piątek, 31 sierpnia 2018

Panicz Marek 16 Koniec


 +18

Po powrocie Uli do Warszawy Marek już na dobre rozpoczął swoje konkury i pojawiał się w domu u Cieplaków niemal codziennie, a jego wizyty odbierane były przez członków rodziny bardzo życzliwie. Nawet Magda po ostatnich wydarzeniach w czasie dożynek przekonała się do niego. 



-Ja doskonale wiem, że znają mnie państwo od dziecka i wiedzą, że mam sporo grzeszków na sumieniu i wydawać się może, że   nie jestem odpowiednim kandydatem na staranie się o rękę państwa córki, ale mimo to będę się starał- rzekł, gdy przywiózł ją do domu z wyjazdu i został zaproszony na podwieczorek.
-Fakt źle oceniałam ciebie jeszcze niedawno- odparła Cieplakowa. —Twoja reputacja zapracowała na to, jak sam powiedziałeś.
 -Zapewniam panią, że teraz się zmieniłem i można mi zaufać- wtrącił. —Kocham państwa córkę i nie jestem bezduszny.
- W to nie wątpimy- odezwał się również Cieplak. —Udowodniłeś to swoją postawą na dożynkach.
-Nie mogłem inaczej postąpić, ale to Jakub miał więcej zasługi.
-Dożynki to jedna rzecz, a to co było później inna. Dbałeś i odwiedzałeś na wyjeździe- argumentowała Cieplakowa.
-Twój ojciec zaś opowiadał, że nigdy nie zależało ci tak mocno na kobiecie, jak teraz- dodał Józef.
-Czyli mam państwa zgodę?
-Masz, ale i tak znając Ulę to by i bez naszej zgody związała się z tobą- odparła Magda. —Wiola w tym Paryżu ją zmieniła. Łatwego życia nie będziesz miał z nią. Ma swoje zdanie i….
-Tak mamo mówiłaś to wiele razy- przerwała jej zirytowana Ula.  —Zmieniłam na gorsze.
-Nie powinna pani tak mówić- wtrącił Marek. —Znam Ulę od czterech miesięcy i wiem, co biorę. Nudno mieć na pewno nie będę.
-A ja nie wiem, co masz na myśli mówiąc, to takim tonem, ale uznam za komplement- odparła mu sama zainteresowana.

Następnego dnia Ula pojawiła się z wizytą u Dobrzańskich w Rysiowie. Rodzice Marka wiedzieli już od syna, że Magda i Józef nie mają nic przeciwko ich związku i ich radość była wielka.


-Tak się cieszymy Uleńko, że Markowi wrócił rozum i jesteście razem- rzekła szczerze Helena. —Umiałaś zmienić go i jesteśmy ci ogromnie wdzięczni.
-Ale to jego zasługa nie moja- odparła skromnie.
-Obawialiśmy się też trochę twojej mamy- odezwał się i Krzysztof—Zawsze była sroższa od ojca. Jednak nie dziwię się jej. Marek trosk nam nie szczędził i będąc na jej miejscu, chyba tak samo myślelibyśmy z żoną.
-Sama bałam się tego, jak zareaguje- stwierdziła Ula. —Już jakiś czas temu, gdy pojawił się ten artykuł w gazecie o mnie i Marku była zrażona. Bała się, że jest to prawda i Marek tylko zbałamuci mnie albo zawróci w głowie i gdy znudzi się mną , to rzuci.
-A tu taka niespodziana- wtrącił wesoło junior Dobrzański. —Nie taki diabeł zły jak go malują.
-To prawda i jestem z ciebie dumny synu- rzekł Krzysztof.
-Oby było to na stałe Marek- dodała matka.
-Bez obawy. Nie zawrócę z tej drogi. Mam dla kogo żyć tak porządnie.
O swoim dawnym życiu, choć Ula wiedziała sporo to i tak opowiedział w czasie jednego ze spotkań. Głównie mówił o Sonii, bo o Rozalii już wiedziała coś.

Przez kolejne dni września i października ich sielanka trwała i wychodzili na randki prawie codziennie. Marek po swojej pracy wpadał do rodzinnej firmy i zabierał gdzieś Ulę. (Ula pracuje z Krzysztofem we firmie F&D). Do czasu, gdy panowało babie lato i królowała ciepła złota jesień, były to spacery. Odwiedzali wtedy parki, chodzili nad Wisłę, na parady przygotowujące Polskę do Święta Niepodległości, jeździli motorem Marka za miasto. Marek trochę czasu poświęcał również Jasiowi i Beatce. Temu pierwszemu udzielał lekcji jazdy motorem, a z Betti grał w planszowe gry. Gdy pogoda zepsuła się, chodzili natomiast do kawiarni, muzeum, kina i inne podobne miejsca. Niedzielę zaś zazwyczaj spędzali z którąś z rodzin albo Wiolettą i Sebastianem, którzy również byli po słowie. Jedynie co nie dawało Uli spokoju to ciągły brak oficjalnych zaręczyn. Jeszcze niedawno bowiem Marek obiecał jej ślub na zimę i trzeba było zacząć przygotowania.   W końcu stwierdziła, że zapomniał o tym, co mówił i oświadczyny zaplanował na święta Bożego Narodzenia. Okres świąteczny bowiem obie rodziny planowały od połowy października.

