czwartek, 14 maja 2020

Hańba cz. 16


Od ostatnich wydarzeń miną tydzień. W tym czasie wujek Zosi Lucjan umieścił bratanicę wraz z mamą Elizą pod Gdynią w domku, który niedawno kupił. Najpierw razem z Markiem pojechał do Poznania po przyjaciółkę pani Tomczak Ludmiłę. Była ona poniekąd zakładnikiem właścicielki Zakątka Rozkoszy Róży na wypadek nie powrotu Elizy. Plan był prosty, bo Lucjan wynajął ją na godzinę w środku nocy i poszedł na pięterko. Okna pokojowe były od podwórka, a tam czekał Marek.   Później z pomocy sznura spuścili kobietę na ziemię, Lucjan sam zeskoczył i we trójkę pojechali do Rysiowa. Kolejnego dnia Zosia z mamą pojechały na pomorze. Lucjan obiecał również zająć się sprawami finansowymi i dopilnować, aby jego brat poczuwał się obowiązku łożenia na córkę. Ludmiła natomiast z drugą koleżanką Elizy, z którą przyjechała do Rysiowa zatrzyma się w Bydgoszczy. Obie miały zaoszczędzone pieniądze przy sobie i na początek im starczało.  
Kiedy wszystkie sprawy związane z Zosią były już rozwiązane, to Marek więcej czasu poświęcał Uli. Przyjeżdżał niemal codziennie i zajmował się kontuzjowaną Ulą. Od zrzucenia z konia bowiem minął tydzień i ciągle miała opuchniętą kostkę.
-Co chciałabyś robić dzisiaj -zapytał w jeden z wieczorów. —Pogoda pod psem.
-Możemy zagrać w Chapankę, Faraona, kości albo w Dolinę kupców (gry karciane). Albo w gąskę (gra planszowa).
-Może być Faraon na początek. Ale o fanty będziemy grać Ula.
-Może być. Później, gdy przyjdzie Wiola z Sebastianem, to zabawimy się w szarady sylabowe. A teraz mam coś dla ciebie na rozgrzewkę Marek.
Pierwsze do herbaty dają
Drugiem trzeciem chłopczyka wołają
Drugie z literą wielką, gdy dodasz trzeci
Będzie król Polski, no któren wiecie?
Całe mamusia nastawi w garnuszek
gdy rozboli cię brzuszek. * -zagadka dla was.( rozwiązanie wymawiane po staropolsku)
-A co jest nagrodą? -zapytał.
-Może pozwolę ci na pocałunek, jak nikt nie będzie patrzył -mówił kokieteryjnie.  
Marek szaradę odgadł, choć nie od razu i z podpowiedzią.
-A moja nagroda -pytał z nadzieją.   
-Za podpowiedź możesz jedynie potrzymać mnie za rękę -droczyła się z nim.
-Może chociaż druga szansa? -pytał z nadzieją w głosie.
-Może poszczęści ci się w grze karcianej Marek.
W grach karcianych wypadali po równo. Marek został właścicielem małej broszki Uli i jej chusteczki. Ula zaś wygrała papierośnicę i zegarek. Markowi poszczęściło się w grze, w której stawką był pocałunek Uli. W grze planszowej więcej szczęścia miała Ula i Marek musiał dla niej zaśpiewać. Wybrał dumkę Hej sokoły. Głos miał melodyjny, więc całe wykonanie Ula nagrodziła oklaskami.


W kolejne dni, gdy pogoda była lepsza, to Marek zabierał Ulę na przejażdżki. Aby nie obciążała kostki, to nosił nawet na rękach.


