niedziela, 19 kwietnia 2020

Hańba cz. 13


Z podzieleniem się dobrymi wiadomościami na temat Sosnowskiego Marek nie czekał i jeszcze tego samego popołudnia postanowił pojechać do Rysiowa.  Stało się, to prędzej niż myślał, bo jak tylko wyszedł z komisariatu, to usłyszał rozmowę dwóch kobiet na przystanku, a mówiących o Rysiowie. Chwilę później podjechał omnibus, a woźnica zawołał: Rysiów proszę wsiadać. Do wozu wszedł on wraz z jedną z kobiet z dzieckiem i inne cztery osoby. Cała trójka usiadła na przeciwko siebie i szybko zajęła się rozmową. Z małą zachętą ze strony kobiety Marek opowiedział, że jest z Warszawy, a do Rysiowa wybiera się tylko z wizytą.


Ula tymczasem popołudnie postanowiła spędzić u Wioletty na podwieczorku. Przechodziła właśnie w pobliżu miejsca, gdzie zatrzymywały się omnibusy kursujące z Warszawy i do Warszawy, kiedy w oknie zauważyła Marka. Chwilę później zeskakiwał ze schodków i pomógł zejść jakiejś dziewczynce. Ulę zauważył, jak tylko odwrócił głowę i patrzył na nią z zachwytem. Panna Cieplak w rozpuszczonych włosach wyglądała zjawiskowo pięknie. Ona sama na widok Marka była zadowolona i zadziwiona faktem pojawienia się tym środkiem komunikacji.


-Witaj Ula -rzekł, podkręcając uśmiech.
-Witaj. Ty tu i w dodatku przewoźnictwem państwowym, a nie swoim powozem?
-Wychodziłem akurat z posterunku, kiedy miał odjechać omnibus do Rysiowa, to pomyślałem, że nie opłaca mi się jechać do domu, brać bryczkę i przyjeżdżać. Poza tym miałem okazję przejechać się czymś całkiem innym niż mój własny powóz.
-I jakie wrażenia?
-Siedzenia twarde, a nasze w powozach są wyściełane skórą.
-Czyli szlacheckie kości nieprzyzwyczajone -ździebko zakpiła. A to kto? -zapytała, kiedy Marek chrząknął, a mając na myśli dziewczynkę, której pomagał zejść, a która trzymała się jego płaszcza.
- To jest Zosia. Jej mama poprosiła mnie, to znaczy jej ciocię, żeby przypilnować ją w podróży. Ciocia wysiadła dwa przystanki prędzej i zobowiązałem się dowieźć ją tutaj i oddać dziadkom Zdrojewskim. Mieli przyjść tutaj i ją odebrać.
-Marek, ale jak się dobrze orientuję, to w Rysiowie nie mieszka nikt o takim nazwisku.
-Jak to nie mieszka?
-Znam tu wszystkich. 
-Ula, ktoś miał tu po nią przyjść. Po co niby mieliby ją wysyłać tutaj?
-Nie chcę prorokować, ale ktoś ci ją podrzucił. Z pół roku temu  Kurier Warszawski publikował artykuł o tym, że jakaś kobieta poprosiła pasażerów pociągu, aby jakieś dziecko dopilnowali w podróży z Warszawy do Krakowa, a tam mieli czekać na nią krewni. Na miejscu okazało się, że nikt na nią nie czekał.
-Żartujesz sobie ze mnie? -pytał z przerażeniem. 
-Nie Marek. 
-Zosiu wiesz, jak dojść do dziadków.
-Nie wiem.
-A byłaś kiedyś tutaj.
-Nie wiem.
-Zosiu tyle mówiłaś w czasie drogi, a teraz tylko nie wiem.
-Może za trudne pytania zadajesz Marek? -rzuciła Ula.
-Może wiesz, gdzie mieszkasz i z kim? -zapytał o coś łatwego, jak wydawało się mu. 
-Z mamą i ciociami w duzym domu. Jesce casami gdzieś daleko jechaliśmy, gdzie nie było hałasu pod lasem na gólce.
Ula w tym czasie rozpięła sweterek Zosi. Tam znalazła kartkę.
Zosia 16 sierpnia skończy 4 lata. Na chrzcie dostała imię Zofia Maria Tomczak. Jest córką panicza a ja, gdy zorientowałam się, że jestem przy nadziei, to musiałam uciec z domu. W Warszawie najpierw mieszkałam na ulicy, a później znalazłam miejsce do spania u pewnej kobiety. Wkrótce okazało się, że nie jest tak pięknie, jak myślałam i kiedy urodziłam i odpoczęłam, to musiałam odpracować wszystko. Nic nam nie brakowało, ale dom publiczny nie jest jednak dobrym miejscem dla dziecka. Nie chcę też, żeby ona kiedyś skończyła tak jak ja. Ja marzyłam, aby zostać pielęgniarką, ale to już nie dla mnie. Może Zosi się uda.
-A gdzie są ciastecka? – pytała tymczasem dziewczynka. —Mówił pan, ze będą, jak nie będę bludziła lizakiem ublania i włosów dostanę.
-Pójdziemy do mnie. U mnie w domu są ciasteczka -odparła Ula. Podała również kartkę Markowi. Sama przejrzała małą torbę podróżną. Znalazła tam kilka ubrań i zabawek. 
- Teraz rozumiem, dlaczego w rozmowie ze mną mówiła mi, że dobrze patrzy mi z oczu -rzekł, kiedy skończył czytać.
-Bo na takiego wyglądasz.
-I co teraz mam zrobić.
-Nie wiem Marek. Trzeba gdzieś to zgłosić. Pewnie ochronka ją czeka. A na razie pójdziemy do mnie na ciastka. Dasz mi rękę i panu Zosiu?
-Dam. Będziecie mnie podnosić na laz, dwa, tzy i hop.
-Będziemy. Dlaczego ona się tak klei? -zapytała Ula, kiedy mała podała im swoje rączki.
-Jej mama dała jej lizaka, aby nie płakała w podróży i musiała wysmarować się -odparł.

