sobota, 29 lutego 2020

Zamiana - zapowiedź.


Zapomniałam dopisać przy końcu, że w sobotę synek obchodzi roczek i szykuje się mała uroczystość w domu. Tym samym jest więcej pracy i przygotowań więc jeśli wpis nie ukaże się do piątku to dopiero po 8 marca. 

-Marek, ale co ja z tym wieśniakiem będę tu robił? -pytał Sebastian Olszański swojego kumpla w czasie spotkania w klubie.
-Taka jest reguła programu Saba -tłumaczył dwudziestosześcioletni Marek Dobrzański. —Dżentelmen wybiera przyjaciela, który ma się zająć wieśniakiem.
-To wybierz Aleksa albo Paulinę.
-Aleks ostatnio ma coś do mnie, a Paulina sam wiesz, jak jest nastawiona do mojego udziału w tym programie.
-Dziwisz się jej. Boi się, że ten wieśniak zniszczy jej to, co przez ostatnie pół roku tak skrupulatnie tworzyła w waszym domu.
-Czy wy musicie myśleć, że on do tej pory mieszkał w buszu? Może okazać się, że jest bardziej ucywilizowany, niż myślicie. A co do Pauli to żałuję, że zgodziłem się na wspólne zamieszkanie. Czuję, że zaczyna mnie osaczać i śledzić.
-Ja na twoim miejscu wycofałbym się z tego chorego związku, póki czas -przekonywał Olszański. —Już teraz nie da ci żyć po swojemu. 
-Tylko jak Seba? -pytał sceptycznie. Moi rodzice za nią stoją, jakbyś zapomniał. 


Kwadrans później barman podał im po kolejnym drinku, a dla Marka miał dodatkowo list.
                     Cześć Marek.
Gotowy na nowe wyzwania i pracę od świtu po późny wieczór?  Moje życie obecnie takie jest. A pierwsze zadanie dla ciebie to dojechanie do miejscowości Solniczki. Na zadanie masz 35zł.

Tymczasem dwieście kilometrów od Warszawy we wsi Solniczki w pobliżu Białegostoku w drodze powrotnej z pola do domu odbywała się podobno rozmowa.
-Czuję, że będzie ciężko z tym dżentelmenem -mówiła Ula do swojego przyjaciela. —Nie wie, co to znaczy harować w pocie czoła. Przynajmniej ty sobie odpoczniesz.
-Będę spał do dziesiątej i pił najlepsze trunki Ula. Nie te, co z knajpy Zdzicha.
-To uważaj, bo luksus do głowy ci uderzy.
W knajpie Wenecja, gdzie pracował wieczorami czekała na niego koperta.
                   Cześć Maciek
Przed tobą trzy szalone dni w moim życiu w Warszawie. Jutro popołudni przyjedzie po Ciebie kierowca i zawiezie do mojego domu. Co Cię czeka później, to dowiesz się na miejscu.

Następnego dnia od rana Marek pakował jedyną walizkę, jaką mógł zabrać ze sobą. Z Warszawy do Solniczek wyjechał o siedemnastej i na miejsce dotarł po ponad trzech godzinach podróży. Najpierw podróżował PKP a później kursem autobusowym. Na koniec czekał go dwukilometrowy spacer. Ze względu, że był początek lipca, to dotarł na miejsce, gdy było jeszcze całkiem jasno. W kuchni u Szymczyków czekały na niego trzy osoby. Z wieku wywnioskował, że to rodzice i siostra. Dziewczyna zrobiła na nim całkiem dobre wrażenie. Pięknością nie była, ale zauważył jej piękne oczy i uroczy uśmiech. Z wyglądu dawał jej dwadzieścia lat. 


Ula na Marka również spoglądała i wyrobiła swoje zdanie. Piękny był jak z reklamy, ale za delikatny jak na wieś. Wydawał się jej również znajomy.


-Dzień dobry -przywitał się, wyciągając rękę do kobiety w średnim wieku. —Marek Dobrzański.
-Maria Szymczyk mama Maćka. Zygmuś mój mąż i ojciec Maćka. A to jest Ula Cieplak przyjaciółka syna. Mieszka tu po sąsiedzku.
-Witam -odparł, witając się z panem Szymczykiem i z Ulą.  —Myślałem, że jesteś siostrą Maćka.
-To, że nie jestem to dobrze czy źle? Pytam, bo mam zajmować się tobą.
-Ty? Myślałem, że jakiś facet.
-Masz z tym problem?
-Nie skąd.
 Po przywitaniu się zaprosili Marka do kuchni na kolację. Na stole królował pomidor, bo był zarówno pokrojony, w całości, jak i w sałatce. Do tego jakaś zapiekanka i krokiety.  Kiedy rodzice Maćka krzątali się przy nakrywaniu stołu, to on zajął się rozmową z Ulą.
-Co porabia Maciek na co dzień?  -zapytał, siadając na wskazane miejsce.
-Studiuje ekonomię w Białymstoku, a teraz korzysta z wakacji i zarabia na przeniesienie się do Warszawy na dalsze studia -odparła Ula.
- Ja rok temu skończyłem reklamę i marketing i pracuję teraz w rodzinnej firmie.
- To masz szczęście Marek -odparła krótko.
Przy kolacji Marek dowiedział się, że nazajutrz będzie musiał wstać wcześnie, bo już o piątej. Całej reszty miał dowiedzieć się nazajutrz świtem. O dziesiątej poszedł już spać do pokoju Maćka. Sam pokój był schludny i skromnie urządzony. Stał tak półko -tapczan, biurko z nie najnowszym komputerem i regał z książkami. Z tytułów wywnioskował, że Maciek lubi kryminały. Było sporo i o ekonomii. Leżąc, pomyślał sobie, że źle nie trafił, bo miał ciepłą bieżącą wodę, pachnącą pościel, dobre jedzenie i miłą towarzyszkę.
Kiedy następnego dnia o piątej zadzwonił jego budzik, to już tak przyjemnie mu nie było.  Zanim poszedł do łazienki, to przeczytał pozostawiony na stoliku list z zadaniami na cały dzień.
Cześć. Na rozgrzewkę czeka cię pięć godzin na polu truskawkowym. Pojedziesz tam razem z Ulą. Po pracy chwila wytchnienia. Po obiedzie pomożesz mojej mamie w zakupie tapet. Wieczorem około ósmej staniesz za barem w Wersalu.
Kiedy już umył się i ubrał, to zszedł na dół do kuchni. Jeszcze na górze czuł zapach świeżo zaparzonej kawy i przypuszczał, że któryś z rodziców Maćka wstał. Tymczasem w kuchni zastał Ulę.
-Cześć. Kawy? -zapytała.
-Z chęcią. Czarną z łyżeczką cukru. Daleko jest na to pole truskawek?
-Z pięć kilometrów. Ale spokojnie Marek, pojedziemy samochodem Maćka.
Samochód Maćka okazał się starym modelem VOLVO i Marek z dużą obawą zasiadł za kierownicą. Jego Lexus naszpikowany był elektroniką, a tu wszystko było po staremu. Na pole dojechali dość szybko i bez zbędnej zwłoki rozpoczęli zbieranie truskawek. Przez pierwsze półgodziny dotrzymywał tempa Uli, ale z każdą kolejną upływającą godziną odczuwał bóle w plecach. Zaczął rozumieć również sens zamiany z Maćkiem.  On niedawno skończył reklamę i marketing i w czasie studiów nie musiał martwić się o pieniądze, bo miał je od rodziców. Maciek tymczasem należał do tej grupy młodych ludzi, którzy na swoje utrzymanie musieli sami zarobić. Po ósmej była przerwa śniadaniowa i chwila na wyprostowanie pleców.  Ula dla odmiany na zmęczoną nie wyglądała.