-Uważaj Marek, bo się przyzwyczaję i już zawsze będziesz musiał nosić mnie na rękach -powiedziała któregoś dnia.
-Hmh -odparł, tylko przenosząc z powoziku na ławkę.
-To znaczy, jak dalej będziesz odwiedzać mnie.
-Czy to znaczy, że rozważasz dać mi czarną polewkę na niedzielny obiad?
-To znaczy, że to ty możesz zmienić zdanie Marek.  Wiem, że nie jestem bardzo wysoko urodzona, ani potulna jak przykładna panna.
-Ula mówiłem ci, że płochliwe dziewczęta nie są w moim typie. Do czasu, aż nie poznałem cię, to nie wiedziałem, że takie panny na wydaniu,  jak ty istnieją. Już samo zapoznani cię było takie niespotykane. Jaka panna położyłaby się w stodole obok młodego mężczyzny i udawała, że została zhańbiona?
-Zdesperowana. Jeszcze mam dreszcze na wspomnienia o planach ojca wydania mnie za Sosnowskiego albo później za Młoczyńskiego (cz.1 listopad)
-Ja pamiętam, że wolałabyś rzucić się do rzeki niż zostać baronową Młoczyńską.
-Przepraszam Marek, że wpakowałam cię w sytuację bez wyjścia. I dziękuję, że zachowałeś się honorowo i od razu chciałeś ogłosić zaręczyny.
-Ula, gdyby nie tamto wydarzenia teraz dalej przewijałbym się przez cudze sypialnie albo baraszkował na sianie. Nawzajem pomogliśmy sobie.  A tak bardziej szczegółowo i szczerze to nazwisko Sosnowski na mnie podziałało jak czerwona płachta na byka. Chciałem odebrać mu prawie narzeczoną.
-Chyba napiszę o nas romans Marek. Mam teraz tyle czasu i tyle działo się w naszym życiu.
-Tylko że losy Uli i Marka musiałyby się skończyć ślubem. Albo przynajmniej zaręczynami -stwierdził sensownie.
-Będę najwyżej improwizować Marek -mówiła błahym tonem.
-Już dwa miesiące temu obiecałem ci zaręczyny -rzekł równie od niechcenia.
-Obiecanki sasanki a głupiemu gruszki, jakby powiedziała Wiola, coś w tym stylu.
-Mówiłem  pannie, że miłość do panny jest tak wielka, że trudno ująć w słowa -zaczął, biorąc za rękę, a na twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. —A uroda pani przebija najpiękniejsze portrety najpiękniejszych księżniczek i królowych. Nie wspominając o pani umyśle nieodbiegającym niczym od najwybitniejszych umysłów uczonych.
-Powinnam teraz zarumienić się i odwrócić twarz -ni to zapytała, ni tylko odparła.
-I za to cię między innymi kocham Ula. Umiesz zaskoczyć mnie i rozbawić.
-I jeszcze te komplementy -odparła z zawstydzeniem. Naprawdę zaraz spłonę.
- Już dawno powinienem powiedzieć, to wszystko, ale jakoś nie było do tej pory odpowiedniego nastroju Ula.  Kocham panią panno Cieplak i jestem szczęśliwy, że jestem tym który może być u twojego boku.
-I pomyśleć, że musiałam skręcić nogę, żebym usłyszała te słowa? Trochę mało romantyczne, ale do wiadomości przyjęte Marek.  I jak kocham pana panie Marku Dobrzański.
Po tym nie pozostało im nic innego, aby swoje wyznania przypieczętować słodkim i delikatnym pocałunkiem.


Trzy dni później w niedzielne popołudnie pod dom Cieplaków zajechał powóz z seniorami Dobrzańskimi. Marek gościł u Cieplaków już na obiedzie, bo nocował u Sebastiana i przyjechał do nich przedpołudniem.  Dla Uli i jej rodziny była to niespodzianka, bo Marek nic nie mówił, że na podwieczorku pojawią się jego rodzice.
-Czemuś zawdzięczamy odwiedziny państwa -zagadnął Józef, będąc jeszcze na dworze.
-Syn nalegał i nie będziemy ukrywać, że liczymy, że warto było przyjechać tutaj -oznajmił Krzysztof.
-Rozumiem -odparł z uśmiechem. —Zapraszam na salony -dodał, wykonując szeroki zapraszający gest.
W salonie siedziała już Ula z Markiem, Jaśkiem i Alą. Kto przyjechał zdążyli dostrzec przez okno, więc zaskoczenia nie było.
-Można wiedzieć skąd ta wizyta Marek -zapytała podejrzliwie.
-A mi skąd wiedzieć Ula. Rodzice może chcieli zrelaksować się na łonie natury. Miło widzieć was -dodał do rodziców, gdy tylko pojawili się w drzwiach.
-Dzień dobry państwu -przywitała się i Ula. —Miło gościć ponownie w naszych skromnych progach.
-Cała przyjemność po naszej stronie, drogie dziecko -odparł Krzysztof.
Kiedy wszystkie uprzejmości mieli za sobą, przywitano się z Alą i Jaśkiem oraz podano kawę, to głos zabrał Marek.
-Skoro jesteśmy już wszyscy razem, to chciałbym prosić o rękę pana córki -rzekł z powagą Marek. —Poślubić tak wspaniałą dziewczynę, jaką jest Ula byłoby dla mnie zaszczytem.
-My możemy tylko prośbę syna poprzeć. Ula byłaby dla nas wspaniałą córką -wtrąciła Helena.
-No cóż, drodzy państwo -zaczął Cieplak. —Dla mnie to niebywały respekt, a Ula kocha Marka. Ja na drodze do waszego szczęścia stać nie będę -dodał do córki i przyszłego zięcia.
-Dziękuję panie Józefie -odparł mu Marek.
-Ula uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją żoną -rzekł, klęcząc przed ukochaną. W ręku natomiast trzymał ozdobne wyściełane aksamitem pudełeczko z pierścionkiem z oczkiem z ametystu.


-Będę zaszczycona i najszczęśliwsza -mówiła ze wzruszeniem. —Już jestem.
Włożenie pierścionka na palec Uli był tylko formalnością. Na koniec Marek z gracją pocałował w dłoń.
-Jest piękny -mówiła z ciągłym wzruszeniem.
-To pamiątka rodzinna -wytłumaczył Marek. —Moja mama dostała go od swojej mamy, a z racji, że nie mam siostry, to teraz należeć będzie do ciebie.
-Dziękuję pani. Taka rodzinna pamiątka, to dla mnie  wielkie wyróżnienie. Mam nadzieję, że będę dla pani dobrą córką.
-W to nie wątpię. Mój syn wybrał sobie na żonę idealną pannę. Już dawno z mężem o tym wiemy.
Później przyszedł czas na gratulacje i pierwsze plany dotyczące ślubu i wesela.