W domu u Cieplaków, kiedy Zosia została już nakarmiona i bawiła starymi zabawkami Uli i Jaśka, to Ula z ojcem i Alą zastanawiali się nad zaistniałą sytuacją. Dziewczynka zdążyła w tym czasie wszystkich oczarować swoim wygadaniem i rezolutnością jak na czterolatkę. Z urody zaś miała ciemne włosy, brązowe oczy, pucołowatą buzię i małe dołeczki w policzkach.


Na razie miała też zostać u nich na noc, a Marek nazajutrz miał porozmawiać z prawnikami i rodzicami.  Nawet sprawa Sosnowskiego odeszła na bok i dopiero przy kolacji Marek wspomniał o nim.
-Prowokacja się udała i Sosnowski został aresztowany. Chociaż do niczego się nie przyznawał. Najłatwiej będzie mu udowodnić brak dyplomu lekarza. Depesza w tej sprawie została już wysłana w odpowiednie miejsce.
-To za podpalenie nie odpowie? -pytał Cieplak.
-Zobaczymy, jak sąd potraktuje zeznania świadków. Poprosiłem jeszcze Aleksa (przyp. Febo jest redaktorem gazety), aby zajął się sprawą leczenia bez uprawnień. Może jeszcze się coś znajdzie na Sosnowskiego.
-A jego rodzina nie zaskarży gazety Aleksa -pytała Ula.
- Przypuszczam, że odpuści sobie, bo byłby to kolejny rozgłos. Poza tym to nie będą oszczerstwa, tylko prawda, a ludzie powinni wiedzieć, kto ich leczył.
Przez resztę kolacji głównie mówiła Zosia i opowiadała, jak to chodzili z mamą na spacery do parku, na place zabaw, oglądać koziołki na wieży *i w inne miejsca. Przy okazji dowiedzieli się, że dzisiaj jechała długo pociągiem. Tym samym wyszło na jaw, że dziewczynka nie mieszkała w Warszawie, jak pisała mama w liście tylko prawdopodobnie w Poznaniu. To, że w stolicy wielkopolski były tylko przejazdem pod uwagę również brali.
Kiedy już zjedli, czas był Markowi wrócić do Warszawy.  Omnibusy już o tej porze nie chodziły, ale transport mąki z młyna do piekarni zawsze miał miejsce i Marek przy okazji skorzystał z podwózki.  Na miejsce wyjazdu odprowadziła go Ula z Zosią.
-Dobry wieczór pani Dąbrowska -przywitała się Ula z sąsiadką napotkaną po drodze.
-Dobry wieczór -odparła, przypatrując się podejrzliwie Uli, Markowi i dziewczynce trzymającej ich za rękę.
-Kto to? -zapytał Marek, kiedy odeszli na bezpieczną odległość. —Patrzyła na nas jakoś dziwnie.
-To matka Bartka. Ona razem z panią Kopeć są największymi plotkarami w okolicy. Z tą różnicą, że pani Dąbrowska rozsiewa sporo nieprawdy, a pani Kopeciowa ma to do siebie, że trzyma się prawdy i nic nie dopowiada. Właśnie Marek. Wczoraj pani Kopeć, kiedy poszła na bok z wnukiem za potrzebą, to widziała nas, jak rozmawialiśmy i jak podszedł do nas Piotr. Dzisiaj od rana opowiada, o tym jak było i że to co mówił Piotr, prawdą nie było.
-Czyli twoja reputacja została oczyszczona.
-Powiedźmy, że tak. Ale teraz Dąbrowska ma nowy temat do plotek. Założę się, że nie spocznie, dopóki nie dowie się czegoś o Zosi.

W drodze do domu Marek zastanawiał się nad kwestią odnalezienia matki Zosi i wyciągnięcia jej z tego miejsca. Musiałby tylko pojechać do Poznania, odwiedzić kilka miejsc być może i niejednokrotnie oraz poprosić konkretnie o panienki z ciemnymi włosami i oczami. Po dojechaniu do Warszawy poszedł do redakcji gazety odwiedzić Aleksa.




-Jutro ukaże się artykuł o Sosnowskim -oznajmił mu Febo. —Czuję, że będzie miał spory odzew.
-I ja na to liczę. Mam jeszcze coś Aleks. Dzisiaj przydarzyła mi się niezwykła historia.
-Twoje życie nie pozwala ci na nudę Marek -stwierdził przyjaciel z uśmiechem, kiedy skończył opowiadać historię.
-Samemu trudno uwierzyć, że nic nie wydawało mi się podejrzane.
-A co chcesz konkretnie, abym zrobił w tej sprawie.
-Pewnie masz znajomości w innych redakcjach konkretnie to w Poznaniu i może dałoby dać ogłoszenie, że szukamy jej mamy. Lepiej byłoby dla Zosi, gdyby znała mamę. Wyciągnąłbym ją z takiego życia i postarał się, żeby uczciwie pracowała.
-Spróbujemy coś zdziałać Marek. A ty zadziwiasz mnie. Założę się, że byłeś i to nieraz w takim miejscu i nie przeszkadzało ci to, a teraz chcesz ratować kobiety tam pracujące.
-Tylko jedną. Są takie dziewczyny, którym taka praca nie przeszkadza i są takie, które są zmuszane do sprzedawania ciała. Mama Zosi wyglądała na tę drugą. W przeciwieństwie do niby cioci. Co do bytność to powiedzmy, że były to grzechy młodości.
-Powiedzmy Marek, że młodości.
Ula tymczasem w swoim łóżku usypiała Zosię.
-To kiedy zobacę babcię i dziadka. Mama mówiła, ze zajmą się mną, a mama niedługo wlóci po mnie.
-Kochanie na razie będziesz musiała zostać tutaj -mówiła czule. —Ja i pan Marek zajmiemy się tobą. A dzisiaj będziemy spać razem.
-Mama zostawiała mnie w nocy casami. Jak się budziłam, to nie było jej w łózku.
- Ja będę. Chcesz, żeby opowiedzieć ci bajkę o księżniczce?
-Tak i zeby był długa.