-Tak na marginesie Ula to, ile zarobię przez te pięć godzin?
-Siedemdziesiąt pięć złotych. Kanapkę?
-Z chęcią. Truskawkami się nie najadłem. Innej pracy z Maćkiem nie możecie sobie znaleźć? Lepiej płatnej i nie w upale?
-Niby gdzie? Tu tylko truskawki można zbierać albo jagody. A w przypadku Maćka i moim każdy grosz się liczy. Rodzice na studia nam nie dadzą, a nawet dzienne, choć bezpłatne, to coś zawsze kosztują i mogą niejednego przyprawić o ból głowy.
-To było głupie pytanie Ula. A ty już studiujesz czy planujesz dopiero?
-Studiuję to samo co Maciek, tylko że na SGH.
-Naprawdę? -zapytał z ożywieniem. —Kończyłem tę uczelnie. To znaczy, że znasz Warszawę?
-Nie bardzo. Pierwszy rok najtrudniejszy i nikogo nie znałam w Warszawie na tyle dobrze, aby wychodzić. Jeździłam jeszcze na weekendy do domu.  Teraz jak Maciek będzie studiować ze mną, to zamierzam wszystko nadrobić.
-Służę swoją pomocą Ula.  Znam Warszawę od podszewki. Chyba że wolelibyście być sami.
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi.
-Czy on jest…
-Nie. Jeśli nawet byłby, to miałbyś z tym problem? -pytała sugestywnie.
-Nie skąd. Nasz projektant jest gejem. To znaczy chyba. Nigdy nie był widziany ani z kobietą, ani chłopakiem.
-Projektant, czyli jak rozumiem ta firma rodzinna to coś związane z modą?
-Dokładnie tak. FEBO & DOBRZAŃSKI.
-To teraz już wiem skąd cię kojarzę. Czytałam ostatnio o tobie i tej piosenkarce Mirabella.   Było jeszcze coś właśnie o Paulinie Febo. To twoja dziewczyna jak dobrze pamiętam i przyłapała cię z tą piosenkarką.
-Niestety Ula.  Nawet w takiej Warszawie nie da się nic ukryć.
Po przerwie było coraz gorzej, bo słońce było coraz wyżej i temperatura wzrastała. Kiedy Ula ogłosiła, że koniec pracy i wracają do domu, to się ucieszył. Nawet powrót samochodem Maćka tej radości nie zmąciła. Przez kolejną godzinę mógł odpoczywać i z przyjemnością położył się w pokoju Maćka. Nie przeszkadzało mu nawet to, że tapczan był wąski jednoosobowy, a nie jego dużym łóżkiem w jego sypialni i Pauliny. Po półtorej godzinie, a nie po planowanej godzinie zwabiony zapachami zszedł na dół do kuchni. Obiad jak okazało się przygotowała mu Ula.
-A ty masz czas, żeby cały dzień tutaj przebywać? -zapytał, siadając przy stole, na którym stały talerzyki z surówkami, półmisek z kotletami schabowymi i kompot w dzbanku z przezroczystego szkła.  —Nie masz rodziny?
-Mieszkam po drugiej stronie ulicy i byłam w domu, kiedy spałeś.
-Nie spałem. Tylko leżałem.
-Spałeś. Byłam niedawno w pokoju Maćka i spałeś jak aniołek. Ile ziemniaków ci nałożyć?
-Ze trzy. Może przez chwilę mi się zdrzemnęło Ula. Ty nie musisz odpocząć?
-Już się przyzwyczaiłam.  A obiad wyjątkowo ja musiałam dzisiaj ugotować. Pani Marysia później wróci z pracy. Częstuj się -dodała, podsuwając mu półmisek z apetycznie pachnącymi kotletami.
Jeszcze na początku ich obiadu do domu wróciła matka Maćka, a Ula jak tylko zjadła, to poszła do siebie. Marek miał nadzieję, że jeszcze wróci i może pojedzie z nimi na zakup tapet, ale do końca dnia się nie pojawiła. Droga do Centrum Handlowego daleka nie była, bo mieściło się na obrzeżach Białegostoku od strony Solniczek i na jego szczęście przejeżdżać samochodem Maćka przez centrum miasta nie musiał. Z zakupami uwinęli się w dwie godziny, a po kolacji poszedł do Wersalu na dalszy ciąg zadania na dziś. Tak czekała na niego kolejna ciężka praca. Stanie i użeranie się z podchmielonymi klientami do łatwych zadań nie należało. Do domu Szymczyków wrócił z pięćdziesięcioma złotymi. Przed północą zaś, położył się spać i od razu zasnął kamiennym snem.
Następnego dnia mógł pospać dłużej, bo do siódmej. Po przebudzeniu przeczytał list i zadania na dziś. Źle to nie wyglądało, bo rano miał odmalować sufit i tapetować altanę Szymczyków, a popołudniem razem z Ulą zająć się wirtualną firmą Maćka.  W tym pierwszym zadaniu miał pomóc mu Józef Cieplak ojciec Uli, który pojawił się u nich tuż po ósmej. Ta praca zdecydowanie bardziej podobała się mu niż wczorajsza. Józef mówił mu co i jak ma robić, a on tylko stosował się do poleceń i przed obiadem pracę mieli skończoną. Od Cieplaka dowiedział się również, że Ula poza chodzeniem do dorywczej pracy i studiami zajmuje się domem i młodszym rodzeństwem.   Ona sama pojawiła się popołudniem i razem zajęli się firmą Maćka.
-Maciek ma firmę zajmującą się głównie nieruchomościami, ale można kupić tutaj wyposażenia wnętrz, dzieła sztuki, biżuterię.  Twoim zadaniem jest sprzedać nierentowną aptekę i kupić za to sklep na kwiaciarnię. Najlepiej na tej ulicy oznaczonej numerem jedenaście. Maciek ma tam już kilka lokali.
-To coś jak stary dobry Monopol Ula -odparł, zabierając się do pracy.
-Dokładnie.
Ze sprzedażą poszło mu całkiem łatwo, ale kupić było znacznie trudniej, bo inni gracze proponowali mu zawyżone ceny albo lokale do remontu. Sam może by coś kupił, ale Ula, która siedziała tuż obok, odradzała mu. Po godzinie gry był już tak zaangażowany, że założył swoje konto i kupił pierwszą nieruchomość.
Spać się kładł w dobrym humorze i z poczuciem, że swoje zadania wypełnił sumiennie. Kiedy już zasypiał, to w myślach przewijały się mu sceny spędzone z Ulą. Jej spontaniczność i roześmiana twarz, gdy siedzieli obok siebie i pilnowali interesów Maćka. Porównał ją nawet do Pauliny, która daleka była od takiego zachowania. 