W kolejnym tygodniu Ula z Markiem zajęli się pierwszymi przygotowywaniami do ślubu i poszli dać na zapowiedzi.  Następnej niedzieli proboszcz ogłosił, że zamierzają się pobrać. Tak jak przystało ślub zaplanowali za około pół roku po zaręczynach. Na datę wybrali pierwszą sobotę po Wielkanocy Roku Pańskiego 1896, co wypadało na połowę kwietnia. Sam ślub miał mieć miejsce w miejscowej parafii a przyjęcie wyprawione na łące Cieplaków. Na wypadek deszczu do dyspozycji mieliby nowy magazyn, który był właśnie budowany na miejscu spalonego magazynu.  W kolejnym tygodniu odbyło się przyjęcie zaręczynowe. Dom Cieplaków okazał się zbyt mały, więc bal przeniesiono do Dobrzańskich.  Ula i Marek przy okazji wybrali druhny i drużbów. A zostali nimi Wiola i Paulina oraz Sebastian i Aleks.  


Wkrótce po nich zaręczynach do grona szczęśliwych narzeczonych dołączyła Wioletta z Sebastianem, która w czasie balu Uli i Marka z góry zapowiedziała, że następne muszą być jej. Również Lew poprosił o rękę Pauliny.

Ogłoszone zaręczyny równały się z tym że matki innych dziewcząt na wydaniu już na zawsze porzuciły nadziej na wydanie córek za Dobrzańskiego. Bez uszczypliwości i wytykania mezaliansu nie obeszło się również, ale z tym oboje dawali sobie radę, bo uwagi nie zwracali. Pomocna była i Helena, która przy każdej okazji wychwalała przyszłą synową.

Po balu przyszedł długi czas narzeczeństwa, który w ich przypadku podzielił się im na cztery etapy. W pierwszym, który przypadał na koniec lata i jesień zajęci byli dopieszczaniem swojego przyszłego domu. Z wyborem, gdzie będą mieszkać z Ulą po ślubie kłopotów nie mieli, bo Marek odziedziczył po babce ze strony mamy dworek. Gdy pierwszy raz zawiózł tam Ulę, to od razu pokochała to miejsce. 


Nikt tam jednak nie mieszkał od dwudziestu lat i potrzebował remontu w środku, jak i zadbania o otoczenie. Tym zajęli się bezzwłocznie i późnym latem rozpoczęły się pierwsze prace. Przyjaciele Marka z zawodu zdunowie, którzy niedawno pomogli mu zdemaskować Sosnowskiego, teraz zajęli się postawieniem pieca kaflowego w każdym pokoju. W salonie i sypialni natomiast pojawiły się kominki. Sypialnię połączono również z małym dziecięcym pokoikiem. Inna ekipa zadbała o ściany. Pojawiła się nawet toaleta i łazienka z prawdziwego zdarzenia.
W międzyczasie odbył się proces Sosnowskiego i udowodniono mu podpalenie. Wystarczyły zeznania Dąbrowskiego i to co usłyszał policjant w czasie prowokacji wymyślonej przez Marka.  Odpowiedział również za leczenie bez prawa do wykonywania zawodu.

 W drugim etapie ich narzeczeństwa, a przypadającym na późną jesień i adwent był czasem odwiedzin Marka u Cieplaków. Chodzili wtedy na spacery, spotykali z przyjaciółmi, oddawali się hazardowi w postaci gier i szarad. Czasami jeździli do Warszawy i szli wtedy do teatru albo kawiarni. Po Bożym Narodzeniu nastał czas karnawału i czas szybciej im mijał. Chodzili po balach, odwiedzali krewnych i znajomych, którzy poznać Uli albo Marka okazji jeszcze nie mieli. Wraz z Wielkim Postem nastała wiosna i Ula wraz z Jadzią ekspertką od kwiatów i ogrodów oraz z wynajętym ogrodnikiem zajęli się otoczeniem dworku. Z Jadzią dogadywała się doskonale i po ponad półrocznej znajomości z dziewczyną język migowy znała nie gorzej niż Marek. 

Dzień ślubu był, jak na życzenie, bo niebo było błękitne a temperatura w okolicach dwudziestu stopni. Ula od samego rana wpadła w ręce przyjaciółek i Ali, które pomagały w ubiorze i fryzurze. Efekt ich starań był urzekający. 


Do Rysiowa Marek przyjechał pięknie udekorowanym powozem a wraz z nim jego rodzina. Na Ulę czekał w kościele przy ołtarzu. 