Po powrocie do domu Marek zastał już rodziców śpiących i dopiero następnego dnia przy śniadaniu opowiedział im o Zosi, a później pojechał do mecenasa Jarosza. Ten po zapoznaniu się ze sprawą powiedział, że jeśli nie znajdzie się ktoś chętny do opieki nad nią, trafi do ochronki. Sprawę trzeba było również zgłosić w odpowiednie miejsce. Po wyjściu z kancelarii wstąpił jeszcze w jedno miejsce i pojechał do Rysiowa. Kiedy dojechał, to zastał Ulę na podwórku z Betti i Zosią. Zosia właśnie próbowała wejść do zagrody sąsiadów z gęsiami i kaczkami, a Ula próbowała ją od tego odwieść.
-Witaj Ula. Przyjechałem chyba w samą porę z odsieczą.
-Witaj. Fakt przyda się ktoś do pomocy.  Nie wierzy mi, że gęsi mogą ją podziobać, a wczoraj opowiadałam jej bajkę o Sierotce Marysi i chce tak, jak ona paść gęsi i spotkać księcia.
-Zajmę się tym -odparł i chwilę później coś szeptał na ucho Zosi.
-Zadziwiające Marek -rzekła, kiedy Zosia grzecznie odeszła od płotu. —Nawet czterolatki nie potrafią ci się oprzeć.
-Nie moja wina, że natura obdarzyła mnie pewnymi cechami. A jak nasza mała gwiazdeczka czuje się dzisiaj?  
-Dobrze Marek. Zjadła śniadanie i teraz bawimy się grzecznie. Tylko ciągle pyta o dziadków i mamę. Nie wiem już co jej odpowiadać i czym zajmować.
-Płasc panu piscy i się lusa -zasepleniła Zosia, zanim Marek zdążył coś odpowiedzieć.
- Chyba mam, coś co może przynajmniej przez pewien czas zająć jej uwagę Ula -mówił, wyciągając szczeniaka. —To moja niespodzianka. Kiedyś chciałaś hawańczyka, ale nie było na targu, to wziąłem zwykłego szczeniaka. Mieszańce są podobno najładniejsze i najsłodsze
-Miłe, że pamiętałeś -odparła, kiedy Zosia bawiła się już pieskiem.
-Drobnostka. Byłem u prawnika i wiem, jak postępować. Na razie może tutaj zostać, a później sąd rozstrzygnie o losach Zosi. A jak tutaj sprawa się miewa?
-Tak jak myślałam, wzbudza  spore zainteresowanie. Pewnie jak zwykle Dąbrowska za tym stoi. Wczoraj widziała nas, jak wracałyśmy same po tym jak cię odprowadzałyśmy, a dzisiaj była u nas niby po hebel do kapusty i pytała, a co to za dziecko. Wczoraj podobno przyjechało z tym twoim kawalerem Ula. Tak się wyraziła.
-I co jej powiedziałaś?
-Że krewnych, ale pewnie nie uwierzyła.  A ty co powiedziałeś Zosi, żeby odeszła od płotu.
-Że nie musi już szukać swojego księcia, bo ja nim jestem i ożenię się z nią, jak dorośnie.
-Sprytne nawet.
Chwile beztroskiej zabawy całej trójki i pieska przerwało nadejście Wioletty i Sebastiana.



-Jednak to prawda -zawołała Wioletta w ramach przywitania. —Jest jakieś dziecko.
-Mi ciebie również miło widzieć -odparła Ula.
-Serwus wam -dodał Sebastian. —Siły nie było, żeby zatrzymać ją w domu.
-Dąbrowska powiedziała, że Marek ukrywa tu swoje dziecko. Takie podobne. Jak ona to powiedziała. Toż to wypadany ten Dobrzański.
-Nie miejcie Wioli za złe. Sami wiecie, że wierzy we wszystko, co usłyszy.
-Spokojnie Sebastian. Byliśmy przygotowani na taki obrót sprawy -odparła Ula.

Miała to być ostatnia cześć, ale zmieniłam wątek o Zosi. Bardziej opisałam.
*W roku 1895 nie było Koziołków, bo wieża uległa spaleniu, ale potrzebowałam coś charakterystycznego i co dziecko mogłoby zapamiętać. 



poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Wielkanoc


Wielkanoc w F&D tak hucznie, jak Boże Narodzenie nie była obchodzona. Nie było prezentów ani wspólnego spotkania i dzielenia się jajeczkiem. W bufecie tylko Ela serwowała zakąski rybne i z jajek. Ula zaś z domu przyniosą babeczki, które według słów Wioletty rozchodziły się jak świeże babeczki.   Świętowanie natomiast Marek pozostawił w kwestii poszczególnych działów i biur i kto chciał, to mógł pójść do bufetu kupić coś i świętować w mniejszym gronie. W Wielki Piątek również pracowali krócej, bo do trzynastej. Tuż przed tą godziną Ula pojawia się w biurze Marka z prezentem. Był średniej wielkości, zapakowany w ozdobny wielkanocny papier i kształtu stożka.
-Marek wiem, że nie mieliśmy dawać sobie prezentów, ale pomyślałam, że będzie ci miło. Proszę to dla ciebie. 
-Jajko strusia, przypadkiem to nie jest? -zapytał, wstając zza biurka.
-Nie, nie jest. Taki mały drobiazg. Koszyczek na święconkę z wyposażeniem. Nie wiem, tylko czy chodzisz jeszcze na święconkę.
-Fakt dawno nie byłem – odparł, odpakowując prezent. —I dziękuję. Tylko głupio mi, bo nic nie mam dla ciebie.
-Nie szkodzi Marek. Wystarczy, że jesteś. 
-Ładny. Brakuje tylko zajączka z dużymi uszami. Zawsze tak w koszyczku kładłem, żeby uszy mu wystawały spod serwety. 