Ostatni dzień zamiany dobrze się nie zaczął, bo miał pojechać taczką do pobliskiego sąsiada po obornik i przywieźć po taczce do ogródka Cieplaków i Szymczyków. Zapach na początku odrzucał go, ale dał radę wykonać zadanie. Popołudnie natomiast było przyjemniejsze, bo za zarobione pieniądze przy zbiorze truskawek i w Wersalu miał zrobić zakupy na pożegnalną kolację dla Szymczyków i Cieplaków oraz opowiedzieć wszystkim, czym zajmuje się na co dzień. Gotować trochę umiał, więc poradził sobie ze zadaniem dobrze. Najpierw pojechał do Centrum Handlowego po potrzebne mu produkty, a później w samotności w kuchni pani Marysi zajął się przygotowywaniem dań. W menu były krewetki i pierś z kurczaka w cieście piwnym, pieczone bataty i wino. Krewetek z obawy, że mogą im nie smakować i ze względu na koszty przygotował mniej. Co się kryje w cieście zaś zdradził dopiero, kiedy wszystko było już gotowe. Obawy co do krewetek okazały się bezpodstawne, bo smakowały im i jak dowiedział się Szymczykowie chcieli już dawno spróbować, ale ze względu na cenę nigdy nie kupili. Przy stole opowiedział im historię firmy i pokazał zdjęcia. Po kolacji pomógł jeszcze posprzątać i przyszedł czas na pożegnanie.
-Miło było mi was wszystkich poznać -rzekł ogólnikowo, aby nie wyróżniać Uli. —Były to trzy niezapomniane dni dla mnie. Wiem też, jak trudne jest życie przeciętnego studenta. 
-Ja mogę tylko powiedzieć, że sprawdziłeś się dobrze -odparła Szymczykowa. —Obciachu nie ma, jak to wy młodzi mówicie.
-To dobrze. Mój przyjaciel twierdził, że rady nie dam. Z tobą Ula mam nadzieję spotkać się, jak wrócisz na studia.
-Pamiętam. Obiecałeś pokazać nam Warszawę.
-I zdania nie zmieniłem Ula.

Maćkowi tymczasem podróż do Warszawy minęła w wygodnym samochodzie. Z Solniczek wyjechał mniej więcej o tej samej porze, co Marek, ale na miejscu był wcześniej. Po dojechaniu do Warszawy i pod dom Marka kierowca wyciągnął jego bagaż i zaniósł do środka. Tam czekał na niego Sebastian. 
-Cześć -przywitał się tymczasowy gospodarz domu. —Maciek Szymczyk.
-Sebastian Olszański, przyjaciel Marka. Będę towarzyszył ci przez najbliższe trzy dni. Na razie zapraszam do salonu.  
-Ładna chata -dodał, rozglądając się po pokoju.
-Zasługa dziewczyny Marka. Mieszkają razem od czterech miesięcy. A ty sam mieszkasz czy z kimś.
-Na razie z rodzicami, ale od października przenoszę się do Warszawy. Udało mi się przenieś z szkoły Ekonomicznej w Białymstoku na SGH.
-SGH -odparł ni to z respektem, ni ze zdziwieniem. —Nieźle.


Dalsza rozmowa z Maćkiem do trudnych dla Sebastiana nie należała, bo Szymczyk znał się na wielu sprawach. Nie wyglądał też na typowego wieśniaka i wyjście z nim, nie rysowało się już w czarnych kolorach. Po odejściu Olszańskiego Maciek mógł rozejrzeć się po pozostałych pokojach. Wszystko było urządzone z klasą, a sprzęty były najwyższej klasy. Kiedy wszystko już obejrzał, to zafundował sobie kąpiel w jacuzzi i położył się spać. Przyzwyczajony do szybkiego wstawania obudził się przed piątą. Wstawać jeszcze nie musiał, ale wstał i przeczytał pozostawiony list.
Maciek. Na dobry początek dnia i na rozruszanie kości zapraszam na jogging w towarzystwie mojego przyjaciela Sebastiana. Później wizyta w firmie i obiad. Wieczorem relaks klubowy.
Jogging, choć wydawał się mu łatwym zadaniem, to okazał się dla niego katorgą, bo brakowało mu formy takiej, jaką prezentował Olszański. Pobyt w firmie do przyjemnych również nie należał, bo Paulina przy poznaniu rzuciła do Sebastiana po angielsku uszczypliwą uwagę na temat jego spracowanych dłoni. Zanim Olszański zareagował, to Maciek odpowiedział jej ciętą ripostą. Dalsza wizyta w firmie przebiegała już bez zakłóceń. Przy okazji poznania mistrza dowiedział się o kłopotach magazynów, w których zalegają stare kolekcje. Wizytę w klubie uważałby zaś za nie najgorszą, gdyby nie to, że ciągle podchodziły do ich stolika jakieś dziewczyny i pytały się o Marka.  Następnego dnia miał dla mistrza pomysł na sprzedaż starych kolekcji zalegających w magazynach. Na początku projektant podchodził do pomysłu wystawiania ich na Allegro sceptycznie, ale argumenty Maćka zaczęły go przekonywać. Popołudnie natomiast spędził z tysiącem złotych na zakupach. W ostatnim dniu poszedł z Sebastianem na shuasha, a na koniec wizyty w Warszawie czekała go przemiana i spotkanie z Markiem. Marek najpierw obejrzał zdjęcie Maćka, aby mógł porównać jego zmianę.


-Cześć Maciek -zagadnął z uznaniem na przemianę Maćka. —Miło jest poznać cię osobiście. Jak było ci w moim życiu?
-Cześć. W pracy poradziłbym sobie, ale ze sportem gorzej. Nauczony jestem do innego rodzaju wysiłku. Masz jeszcze niezłą chatę. A jak było w Solniczkach?
-Masz sympatycznych rodziców, miłą przyjaciółkę i sporo pracy. Zwłaszcza za te truskawki podziwiam cię. Ja po jednym dniu miałem dość. Odnowiłem jeszcze waszą altanę.
-Ja zająłem się waszymi magazynami. Pan Przemysław dobrze przyjął mój pomysł na sprzedaż starych kolekcji.
-Skoro tak mówił, to znaczy, że cię zaakceptował, a nie wielu ma to szczęście. Obiecałem Uli, że jak w październiku przyjedziecie na studia, to zajmę się wami i oprowadzę po mieście.
-Miło z twojej strony Marek.
-To do miłego zobaczenia Maciek -odparł, wyciągając dłoń na pożegnanie.
-Do miłego -odparł, uściskają rękę Marka.