Ta pojawiła się dziesięć minut po nim. Chwilę później ojciec poprowadził do ołtarza i przysięgali sobie miłość i wierność. Później przyszedł czas na wesele do środka nocy.  Po oczepinach czas było kończyć zabawę i rozjechać się do swoich domostw. 



Państwo młodzi do swojego dworku ze względu, że było ze trzydzieści kilometrów pojechali automobilem. Kiedy dojechali, przeniósł przez próg i zaniósł do salonu.
-Ula w końcu sami -rzekł, gdy postawił na podłodze.
-I we własnym domu. Jesteśmy rodziną i będę od jutra dbała o ciebie i o cały dom.
-Tylko dzieci nam brakuje.
-Na dziecko nie ten czas. Trzeba poczekać dwa tygodnie.
-Chcesz tyle czasu odmawiać mi nocy poślubnej?
-Nie Marek. Czytam poradniki dla kobiet i wiem wszystko o fizjologii kobiet. Nie licz, więc że co rok będzie prorok.
-Nigdy nie pozwoliłbym na takie rozwiązanie. Chcę mieć żonę niewymęczoną ciągłą ciążą i porodami. Bardzo zmęczona?
-Nie Marek. Jeśli pytasz, czy dam radę spełnić obowiązek małżeński, to dam radę.
-Tylko nie obowiązek kochanie -odparł przy jej ustach.
Chwilę później wziął ponownie na ręce i zaniósł do sypialni.
Noc poślubna okazała się przyjemniejsza, niż myślała. Słyszała i czytała, że boli i kobieta nie ma z tego przyjemności. Marek tymczasem pomógł rozebrać się jej i rozpuścić włosy. Później bez pospiechu obsypywał twarz pocałunkami, pozwalając sobie na schodzenie na dekolt. Dla Uli było to bardzo przyjemne uczucie i całkiem inne niż przy zwykłych dotychczasowych pocałunkach. Kiedy nadchodził najważniejszy moment nocy, to Ula wyczuła to i instynktownie podniosła biodra. Przez chwilę było nieprzyjemnie, ale starała się nie myśleć o tym. Kiedy myślała, że już po wszystkim małżonek zaczął poruszać się w niej bardzo delikatnie i było to całkiem przyjemne. Mogłoby nawet być mocniejsze i szybsze. Marek jakby czytając w jej myślach i czując bardziej zaciśnięte nogi wokół własnych bioder, to swoje ruchy przyspieszył. Tym samym kobiecość Ula jeszcze bardziej się rozbudziła. Długo nie trwało, aby poznała, co to znaczy szczytować. Kiedy ich ciała wracały do normy, a Markowi wrócił rozsądek, aby dać Uli w tę noc spokój, zsunął się z żony i wsparty na boku położył się obok.
-Kochanie byłaś bardzo dzielna -mówił, gładząc policzek. —Kolejne noce będą przyjemniejsze.
-Wiem Marek. Czytam dużo.  I wcale nie bolało.
-Nie wiem, czy nie wymóc na tobie posłuszeństwa w małżeństwie i nie zakazać ci czytania poradników dla kobiet. Zbyt dużo wiesz.
-Przed ślubem moje oczytanie ci nie przeszkadzało Marek -wytknęła mu.
-Pomyślimy nad kompromisem Ula. A teraz śpij. Należy się nam po całym dniu wrażeń mocny odpoczynek. 




Dziesięć miesięcy po ślubie przyszła na świat pierwsza ich córka Zosia. Ula liczyła, że powije syna, ale mąż zapewniał ją, że nie zamieniłby małej Zosi nawet na tuzin chłopców, bo od urodzenia była ślicznym bobasem. Na kolejne dziecko czekali dwa lata. Tym razem urodził się synek Wojciech. Po kolejnych dwóch kolejna córeczka Emilia.
-Spełniłaś wszystkie moje marzenia -mówił Marek, tuląc po chrzcie swoją ostatnią pociechę.
-Staram się być przykładną żoną i matką.
-Jesteś kochanie. Tak się cieszę, że dzisiaj pojawiła się cała nasza rodzina i przyjaciele i że wszystkim się wokół nas układa. Olszańscy i Korzyńscy są szczęśliwi, Jadzia dla twojego wujostwa jest jak córka a Mareczek jak wnuk, a Zosia świetnie się uczy i nie ciąży na niej przeszłość matki. 
-To prawda Marek. I jeszcze jesteśmy zdrowi. Chciałabym dożyć późnej starości z tobą, dziećmi, wnukami.
-Dożyjemy kochanie, dożyjemy -mówił, nie wiedząc, że przed nimi ponad pięćdziesiąt lat wspólnego życia.