-Darowanej krowie w zęby się nie zagląda Marek, jakby powiedziała Wioletta.  A jakie masz plany świąteczne?
-Jak co roku pojedziemy rano na śniadanie wielkanocne do rodziców i zostaniemy na obiedzie. Później do wieczora czas wolny. Tak jak drugie święto. W poniedziałek zazwyczaj leżę i odpoczywam. A ty co masz w planach?
-Jak co roku będę w domu całe dwa dni.

Sobota dobrze dla Marka się nie rozpoczęła, bo wstając po siódmej, obudził Paulinę, a ta zrobiła mu pierwszą awanturę. Poprzedniego dnia pomimo tego, że sporo osób w tym dniu świętowała jeden z najważniejszych dni roku chrześcijan, ona wraz z ekspertką od ślubów Mirandą dopinała szczegóły. Marek miał również, w tym uczestniczył, ale nie miał ochoty oglądać serwetek do ust różniących się kolorem drobiazgu, czy wyborem kształtu wazoników i wymigał się argumentami Wielkiego Piątku. Do sypialni wróciła po dwunastej i nie bacząc na to, że Marek śpi, paliła światło, zmywała makijaż i brała prysznic. Rano, kiedy on ją obudził, to zrobił mu awanturę o tak wczesną pobudkę. Mimo to poszła po kawę do kuchni, a gdy Marek wyszedł pobiegać, położyła się ponownie spać. Kiedy po dwunastej weszła ponownie do kuchni, to zastała Marka przebranego w garnitur i szykującego się do wyjścia.


-Wychodzisz, gdzieś? -zapytała sennie.
-Do kościoła na święcenie pokarmów i do Grobu Pańskiego.
-Od kiedy chodzisz ze święconką -prychnęła. —I niby jest przygotowana?
-Gdybyś otworzyła od wczorajszego popołudnia lodówkę, to wiedziałabyś, że jest Paulino. Idziesz ze mną? -zapytał retorycznie.
- Zwariowałeś? Muszę przejrzeć wiązanki kwiatów na wystrój kościoła. Obiecałam Mirandzie, że we wtorek dam jej gotowe wzory na wszystko.
-Paula mamy święta.
-Święta są co roku, a ślub raz w życiu się bierze Marco. To dokładnie za pięć tygodni. Czasu mało.

W niedzielę rano Marek wraz z Pauliną pojechał do rodziców. Na miejscu dowiedział się, że Aleksa nie będzie, bo postanowił czas spędzić ze znajomymi, którzy przyjechali do niego z Włoch.
-Będziemy miały więcej czasu Helenko, aby pomówić o ślubie -szczebiotała Paulina. —Aleks znalazłby inny temat do rozmowy.
-Może zjemy najpierw śniadanie Paulinko -zaproponowała Helena.
-Pomyślałam sobie, że w ramach pamiątki naszego ślubu damy wszystkim gościom kule śnieżne z naszymi figurkami – oznajmiła, pomimo to i jak tylko usiedli. —O coś takiego Marco -dodała, pokazując mu bibelot na telefonie.


-Paula wszystkim gościom? Wiesz, ile to pieniędzy?
-Na naszym ślubie nie zamierzam oszczędzać. Ma wszystko być z najwyższej półki.
-Paulinko, Marek ma rację. Wykonanie takich limitowanych figurek to spory koszt -odezwał się Krzysztof.
-Skoro ma być skromnie, to po co Marek zamawiał katedrę?
-Żebyś wiedziała, że żałuję. Wolałbym ślub w małym kościółku i małą ilością gości. Wystarczyłaby rodzina i najbliżsi znajomi.
-Mieliśmy na razie nie rozmawiać o ślubie -wtrąciła z niezadowoleniem Helena. —Jest śniadanie wielkanocne. —Będzie czas później na rozmowę.
-Ja wychodzę Helenko przed obiadem -oświadczyła Paulina. —Aleks czeka na mnie ze znajomymi.
-To porozmawiamy po świętach -oznajmiła Helena tonem oznaczającym, że nie chce słyszeć słowa sprzeciwu. —Czas podzielić się waszą i naszą święconką.
Do domu po spotkaniu z bratem i znajomymi z Mediolanu Paulina wróciła późnym wieczorem, gdy Marek już położył się spać. Tym razem nie obudziła go. Następnego dnia ponownie wstała, kiedy południe już minęło, a kiedy weszła do kuchni, to usłyszała końcówkę rozmowy Marka.
-Może być jutro o siedemnastej (…) Na pewno będę Natalia. (…) Czy ja kiedyś zawiodłem. (…) Cześć i do zobaczenia.
-Można wiedzieć co to za Natalia? -zapytała rozkazująco.
-Znowu podsłuchujesz?
-Tylko pytam. To jakaś dziewczyna chcąca zrobić karierę modelki, czy może kolejna panna z klubu.
-Oczywiście ty tylko o jednym - wymruczał.
-Pytała cię o coś Marek -mówiła coraz bardziej ostrym tonem.
-A mi nie podoba się twój ton. Wychodzę Paula, bo nie zamierzam po raz kolejny przechodzić przez kłótnię. Ty zajmij się swoimi bukiecikami. 
Z domu wyszedł bez planu na popołudnie i zabierając tylko kluczyki, telefon i kurtkę. Kiedy wyjechał z garażu, to chciał pojechać do Sebastiana, ale przypomniało się mu, że miał być dzisiaj u dziadków na rocznicy ich ślubu. Jeżdżąc po bardziej już ruchliwych ulicach Warszawy, niż wczoraj zastanawiał się, co ma ze sobą począć.  W planach miał pójść do jakiejś otwartej już kawiarni, ale wszędzie było pełno, a i samemu nie chciało mu się siedzieć przy stoliku. Rodzice również mieli plany na popołudnie. W dodatku, gdyby pojawił się sam, to musiałby tłumaczyć się z tego, gdzie jest Paulina. To jak znalazł się w pobliżu wylotówki na Rysiów, sam nie wiedział. Im dalej był od centrum Warszawy, to widok spędzenia drugiego dnia świąt zmieniał się na spokojniejszy. Gdzieś w duszy zapragnął również dla siebie takiego życia. Był koniec kwietnia i prawdziwie ciepły wiosenny dzień, to sporo osób spacerowało, a dzieci raz po raz polewały się wodą. Kiedy przejeżdżał obok otwartego sklepiku, to wstąpił, aby kupić trochę słodyczy i pojechał dalej w stronę Rysiowa.