To po Hańbie

piątek, 21 lutego 2020

Hańba cz. 9

 W czasie, kiedy Marek zajmował się śledzeniem Sosnowskiego, Ula zastanawiała się nad swoim życiem i związkiem z Markiem. Jednego była pewna, że to interesujący mężczyzna. Zarówno ze strony urody, jak i inteligencji. Po odwiedzinach Jadzi z Mareczkiem doszły jeszcze inne walory. Marek okazał się być opiekuńczy i odpowiedzialny, gdy zajmował się chrześniakiem. Było jednak w nim coś, co ją niepokoiło. On był wysoko urodzony, a ona była jedynie szlachcianką i dziwiła się, że nie szuka sobie żony z wyższych sfer. Sama nawet nazywała siebie córką młynarza i piekarza. Była jeszcze kwestia co powiedzą inni. Zwłaszcza rodzina Marka i jego znajomi. Już teraz, choć nic ich tak naprawdę nie łączyło, słyszała plotki, że złapała jedną z najlepszych partii Warszawy. O rodzicach Marka mówiono wiele dobrego, ale tego, jak zareagują na matrymonialne plany syna, to trudno było jej wywnioskować. Nie wiedziała, tylko że Marek już powiedział rodzicom o niej i że są ciekawi jej poznania. Po środowych odwiedzinach Jadzi u Cieplaków Marek opowiedział im o całej wizycie i ponownie zaprosili do siebie Ulę. Najbardziej jednak Ula obawiała się jego reputacji i tego, że po ewentualnym ślubie się nie zmieni i dalej będzie szukał przygód u wdów czy mężatek ze sporo starszymi małżonkami. Ze swoimi obawami podzieliła się w czasie spotkania z przyjaciółkami.



-Muszę coś wam powiedzieć  -rzekła we wtorkowe popołudnie w czasie pobytu u Kubasińskich. —Marek spytał mnie, czy ma u mnie szansę.
-W końcu -wtrąciła Wioletta. —Sebastian mówił, że nigdy mu na żadnej dziewczynie tak nie zależało. 
 -Tylko że powiedziałam mu, że się zastanowię.
-Co mu powiedziałaś Ulka -wydukała Wiola.
-Że się zastanowię. Same wiecie, co o nim mówią.
-Gdyby ludzie słuchali wszystkiego, co inni mówią, to na świecie żyliby same zwaśnione osoby -stwierdziła Febo.  — Zwłaszcza jak chodzi o sprawy mariażu, to ludzie zdolni są do najgorszego. A Marek zdążył udowodnić ci, że mu zależy
-Paulina dobrze mówi -odparła Wiola. —No i ty zasłużyłaś na szczęście. 
-Zawsze możesz dać mu czas na sprawdzenie go -zasugerowała Febo.
-Dokładnie. Sprawdzisz, czy gra warta zmierzchu.  
Czyli mam dać mu szansę dziewczyny?
-Jak najbardziej -odparły obie.

W czwartkowe popołudnie Marek ponownie pojawił się u Cieplaków. Przyjechał niezapowiedziany i zaprosił Ulę na spacer.
-Co sprowadza cię do mnie Marek? Umówieni nie byliśmy.
-Czyli muszę się zapowiadać?
-Tak wypada. Mogłeś zastać mnie w papilotach, wytartym fartuchu i sabotach.
-Miałbym przynajmniej namiastkę tego, jak wyglądałabyś ewentualnie za parę lat albo rano po przebudzeniu.
-Ja chętnie obejrzałabym portret twoich przodków i zobaczyła, jak możesz wyglądać po pięćdziesiątce. 
-Mogę ci załatwić to od ręki Ula.  Masz zaproszenie na podwieczorek od rodziców i będziesz mogła przy okazji obejrzeć portret dziadka.
-Prawdę mówisz? Chcą mnie poznać?
-Absolutną prawdę. Opowiedziałem im o tobie i chcą cię poznać. Najlepiej po niedzieli. Do ciebie należy decyzja, kiedy przyjedziesz.
-Szybko. To ich pomysł czy twój?
-Ich. Rodzice są postępowi Ula. To przyjmujesz zaproszenie?
-Tak. Ale może zechcieliby przyjechać najpierw tutaj na odpust. Pani Ala nie widziała twojej matki praktycznie od czasu, jak skończyły szkołę i chętnie spotkałaby się z nią. Serdecznie zapraszam.
-Rodzice na pewno skorzystają. Tak w tajemnicy, to chcieli się wprosić na niedzielę. I dziękuję.  A Jadzie jeszcze raz kazała podziękować wam za gościnę. Polubiła cię.
-A ja ją. To niesprawiedliwe, że została dwa razy przez los skrzywdzona. Raz, że jest niema, a drugi przez Sosnowskiego.
-Właśnie Ula. Wczoraj nic nie mówiłem, ale sprawdziłem go i jego etui na zapałki, którego nie miał.
-Czyli to on?
-Na to wygląda Ula.
-Tylko jak mu udowodnić podpalenie.
 - Mam pomysł na zdemaskowanie go. Wysłałem mu list i napisałem, że wiem, że to on i że jeśli nie chce, żeby dowiedziała się o tym władza, to ma się spotkać ze mną i naszykować sto rubli.
-Myślisz, że haczyk połknie.
-Nie myślę, tylko wiem Ula. Poza tym moi koledzy mają go na oku, więc kontroluję, co robi.
-Może pominąłeś się z powołaniem i powinieneś zostać drugim Sherlockiem Holmesem, a nie zajmować się sprawami tkalni.
-Rola Casanovy bardziej by mi odpowiadała. Ale nie mówmy o nim. Przyjechałem tu do ciebie, a nie dla niego. Myślałaś o naszej ostatniej rozmowie?
-Myślałam i możemy dać sobie szansę, ale pod jednym warunkiem. Będę traktowana jako istota myślącą i mającą własne zdanie.
-Myślałem, że do tej pory już tak było Ula. Zawsze ceniłem twoją elokwencję i wiedzę.
-Z mężczyznami różnie bywa -odparła wymownie.
-Nie jestem drugim Sosnowskim.  Umiem uszanować kobietę.
-I tak powinno pozostać.
- Obiecuję. Bałem się, że zażądasz krokodyla.
-Wolałabym hawańczyka Marek.
-Pieska zamiast klejnotów? Ciekawe? Jak na kobietę masz nie za duże wymagania. 



Tymczasem w Warszawie Piotr bawił na przyjęciu u jednego z przełożonych. Jego tropem podążyli koledzy Marka Antek i Szczepan. Na samo przyjęcie niedane im było dostać się, ale do kuchni i pieca już tak. Ostatnio psuł się i mieli zlecenie na naprawę. Dzisiaj przyszli tylko obejrzeć, ale przy okazji udało się im trochę pokręcić po pokojach.  Już następnego dnia rano mieli dla Marka nowe ustalenia.
-Ten pistolet był dla jego szefa Marek. Dostaliśmy się do jego domu pod pretekstem naprawy pieca i przy okazji udało się podejrzeć, jak dawał w prezencie urodzinowym.
-Z jednej strony dobrze, że na mnie się nie szykuje, a z drugiej źle, bo nie wiem, co knuje a tego, że knuje, jestem pewien. Dzisiaj koniecznie pilnujcie go. Trochę go sprowokowałem, więc może się zdemaskuje.