Na kolejne opowiadanie zapraszam za jakiś miesiąc. Potrzebuję trochę wytchnienia.  Ciągle piszę na bieżąco i jest to trochę uciążliwe. Może uda mi się coś napisać na zapas.



niedziela, 3 maja 2020

Hańba cz. 15


Upadek Uli zauważyły dwie kobiety i podbiegły do niej. Koń tymczasem zawrócił i prychając, pobiegł do młyna. Żmija zaś szybko popełzła w kamienie.
-Nic się pani nie stało -zapytała jedna z kobiet?
-Chyba zwichnęłam nogę -odparła, pocierając kostkę.
-Konie czasami są zdradliwe, proszę pani -odpowiedziała kobieta z ciemniejszymi włosami. —Pomożemy pani wstać.
-Dziękuję -odparła, podpierając się na brunetce. —Panie chyba nie są stąd. Jeśli potrzebują chleba, to u nas nie brakuje. Albo odpocząć?
-Dziękujemy, ale nie trzeba. Nie chcemy pani kłopotać. Pójdziemy już.
-Naprawdę nie jest to kłopot, a chleba u nas dostatek jak widać.
-My tylko na przechadzkę -rzekła kobieta z jaśniejszymi włosami.
Koń tymczasem dobiegł do młyna i zaniepokoił robotników, bo niedawno widzieli, że Ula wjeżdżała, a teraz koń wrócił sam. Wyszli na drogę a wraz z nimi Zosia, bo słyszała, jak jeden z robotników mówił, że koń wrócił sam. Była szybsza od robotników i wkrótce biegła w stronę Uli i jakichś kobiet. W połowie drogi zatrzymała się na chwilę.
-Mamusia -zawołała i rzucił się pędem w stronę brunetki.  Chwilę później tuliła się w ramionach mamy.
-Zosia, córeczko -mówiła czule.
-To, dlatego panie się tu pojawiły -rzekła Ula. —Musimy porozmawiać.
-Myśli pani, że jesteśmy złe? -zapytała.
-Nie. I nie mnie oceniać panią.
-Ciocia Ula i wujek Marek mówili mi, że wrócisz -oznajmiła Zosia.
-Urszula Cieplak -odezwała się Ula, wciągając rękę na przywitanie. —Zosia była u nas przez ostatnie dwa tygodnie. Mój znajomy ją przywiózł.
-Eliza Tomczak -przywitała się.
-Magdalena Olczyk -dodała druga. —Przyszywana ciocia.
-Nic panience się nie stało? -zapytał jeden z robotników, którzy dobiegli do nich.
-Nie. Tylko nogę skręciłam w kostce i mam siniaki na ręce.
Do domu daleko nie było, więc wsparta na robotniku pokuśtykała do domu.  Za nią szła Zosia z mamą i ciocią.
-Dostałam pieska Pimpusia i nowego misia -opowiadała tymczasem Zosia z błyszczącymi oczami. —I ciocia zabrała mnie do Warszawy do teatru z lalkami.
-Miło z pani strony, że zadbała o Zosię aż tak bardzo -rzekła do niej Eliza.
-Ale matki nic nie zastąpi.
-Tak wiem. Mimo to dziękuję.
-Opieka nad dziećmi nie jest dla mnie nowością, proszę pani, a Zosia to miła dziewczynka.
Po powrocie do domu Ula zrobiła sobie okład z kapusty i zimnej wody. Postanowiła również powiadomić Marka. Napisała liścik do niego i wysłała z nim Jaśka.

Marek tymczasem popołudnie spędzał z Lucjanem kolegą ze studiów. Nie widzieli się pięć lat i było, o czym rozmawiać.
-Piękna panna. To ktoś na poważnie, czy dla rozrywki. Widziałem z daleka, że chyba się kłóciliście. A tak w ogóle to żonaty jesteś?
-Nie jestem, a ona właśnie jest kandydatką. I nie myliłeś się, bo język ma ostry i nie tylko w całowaniu. A ty usidlony?
-Od pół roku. Córka znajomych rodziców -mówił sugestywnie. —Nuda małżeńska mnie czasami ogarnia. Lidka nie lubi balów, towarzystwa, nie zna się na niczym. Priorytetem jej było znaleźć sobie męża. Teraz jest w ciąży i całymi dniami leży i jęczy.
-To gratuluję. Dalej mieszkasz w Gnieźnie?
-Dalej. Do domu wracam jutro popołudniem i szedłem właśnie znaleźć sobie jakiś hotel.
-To zapraszam do siebie na nocleg. To znaczy do domu rodziców. A na razie zapraszam do salonu rozkoszy. Oderwiesz się trochę od marazmu żony.
-Czyli uważasz mnie za znużonego małżonka i potrzebującego takiego typu rozrywki.
-Dlaczego tak mówisz?
-Bo według kryteriów mojego ojca i brata tam udają się znużeni małżonkowie. Zwłaszcza kiedy żona jest przy nadziei.
W klubie spędzili dwie miłe godziny. Marek wdziękami zatrudnionych tam kobiet zainteresowany zbytnio nie był. Dla oka Lucjana była to jednak przyjemność.  Z żadną na pokoje jednak nie poszedł.



