwnie podobny do Piotra Sosnowskiego -rzekła do Józefa po wyjściu gości.
-Nie mam takich zdolności spostrzegania -odparł, ale zaczął zastanawiać się nad uwagą Milewskiej.
-Pamiętam go, jak był jeszcze mały -mówiła z zastanowieniem. —Taka sama jasna czupryna i oczy jak u małego Piotrusia.
-Ja mogę tylko powiedzieć, że po matce urody nie odziedziczył, bo ona ma ciemne oczy i włosy, a on z tych jaśniejszych brzdąców.
-W całym nieszczęściu dziewczyna ma szczęście, że wychowała się u Dobrzańskich i miała w Marku sprzymierzeńca -mówiła wymownie Ala. — Podobno, gdy przebywał w Londynie na studiach i do domu przypływał tylko na święta Bożego Narodzenia i latem, ona zajmowała się jego psami i koniem. A gdy już na stałe wrócił i okazało się, że spodziewa się dziecka, to zajął się znalezieniem jej godnych warunków do wychowania dziecka -oznajmiła na koniec, pozbawiając już w pełni wątpliwości co do tego czy Marek jest ojcem, czy nie.
-Porządny z niego człowiek -orzekł Cieplak.
-Bez dwóch zdań, a Ula na lepszego kandydata na męża nie mogła trafić -odparła Ala.

Tymczasem w jednej z knajp Sosnowski ponownie spotkał się z Dąbrowskim.
-Skoro nie ma panny Uli, zajmiemy się najpierw Dobrzańskim? -zasugerował Bartek.
-Jego zostawię sobie na koniec. Nie czas jeszcze. A Ula u ciotki wieczność nie będzie przebywała. Może uda namówić mi się Cieplaka na szybszy jej powrót.
-Nasz pryncypał nie jest skory do zmiany zdania -stwierdził wymownie Dąbrowski. —W młynie pracuję trzy lata, to wiem.
-Mam swoje sposoby. Przyszłemu zięciowi nie odmówi.
-To, co mam teraz robić z koleżkami?
-Cicho siedzieć i nic nie robić bez mojego przyzwolenia. Zemsta jest cierpliwa.
-Pan płaci, pan wymaga -odparł Dąbrowski.

środa, 8 stycznia 2020

Hańba cz. 4



Po nieprzespanej nocy spowodowanej tym, co usłyszała, Ula wstała bardzo wcześnie, bo gdy wszyscy jeszcze spali. Ubrała się i bez niczyjej pomocy osiodłała konia i pojechała do Febo, gdzie zatrzymał się Marek. Miała z nim do pomówienia i nie zamierzała z tym czekać.  Nie zamierzała również ukrywać przed światem tego, co usłyszała.
Taka miła twarz a okazało się, że w ciele anioła skrywa się wcielenie diabła -myślała, galopując na swoim koniu. Nie ma tak, żeby triumfował bezkarnie. Nawet szlacheckie urodzenie mu nie pomoże. Wszyscy się dowiedzą i przestanie chodzić z podniesioną głową.

Marek tymczasem po odejściu od Cieplaków pojechał spotkać się z Sebastianem. Umówili się w jednym z klubów rozrywki dla mężczyzn, aby przy szklaneczce trunku i w towarzystwie pięknych kelnerek móc spokojnie porozmawiać.



-Opowiadaj przyjacielu -zagaił Sebastian. —Jak minęło popołudnie u Cieplaków?
-Bardzo miło. Pan Cieplak ciągle jest mi przychylny. A Ula jest taka, jak mówiłeś. Nie da sobie w kasze dmuchać i jak trzeba, to oczami pioruny rzuca.
-Jeszcze trochę a zakochasz się Marek.
-Niedoczekanie twoje -odparł, chociaż bał się, że może się tak stać. —Gdy odprowadzałem Ulę do domu, to spotkaliśmy Sosnowskiego. Już wie, że teraz ja jestem faworytem u pana Cieplaka. Sama Ula z powetowaniem oznajmiła mu to.
-Szkoda, że mnie tam nie było. Mina jego musiała być bezcenna.
-O tak Seba. Krzyżowanie mu szyków daje mi satysfakcje.
-Ale znając go, to łatwo nie odpuści. Powinieneś uważać.
-To samo sobie pomyślałem Seba, ale trzymam go w garści. Sprawa Jadzi zawsze może wrócić. 