W godzinę później Sosnowski otwierał list. 
Wiemy, że byłeś na miejscu pożaru u Cieplaków. Zapłać 100 rubli, a nikt się nie dowie, że to ty podpaliłeś magazyn ze zbożem i mąką.  Czekamy w poniedziałek o 20 w Parku Miejskim. Bądź sam.  
List wprawił go w zdenerwowanie. Z góry założył również, że za szantażem stoi Bartek Dąbrowski, bo tylko z nim widział się przed pożarem i przypomniał sobie, że częstował go papierosem i mógł zobaczyć jego etui na zapałki, które zgubił na miejscu pożaru. Na razie Dąbrowski był mu potrzebny na odpuście, ale później nie zamierzał cackać się z nim.
Po pracy poszedł na rynek, gdzie można było znaleźć chętnych zarówno do uczciwej pracy oraz takich na szybki nieuczciwy zarobek. Antek i Szczepan przytajeni usłyszeli sporo z rozmowy i wieczorem, kiedy już odprowadzili Sosnowskiego do domu, to zameldowali się u Marka.
-Spotkał się z dwoma podejrzanymi typkami Marek i mówił coś o wyjeździe do Rysiowa i jakimś Bartku -zrelacjonował Szczepan.  
-W niedziele jest tam odpust i chyba coś szykuje z nimi i z Dąbrowskim -wyjaśnił im swoje domysły. —Sam nie upilnuje Sosnowskiego w Rysiowie. Macie czas i ochotę pojechać na odpust i zabawę?
-Czego nie robi się dla przyjaciół z dzieciństwa -odparł Antek.

Spotkanie z Dobrzańskimi i odpust wiązała się z dylematem Uli, w co się ubrać.  Dlatego w sobotę w towarzystwie swoich koleżanek przeglądała zawartość swojej szafy.



-Dawno na nic i dla nikogo się tak nie stroiłaś -zagadnęła Paulina.
-Pierwsze wrażenie najważniejsze -odparła, przykładając do siebie kolejne sukienki.
-A swoją drogą Ula, skoro miesiąc po poznaniu Marka masz poznać jego rodziców, to znaczy, że traktuje cię poważnie -dodała Wiola.
-A i to , że jego rodzice Ula, chcą cię poznać -dorzuciła Febo. 
-Ja rodziców Sebastiana poznałam po pół roku Ula.
-Albo chcą dać mi do zrozumienia, że nie jestem dla ich syna.
-Przecież jesteś ładna, miła, inteligentna. Czego mogą więcej chcieć? -pytała Febo.
-Lepiej urodzonej. On hrabia, a ja szlachcianka. To trochę mezalians.
-Oni już dawno przestali z tytułem się obchodzić -oznajmiła Wioletta. —A ty mądrzejsza jesteś i lepiej wychowana nie od jednej panny z dobrego domu. Taka Marianna Wolska. Chodzi wyniośle, a smoła wychodzi jej z butów.
-Czyli myślicie, że nie powinnam się niczego obawiać.
-Dokładnie -przytaknęły obie. 


Niedziela i dzień odpustu w Rysiowie w końcu nadeszła.  Marek wraz z rodzicami, Jadzią i Mareczkiem przyjechał tuż przed sumą.


Kiedy stangret zatrzymał bryczkę, zgrabnie zeskoczył z niej i pomógł panią zejść. Później podszedł w stronę Uli, Wioletty oraz Pauliny i przywitał się z nimi. Dobrzańska w tym czasie witała się z Alą i ukradkiem patrzyła w stronę, gdzie idzie jej syn. Po szybkiej analizie spośród wyniosłej brunetki, frywolnej blondynki i trzeciej dziewczyny również blondynki, ale wyglądającej sympatycznie ta ostatnia spodobała się jej szczególnie. Kiedy syn w pierwszej kolejności z nią się przywitał, to uśmiechnęła się z zadowoleniem.
-Witaj Ula. Wyglądasz pięknie -rzekł na jej widok. —Mamie się spodoba. Nie lubi tych wysztafirowanych panien. Uważa, że dekolty i gołe ramiona godzi się dopiero mężatkom. Nie ujmując nic tobie Wioletta -dodał, słysząc kaszlącą Wiolettę i dając do zrozumienia, że palnął gafę.
-A tobie co się podoba Marek -zapytała podchwytliwie Ula?
-Ja nie patrzę na strój tylko na wnętrze Ula -odparł dyplomatycznie. —Mogę służyć ci ramieniem. Przedstawię cię rodzicom, a później pójdziemy na mszę.
Obawy Uli o niezaakceptowaniu jej przez rodziców Marka były bezpodstawne, bo już przy przywitaniu wyczuła życzliwość ze strony Heleny i Krzysztofa. 
-Cieszymy się, że możemy w końcu poznać cię drogie dziecko -mówiła  Helena. — Marek tyle opowiadał nam o tobie. I dziękujemy za zaproszenie na odpust.
-A ja dziękuję za zaproszenie do państwa. Dla mnie to zaszczyt.
-Jak dla nas. Jesteś pierwszą dziewczyną, którą nasz syn zdecydował się przedstawić rodzicom -oznajmił Krzysztof. —Widać, że mu zależy i jest szczęśliwy. Poza tym zmienił się na lepsze.
-Już same oczy Marka błyszczą szczęściem -dodała Helena. —A szczęście jedynaka dla matki jest najważniejsze. Dlatego nigdy nie narzucaliśmy mu żony. Nie chcieliśmy, aby przez nasze naciski był przez resztę życia unieszczęśliwiony.
-Mamo nie czas na takie rozmowy -wtrącił sam zainteresowany. —Za chwilę rozpocznie się msza.
Na dłuższą rozmowę nie było jednak czasu i dopiero w czasie obiadu w dworku Ali mogli porozmawiać dłużej. Po obiedzie oboje Dobrzańscy mogli z czystym sumieniem przyznać, że ich syn nie przesadzał mówiąc, że jego wybranka jest miłą, inteligentną i wrażliwą dziewczyną.