Do domu dotarli późnym wieczorem i dopiero wtedy w holu Marek znalazł kopertę z jego imieniem.
-Pachnąca koperta w kwiatki może oznaczać tylko jedno Marek -zagadnął Lucjan. —Liścik miłosny. Schadzka się szykuje, czy Ula?  
-Tak od niej -odparł, spoglądając na podpis.
Marek
Nie uwierzysz, ale znalazła sięmama Zosi.  Przyjechała wraz z koleżanką. Przebrały się za nędzarki i przechadzały się obok młyna. Proszę, przyjedź, jak możesz, a ja postaram się zatrzymać ją na noc i jutro.
Ula.
-I? -dopytywał kolega.
- Znalazła się mama Zosi. Muszę jutro rano pojechać do Rysiowa.
-A, kim jest Zosia?
-Długo by opowiadać.
-Chętnie posłucham.
-Skoro nalegasz -mówił na początek dłuższego monologu. —Usiądziemy sobie w salonie, napijemy się po kieliszeczku koniaku i ci opowiem.... . Summa summarum z listu dowiedzieliśmy się, tylko że ma cztery lata i że nazywa się Tomczak. Prawdopodobnie po matce, bo ojciec to jakiś panicz.  A i jeszcze mieszkali chyba w okolicach Poznania.
-Jak powiedziałeś? Tomczak -powtórzył. —Znałem kiedyś taką dziewczynę Tomczak.
- Nie powiesz mi, że…. Ja święty nie byłem Lucjan, ale nigdy nie skorzystałem z usług, jakby to powiedzieć pań, które zatrudniamy.
-Nie ja Marek. Mój kochany brat oczywiście. On i ojciec inaczej myślą o tych sprawach. Uważają kobiety za własność. Wracając do sprawy, to mieliśmy młodą pomoc kuchenną. Eliza miała na imię i zniknęła właśnie nagle z pięć lat temu. Widziałem, jak Leon poklepywał albo obmacywał ją czasami.
-Wszystko by się zgadzało. Gniezno jest wystarczająco daleko i zarazem blisko od Poznania, aby się tam ukryć.
-Pojadę jutro z tobą do tego Rysiowa i zobaczę, czy to ona.

Ula tymczasem następnego dnia robiła wszystko, aby zatrzymać Elizę w młynie, jak najdłużej. Jeszcze poprzedniego wieczora dowiedziała się, że Tomczak przejechała taki kawał drogi, aby zobaczyć, jak się miewa Zosia. O tym natomiast, gdzie obecnie przebywa jej córeczka wiedziała od koleżanki, bo Marek sam jej powiedział, dokąd jedzie. (13 cz.) Znalazła również artykuł w gazecie.
-Znowu chce pani zniknąć z życia córki? -pytała Ula z samego rana, gdy Zosia jeszcze spała.
-Nie stać mnie na utrzymanie nas. Musiałabym wynająć pokój.
-Są zakłady pracy.
-Na samotne matki źle patrzą i nie miałabym, z kim zostawiać Zosi. Wiem, że nie powinnam o to prosić, ale gdyby Zosia mogła tu zostać.  Będę łożyć na Zosię i odwiedzać czasami.
-A ja powtarzam pani, że razem z Markiem pomożemy pani.
-Nie mogę -mówiła uparcie. —Muszę wrócić do Poznania. Tam, gdzie pracuję, została moja najlepsza koleżanka. Właścicielka powiedziała mi, że jak nie wrócę, to odda Ludmiłę do domu Lipniaka. On jest starym zbereźnikiem i chce mieć kobietę na zawołanie. On i jego koledzy. U nich jakieś orgie się odgrywają. Grają w karty i ten, co wygrywa, to ma dziewczynę dla siebie. Ta, co była u niego albo jest w ciąży, albo znudziła się im.
-Okropne, co pani mówi.
-Wiem, ale muszę wrócić, skąd wyjechałam wczoraj.



Marek do Rysiowa wraz z kolegą pojechali tuż po wczesnym śniadaniu i pojawił się po ósmej. Ulę zauważył w pierwszej kolejności. Siedziała na podwórzu z usztywnioną nogą w kostce.
-Ula? Co ci się stało? -pytał, podbiegając do niej. —Wczoraj byłaś jeszcze zdrowa.
-Koń mnie zrzucił. Żmii się przestraszył.  Dobrze, że przyjechałeś Marek.
-Witam panią ponownie -odezwał się towarzysz Marka.
-Dzień dobry. Przyjechał pan zwiedzić wiejskie tereny?
-Faktycznie tereny bardzo ładne, ale co innego mnie tu sprowadza.
-Okazało się, że Zosia jest prawdopodobnie bratanicą Lucjana -wyjaśnił Marek.
-Ale, jakim cudem? -pytała ze zdezorientowaniem.
Zanim Ula usłyszała wyjaśnienia, to na podwórzu wraz z córką pojawił się Eliza.
-Pan tu? -zapytał na widok Lucjana.
-Jak widać. Czy Zosia jest moją bratanicą? -zapytał prosto z mostu i patrząc na trzymającą ją za rękę dziewczynkę.
-Dlaczego pan tak sądzi? -odparła pytaniem, bo nie wiedziała, w jakich intencjach pojawił się tutaj Lucjan.
-Bo układa się w całość. Zresztą jest podobna do Witkowskich. To jest moją bratanicą?
-Albo siostrą. Prędzej jednak bratanicą.