W całkiem w innej atmosferze święta mijały Uli. W sobotę poszła wraz Beatką na święconkę, a następnego dnia przygotowała śniadanie dla rodziny i Ali. Ala też spędziła z nimi cały dzień i pomagał w kuchni.  Ula sporo czasu przeznaczyła na rozmyślania o Marku i tym, co robi.
Od czasu Bożego Narodzenia i pocałunku sporo się zmieniło w ich relacjach. A przynajmniej Ula tak myślała. Marek przekonał ją, aby pozostała w firmie, podarował książkę z piękną dedykacją i zaprosił na kolację. Najważniejsze było jednak to, że spędził z nią walentynki, a nie z Pauliną. Później były jej urodziny i kolejne wyjście. W międzyczasie znowu ją pocałował.  Ostatniej środy znowu wyszli razem i porozmawiali, jak myślała szczerze. Ona odpowiedziała mu o Bartku, a on jej powiedział, że coraz mniej podoba się mu myśl o ślubie z Pauliną. Nie wiedziała, tylko że gdy wrócił do firmy, to Sebastianowi powiedział całkiem coś innego. Z kolejnych myśli o Marku i tym jak mijają mu święta, wyrwał ją dzwonek do drzwi. Kiedy otworzyła w progu z czekoladkami i owocami w ręku zastała Marka.
-Cześć Ula. Nie przeszkadzam?
-Cześć -odparła jednocześnie z zaskoczeniem, jak i z uradowaniem. —Ty nigdy nie przeszkadzasz. Wejdź.  Jestem tylko z Beatką. Jasiek poszedł do kolegi wkuwać angielski przed maturą, a tato skorzystał z okazji, że Maciek jedzie z rodzicami do Warszawy, pojechał do kolegi z wojska. Proszę, wchodź. Kawy Marek?
-Chętnie się napiję. A to dla ciebie -rzekł, podając dużą bombonierkę.
W salonie Marek zastał Beatkę oglądającą jakiś film dla dzieci. Dla niej miał również mały upominek w postaci jajka niespodzianki. Kiedy Ula zajęta była w kuchni, ona zajęła rozmową z gościem. Z dziećmi dużej styczności Marek nie miał, ale z siostrą Uli, jakoś się dogadywał.


-Lubi pan Chatkę Puchatka?
-Dawno temu czytałem książkę o Kubusiu Puchatku i oglądałem jakiś film i chyba lubiłem. Teraz wyrosłem z bajek.
-Chatka Puchatka to takie ciasto -wyjaśniła. —Ulcia zrobiła. Jest pyszneeee.  
-Nie wiedziałem Betti. Puchatek kojarzy mi się tylko z książkami, kakao i filmem.
-Filmy o Kubusiu są fajne. Tak samo, jak o Shreku i Smerfach.
-Niestety, ale kiedyś nie było ani Shreka, ani Smerfów. Oglądałem Kevina, Akademię Policyjną, Beethovena, Flintstonów.
- O czym rozmawiacie? -zapytała Ula, przynosząc owe ciasto.
-O filmografii -odparł Marek. —Porównujemy, co ja oglądałem w dzieciństwie, a co ogląda teraz twoja siostra.
-Część twoich filmów to i moje dzieciństwo -odparła z uśmiechem na wspomnienia. —Pójdę po kawę i powspominamy trochę Marek.
-A jak pan myśli, co było pierwsze? Kura czy jajko? -zapytała tymczasem Beatka.
-To jedno z tych odwiecznych pytań Beatko, na które się nie odpowie.
Kiedy Ula wróciła z kawą i herbatą, to razem z Markiem wspominali filmy z lat dziewięćdziesiątych i opowiadali Beatce, o czym były.  Na rozmowę sam na sam natomiast czas był, jak Betti poszła na podwórko pobawić się z koleżanką.