Ich szczęście tuż przed początkiem listopada na chwilę przerwała Sonia była kochanka Marka. Kobieta po tym, jak Marek zaprzestał wizyt u niej, sama przypomniała mu o sobie i zadzwoniła do niego do pracy. Nie chcąc rozmawiać przy obcych, to zbył ją nawałem pracy i obiecał jej, że pojawi się u niej za dwa dni. Wizyty u niej tak naprawdę nie chciał, a zgodził się jedynie dlatego, aby powiedzieć jej, że dziękuje jej za usługi. Kobieta zaś nie chcąc czekać, to jeszcze tego samego dnia pojawiła się przed urzędem, gdzie pracował.
-Co tu robisz- zapytał ostro. —Umówieni byliśmy na pojutrze.
-Kiedyś byłeś milszy dla mnie, a łóżko trzeszczało i uginało się pod nami- mówiła, gładząc po ramieniu. 
-Właśnie Soniu kiedyś- zaakcentował. —A teraz mam inne poglądy co do tych spraw.  Mam narzeczoną, którą kocham.
-Narzeczona, ani nawet żona nie wyklucza naszych spotkań- odparła niezrażona jego obojętnością. —Mało jest takich mężczyzn, co przychodzi do mnie. Żona to obowiązek a u mnie prawdziwa rozkosz. Było nam przecież tak przyjemnie. Łóżko długo nie stygło po twoich wizytach.
-Jak ci zimno to kup sobie termofor. Rozgrzeje cię bardziej.
-Myślisz, że jakaś panienka z dobrego domu da ci taką rozkosz, jak ja- mówiła z większą desperacją. —Ponad pięć lat oddawałam ci się, a teraz chcesz pozbyć się mnie jak śmiecia.
-Nie jak śmiecia, ale grzecznie podziękować za to, co było i pożegnać- mówił spokojne, ale zdecydowanie. —I nigdy nic ci nie obiecywałem. Tylko łóżko nas łączyło.
-Mogłam w twoje miejsce mieć każdego innego, ale ty taki jurny zawsze powtarzałeś, że ci się nigdy nie znudzę, nie zamienisz na inną, bo jestem najlepsza.
-Tylko krowa nie zmienia zdania- odparł, próbując odejść.
- Mam wielu klientów Marek i nikt przy zdrowych zmysłach nie rezygnuje ze mnie- rzekła, idąc za nim.
-W takim razie jeden mniej różnicy ci nie zrobi. I wybacz, ale mam pracę- odparł, odchodząc.
Rozmawiając z nią, nie zauważył, że patrzyła na, to co trzyma w rękach i co zaprowadziło inną drogą na spotkanie z Ulą przy kinie Komedia.
-To, to jest ta twoja praca- rzekła, gdy podeszła do nich. —Jestem Sonia. Marek do niedawna był moim klientem- zwróciła się do Uli.
-Wiem o pani- odparła spokojnie. — Marek opowiedział mi o wizytach u pani. Jak to, że właśnie rozstał się z panią. Choć rozstał się, to zbyt dużo powiedziane. Zakończył te spotkania.  Zakończył, bo chce się zmienić.
-Ktoś taki nie zmieni się nigdy. Prędzej czy później zatęskni do mnie.
-Nie umiałaś zrozumieć kulturalnie Soniu, to może to zrozumiesz- wtrącił ostro Marek. —Jesteś stopień wyżej od panienki spod latarni, motylkiem co daje nocami i dniami.  Bądź więc łaskawa i zajmuj się tym, co umiesz najlepiej. Teraz marnujesz z nami czas, a może odpływa ci następny klient.
Na te słowa nic nie odpowiedziała, ale ostatniego słowa jeszcze nie powiedziała.
-Przepraszam Ula, że musiałaś tego słuchać- rzekł, Marek, gdy odeszła.
-Nie musisz przepraszać. Było do przewidzenia, że tak łatwo ci nie odpuści. I nie mówmy o niej. Mamy do obejrzenia film.
Oprócz Ulą Marek razem z dwoma kolegami kucharzami Lolkiem i Antonio zajmował się otwarciem restauracji. Remont był w pełni, meble zakupione, a personel dobrany. Restauracja zaś miała specjalizować się w kuchni śródziemnomorskiej i polskiej.

Dzień jedenastego listopada od rana był bardzo świąteczny. Po uroczystej Mszy Świętej i w samo południe na Placu Saskim miała miejsce kolejna defilada z okazji dziesięciolecia odzyskania przez Polskę niepodległości oraz przemianowanie placu z Saskiego na Plac Marszałka Józefa Piłsudskiego.



Po południu zaś Marek zaprosił całą swoją i Uli rodzinę oraz życzliwe im osoby na otwarcie restauracji. Zanim doszli do tego punktu, to miejsce miało coś znacznie ważniejszego. Marek bowiem z bukietem kwiatów wyszedł na podest dla muzyków i gdy tylko przestali grać to zaczął swoją przemowę.
-Pani Magdo, panie Józefie teraz już bardzo oficjalnie. Pragnę prosić o rękę państwa córki. Kocham Ulę i chcę stworzyć z nią szczęśliwą rodzinę. Taką jak państwa rodzina i moja.
-No cóż- zaczęła Cieplakowa. —Okazałeś się porządnym mężczyzną, któremu można zaufać. 
-I Ula na pewno będzie przy tobie szczęśliwa i bezpieczna- dodał Józef. —Nasze pozwolenie masz. Teraz pozostaje spytać tylko Ulę.
-Ulijanko uczynisz mi ten zaszczyt? – zapytał chwilę później, klęcząc przed nią z pierścionkiem, rodzinną pamiątką.
-Z największą radością mówię tak- odparła cicho, a Marek bez pośpiechu pocałował w dłoń i wsunął jej zaręczynowy pierścionek.
Później był czas życzeń, gratulacji, zabawy i rozmów.
-W końcu zrobiłeś to Marek- rzekła Kubasińska, gdy miała okazję porozmawiać z nimi. —Ulka gryzła się tym, że jeszcze nie oświadczyłeś się, jak należy z tymi wszystkimi honorami.
-Fakt długo, ale chciałem, aby był to wyjątkowy dzień- tłumaczył.
-A gdzie zamierzacie zamieszkać- dopytywał Sebastian. —Do Rysiowa daleko.
-W Lisowie, ale na dobry początek chcę kupić od właściciela kamienicy mieszkanie nad restauracją- odparł mu Marek. —Jeśli tylko Uli się spodoba. Są tam trzy pokoje z kuchnią i toaletą.
-Wiecie, dobrze mieć i we Warszawie swój własny kąt- dodała Ula.  