UPS. Opublikowałam przypadkiem. Chciałam  zapisać kolejny fragment, ale kliknęłam w opublikuj. Więc dzisiaj króciutko. Na dniach dodam epilog.

piątek, 1 maja 2020

Hańba cz. 14

  

Od dnia pojawienia się w Rysiowie małej Zosi minęły dwa tygodnie. Przez ten czas ciągle mieszkała u Cieplaków i Ula zajmowała się nią. Spała z nią w jednym łóżku, wymyślała zabawy, kupowała słodkości, zabierała na spacery, jeździła do Warszawy na przedstawienia to teatru i do parku Ujazdowskiego na huśtawki. Dziewczynka jak szybko okazało się, umiała sporo wierszyków, piosenek i jak tylko była okazja śpiewała i recytowała. Publiczność zaś miała dużą, bo nieśmiała nie była i przychodziła nawet do robotników do młyna, aby pokazać swoje umiejętności. Lubiła również tańczyć. Mimo to, że miała tyle atrakcji, to nieustannie wypytywała o mamę i dziadków. Z dziadkami było łatwiej, bo ich nigdy nie widziała, ale na temat mamy Ula musiała kłamać, że jest chora i musi pomieszkać z nimi.  Tak jak było do przewidzenia, ludzie zaczęli tworzyć swoje teorie, kim jest. Jedna z fam głosiła, że jest to córeczka Marka. Sam zainteresowany nie zamierzał ani zaprzeczać pogłoskom, ani potwierdzać, bo tylko by sprawę pogorszył. Za plotkami jak szybko dowiedział się, oprócz Dąbrowskiej, stali Sosnowscy. Ciągle nie mogli pogodzić się z tym, że przez Marka ich syn trafił do więzienia, złamano mu karierę i zaszkodził tym samym całej rodzinie. Aby nieco uciąć plotkom, to Ula zaczęła dyskretnie mówić o dalszej krewnej z okolic Poznania, która musiała wyjechać do uzdrowiska podreperować siły. O tyle było to wiarygodne, bo jej ciotka faktycznie mieszkała w tych okolicach i mogła mieć tam dalszych krewnych. Zosia również mówił o Poznaniu i słowa Uli stawały się jeszcze bardziej wiarygodne. 



Przez ten czas Marek z Aleksem próbowali odnaleźć matkę Zosi, ale na artykuł zamieszczony w kilku gazetach nikt nie odpowiadał. Dlatego też Ula z Markiem zaczęli dowiadywać się, jak wygląda prawnie jej sprawa. Oboje byli w jednym zgodni. Nie chcieli bowiem, aby mała trafiła do sierocińca. Marek w miarę swojej możliwości przyjeżdżał i pomagał w opiece. Choć dzieci nie były jego mocną stroną i stronił od nich. Teraz jednak mała Zosia i Ula sprawiły, że jego pogląd na rodzinę zmienił się całkowicie. Stało się to jednego popołudnia, gdy przyjechał do Rysiowa i zastał Ulę z Zosią i Beatką w ogrodzie na ławce. Ula w blasku niskiego słońca wyglądała pięknie, a zabawa w noski, łaskotanie i niewinne obcałowywanie twarzy Uli przez obie dziewczynki sprawili, że i on chciałby w końcu skosztować ust panny Cieplak. Pojawienie się Marka zdziwiło Ulę, bo umówieni nie byli i w dodatku przyjechał konno.
-Szkoda, że nie ma takiego urządzenia, które mogłoby uwiecznić wasze zabawy -zagadnął. —Wyglądacie uroczo.
-Pan Dobrzański rozczulił się dwójką uroczych dziewczynek. Kto by pomyślał? -zakpiła Ula. 
-Trójką Ulą. I masz rację. Sam się dziwię.
W tym mówił prawdę, bo dzieci były dla niego odległą przyszłość i jeśli planował je to za jakieś pięć, sześć lat.  Nawet wychowanie pozostawiłby żonie i nianiom a jego wkład byłby tylko w spłodzeniu potomków i ewentualne zajęcie się synem, gdy osiągnie odpowiedni wiek.
-A co tu robisz? -zapytała Ula. Nie byliśmy umówieni.
-Byłem u Febo w interesach, użyczyli mi swojego konia i postanowiłem wpaść na chwilę. Moja mama zaprasza cię do nas na obiad -dodał. —Proponuje pojutrze. Przyjechałbym po ciebie około południa.
-Chętnie Marek. Zosiu, przyszedł pan baran -rzekła do podopiecznej. —Ponosisz ją trochę na barana, prawda Marek?
-Trudno odmówić tak uroczej prośbie Ula.
Przez kolejne minuty oboje zajmowali się Zosią i Beatką i robili to z całym sercem. Zosia okazała się bardzo całuśna, bo ciągle by całowała twarz Uli, a Marek dalej marzył o tym samym.
Jeszcze tego samego dnia Marek miał okazję, aby doznać tego o czym marzył. Stało się to, kiedy poszli na spacer i mijali zagajnik.  Marek nie wiedział tylko jak zabrać się do tego.
-Całowałaś się już Ula -zapytał najprościej.
-Nie -odparła cicho i krótko.
Ostatnimi czasy jednak dużo myślała, o tym, jak to jest się całować. Ze słów przyjaciółek, które miały już za sobą ten pierwszy pocałunek wiedziała, że jest to bardzo przyjemne uczucie.
-To dobrze -rzekł, wpatrując się w jej twarz.  
Wzrok Marka był tak przeszywający, że Ula instynktownie przysunęła się bliżej niego. Ten zaś nie zamierzał tracić takiej okazji i bez chwili zwłoki zaczął muskać jej wargi. Z tą samą chwilą Ula zamknęła oczy, jeszcze bardziej przylgnęła do Marka i całkowicie oddała się we władanie Marka. Pieszczoty trwały już chwile, gdy poczuła, że język Marka znajduje się w jej własnych ustach. Choć mogłoby wydawać się to za niehigieniczne, to sprawiało przyjemność i zrozumiała, co miały na myśli jej przyjaciółki mówiące o przyjemnym cieple rozchodzącym się po całym ciele, a zwłaszcza w okolicach brzucha.  Dla samego Marka było również coś całkiem nowego. Całował bowiem już wiele kobiet, ale nigdy nie czuł się tak szczęśliwy, jak teraz.