-Opowiesz mi, co się stało? I nie mów, że nic, bo znam cię dobrze.
-To co zawsze. Paulina. Jeszcze w piątek miała pretensję, że nie wybierałem z nią serwetek i wazoników. Z zemsty obudziła mnie w nocy. W sobotę pójść ze mną do kościoła czasu oczywiście nie miała, bo wybierała wiązanki do wystroju kościoła. Wczoraj u rodziców wymyślała sobie, że gościom weselnym podarujemy kule śnieżne z naszymi figurkami. Nawet rodzice zwrócili jej uwagę, że są święta i powinna odłożyć przygotowania. Później i na szczęście poszła na spotkanie z bratem i znajomymi. A dzisiaj usłyszała, jak rozmawiałem przez telefon z Natalią. Z góry założyła, że to moja kochanka, a jest koleżanką z liceum i moją dentystką od paru miesięcy.
-A ty jej jak mniemam, nie wyjaśniłeś, kim jest.
-Dentystka czy nie to kobieta.
-Chyba tylko o mnie nie jest zazdrosna.  Nie jestem ani piękna, ani przebojowa.
-Ula rozmawialiśmy już o tym -wtrącił Marek. —Masz inne zalety.
-Tak wiem, jestem piękna wewnątrz.
-Masz jeszcze ładny, szczery uśmiech -rzekł nieoczekiwanie zarówno dla Uli, jak i dla siebie.  I ładnie wykrojone usta- pomyślał.
-Szczerze tak myślisz, bo to pierwszy taki komplement, jaki usłyszałam.  
-Jak najbardziej Ula.   
-A wracając do Pauliny, to od rozmowy nie uciekniesz Marek -rzekła klarownie.
-Wiem i już na samą myśli czuję poirytowanie. Założę się, że jeszcze wszystko opowie rodzicom. Dzisiaj są u znajomych i da im spokój, ale jutro pojedzie wyżalić się, że źle ją traktuję.
-Nie rozumiem Marek, jak możecie być jeszcze ze sobą. W związku powinno być zaufanie, a u was nie ma tego. Do tego ciągle kłócicie się, macie inne podejście do życia. Ona chce błyszczeć, a ty zadowalasz się spokojem.
-Pomijając to, że ją ciągle zdradzam.
-To również. Czasami wydaje się, że jest jakąś desperatką i na siłę chce być z tobą. Inna kobieta już dawno rzuciłaby cię w diabły.
-Bo tak jest Ula.  Ślub ze mną jest jej obsesją.
-Miłość obsesyjna jest najgorsza z najgorszych.
-Ula jaka miłość? -odparł z irytacją. — Ona tylko siebie kocha i Aleksa. Ale możemy już nie mówić o Paulinie. Nie po to tu przyjechałem.
- To o czym chcesz rozmawiać? O pracy?
-Ula są święta. Możemy porozmawiać o dzieciństwie. Pamiętam, że jak miałem sześć lat, razem z ojcem przynieśliśmy z kościoła nie swoją święconkę. Do dzisiaj nie wiem, czy ktoś prędzej wziął naszą, czy my czyjaś. Nasza była bardziej wypasiona, więc nikt nie stracił. I od tej pory mama zawsze chodziła ze mną.
-Dobre Marek. Ja tak typowo zjadłam kiedyś baranka z cukru.
-Zgadnij, kiedy po raz pierwszy poszedłem na wagary.
-Znając ciebie, to w czwartej klasie.
-Nie Ula. W przedszkolu w starszakach. To było tuż przed wakacjami i Aleks mnie namówił. Tato odwiózł nas pod przedszkole i zostawił przed wejściem. Aleks ukucnął i udawał, że zawiązuje buty, a gdy tato odjechał, to poszliśmy na plac zabaw. Po dwóch godzinach jacyś staruszkowie zainteresowali się nami i zawiadomili policję. Odstawili nas do przedszkola i mieliśmy szlaban na dwa tygodnie.
-Nieźle Marek.
Przez kolejne minuty opowiadali o swoim dzieciństwie, o porażkach i sukcesach.
-Wiem Ula, że się powtarzam, ale przy tobie jest tak inaczej. Tak fajnie. Jeśli istnieje reinkarnacja, to w poprzednim życiu musiało łączyć nas coś wyjątkowego. 
-To prawda Marek -odparła poważnie. —Ja byłam Scarlett, a ty Clarkiem.
Z nieuwagi też upuściła łyżeczkę, po którą schylili się razem i razem dosięgnęli. Tym samym ich twarze i usta nalazły się blisko siebie.
Są piękne- myślał Marek, wpatrując się z zachwytem w te miejsce na jej twarzy. Takie naturalne. Z pięknym kolorem.
-Zaraz pocałuje mnie -myślała Ula. Tak naprawdę pocałuje.
Przez chwilę patrzyli sobie jeszcze w oczy, a później Marek bez pośpiechu delikatnie musnął wargi.  Kiedy Ula nie zaprotestowała, to z czasem pozwolił sobie na coś bardziej namiętnego. Wziął w swoje dłonie twarz Uli i z rozkoszą wdzierał się w jej słodkie usta.                
Pocałunek przerwał trzask drzwi, a chwilę później w salonie pojawiła się Beatka z sikawką i dopełniła obowiązku lanego poniedziałku. Po niej do domu wrócił także Jasiek i Ula zajęła się kolacją, a Markiem zajęło się jej rodzeństwo. Po ósmej czas było wracać do domu, a Ula odprowadziła go do samochodu.
-Dzięki Ula za całe popołudnie i wieczór -rzekł na pożegnanie. —Było bardzo miło.
-Nie ma za co. Dla mnie goszczenie cię było przyjemnością. Z Beatką byłoby nudno.
-To oboje pomogliśmy sobie Ula. Miłej nocy i do jutra.
-Do jutra -odparła.
W drodze powrotnej wstąpił do Sebastiana, który zdążył już wrócić do Warszawy i spędził z nim dwie godziny. Po powrocie do domu natomiast zastał Paulinę już w łóżku. Febo chciała wiedzieć, gdzie był tyle czasu, ale jemu odpowiadać się nie chciało. Poszedł tylko do łazienki i patrząc w lustro w swojej łazience, wiedział, że nie poślubi Pauliny i że po zarządzie jej to powie. 
                   
                  
                  
Sprawę Natalii Paula tak jak przewidywał Marek, nie zostawiła, ale w tym samym czasie wybuchła afera Aleksa i nagrania Wioletty i to się stało ważniejsze dla niej.

CD -patrz serial.

sobota, 11 kwietnia 2020

Hańba cz. 12


W czasie, kiedy Ula z koleżankami ciągle rozmawiały na temat plotek, jakie rozpowiedział Sosnowski, a Marek planował z rodzicami i Cieplakiem plany matrymonialne, to w innej części placu zabawy część ludność spoglądała na pola, gdzie w oddali między drzewami widzieli coś dziwnego.
Marek z oświadczynami nie zamierzał długo czekać i gdy tylko odnalazł w tłumie Ulę w towarzystwie koleżanek, to pojawił się obok niej.
-Ula możemy porozmawiać na osobności chwilę -zagadnął.
-Ostatnia nasza rozmowa sam na sam źle się zakończyła -wymruczała. —Ale możemy. Wiola Paulina zostawicie nas samych.
-Pewnie Ula. Już nas nie ma -odparła Febo za siebie i za Wiolettę.
-Czyli słyszałaś już, co porozpowiadał Sosnowski -zapytał, gdy koleżanki Uli odeszły.
-Tak. Znalazł w końcu sposób, żeby zemścić się na nas obu.
-Ale jest jedno wyjście, żeby wyjść z tego honorowo Ula. Uważam, że powinniśmy się ożenić – rzekł, biorąc za rękę.