Popołudniem społeczność Rysiowa porozkładała koce na jednej z łąk i rozpoczęła się zabawa. Dzieci biegały za piłką, zajadały się słodkimi bułeczkami i rogalikami z piekarni Cieplaka, piły lemoniadę i jadły lody. Dorośli woleli coś bardziej konkretnego i raczyli się podpiwkiem oraz pieczoną kiełbasą. Do tańca przygrywała kapela, a dla dzieci zorganizowano konkursy z nagrodami. Ula z Markiem nie zważając na zawistne spojrzenia, bawili się również. Tańczyli, brali udział w zabawach dla dorosłych, spacerowali. Ich zażyłość zauważył i Sosnowski, który na zabawie pojawił się późnym popołudniem wraz z Eleonorą Wiśniewską i dwoma zbirami poznanymi dwa dni wcześniej. Bawić się nie zamierzał tylko zemścić na Dąbrowskim i skompromitować Marka w oczach Uli. Plan był prosty, bo gdy zacznie się ściemniać, Dąbrowski miał spróbować do szklaneczki Marka z jakimś trunkiem dorzucić odpowiednie środki odurzające.  Po nich Marek miał przestać panować nad swoim ciałem i umysłem. Sosnowski liczył, że może uda się mu rzucić Marka w ramiona Eleonory i postarać się, żeby Ula to zobaczy.
Z Bartkiem umówiony był na dwudziestą pierwszą, ale zamierzał spotkać się z nim prędzej i omówił, co ma zrobić. Nie mógł jednak nigdzie znaleźć go, a od jego kolegów dowiedział się, że od środy nie ma go  we wsi i zrezygnował z pracy. Jego nieobecność jeszcze bardziej przekonała Sosnowskiego, że on stoi za anonimem i że woli więcej zarobić na szantażu niż teraz na pomocy. On tymczasem postanowił zniknąć na jakiś czas z obawy, że jak wejdzie w jakiekolwiek kontakty czy interesy z Sosnowskim, będzie miał później problemy. Sosnowski próbował znaleźć również innych chętnych na szybki zarobek, ale nie udało się mu.  
Ula i Marek nie przewidując, że grozi im niebezpieczeństwo, bawili się beztrosko w towarzystwie swoich krewnych oraz rodziny Febo i Kubasińskich. Ich roześmiane twarze uwadze Sosnowskiego nie uszły i były gorzką pigułką do przełknięcia. Marek oprócz zajmowania się Ulą razem z kolegami, miał na oku Sosnowskiego. Nic jednak w rozmowie z miejscowymi chłopami i robotnikami podejrzanego nie widzieli.  W czasie krótkiej przerwy od muzyki i tańca Marek natknął się na Sosnowskiego.
-Co tu robisz? Nie mów, tylko że polubiłeś takie wiejskie zabawy? -pytał Marek.
-Zabawa jest dla wszystkich.  Jestem z Eleonorą.
-Wiem -odparł spokojnie. —Nie wiem, po co ją przywiozłeś i mówisz mi o tym? Jeśli myślisz, że w jakiś sposób będę zazdrosny, to się mylisz. Mam Ulę. Twoją Ulę. Eleonorę możesz sobie brać.
-Twoją Ulę. Ciekawe. Może zainteresowałeś się nią, bo miała być moją żoną.
-Zainteresowałem się nią, bo jest mądrą, ładną i interesującą dziewczyną. Do tego dobrą, miłą, rodzinną i idealne nadaje się na żonę i matkę. A to, że miała być twoją żoną to tylko mały bonus.
-Czyli miałem rację. Zrobisz wszystko, żeby odegrać się na mnie.
-Wygrywanie jest przyjemnością, ale nie chodzi mi o to.  Może dziwnie to zabrzmi, ale jestem ci wdzięczny, bo poniekąd przez ciebie poznałem Ulę. Po raz pierwszy poważnie myślę o ożenku. Teraz wybacz, ale Ula czeka na mnie -dodał, zostawiając go bez odpowiedzi.
Słowa Marka jeszcze bardziej go rozwścieczyły. Tak jak czuły gest Uli, gdy Marek usiadł obok niej. W krótkich paru sekundach wezbrała się w nim chęć pokazania Markowi, że Ula taka cnotliwa nie jest. Eleonora, która chwilę po odejściu Marka pojawiła się obok Sosnowskiego, zadowolona z pobytu na zabawie również nie była, bo Marek nie raczył nawet spojrzeć na nią, tylko zajmował się Ulą. 
 
CDN PO ZAPOWIEDZI ZAMIANA

sobota, 8 lutego 2020

Hańba cz. 8



 Kolejnego dnia już przy świetle dziennym ludzie przychodzili i oglądali zgliszcza magazynu i zastanawiali się nad przyczyną pożaru. Do pracy przystąpili i policjanci z ekspertem ze straży. Nic jednak konkretnego stwierdzić nie mogli, a Cieplakowi nie pozostało nic innego jak liczyć straty.
-Dobrze, że miałem wykupioną socjetę (Towarzystwo Ogniowe, czyli ubezpieczenie) -mówił przy śniadaniu do dzieci. —Zysku nie będę miał, ale ludziom za ziarno zapłacę.
-I że młyn nie poszedł z dymem tato -odparł ospale Jasiek.
-Poradzimy sobie -pocieszała i Ula. —Niedługo żniwa. Poza tym masz chyba w banku jeszcze coś odłożone. Rozrzutnie nie żyjemy.
-Właśnie kupiłem maszynę do młyna. I muszę odbudować magazyn, zapłacić robotnikom. Nie wiem, jak przez najbliższe miesiące będziemy rozporządzać pieniędzmi.
-Możesz o kredyt się postarać.
-Od tego wolę daleko się trzymać córciu.  Nikt dobrze na tym nie wyszedł.
-Jeśli trzeba, to zrezygnuję z posagu tato.
-Na to też nie mogę pozwolić. Wieczorem usiądziemy i policzymy. Teraz czas do kościoła iść.
Przez całą niedzielę, jak to bywa w nieszczęściach, mieszkańcy Rysiowa okazywali swoją solidarność z Cieplakami. Ci najbogatsi, czyli państwo Febo i Kubasińscy zaproponowali swoją pomoc finansową, a inni zgłosili chęć pomocy w odbudowie. Nauczyciel zaś, który tuż za płotem młyna posiadał nieużywaną stodołę, zgodził się nieodpłatnie wydzierżawić im pomieszczenie na tymczasowy magazyn.  Nawet Uli w rozmowie z koleżanki od tematu nie udało się uciec.