Związek Uli i Marka długo tajemnicą dla warszawiaków nie pozostał, bo dwa dni później w Skandalikach Warszawy pojawiła się notka o ich związku. 
W ostatnią świąteczną niedzielę miało miejsce, huczne otrawcie restauracji hrabiego Dobrzańskiego Niebiańska Rozkosz. Choć restauracja ostatecznie nosi nazwę Ogród Smaków. Z nieoficjalnych jeszcze doniesień wiemy, że tego popołudnia zaręczył się on z panną Urszulą Cieplak, z którą to od dawna był łączony. Tylko co panna Cieplak myśli o wyczynach narzeczonego z niedawnego czasu. Był on wszak znany z tej złej strony, a o jego przygoda miłosnych wiele można by było pisać. Jak ulał pasuje do opowieści Nocnego Motyla naszego nowego cyklu Kącik z pieprzykiem. O Nocnym Motylu piszemy na ostatniej stronie.
Na ostatnią stronę zajrzeli bez zwłoki, a tam ktoś podpisany pseudonimem Nocny Motyl opisywał przygody z Markiem w roli głównej. Nazwiska w artykule co prawda nie podawali, ale trudno było nie domyślić się, że opisywanym hrabią jest Marek.
Nocny Motyl i hrabia- brzmiał tytuł.
Był pięknym brunetem, marzeniem wielu kobiet. (…). W łóżku był fantastyczny, najlepszy. (…) Zawsze sprawny i chętny na więcej. (…) W kolejnych numerach Romantyczny doktorek, Fantazje profesora oraz Elokwentny bankier.
Sprawa z artykułem przysporzyła wiele kłopotów i niedomówień, ale oboje poradzili sobie z tym. Marek dokładnie wiedział, kto jest tym Nocnym Motylem i z mocnymi argumentami i adwokatem wystosował pismo do redakcji gazety. Jak okazało się też i inni jej kochankowie z obawy przed skandalem, również wystosowali podobne pisma a pisemko chcąc uniknąć, zamknięcia musiało zrezygnować z Kącika z pieprzykiem.    Dla samej Sonii również źle się to skończyła, bo inni klienci bali się skandalu i spadła stopień niżej w swojej profesji. 

Parę dni później Ula i Marek zaczęli urządzać mieszkanie, jak i remontować dworek w Lisowie. Chcieli bowiem aby do wiosny był gotowy. Wtedy właśnie planowali, przenieś się z Warszawy na stałe na wieś. Z mieszkaniem było mniej zachodu i w ciągu dwóch tygodni było do zamieszkania.
-Nie myślałam, że te łózko jest aż tak duże- rzekła Ula, gdy po obejrzeniu kuchni i salonu weszła do sypialni. —Ze cztery osoby by się tu pomieściły. W sklepie wydawało się mniejsze Marek.
-Bo to jest trochę inne łóżko kochanie i już niedługo przekonasz się, że łóżko nie jest za duże. Jest idealne- odparł do czerwieniącej się Uli.



Boże Narodzenie tego roku było szczególne, bo wigilię obie rodziny spędzały razem u Cieplaków. Razem z Dobrzańskimi do Warszawy przyjechał i mistrz cukiernictwa Pshemko. On również zajął się tą słodszą stroną świąt i zrobił makiełki oraz upiekł pierniki, makowiec, sernik i ciasto czekoladowe. Dobrzańscy jako właściciele stawów rybnych zajęli się tymi potrawami, a Ula z mamą resztą. Beatka swój również miała, bo ustroiła choinkę.  Oprócz świętowania był to również dobry czas, aby omówić szczegóły ślubu.



Ostatnia sobota karnawału Roku Pańskiego 1929 przypadała na pierwszą połowę lutego, a dzień ten był początkiem małżeńskiego szczęścia Uli i Marka. Choć tradycją było, że ślub odbywał się u panny młodej, to tym razem ślub i wesele miały miejsce w Rysiowie, a poprawiny w restauracji Marka.  Do kościoła było w miarę blisko, to kilka sań podwiozło gości, a później na salę wiejskiej, gdzie zabawa trwała do późnych godzin wieczornych. Sam ślub miał miejsce o czternastej i miał piękną oprawę w śpiew znanej operowej solistki. Przysięga narzeczonych również była wzruszająca i wycisnęła na gościach łzy. Później był czas życzeń, a następnie przy akompaniamencie kapeli pojechali na salę i obiad.   Po kolacji zaś przewidziany był kulig i weselny tort.


-Czy tak wyglądał wymarzony ślub pani, pani Dobrzańska?- zapytał Marek, gdy żegnali ostatnich gości.
-Tak Marek- mówiła z błyszczącymi oczami.
-Sprawiać ci radość będzie moją codzienną powinnością.
Na noc poślubną pojechali do Warszawy do swojego mieszkania. Byli jednak zbyt zmęczeni, aby coś zdziałać i dopiero po poprawinach skonsumowali swoje małżeństwo.
-Boisz się kochanie? – zapytał, gładząc po policzku.
-Nie ma czego. Tylko ten pierwszy raz jest podobno niezbyt przyjemny. 
- Będę delikatny Ulijanko- odparł, całując w usta.
Usta Marka robiły cuda na jej twarzy, szyi i dekolcie. Jeszcze większe cuda działy się, gdy czuła je przy swoich ustach. Do tej pory, gdy byli nawet sami, to nie całował jej tak namiętnie, jak teraz. Poczuła też pieszczoty rąk męża na plecach. Samej zaś nie wiedząc za bardzo, co robić, to dla wygody splotła swoje dłonie na szyi Marka i oddała się do jego dyspozycji. Długo nie trwało, gdy poczuła, że Marek rozpina zamek u sukienki na plecach, a delikatna sukienka wkrótce znalazła się u jej stóp, pozostawiając ją w halce, pończochach i bieliźnie. W międzyczasie Marek wziął jej dłonie i skierował na własną koszulę.
-Zajmij się tym- poprosił pomiędzy pocałunkami i pieszczotami piersi.
Rozpinanie dobrze jej nie szło, ale poradziła sobie i wkrótce mogła obejrzeć tors męża w samej podkoszulce. Swoimi spodniami zaś Marek zajął się sam. Gdy pozostali w samej bieliźnie to delikatnie położył na łóżku swoją niedawno poślubioną żonkę.
-Jesteś piękna, wyszeptał, patrząc na jej piękne i już nieco rozbudzone piersi, plaski brzuch i zgrabne nogi. Chwilę później położył się obok i wrócił do pieszczot. Ula zaś oddała się mu w pełni do dyspozycji, a pozbycie się resztek garderoby długo nie trwało.  Wprawy w tych sprawach Ula nie miała żadnych, ale chciał odwdzięczyć się mu za to, co z nią robi, to pieściła włoski na torsie. To zaś bez reakcji nie pozostawało i chciał posiąść ją już teraz, ale czuł, że Ula nie jest w pełni gotowa i dążył do przyspieszenia tego momentu. Delikatnymi pocałunkami drażnił sutki, a później schodził z piersi do jej brzucha i kobiecości, a samą już dłonią pieścił jej najczulsze miejsce. Uli ciałem tymczasem przechodziła fala rozkoszy i instynktownie rozchylała bardziej uda, aby Marek miał więcej miejsca. Na udach czuła też twardą męskość męża. Kolejne westchnięcia Uli, które znał z innych bytności z kobietami, powiedziały mu, że Ula jest gotowa. Pocałował ją jeszcze w usta i delikatnie wsuwa się w nią. Przez chwilę widział, że zagryza wargę, ale wiedział, że musi mocniej to zrobić.
-Już nie będzie boleć- rzekł, gdy poczuł, że przeszkoda została pokonana.
Kolejne minuty poświęcił na lekkich ruchach, aby Ula przyzwyczaiła się do nowej sytuacji. Gdy zaś z twarzy Uli wyczytał, że nie przysparza jej bólu, tylko rozkosz, to przyspieszył, wprowadzając ich ciała w coraz większą ekstazę. Na efekty długo nie czekał, bo poczuł, że Ula samoistnie podnosi biodra do góry, jakby chciała poczuć go w pełni. To co najpiękniejsze miało jednak dopiero nadejść, bo szczyt rozkosz mogli razem przeżyć, a Ula poczuła, jak mąż rozsiewa w niej swoje nasienie. 
Dojście ich ciał do stanu normalności trochę im zajęło i leżeli przez dłuższą chwilę, wtuleni w siebie milcząc.
-I jak kochanie? – zapytał, gładząc rozpromienione policzka Uli.
-Bardzo pięknie Marek. I tak mocno nie bolało.
-Od teraz nie będzie boleć w ogóle.
-Myślisz, że będzie z tego dziecko? - zapytała trochę nieśmiało.
-Może- mówił, odgarniając spoconą grzywkę z czoła.  —Ale znam sposoby, aby o dziecko postarać się, kiedy będziemy chcieli.