-Chyba żartujesz.
-Nie Ula.
-Najpierw dowiedziałam się od Piotra o powodach twojego zainteresowania mną, a teraz jeszcze to. 
-Ula tłumaczyłem ci, że kłamał. Naprawdę podobasz mi się i czuję do ciebie coś wyjątkowego. Rozmawiałem też z moimi rodzicami i z twoim ojcem i są zgodni. Nasz ślub zamknie wszystkim usta.
-Mamy ożenić się, tylko dlatego że tak wypada albo z przymusu? Ja zamierzam wyjść za mąż z miłości, a nie z jakiegoś obowiązku. I jeszcze te oświadczyny. Żadnego romantyzmu.
-Ale to tak na teraz Ula.  Wrócimy do naszych rodzin i oświadczę ci się, jak należy.
-Nie Marek. Wolę wyjechać do ciotki i tam szukać szczęścia niż brać ślub pod presją. Już raz byłam pod presją poślubienia kogoś.
-To są dwie różne sprawy.
-Ale z jednym finałem. Przed ołtarzem. Wracam do domu Marek. Przejdę przez pole i na oczy nikomu się nie pokażę.
-Ula to nie jest dobry pomysł. Ucieczka jest przyznaniem do winy.
-W takim razie pójdę w towarzystwo i powiem prawdę, jak było. Jeśli chcesz pomóc, to chodź ze mną Marek.

Kiedy już pojawili się w centrum zabawy, to uczestnicy mieli już inny temat do rozmowy.
-Ula, Marek widzieliście? -zapytała ich Wioletta.
-Co? -pytała Ula.
-Jak, co? Wszyscy widzieli -wtrąciła Paulina.
-Jakby bryczka, ale bez konia i na trzech kołach. Ludzie mówią, że diabeł ciągnął, a konie zawracały i prychały. Teraz o tym wszyscy mówią, a nie o was.
-Może wypili za dużo i mają omamy -zawyrokowała Ula.
-Wszyscy Ula? -pytała Febo.
-Może to automobil -zaczął Marek. —Taki pojazd popularny we Włoszech i Niemczech. Napędzany prądem albo specjalną substancją.
-Ki czort ten automobil -zapytał nieoczekiwanie Cieplak.
-W przyszłości ma zastąpić dorożki, bryczki. I faktycznie konie boją się tego jak ognia. Płoszą się i prychają.
Chwilę później obiekt zainteresowań znowu pojawił się na horyzoncie, a kwadrans później zbliżał się na miejsce zabawy. Większość mieszkańców tymczasem pochowała się i porozbiegała po domach. Gdy tajemniczy pojazd wjechał na centralny plac, to okazało się, że przyjechał nim Bartek Dąbrowski w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Kiedy pojazd zatrzymał się Bartek zeskoczył z niego z gracją. 


-Witam szanowne państwo -rzekł zadowolony z siebie. —Wróciłem. 
-I to z jaką efektywnością -odezwał się jeden z mieszkańców.  —Strachu narobiłeś. 
-Nie chciałem.  Znajomy musiał wypróbować swój nowy nabytek na wiejskich wertepach i zaproponowałem nasze okolice. Za tydzień jedziemy na wyścigi do samego Berlina i trzeba było wypróbować jak automobil zniesie wyboje.   A jak uda się nam coś osiągnąć, to później czekają inne kraje.
-Czyli do nas nie wracasz prędko? -pytał Cieplak.
-Szefie za jeden wyścig można zarobić tyle, co przez pół roku u pana. Nie licząc nagrody. Głupkiem byłbym, nie przyjmując oferty pana Musso - Sadowskiego na kierowcę. Źle u pana nie było, ale ta oferta jest lepsza. Przyjechałem tylko pożegnać się. Prędzej, jak w przyszłym roku nie wrócę w te strony. Może nawet odkupię od pana to pole przy lesie.
-Dąbrowski będzie teraz interesującą partią -rzekł Marek do Uli.
-Bartek zawsze był z tych, których interesował łatwy zarobek i na pewno znajdzie dziewczynę chętną na jego majątek.  Ale pomógł nam. On jest w centrum uwagi, a nie my. 


Zabawa dla Uli skończyła się prędzej niż dla innych uczestników, bo musiała wrócić do domu z siostrą. Gdy już nakarmiła Beatkę i ululała kołysanką do snu, zajęła się sobą. Późnym wieczorem, leżąc już w swoim pokoju, usłyszała pukanie do okna.  Gdy spojrzała w tę stronę, to ujrzała Marka, który twarz rozświetlał lampą naftową. Okno miała uchylone, to chwilę później wskoczył na parapet, a później do pokoju Uli.