Pojawienie się panny Cieplakówny zdziwiło służbę państwa Febo, bo oni sami dopiero co wstali.
-Dzień dobry -ukłoniła się zaspanemu jeszcze lokajowi.
-Dzień dobry. Panna tutaj o tak wczesnej porze? Stało się coś we dworze.
-Nie. Ja do pana Dobrzańskiego.
-Śpi jeszcze. Późno wrócił.
-To proszę go obudzić -odparła tonem sugerującym, że nie chce słyszeć słowa protestu.  —I powiedzieć, że czekam w ogrodzie na ławce.
Marek zszedł na dwór dość szybko, bo po paru minutach. Ubrany był w elegancki i delikatny robdeszan (szlafrok), a na twarzy ciągle było widać niewyspanie.
-Co za miła niespodzianka panno Urszulo -rzekł z kurtuazją. —Tylko cóż takiego się stało, że mogę cieszyć się panny wizytą tak wcześnie.
-Jest pan nikczemnikiem i zasługuje na pogardę.
-Wizyta miłą przestaje być. Co zrobiłem?
-Wykorzystałeś niepełnosprawną dziewczynę i zostawiłeś z dzieckiem -wykrzyczała mu w twarz.
-Ja?  
-Był wczoraj u nas wieczorem Piotr Sosnowski i rozmawiał z ojcem na ten temat. Zeszłam po wodę do kuchni i przypadkiem usłyszałam ich rozmowę.
-Sosnowski -parsknął. —Powinienem prędzej się domyślić, że on za tym stoi.
-Więc to prawda?
-Owszem istnieje pewna dziewczyna. Ma na imię Jadzia i jest niepełnosprawna. Ma syna Marka i jestem ojcem jej synka, ale ojcem chrzestnym. A Sosnowski opowiedział twojemu ojcu własną historię.
-To, jaka jest twoja, to znaczy pana wersja paniczu Dobrzański?
-Jadzia od urodzenia mieszkała w naszej posiadłości -zaczął od samego początku. —Jej rodzice zajmowali się ogrodem. Po ich śmierci została u nas, bo czuła się dobrze. Któregoś dnia zachorowała i rodzice zawołali do niej właśnie Sosnowskiego. Kilka dni później, gdy nikogo nie było w posiadłości, to odwiedził ją ponownie i wykorzystał. Przyszedł po raz trzeci w nocy i wtedy natknął się na mnie. To znaczy mój pies zaczął ujadać i wyszedłem na dwór. Parę dni później okazało się, że Janka jest w ciąży. Chciała nawet pójść nad staw i pełnić z tego powodu samobójstwo, ale mój pies ją znalazł.  Bandzior pod moją nieobecność często z nią spędzał czas i praktycznie był tak samo przyzwyczajony do niej, jak do mnie. Po tym, co odkryliśmy rodzice umieścili ją u krewnych, a państwo Sosnowscy uprosili nas, aby nikomu nie wspominać o tym. Jadzia teraz mieszka w Warszawie u naszych dalszych krewnych. Nie mają dzieci i jest dla nich jak córka i wnuczek.
-Dwie takie same historie -odparła cicho.
-Możemy jeszcze dzisiaj pojechać do moich rodziców i powiedzą to samo. Tak jak Janka. To znaczy, ona może powiedzieć ci na migi albo napisać.
-Nie trzeba, bo jakoś tobie wierzę.
-Dziękuję. Gdy usłyszałem dwa dni temu, że wolałabyś pójść nad staw, to bałem się, że nie żartujesz. Jedna kobieta już próbowała się zabić przez Sosnowskiego. Dlatego mam z nim złe relacje.
-W głowie mi się nie mieści, że można być tak podłym. Zawsze był dla mnie odrażający, a teraz jeszcze bardziej. Gardzę takimi ludźmi. Niedojże, że sam zrobił straszną rzecz, to jeszcze obwinił kogoś.
-Widocznie można -odparł klarownie.
-Co on sobie w ogóle myślał. Jest lekarzem i powinien wiedzieć o konsekwencjach swojego czynu.
-Na pewno wiedział, ale myślał, że skoro Jadzia nie mówi, to się nie wyda, kto stoi za tym. Kiedy pierwszy raz był u niej była w ciężkiej anginie i nie miał pojęcia, że jej niepełnosprawność to tylko mowa, a poza tym umysłowo jest rozwinięta.  Po namowach zdradziła mi, co stało się jednej nocy. Od dziecka miałem z nią dobre relacje.
-Jak przypuszczam, to los tej dziewczyny i dziecka jest mu teraz obojętny -łatwo wydedukowała.
-Zobowiązał się tylko płacić na dziecko. Ale robi to z oporem. Muszę chodzić do niego i wyciągać co do grosza.
-To w tej sprawie chodzisz do niego. Dziewczyny mówiły, że … . Zresztą nieważne.
- Że chodzę w sprawach przypadłości różnych -dokończył za nią.
-Twoi rodzice źle zrobili, że poszli na układ z nim -rzekła, nie komentując jego wypowiedzi.
-Wiem i teraz nie zamierzam niczego ukrywać. Jeszcze chwila a płaciłbym za jego winy.
-Pomogę panu.
-Może po prostu Marek. Raz mówisz pan, innym panicz a jeszcze innym bez tytułowania.
-Lepiej zostańmy przy panu.
-Dobrze. Nie będę nalegał.
-Muszę wracać do domu. Tato zacznie się martwić.
-Nie będę zatrzymywał panny. Byłaby to kolejna ansa u ojca panny.
-Tato nie jest taki zły, jak mówią.
-To dobrze. Mogę wprosić się na jutrzejsze popołudnie? -zapytał, pomagając Uli wejść na konia. —Muszę wytłumaczyć się przed panny ojcem -mówił specjalnie nadużywając słowa panny. —Samej proszę nic nie mówić.
-Tak. Może pan przyjechać w odwiedziny. Będzie nam miło.
-W takim razie do jutrzejszego popołudnia.
-Do widzenia.
-Kłaniam się nisko -odparł, całując Ulę w dłoń.
Wracając do domu Ula, zastanawiała się co teraz będzie i jak ojciec na to wszystko zareaguje. 
Słowo Piotra przeciwko słowu Marka. Komu uwierzy? Piotr od roku był dla niego zbiorem cnót, a Marek tylko fircykiem, który za uszami ma wiele.  Teraz jeszcze to. I co ze mną? Nie mogę wyjść za takiego człowieka.  Może uciec z Markiem? Tylko oznaczałoby to utratę tytułu i majątku przez niego i moją hańbę. Albo samej, gdzieś wyjechać i zatrudnić się jako niania.