Przez kolejne dwa tygodnie mieli swój skrócony miesiąc miodowy i wyjechali w góry. Oprócz wędrowania, podziwiania śnieżnych szczytów i uczestnictwa w innych atrakcjach Zakopanego, oddawali się małżeńskim przyjemnością. Ula szybko przekonała się, że Marek miał rację i kolejne kochanie się z nim było przyjemne. Sama też nabrała śmiałości.
Po powrocie zamieszkali we Warszawie i rozpoczęli swoje wspólne życie i gospodarstwo. Marek zrezygnował z pracy w urzędzie i zajął się prowadzeniem restauracji. Ona zaś dalej pracowała ze swoim teściem. W kwietniu natomiast przenieśli się do Lisowa.



W ciepłe majowe popołudnie, gdy Marek wrócił z pracy do Lisowa, to zastał Ulę szorującą podłogę w kuchni. Wszedł tak cicho, że nie usłyszała go, a on mógł przyglądać się przez chwilę zgrabnemu i ponętnie kręconemu się tyłeczkowi i biodrom. Było to tak ponętne, że zapragnął posiąść żonę na kuchennym stole. Poszedł tylko zamknąć rydel u drzwi i zasunąć rolety.


-Przestraszyłeś mnie- rzekła, gdy w kuchni zapanował półmrok.  —Można wiedzieć, dlaczego je spuściłeś?
-Będziemy się kochać skarbie?
-Teraz w środku dnia?
-Tak. I jak to dobrze, że nie chciałaś nikogo na stałe ze służby Ulijanko- mówił, patrząc pożądliwie na żonę. —Przeszkadzaliby nam teraz. Bo jesteśmy sami, prawda?
-Tak- mówiła, gdy Marek zbliżał się do niej i podawał dłoń.
Z klęczek podniósł ją bez trudu i zaprowadził do stołu. Tam zaś bez trudu posadził na nim.
-Mamy też co świętować Ulijanko. Rok temu o tej porze się poznaliśmy.
Kolejne minuty były szaleństwem. Pomiędzy szybkimi pieszczotami i pocałunkami pozbywali się garderoby.  Najpierw sukienko- fartuszek Uli znalazł się na podłodze a chwilę później i garderoba Marka. Ula nauczyła się już tego, jak dogodzić mężowi, to wykorzystywała swoje umiejętności i spodniami zajęła się sama, trącając przy okazji jego pobudzoną męskość. Marek tymczasem całą uwagę skupił na jej piersiach schowanymi jeszcze w staniczku. Gdy Ula skończyła swoje zadanie i spojrzała na męża, to w pocałunkach wrócili do swoich ust. Całowali się gwałtownie, bo to co miało się stać, miało być gwałtowne. Ich bielizna wkrótce podzieliła los reszty ubrania i już bez reszty oddali się dopieszczeniu własnych ciał.
To tej pory było to tylko łóżko, a teraz rozkładałam przed nim nogi na stole- myślała, gdy Marek napierał na nią coraz bardziej. I gdyby mama o tym wiedziała, to wyszorowałaby mnie drapakiem od stóp do głów. Tak jak i stół. Mogłabym jednak poddać się temu.To, co robi Marek jest niesamowite. Nawet jeśli będę miała sińce.
Mam niesamowitą żonkę. Jest taka pojętna i umie zawsze zadowolić mnie. Czekają mnie przy niej lata rozkoszy- myślał Marek.
Mare był tak pobudzony, że jednym szybkim ruchem znalazł się w jej wnętrzu. Dla wygody też podtrzymywał rękoma jej biodra, a Ula splotła nogi na plecach Marka. Gdy znaleźli już odpowiednią pozycję, to zaczął poruszać się w niej szybko i rytmicznie, a Ula z każdym pchnięciem czuła coraz większe pulsowanie. Na efekt swoich poczynań długo czekać nie musieli, bo gdy po raz kolejny Marek wykonał gwałtowny ruch, ciałem Uli przeszła fala rozkoszy i poczuł przyjemne skurcze Uli. Kolejne ruchy zaś spowodowały, że nasienie męża w jej wnętrzu rozlewało się i mogła tylko mruczeć z rozkoszy.
-Kochanie to było niesamowite- szeptał przy jej ustach, gdy kończyli swoje igraszki, a ruchy Marka stawały się słabsze.
- Tak paniczu Marek- odparła, próbując zebrać się, ale Marek najwidoczniej miał inne plany.
-Obejmij mnie za szyję i wskocz na biodra. Zaniosę cię do sypialni. Musimy mieć trochę wygody Ulijanko.
Chwile namiętności w łóżku na sile nie zmalały, a łóżko skrzypiało zarówno, gdy Ula siedziała na Marku jaki i wtedy, gdy Marek leżał na żonie.  Po dworku rozchodził się zaś jęki rozkoszy. Przez trzy miesiące ich małżeństwa bowiem doskonale poznali swoje ciała i wiedzieli, jak dogodzić sobie.  Markowi zaś kochanki nie były w głowie, bo żona w tych sprawach spełniała się w pełni.