-Marek co tu robisz? -zapytała cicho.
-Przyszedłem skraść ci pocałunek na dobranoc.
-Zwariowałeś Marek. Wyjdź stąd natychmiast. Tato zaraz wróci i możesz obudzić Betti.
-Tak myślałem, że zadowolona nie będziesz. Kiedy poszłaś do domu, to udało mi się porozmawiać z Dąbrowskim i jego towarzyszem. Bartek powiedział mi, że Sosnowski był tego dnia w Rysiowie, gdy spalił się wasz magazyn. Jest też przekonany, że to on podpalił. On sam uciekł, bo bał się, że wplącze go w pożar albo w inne przestępstwo. Obiecał, że zezna to co wie. 
-Nigdy nie posądzałabym Bartka, że zachowa się tak przyzwoicie. 
-Widocznie zmądrzał.  Jest jeszcze coś Ula i o tym chciałem ci powiedzieć. On i ten Włoch  bez przyczyny tu nie przyjechali, bo okazało się, że mają wspólnego znajomego. Syn tego Musso zaczął studiować medycynę z Sosnowskim we Włoszech, ale na drugim roku zrezygnował i został konstruktorem aut. Znajomości jednak utrzymał z kolegami i okazało się, że Sosnowski nie zdał ostatniego egzaminu i nie ma prawa do wykonywania zawodu.
-To jak dostał tutaj pracę?
-Pewnie ktoś mu sfałszował papiery. Podobno już na studiach nie cieszył się dobrą opinią i ledwo przez studia przebrnął. Jutro powiadomię o wszystkim odpowiednie władze. 
-Myślisz, że w końcu dostanie, to na co zasłużył? 
- Tak Ula. Już niedługo nie będzie taki bezkarny i odpowie za wszystko, co zrobił nam i Jadzi.
-Oby tak było. I dziękuję, że tyle robisz dla nas.
-Ula utrudnianie życia Sosnowskiemu, jest dla mnie przyjemnością. Jadzia ciężko przeżyła to, co zrobił. Gotowa była rzucić się do stawu. Chcę jeszcze w twoich oczach nabrać przychylności.
-Trochę jej już masz.
-Ula ja naprawdę czuję, że jest coś między nami.
-To, jeśli te coś już określisz, to odezwij się do mnie.
-Czyli jeszcze mnie nie wyrzuciłaś ze swojego życia i mam szansę.
-Jeśli będziesz starał się o mnie, jak należy, to może kiedyś -mówiła marginalnym tonem.
-Dziękuję.  Warto było skraść się do twojej alkowy nie tylko z tego powodu-mówił, spoglądając na jej koszulę nocną.  —Może jeszcze kiedyś wpadnę? Mogę?
-Nawet tak nie myśl.  I dobranoc Marek -wyprosiła go z miejsca.
-Dobranoc Ula. Miłych snów -odparł i tą samą drogą, co wszedł, to i wyszedł.

Następnego dnia popołudniem Marek pojawił się w Parku Miejskim. Usiadł w umówionym miejscu na jednej z ławek i czekał na Sosnowskiego. Ten pojawił się w towarzystwie dwóch wynajętych przez siebie oprychów. Widok Marka zamiast Dąbrowskiego zaskoczył go. Porozglądał się jeszcze po parku, ale oprócz pucybuta w pobliżu Marka oraz klienta i paru dżentelmenów nieco dalej, to obecne były same damy i dzieci. 



-Zdziwiony jesteś widząc mnie -zagadnął Marek, podchodząc do nich.  —Musimy porozmawiać i lepiej będzie jak odprawisz swoich koleżków. Nie są potrzebni ci do niczego. 
-Są moimi znajomymi i nie mam powodów, żeby mieli odchodzić. 
-Skoro chcesz żeby usłyszeli, jaki to jesteś mściwy, to mogą zostać.  Zresztą my możemy odejść. Buty przy okazji wyczyszczę sobie. Po porannej burzy są zabłocone. 
-To czego chcesz? -zapytał, gdy odeszli kawałek i zatrzymali się, gdzie pucybut czyścił komuś buty.  —Czasu nie mam. 
-To ja ci wysłałem anonim, bo podejrzewam o podpalenie magazynu -mówił trochę ściszonym głosem. Są dowody na twoją winę i teraz jestem tego pewny.
-Niby jakie dowody?
-Słyszałem, że na miejscu pożaru znaleziono srebrne etui na zapałki, a miałeś takie. Sprawdziłem cię podstępem i nie masz go.
-Bzdury? -rzucił odważnie. 
-To nie są bzdury -odparł zdecydowanie Marek.  Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie tutaj? Podszedł do nas pewien mężczyzna i poprosił o ogień. Podpaliłeś mu papierosa ze zwykłego pudełka zapałek. To był mój kolega.  On i drugi kolega mieli cię przez cały czas na oku. 
-I to ma być dowód mojej winy. To poszlaki i każdy sąd mnie uniewinni. Mogłem je gdziekolwiek zgubić, a ty nie miałeś prawa mnie śledzić. 
-I tak pechowo etui znaleziono przy zgliszczach. Przestraszyłeś się jeszcze i przyszedłeś na spotkanie. 
-Co miałem zrobić, jak ktoś wysyła mi groźby. 
-Jest jeszcze świadek.
-Niby kto? -kpił. Ten Dąbrowski.  
-Zaskakujące jest, że o nim właśnie wspomniałeś. To jest już przyznanie się do winy.  Poskładałem wszystkie fakty i jak myślę, to spodziewałeś się, spotkać go tutaj. On wczoraj odnalazł się i powiedział całą prawdę. Byłeś tydzień temu w pobliżu młyna i chciałeś zemścić się najpierw na panu Józefie, a później na mnie.
-Kolejne bzdury. Jakiś parobek ma mi zagrozić? 
-Ten parobek nawiązał znajomość z panem Musso -Sadowskim. Jak mniemam nazwisko, jest ci znane. Tak jak imię Franz.
-Do czego zmierzasz? -zapytał przez gardło.
-Do tego, że bezprawnie leczysz ludzi. Nie zdałeś egzaminu końcowego. I nie zaprzeczaj, że tak nie jest. Mogę poświęcić się i pojechać do Rzymu i sprawdzić.
-Czego chcesz za milczenie?
-Czyli to prawda? Najpierw fałszerstwo, później gwałt i podpalenie. Na parę ładnych lat więzienia się nazbierało. I nie ma takich pieniędzy ani rzeczy, które powstrzymałyby mnie przed pójściem na posterunek.
-Wszystkiego się wyprę -odparł ze wzburzeniem. —Zwłaszcza podpalenia nikt mi nie udowodni. Moje słowa przeciw twoim.
-Wszystko już wiemy panie Sosnowski -odezwał się pucybut, który okazał się żandarmem.
-Jest pan winny z trzech paragrafów -dodał mężczyzna udający klienta pucybuta. 
CDN PO MINI WIELKANOC

Niech Zmartwychwstały Chrystus
oświeca codzienne drogi życia,
obdarza błogosławieństwem
i pomaga życie czynić szczęśliwym.
Zdrowych, wesołych, ciepłych świąt Wielkanocnych. 
Oby jutro było lepsze.