-I pomyśleć, że jeszcze wczoraj przed pożarem wspominałyśmy czasy, że jako piętnastolatki uczyłyśmy się tam tańczyć -rzekła Wioletta.
-W ogóle najlepsze nasze zabawy tam się odbywały -zaczęła wspominać Paulina. —Siano tak ładnie pachniało i tyle było miejsca. Kiedy twój ojciec postanowił zrobić tam magazyn i musiałyśmy przenieść się do ciasnej komórki, to nie było już to samo.
- A pamiętacie nasze wróżby? -wtrąciła Wiola. —Układanie butów i lanie wosku. Ty wygrałaś Ula i od tego czasu zaczęłaś wypatrywać kandydata na męża.
-Tylko że z lania wosku wyszedł mi habit.
-U mnie wyszła mapa Ameryki i wyobrażałam siebie jako misjonarkę, a nic z tego nie wyszło -dodała Wioletta.
-Ty Wiola to marzyłaś o księciu o smagłej cerze, ciemnych włosach i przenikliwym spojrzeniu -wytknęła Febo.
- Wszystkie marzyłyśmy o księciu, który ratuje nas z pożaru, od utonięcia albo narwanego konia -orzekła wymownie Kubasińska. —A jak na razie Ula jest najbliżej księcia
-Jak ja Wiola? Nawet kandydata na zwykłego chłopaka nie widać.
-A Marek -rzekły jednocześnie Wiola z Pauliną.
-Ostatnio tyle razy pojawiał się tutaj i uwolnił cię od Piotra -mówiła Wiola.  —To zawsze coś.
-Dzisiaj rano rozmawiał z ojcem o pomocy dla was -dodała Paulina. —Był bardzo przejęty sytuacją. Gdyby mu nie zależało, by się tak nie angażował.
-Znam go dopiero trzy tygodnie dziewczyny.
-Czasami to wystarczy Ula -argumentowała Paulina. —Zobaczysz, że wkrótce zacznie starać się o ciebie i może wróżba o zamążpójściu się sprawdzi.
-Ślub po tak krótkiej znajomości musiałby być romantyczny -rzekła z rozmarzeniem Wiola. —To taka miłość od pierwszego spojrzenia.
-Raczej podejrzany i ludzie patrzyliby na mój brzuch. Co innego wy. Sebastian zachodzi do ciebie Wiola od roku a Lew do ciebie Paula pół.
-Właśnie dziewczyny -rzekła Wiola. —Chodzi rok i nic, a wiecie, że jak kawaler odwiedza pannę zbyt długo i zwleka z oświadczynami, to później taka panna ma coraz mniejsze szanse u innego i jest zdana na klasztor albo życie u boku brata, albo siostry. Będę musiał coś wymyślić, żeby nie stało się tak ze mną.
-Ciekawe co? -kpiła Paula.
-Jeszcze nie wiem, ale wymyślę. O, o lisie mowa dziewczyny. Sebastian idzie tu. 



Ze względu na pożar Marek swoją wizytę z Jadzią i swoim chrześniakiem w młynie musiał przełożyć z niedzieli na inny dzień.  Z odwiedzenia samej Uli jednak nie zrezygnował i pojawił się u niej w porze podwieczorku. Ula z ojcem zajęci byli właśnie liczeniem strat i kosztów odbudowy.
-Trochę nam zabraknie tato -mówiła do ojca.  —Będziemy musieli jednak skorzystać z pomocy finansowej.
-Witam -przerwał im od progu Marek. —Jasiek mnie wpuścił.
-Dzień dobry. Liczymy właśnie straty.
-Tak słyszałem, jak Ula mówiła. Jeśli mogę w czymkolwiek pomóc, to proszę mówić.
-Dziękujemy -odparł Józef. — Miło wiedzieć, że kolejna osoba jest nam przychylna.  Proszę usiąść. W dzbanku jest świeża kawa i proszę ciastem się częstować.
-Wiadomo już co było przyczyną pożaru -pytał, gdy Ula  nalewała mu kawy?
-Pewnie jakaś butelka albo ktoś rzucił nieopodal niedopałek papierosa -mówił Cieplak.
-A nie myślał pan, że ktoś celowo podpalił magazyn.
-Tato nie ma wrogów -odezwała się i Ula. —A pan za dużo naczytał się Przygód Strażaka Sama.
-Byłem rano u państwa Febo i słyszałem, że w pobliżu znaleziono srebrne etui na zapałki. Może to jest trop.
-To prawda, ale gdzie szukać właściciela?
 -Piotr Sosnowski takie posiada? Ostatnio naraził się pan mu i wiem, że może być do wszystkiego zdolny.
-Myślisz, że to on? Mógł przecież kogoś spalić. Aż tak podły nie mógłby być -mówił z niedowierzaniem Cieplak.
-Może upewnił się, że magazyn jest pusty panie Józefie.
-Tylko jak to sprawdzić -zastanawiał się?
-Proszę mi to zostawić. Dowiem się czy ma coś z tym wspólnego.
-Miło z twojej strony, że chcesz się tym zająć -odparł Cieplak.
-Postaramy się oczywiście odwdzięczyć -dodała Ula.
-Może w ramach odwdzięczenia się mógłbym zaprosić cię jeszcze przed kolacją na spacer?
-Idź córciu -odezwał się Cieplak.
-Ludzie będą gadać -odparła słabym argumentem.
-Tak naprawdę to chciałbym oficjalnie starać się o twoje względy.
-Nie za szybko? Znamy się trzy tygodnie. Poza tym ojciec powinien mieć coś do powiedzenia w tej sprawie.
-Powiedziałem już Markowi, że nie będę przymuszał cię do ślubu z kimś konkretnym i tobie pozostawię wybór -rzekł Cieplak ku niezadowoleniu córki. 
-Ale o moich zamiarach powinien pan wiedzieć. 
-Jeśli o mnie chodzi, to byłbym szczęśliwy...
-Wyjść możemy, ale nic więcej nie mogę obiecać -wtrąciła Ula, zanim ojciec dobrze się nie rozkręcił w swataniu.

Ich spacer po okolicy wzbudził spore zainteresowanie wśród mieszkańców Rysiowa.  Nie było jednak zazdrości, bo obok Wioletty i Pauliny Ula była jedyną panną w okolicy dobrze urodzoną. Zainteresowanie wzbudzało tylko to, że Ula spaceruje z Markiem a jeszcze niedawno była mowa o Piotrze Sosnowskim.
-Nie ma to, jak Warszawa – rzekł Marek. —Tu spokojnie stu metrów przejść nie można, bo patrzą na nas. 
-Mówiłam, że tak będzie. Tylko oczywiście nikt mnie nie słuchał. Ani ojciec, ani pan.
-A jest tu jakieś miejsce, gdzie moglibyśmy być sami?
-Nie wiem czy to dobry pomysł panie Dobrzański. Jeszcze bardziej będą gadać.  
-Mogłabyś przestać mówić mi pan. Staje się to męczące. Jesteśmy prawie w dwudziestym wieku, a nie na początku dziewiętnastego albo jeszcze prędzej. Staropolska tytulatura wychodzi z mody.
-A kto mówi do mnie ciągle per panno.
-Ja się z tobą przekomarzam Ula. Marek jestem i tak zwracaj się do mnie. Może tu usiądziemy Ula -zaproponował, wskazując miejsce przy wodzie.
-Tu przychodzą pary, które … .
-Tym lepiej, bo chcę, żebyś pomyślała o tym, co mówiłem twojemu ojcu Ula.  Jestem pod wrażeniem twojej inteligencji i urody. Nigdy do tej pory nie miałem okazji spotkać tak uroczej dziewczyny i byłbym szczęśliwy móc oficjalnie stać się twoim kawalerem.
-Ten tekst to z jakiegoś poradnika? -pytała, gdy usiedli. —Wydaje się być taki powszechny.
-Kto jak kto, ale ja nie muszę uczyć się konwersacji z kobietami z poradnika.  Mam to z natury Ula.  Uroda jeszcze mi pomaga.
-Skromnością nie grzeszysz. A urodą i samą konwersacją do siebie mnie nie przekonasz.
- Mogę wszystko powiedzieć inaczej. Jesteś pierwszą dziewczyną, która nie trzyma się zasad, nie chichocze denerwująco, mówi o tym co inna panna bałaby się nawet pomyśleć i co najważniejsze nie nudzę się przy tobie.
-Tak lepiej. Nie jestem przynajmniej tuzinkowa.
-Czyli mam szansę na coś więcej?
-Pomyślę -odparła teatralnie. —Na razie nie mówię nie.