Z tej ekstazy miłości dziewięć miesięcy później na świat zawitał syn Antoś. Po kolejnych trzech latach córeczki Agnieszka i Agata a na sam koniec, gdy bliźniaczki miały już po dziesięć lat, to postarali się o kolejnego syna Ignasia. Żadna z ich pociech nie miała jednak całkowitej urody po którymś z rodziców. Pierworodny miał oczy po matce i uśmiech z dołeczkami po ojcu. Bliźniaczki natomiast podzieliły się dołeczkami i jedna z nich miała dołeczek z prawej strony a druga z lewej.  Oczami również podzieliły się, bo jedna miała błękitne a druga szare.  Najmłodszy zaś, choć jako jedyny dołeczków nie posiadał, to z urody był najbardziej podobny do ojca.


W czasie tych lat restauracja przynosiła coraz większe zyski, a firma F&D przerodziła się we firmę Dobrzańskich i Pshemka. Febo bowiem zostali w Krakowie, gdzie Paulina znalazła bogatego męża. Marek po przejściu ojca na zasłużony odpoczynek został też prezesem firmy i rozwijał ją z każdym kolejnym rokiem. Ula natomiast głównie zajmowała się domem, ale w miarę możliwości pomagała również we firmie.  
Ich dzieci w ślad rodziców jednak nie poszły, bo najstarszy syn podobnie jak wujek Sebastian został lekarzem. Obie córki zajęły się pedagogiką i były nauczycielkami, a Ignaś, który często chodził z dziadkiem Józefem do jego pracy (był dźwiękowcem w produkcjach filmowych)  został reżyserem.


Od początku lat sześćdziesiątych na świat zaczęły przychodzić ich wnuki. Pięć uroczych wnuczek i czwórka wnuków. Wśród nich najmłodszym był Wojtek syn Ignacego i wykapany dziadek Marek z urody i charakteru, bo o jego podbojach miłosnych często pisano w kolorowych gazetach. W nim też pokładali nadzieję na przejęcie rodzinnej firmy, bo jeden z zięciów Marka i Uli, choć był prezesem firmy cukierniczej, to czynił to z przymusu i wolał zajmować się restauracjami. Wnuk zaś zdolności marketingowe miał spore.
- Co z niego wyrośnie Ulijanko- mówił Marek, oglądając go w telewizorze Rubin i programie Życie gwiazd w towarzystwie sławnej aktorki.
-Porządny, wierny mąż i ojciec- odpowiadała mu Ula. —Przecież to wykapany dziadek.
-Oby i w tym był podobny do mnie.
Ze swoimi przypuszczeniami Ula nie myliła się, bo wkrótce wnuk ustatkował się i przyprowadził do ich dworku miłą dziewczynę, z którą szybko ożenił się i dał dziadkom kolejne prawnuczęta. Prawnuka Marka i prawnuczkę Ulcię.  

Marek właśnie był takim ustatkowanym mężem.  Idealnym mężem, ojcem, dziadkiem i pradziadkiem. Zawsze pamiętał o ich rocznicach ślubu, urodzinach, imieninach i innych ważnych datach. Przynosił wtedy kwiaty i jakiś drobiazg. Bez okazji również przynosił kwiaty i mówił, jak bardzo kocha żonę.  Rodzina była równie ważna, jak żona i dla swoich najbliższych zawsze miał czas, a praca schodziła na drugi plan. Były wspólne zabawy, rozmowy, opowieści o czasach, gdy Polski na mapach nie było, wyjazdy na wakacje.  Dbał i o stały kontakt ze swoimi przyjaciół.  Olszańskimi i znajomymi z dworu w Rysiowie.
Ula zaś umiała stworzyć ciepłą, rodzinną atmosferę kochającej się rodziny.  Do tego ciągle chodziła zadowolona, zadbana i uśmiechnięta.  Podobnie, jak mąż miała też czas dla innych. Tuż po ślubie zaczęła udzielać się w społeczności wiejskiej, a inne panie uczyły ją chowu drobiu i uprawy ogródka. Ona natomiast uczyła młode dziewczyny jak być damą i jak zachowywać się w towarzystwie.

Z niedowierzaniem patrzyli również na zmieniający się świat i dobrobyt. Nieraz na gorszy, bo ludzie żyli coraz częściej tylko pracą, zapominając o wartościach rodziny, wyrzucali jedzenie. Szerzyła się również przemoc, przestępczość.
Dostrzegali jednak i postęp w medycynie, mechanizacji i elektronice. I to, że z dogonieniem pralki automatycznej, robota kuchennego, odkurzacza, kuchenki gazowej, czy lodówki było łatwiej żyć.  Ludzie mogli również oglądać niemal na żywo coś, co działo się na drugiej półkuli i podróżować w krótkim czasie z jednego końca świata na drugi. Z tego drugiego sami często korzystali i gdy tylko ich dzieci były wystarczająco duże, aby zostać z dziadkami, to zwiedzali Europę. Podobnie było, gdy byli na zasłużonej emeryturze.
W szczęściu, zdrowiu i miłości zaś doczekali hucznych żelaznych godów. Dwa lata później jednak los rozdzielił ich na cztery lata.
(Jakby ktoś był ciekawy to licząc lata, to Marek miał 97, a Ula jakieś 93 i doczekali początku lat dziewięćdziesiątych)  

KONIEC

Wojny nie uwzględniałam.

Fragment o zemście Sonii napisałam z pomysłu Agaty, bo ja sama miałam rozpiskę jedynie na pierwszą rozmowę Marka i Sonii.  

sobota, 25 sierpnia 2018

Dama i wieśniaczka 1/ 6Zapowiedź.