Marek tymczasem nie czekając na śniadanie, pojechał do lecznicy, gdzie urzędował Sosnowski i poczekał przed wejściem na jego powóz.
-W co się ty bawisz Sosnowski? -zapytał, jak tylko medyk zeskoczył ze schodków.
-Znowu jakieś zaległe płatności?
-Nie. Opowiedziałeś panu Cieplakowi swoją historię. Naprawdę myślałeś, że się nie dowiem.  Albo że nie będę próbował wszystkiego wyjaśnić.
-Czyżby ktoś nie był już faworytem pana Cieplaka -rzekł z uśmiechem triumfu.
-To nie powinno ciebie interesować. Coraz bardziej żałuję, że poszliśmy na układ z twoimi rodzicami. Wszyscy powinni dowiedzieć się, co zrobiłeś Jadzi. I się dowiedzą, jak nie przestaniesz knuć.
-Grozisz mi?
-Na razie tylko przestrzegam, ale robisz wszystko, żeby sobie nagrabić. Myślisz, że skoro minęły dwa lata, to sprawa się przedawniła.
-Jak na razie to ja jestem wygrany panie Dobrzański.
-Do czasu. To, że Jadzia nie mówi, nie oznacza, że nie może w inny sposób powiedzieć prawdy. Powinieneś to wiedzieć.
-I jak myślisz? Komu uwierzą? Prostej dziewczynie czy mi.
-Tylko że teraz nie jest taka prosta. Mieszka w większej kamienicy niż ty i się kształci. Ja moi rodzice i moi krewni stoją za nią, więc po czyjej stronie będzie publika.
-Prostak już zawsze pozostanie prostakiem -odparł z pogardą.
-Gdybyśmy nie byli w miejscu publicznym, to porachował ci kości.
-Hrabia Dobrzański umie się bić -kpił. —Kto by pomyślał -dodał prowokująco.
-Nawet nie prowokuj mnie -odparł, odgadując jego intencje. —I tak na koniec zastanów się czy warto zadzierać ze mną. Wiele możesz stracić. Lecznicę, pacjentów, jakiś tam prestiż.
-Myślisz, że się ciebie boję? -wtrącił odważnie. —Nie tylko Dobrzańscy mają znajomości.
-Chcesz wojnę, to będziesz ją miał -odparł spokojnie.