Nazajutrz Marek zajął się Sosnowskim i popołudniem poczekał na niego w parku, aż nie wyjdzie z pracy.
-Słyszałem, że zrobiłeś hałas Jadzi w parku -rzekł mu zagradzając drogę ucieczki. —Jeszcze raz usłyszę o czymś takim, to będziemy inaczej rozmawiać.
-Ja umowy nie złamałem. Ludzie plotkują o tym dzieciaku.
-Plotkują, bo umieją myśleć i dużo widzą -odparł mu Marek.
-Można prosić o ogień -zagadnął ich obcy mężczyzna.
-Nie palę -odparł mu Marek.
-A na zapałki i piwko -nalegał włóczęga.
-Daj mu ognia. Palisz -dodał do Sosnowskiego.
Sosnowski nic nie przypuszczając, wyciągnął zapałki bez etui, a Marek miał swój dowód. Na udowodnienie mu winy mogłoby być jednak to mało, bo równie dobrze mógł użyć innych zapałek.
-Tylko dokładnie wygaś, a nie rzucaj zapałki, gdzie popadnie. Ogień zaprószysz.
-Kim jesteś, żeby mi rozkazywać -pytał opryskliwie?
-Nie słyszałeś, że wczoraj Cieplakom spłonął magazyn w czasie zabawy -nawiązał do prawdziwego celu spotkania.
-Ktoś ich podpalił czy nieszczęśliwy wypadek?
-Podobno szukają winnego, bo mają już jakiś mocny dowód. Wracając do Jadzi, to masz z dala omijać park, do którego chodzi. A przynajmniej przed południem. Zrozumiałeś?
-Jeśli nie to co? Na pojedynek mnie wezwiesz? -pytał z odważnie.
-W samej rzeczy panie Sosnowski -odparł bez cienia wahania.
Po rozstaniu z nim poszedł na spotkanie ze swoimi kolegami z dzieciństwa.
-Antek świetne przebranie -mówił, klepiąc przyjaciela po ramieniu. Sosnowski nie powinien rozpoznać cię później. Teraz z tego, co wiem, poszedł do domu, ale co będzie później robić, muszę wiedzieć. Macie po dwa ruble na wypadek, gdyby trzeba było gdzieś płacić albo dojechać dorożką.
-Interesy z tobą to przyjemność Marek -odparł Szczepan.



Kolejnego dnia koledzy Marka mieli dla niego pierwsze ustalenia. Przyszli do niego z samego rana do domu.
-Wczoraj wieczorem w kawiarni Kryształowa i spotkał się z jakąś kobietą. Elegancka w kapeluszu z innym akcentem. Ciemne kręcone włosy, brązowe oczy.
-Wdowa po Leśniewskim -mruknął. —Ciekawy jestem co go łączy z nią.
-Za daleko siedzieli Marek, aby coś usłyszeć -wytłumaczył Szczepan. —Później odwiózł ją na Kopernika pod ten dom na końcu ulicy. Jutro dalej mamy go śledzić?
-Do odwołania. Coś knuje i muszę wiedzieć co.
Eleonorę Leśniewską znał całkiem dobrze, bo jeszcze za życia jej męża miał z nią przelotny romans. Trzy lata temu wróciła z mężem bankierem do Polski z Francji i spotkali się na jednym z przyjęć.  Była rok młodsza od niego, bardzo elegancka i przy poznaniu zataiła fakt posiadania męża. O istnieniu pana Leśniewskiego dowiedział się po paru upojnych spotkaniach z nią. W dodatku dowiedział się, że chciała wykorzystać go do spełnienia marzenia jej męża o potomstwie. Po śmierci męża liczyła na coś więcej, ale on nie zamierzał ciągnąć tego związku, bo dokładnie wiedział, że zależy jej na majątku Dobrzańskich i że jedynym mężczyzną w jej życiu nie byłby. Już sam fakt zdradzania czterdziestoletniego i sprawnego męża stawiało ją w złym świetle. Jego rodzice również nie widzieliby w swojej rodzinie wdowy po człowieku, który po stracie majątku strzela sobie w głowę.


Sosnowski tymczasem postanowił załatwić sobie na czas pożaru alibi w postaci czasu spędzonego z Eleonorą. Przy okazji namówił ją na wizytę w Rysiowie na odpuście i małą zemstę na Marku.

We środę Marek pojawił się wraz z Jadzią i Mareczkiem w młynie.  Oprócz młyna obejrzeli jeszcze króliki, kury, cielaka, małe kotki i kucyka. Chłopiec, oglądając te wszystkie stworzenia piszczał z zadowoleniem i pytał Marka i Ulę o wiele spraw. Jadzia tymczasem zainteresowała się ogrodem Uli i kwiatami. Mieszkając jeszcze na wsi u Dobrzańskich, zajmowała się bowiem kwiatami pani Heleny i teraz miała dla Uli kilka dobrych rad. Sama powiedzieć nie umiała, więc Marek służył jako tłumacz albo pisała swoje rady na kawałku papieru. Po godzinnej wizycie Ula już lubiła tę dziewczynę i jej synka i było to uczucie odwzajemnione. Poza tym Jadzia, która od dziecka miała wyostrzony dar spostrzegawczości, szybko zauważyła, że między Ulą a Markiem jest coś więcej niż znajomość. Taki obrót sprawy jak najbardziej odpowiadał jej, bo zawsze bała się, że Marek za żonę może wybrać sobie kogoś, kto źle będzie patrzył na znajomość męża z niepełnosprawną dziewczyną z nieślubnym dzieckiem na dodatek. Na koniec spotkania Cieplakowie zaprosili Jadzię z synkiem na niedzielę na obiad i odpust. Po odejściu gości zaś Ula mogła powiedzieć to samo co kiedyś jej ojciec. Jadzia była miłą i inteligentną młodą dziewczyną.

Wieczorem  koledzy Marka mieli nowe ustalenia.
-Był najpierw w sklepie ze starociami i oglądał żołnierzyki. Chciał jedne kupić, ale były zbyt pospolite czy coś takiego -oznajmił mu Szczepan.
-On tak jak ty zbiera żołnierzyki i bawi się w wojny -zapytał drugi kolega.
- Nic mi nie wiadomo Antek.
-Później to dopiero się działo Marek -mówił Szczepan. —Był w sklepie z bronią i oglądał broń z czasów Powstania Listopadowego, a później szable. W końcu kupił jedną pukawkę. Nie wiem, co on kombinuje, ale uważaj na niego.
-Ale ja wiem. Chyba na poważnie wziął moje słowa.