- Nie uwierzysz Marek – rzekła Paulina Febo do swojego narzeczonego Marka Dobrzańskiego. — Julia dostała się do tego programu Damy i Wieśniaczki. Możesz sobie wyobrazić Julię na polu albo chlewie?
Prędzej ją niż ciebie albo Wiolettę- pomyślał ironicznie.
-Zawsze lubiła wyzwania.
-Ma zamienić się z jakąś dziewczyną z Rysiowa czy Lisowa spod wschodniej granicy. I nas wyznaczyła do zajmowania się nią. Musimy pilnować, aby nie zepsuła nam czegoś albo nie zgubiła się we Warszawie.
-Paula czy ty myślisz, że ludzie tam żyjący zatrzymali się na średniowieczu albo na latach sześćdziesiątych? - pytał zirytowany jej wypowiedzią.
-Nie, ale trzeba dmuchać na gorące.
Julia Sławińska ich przyjaciółka pojawiła się godzinę później z większym pakietem wiadomości o dziewczynie z Rysiowa i zdjęciem.
-Ma na imię Ula i dwadzieścia sześć lat. A ja mam pięćdziesiąt złotych, aby tam dojechać.  Wyjazd pojutrze wieczorem.
-Tak jak myślałam gąska- orzekła Febo.
-Paula nie oceniaj nikogo po wyglądzie- wtrącił Marek. —Wygląda bardzo przyzwoicie.
A te usta są interesujące.


-Nie zdziw się, jak wylądujesz w samym środku wsi zabitej dechami, będziesz mieć wychodek na dworze i wodę z pompy- prorokowała tymczasem Paulina.

- To sobie trochę pożyjesz i zaznasz luksusu Ula- rzekł Maciek do swojej sąsiadki i najlepszej przyjaciółki w czasie spotkania w domu u Uli.
-Może nawet znajdziesz sobie we Warszawie męża – dodał ojciec Uli, Józef Cieplak.
-Tato pięć lat studiowałam tam i nikt nie znalazł się, to tym bardziej nie znajdę przez trzy dni.
-Ciekawy jestem, kim będzie ta kobieta i czy umie gotować? - pytał Jasiu brat Uli.
-I czy umie pleść warkocze- dodała sześcioletnia Beatka nazywana Betti.
-Nic nie wiem. Zaraz ma przyjść posłaniec i przynieść zdjęcie i pierwsze zadanie.
Posłaniec wkrótce pojawił się ze sporą kopertą.
-Ulka nie chcę prorokować, ale ona do twoich kur, ogródka, gotowania obiadu i na nasz zajazd nie nadaje się absolutnie- stwierdził Maciek.
- Nie oceniaj z wyglądu- upomniała go. A ja mam list. Piszą, że pojutrze o siedemnastej będzie czekać na mnie limuzyna i zawiezie na pierwszą noc do apartamentu na ulicy Siennej.



Pojutrze nadeszło szybko i Ula spakowana w niewielką walizkę żegnała się z rodziną i przyjacielem. Wkrótce pod dom podjechała czarna limuzyna i odjechała na przygodę swojego życia.  Oprócz przygody wiązało się to i z wynagrodzeniem, bo za zdjęcia płacili przyzwoicie, a pieniędzy po chorobie ojca im brakowało. Do tego potrzebny była zabieg udrażniający żyły ojca oraz remont dachu i pozbycie się szkodliwego eternitu.
Na miejsce Ula dotarła dość szybko, bo przed dwudziestą.  Przed kolacją jeszcze z zaciekawieniem oglądała apartament Juli. Był mniejszy niż myślał, bo składał się z przestronnego holu, sypialni, salonu połączonego z kuchnią, łazienki i toalety. Widok z okna zaś był przepiękny, bo apartament znajdował się na dwunastym piętrze. Po obejrzeniu mieszkania zajęła się kolacją. Z tym kłopotu nie miała, bo według listu, który znalazła na stoiku, lodówka była do jej dyspozycji i była wypełniona po brzegi. Później wzięła kąpiel w olbrzymiej wannie i poszła spać.
Tymczasem Julia zdążała pociągiem do Rysiowa. Wiedziała tylko, że stacji tam nie ma i od niewielkiej gminy, gdzie miała wysiąść dzieliły ją trzy kilometry od celu podróży. Dalej musiała radzić sobie sama i znaleźć drogę do Rysiowa, ulicę Sosnową i dom Uli. Do domu Cieplaków trafiła mniej więcej o tej samej porze co Ula do apartamentu i przywitała ją rodzina Uli i Maciek. Przy skromnej, ale smacznej kolacji dowiedziała się o historii rodziny i nieszczęściu, jakie spotkało ich po narodzinach Betti. Po kolacji i pomocy w sprzątaniu poszła spać. Pokój Uli był malutki, ale przytulny i czysty. Najważniejsze było to, że przewidywania Pauliny nie spełniły się i była tu cywilizacja.

Następnego dnia Ula obudziła się pełna optymizmu i ciekawa zadań. Nawet dzień był piękny i zapraszał pierwszymi słonecznymi promieniami. Z zapałem, więc zaczęła czytać plan dnia.
-Na dobry początek dnia spotkasz się z przyjaciółmi Julii. Pauliną Febo i Markiem Dobrzańskim. Cała trójka pracuje razem we F&D i spotkanie tam jest zaplanowane.
Febo Dobrzańscy to firma modowa. Czy ja tam trafię? A ten Marek to niezły Casanova. Ciągle piszą o jego romansach i zdradach narzeczonej Pauliny. I jest bardzo przystojny- myślała przypominając sobie jego twarz z gazet.



Później zakupy, zakupy, zakupy.  Budżet dwa tysiące i wydatek, na co dusza zapragnie.
Do firmy trafiła godzinę później i już na dole w holu czekały na nią osoby wymienione w liście. Jedno spojrzenie na Marka zaś spowodowało, że nie mogła złapać oddechu. W dodatku uśmiechnął się i dojrzała dwa słodkie dołeczki.
Zdjęcia w prasie pół urody mu odebrały- pomyślała.
 -Cześć Ula- rzekł, wyciągając rękę. —Jestem Marek i razem z Pauliną będziemy umilać ci najbliższe godziny- dodał, popychając delikatnie Febo, aby i ta przywitała się z gościem. Jego towarzyszka jednak stała bez jakichkolwiek uczuć.
-Miło poznać- odparła na miłe cześć Marka i jakieś bliżej nieokreślone mruknięcie Febo. 



Zanim zdążyli cokolwiek zrobić dalej, to dołączył do nich jakiś rozhisteryzowany człowiek z pretensjami, że tłumacz niemieckiego nie dojechał.
-Może ja się przydam? – zagadnęła. —Znam doskonale niemiecki.
Z przetłumaczeniem Ula poradziła sobie bardzo szybko, robiąc jednocześnie, jak najlepsze wrażenie na Marku i projektancie Pshemko jak się dowiedziała.