Po powrocie do domu Ula zastała ojca szykującego się do wyjścia.


-Czy ty zawsze córciu musisz jeździć na koniu o świcie i sama? -pytał z wyrzutami. — Jeszcze zrzuci cię i co będzie.
-Tato Bella to spokojna klacz. A ty, dokąd się wybierasz tak rano?
-Jadę na pocztę wysłać telegraf do ciotki Władzi. Pojedziesz do niej na kilka tygodni. Dzisiaj przed czternastą nasz pociąg. Fabian odwiezie cię na dworzec.
 -Jak do niej tato? A Marek i nasz związek? Jeszcze wczoraj było ci spiesznie do wydania mnie za niego.
-On nie jest dla ciebie. Kiedyś się dowiesz dlaczego.
-Dlaczego nie teraz tato? Co się takiego stało, że przez noc zmieniłeś zdanie? Późnym wieczorem słyszałam, jak ktoś odjeżdżał od nas. Kto to był?
-To nie czas ani miejsce na dyskusję Ula. Lepiej będzie, jak pójdziesz i się spakujesz.
Dalsza dyskusja z ojcem sensu nie miała. Znała go i wiedziała, że lepiej nie sprzeciwiać się mu. Wolała również wyjazd do ciotki niż ponowne swatanie z Sosnowskim albo Młoczyńskim. Tuż po wyjściu ojca postanowiła powiadomić o swoim wyjeździe chociaż jedną przyjaciółkę. Osobiście wolałaby Paulinę, bo była bardziej powściągliwa, ale wiązało się to z ponownym osiodłaniem konia i piętnastominutową drogą w jedną stronę a do Wioletty było pięć minut pieszo. Do Kubasińskich udała się jeszcze przed śniadaniem. Musiała także wymyślić powód wyjazdu dla Wioli, bo koleżanka miała to do siebie, że gdyby powiedziała prawdę, mogłaby coś komuś przypadkiem powiedzieć.  Zastanawiała się również nad napisaniem listu do Marka, ale doszła do wniosku, że Wioletta rzetelnym doręczycielem nie jest.


-Muszę pojechać do ciotki Władzi Wiola -zaczęła Ula, gdy tylko drzwi pokoju Wioli zamknęły się za pokojówką. —Zaczęła niedomagać. Nie wiem na ile, ale jakby Marek pytał, gdzie jestem, to śmiało możesz powiedzieć mu prawdę. Tato może nie być taki chętny, a nie chcę, żeby pomyślał, że uciekam przed nim.
-Nie ma sprawy Ula. Pojechałaś do ciotki w Koziegłowach koło Poznania.  Czyli to, co widziałam przed kościołem i co mówiła Paulinka, jest prawdą.
-Czyli co?
-To, że Marek odprowadził cię do domu i że twój ojciec przychylnie patrzy na niego.
-Powiedzmy Wiola, że tak jest -odparła wymijająco.
-Lepszy on niż Sosnowski. Słyszałam, że wczoraj widziany był z Dąbrowskim i płacił mu za coś. A sama wiesz, w jakim szperanym towarzystwie obraca się Bartuś.
-Na własne życzenie pakuje się w kłopoty -stwierdziła. 
-Tak już jest Ula, że każdy sobie rzepkę sam kopie.