Po wizycie w F&D Ula w towarzystwie Marka wyszła na zakupy. W jednej z największych galerii po raz drugi tego dnia zaskoczyła go, kupując w pierwszej kolejności prezenty dla rodziny i przyjaciela a na końcu dla siebie w postaci niewielkiej torebki. 
 Popołudnie już tak miłe nie był, bo choć spędziła go na relaksacyjnym masażu, to w towarzystwie Pauliny i jej koleżanki Violetty Kubasińskiej przez V i dwa T, jak się przedstawiła dziewczyna. Blondynka inteligencją nie grzeszyła, choć czasami zastanawiała się czy taka jest naprawdę, czy udaje.
-To jak ci się mieszka pod tym Białym Stokiem? Góry piękne? – pytała dziewczyna.
-Ona nie mieszkam pod żadnym Białym Stokiem tylko pod Białystokiem. Takie miasto i jeden wyraz Wiola. Białystok- wysyczała Paulina, zanim ona zdążyła odezwać się i cokolwiek powiedzieć.
-Dokładnie to pod Wasilkowem  w Rysiowie- sprecyzowała.  —Trochę daleko od centrum Polski, ale okolica piękna, czyste powietrze i mieszka mi się całkiem dobrze.  Chociaż to jedno z najzimniejszych miejsc w Polsce. Tato był tam we wojsku i też ciągle narzekał na zimno. Zwłaszcza z porównaniem do ciepłej Zielonej Góry, skąd pochodzi. Poznał jednak mamę i został.  
-No to zamienił ojuczlek mundurek na sznurek- wtrąciła niezrozumiale dla niej Wioletta.
-Może po wyjściu stąd pójdziemy coś zjeść- odezwała się tymczasem Paulina. —Proponuję zupę Bouillabaisse z grzankami.
-Nie bardzo- rzekła Ula z wiadomych sobie powodów.
-Powinnaś spróbować coś nowego Ula- przekonywała Febo. —Nie otrujesz się na pewno. I nie jest to nic, czego Polak by nie tknął. Zobaczymy, czy zgadniesz składniki.
-Wiem, co to jest i że składa się z ryb, owoców morza i pochodzi z Marsylii- wtrąciła. — Ja po prostu jestem uczulona na ryby i wszelkie owoce morza. Robi mi się duszno, puchnę i nie chcę robić wam ani producentom kłopotów z odwiezieniem mnie do szpitala. Proponuję coś bardziej swojskiego. Obok jest naleśnikarnia.
-Chyba żartujesz- prychnęła Febo. Nie zamierzam dostarczać sobie kalorii i siedzieć w tym hałasie i towarzystwie. Pójdziemy do Ogrodu Smak i zamówimy ci coś nieskomplikowanego- stwierdziła dość sugestywnie. 
-Proszę się nie martwić, ale umiem posługiwać się sztućcami- odgryzła się lekko. 
Po masażu znowu poczuła się jakby Paulina uważana ją za nierozgarniętą. Stała właśnie przed automatem do kawy i zastanawiała się nad wyborem, gdy Paulina zaoferowała swoją pomoc. 
Sam wieczór zaś okazał się najtrudniejszy, bo od dłuższego czasu spędziła go samotnie i zastanawiała się, co się dzieje teraz w Rysiowie.

W Rysiowie swój dzień rozpoczęła również Julia, a pierwszym zadaniem było oprzątnięcie kur, i kaczek, zrobienie śniadania dla rodziny i wyszykowanie Beatki do szkoły. Z pierwszym zadaniem najlepiej jej nie poszło, ale z pomocą Jasia dała radę. Zdecydowanie lepiej było ze śniadaniem, bo zrobiła jajecznicę ze świeżym szczypiorkiem. Po dziesiątej wyprawiła Beatkę do szkoły i z tym poszło jej najlepiej, bo fantazyjny warkocz kłos spodobał się Beatce. Przed obiadem czekała ją wizyta w zajeździe miejscu pracy Uli i Maćka.
-Ula dorabia sobie tutaj jako pomoc kuchenna, choć faktycznie jest prawdziwą kucharką, bo ta prawdziwa kucharka ma papiery, ale nie takiego smaku jak Ula- tłumaczył jej Maciek, gdy jechali jego starym Volvo do zajazdu W gaju. —Poza tym jest tam menadżerem, a ja  barmanem.
Praca Julii w zajeździe ciężko szła, bo musiała zmywać, obierać ziemniaki, przestawiać gorące garnki, stać nad równie gorącym piecem i pilnować smażonych schabowych. Popołudnie w towarzystwie Beatki, zabawa z nią i odrabianie lekcji było znacznie lepsze. Tak jak wspólne z nią przygotowanie obiadu a później kolacji. Przy okazji dowiedziała się od niej, że Cieplak przez ponad trzydzieści lat był woźnym w pobliskiej gminie w zespole szkolno- przedszkolnym z grupą żłobkową. Tam też po wyjeździe Uli na studia codziennie jeździła z ojcem i miała całą grupę cioć, które zastępowały jej mamę i Ulcię. 



Kolejnego dnia Ula zajęła się pracą Julii, czyli pomocą w przygotowaniach pokazu.  Kobieta co prawda zajmowała się wizerunkiem firmy, ale tym razem pracowali nad kosztami zbliżającego się pokazu i cieszyła się na to, bo mogła wykazać się i utrzeć nieco nosa Paulinie. Wczorajszego popołudnia, bowiem dwa razy wyczuła, że traktuje ją, jakby była gorsza, bo ze wsi i wschodu i że nie zna się na niczym.  
-Kawior, owoce morza, szampan. Założę się, że resztek zostaje z pół kosza i ląduje w drugim koszu.
-Lepiej, żeby zostało, niż miałoby zabraknąć Ula- odparł jej Marek.
-I wszystko z wyższej półki, jak widzę. Kto się tym zajmuje?
-Głównie Aleks, brat Pauliny. A dlaczego pytasz?
-Bo marnujecie pieniądze z tego, co widzę- stwierdziła, spoglądając na kolejne dokumenty. —Można przecież sporo zaoszczędzić. Nawet jeśli nie trzeba oszczędzać, to może warto nauczyć się, bo kiedyś okazać się może, że trzeba będzie.
-Mój brat chyba wie lepiej- wtrąciła milcząca dotąd Paulina. —Skończył wyższe studia. Może oprócz tego, że jesteś kucharką, jesteś też ekonomistką? - zapytała na koniec.
-Tak się składa, że jestem- odparła z satysfakcją. —Skończyłam dwa kierunki w ubiegłym roku na SGH- dodała, pomijając fakt, że z wyróżnieniem. —Zarządzanie i marketing oraz reklamę. A praca w zajeździe jest dorywcza. Głównie prowadzę małą księgowość internetową.
- Mała księgowość to nie wielka firma operująca kwotami, o których w twojej firmie nawet nie możesz pomarzyć- odparła zbita nieco z piedestału.
- Ale umiem znaleźć sporo oszczędności i wszyscy moi klienci byli do tej pory zadowoleni.
-I z twoim wykształceniem nie masz lepszej pracy? -zapytał Marek.
-Robię, to co lubię. Gotuję i zajmuję się finansami. Do tego jestem przy rodzinie.
-Teraz wiem, dlaczego chcesz zafundować jedzenie zajazdowe i typowo domowe- mruknęła Febo.
-Ostatnio czytałam, że pewien lord stwierdził, że jego znajomi są znudzeni ciągle podawanym takim samym jedzeniem, to zaryzykował i podał gościom coś innego i swojskiego- odrzekła bez urazy na jej złośliwość. 
-I myślisz, że poważni biznesmeni skuszą się na sałatkę jarzynową, galaretę albo na jajka w majonezie? – pytała Paulina. —Nie to podniebienie.
-Ja nic nie narzucam. Tylko proponuję- odparła spokojnie.
-To dziękujemy, ale poradzimy sobie- wtrąciła Febo.
-Mi pomysł Uli się  podoba- stwierdził Marek ku niezadowoleniu narzeczonej. 

Julia tymczasem zajęła się sprzątaniem domu. Przy okazji dowiedziała się, że pokój nastolatka łatwy w sprzątaniu nie jest. Musiała również umyć dwa okna i zmyć podłogę. Później czekała ją wyprawa do sklepu z budżetem trzydziestu złotych i kupieniu produktów na kolację dla Cieplaków, jej samej i trójki sąsiadów. Było jej trudno, ale na zrobienie krokietów, sałatki z pomidorów, brokułu, papryki i jajek oraz na tosty dla Beatki starczyło.

Ostatni dzień zamiany Ula i Julii, Ula ponownie spędziła we firmie. Tego dnia miała, bowiem przejść metamorfozę oraz zmienić styl ubierania.  
-Zawsze zastanawiałam się, dlaczego wszyscy projektanci pomijają w swoich kolekcjach prostych ludzi i niemających kształtów modelek- mówiła, gdy stała na stołku, a Pshemko szukał dla niej sukienki. —Tych jest znacznie więcej.
-Ale trudniej się projektuje- odparł jej Marek.
-Nawet dla takiego mistrza, jak pan? - zapytała wprost projektanta, a który na pochwałę zareagował jak najbardziej zadowalającym uśmiechem.  
-Pozostają jeszcze koszty- dodał Marek. — Nasze ubrania są z najlepszych włoskich tkanin i Kowalską i tak nie byłoby stać kupić.
-W Polsce są równie dobre tkalnie i dobre gatunkowo materiały. Sama kupuję, to wiem. Pan panie Przemysławie chyba wie o tym?
-Nie będzie nic takiego szyć, bo my nie chałturzymy- odparła za Pshemka Paulina.
-Ale to, że czyjaś kolekcja trafia pod strzechy, do zwykłej Kowalskiej i jest na każdą kieszeń, musiałoby dać satysfakcje- mówiła z równą satysfakcją, bo z miny projektanta wyczytała, że zainteresował się tym co mówi, a mina Pauliny mówiła wręcz co innego. —Są artyści, co z niczego potrafią stworzyć dzieło, podziwiane przez wielu ludzi.
-Pod strzechy powiadasz- rzekł Pshemko, spoglądając na nią uważnie.
Pshemko ku niezadowoleniu Pauliny na argumenty Uli przystał i obiecał, że jesienna kolekcja będzie skierowana dla wszystkich. Było to o tyle dziwne, bo mistrz do tej pory nie pozwalał wtrącać się w swoją pracę. Tak jak to, że do nieznanych mu osób podchodził z dystansem, a Ula tymczasem po trzech dniach przypadła mu jak najbardziej do gustu. Podobnie był z Markiem, bo przez poprzedni wieczór mówił tylko o niej.
Trzy godziny później Ula pojawiła się na pożegnalnej kolacji. Dotarła również Julia, która ostatni dzień spędziła w ogródku i siała marchewkę oraz pietruszkę. Pojawienie się Urszuli Cieplak na wszystkich zrobiło ogromne wrażenie. Najbardziej jednak na Marku.



-Ula znalazła kilka oszczędności i zaproponowała Pshemkowi pomysł na nową kolekcję- rzekł, gdy obie panie poznały się już i przywitały.
-Słyszałam od Maćka, że skończyłaś studia z najlepszym wynikiem i wyróżnieniem- odparła Julia pełna podziwu nad jej obecnym wyglądem i zdolnościami. —W ogóle mówił o tobie w samych superlatywach.
-Maciuś lubi przesadzać- stwierdziła skromnie. —A jak było z moją rodziną?
-Powinnaś nauczyć brata większego utrzymywania porządku w pokoju i mieć więcej czasu tylko dla siebie. Dom, ogródek, zajazd, twoja firma i spotkania z przyjaciółmi to sporo. A z twoimi zdolnościami i znajomościami języków mogłabyś zrobić karierę w mieście.
-Ale lubię swoje życie i podoba mi się w Rysiowie.  Do Warszawy zaś daleko nie jest, to czasami wpadam.
-To zapraszamy Ula do nas, gdy będziesz we Warszawie- rzekł Marek ku niezadowoleniu Pauliny.
-Dzięki Marek. Chętnie wpadnę- odparła kurtuazyjnie.
Godzinę później limuzyna przyjechała po Ulę i czas było się pożegnać z nowymi znajomymi. Było jej trudno, bo polubiła Marka i Pshemka. I choć Marek zapraszał ją, to uznała to za zwykłą uprzejmość i przypuszczała, że się już nie zobaczą. Markowi i mistrzowi było również smutno, bo oboje czuli do niej sentyment.  Tylko Paulina była zadowolona z wyjazdu wieśniaczki. Zdecydowanie nie podobało się jej to, że Marek i Pshemko jedli jej z ręki. Tak jak i obecny wygląd, bo mina narzeczonego na jej widok dużo mówiła. Ula również żegnała damę bez żalu. Jak dla niej była zbyt wyniosła i zastanawiała się co Marek w niej widzi.
 
CDN we wrześniu.