- I jak?  Przyjemnie było? -zapytał, kiedy wrócił mu rozsądek i przerwał pocałunek.
-Tak -odparła, unikając jego wzroku.
- Ula nie ma co się wstydzić. W pocałunku chodzi o to, aby było przyjemnie. 
-Tylko że my krótko się znamy.
-I dlatego były to pocałunki odpowiednio długie, do długości znajomości.
Wracając tą samą drogą i w tym samym miejscu znowu oddali się przyjemnością. Atmosfery dodawał fakt, że zbliżał się zachód słońca. Marek nie pytał nawet o pozwolenie, tylko obrócił do siebie i przylgnął do ust Uli. Tak samo, jak poprzednio zaczął delikatnie, by Uli nie przestraszyć nachalnością. Gdy wyczuł, że może pozwolić na więcej, wplótł swoje ręce w jej włosy i po mistrzowsku zawładnął jej ustami. Teraz całował ją z taką samą intensywnością jak w zamierzchłych czasach Eleonorę i inne kochanki. Jego natura miała też, to do siebie, że nie potrzebował dużo czasu, aby poczuć pożądanie i teraz właśnie czuł to w swoich bryczesach. Pomruk Uli przywołał go jednak do rzeczywistości.
-Ula co miało znaczyć te hmm.
-Hmm Marek. Niech się zastanowię.
Z odpowiedzi wybawiło ją pojawienie się na alejce leśnej Wioletty i Sebastiana. Oni podobnie jak Ula i Marek wybrali się na spacer i wracali do posiadłości Kubasińskich. Do Cieplaków wracali więc we czwórkę, bo Wiola mieszkała za Ulą. Kiedy już doszli, to czasu na rozmowę nie było, bo robiło się coraz ciemniej i Marek musiał wrócić do Febo, a później do Warszawy. Nie dane było im być również samym.
Wieczorem natomiast, gdy położyli się spać, to oboje wrócili do tych chwil.
Co się z tobą dzieje Marek -myślał. Tyle kobiet całowałeś i z tyloma byłeś, a do żadnej nie poczułeś tyle błogości, co do Uli. Może tym objawia się miłość? Przecież jeszcze dwa miesiące temu panny na wydaniu mnie w ogóle nie interesowały, a teraz poczułem takie samo pożądanie jak do kochanek.
To było takie słodkie i kocham go -myślała Ula. Czy przy innym czułabym to samo, czy zależy od mężczyzny? Na pewno od mężczyzny, bo kiedy Piotr chwytał mnie za rękę, to czułam odrzucenie. Tylko czemu Marek nie powiedział mi nic czułego.

Dwa dni później Ula pojawiła się u Heleny i Krzysztofa na obiedzie w posiadłości Dobrzańskich. Marek miał przyjechać po nią, ale nie mógł i przyjechał ich stangret.
-Piękny dom i ogród pani Heleno -rzekła Ula, rozglądając się po wnętrzach.
-Ogród to zasługa rodziców Jadzi i samej Jadzi Uleńko. I dziękuję, że zgodziłaś się odwiedzić nas.
-Cała przyjemność po mojej stronie.
-A jak rodzina się czuje i mała Zosia? Zdrowi?
-Tak i mają państwo pozdrowienia od ojca i Ali.
Przez kolejne półgodziny i w oczekiwaniu na przyjście Marka rozmawiali o wszystkim, a Dobrzańscy po raz kolejny w duchu dziękowali, że ich jedynak wiążę przyszłość z tak uroczą kobietą. Marek do domu dotarł tuż przed trzynastą, porą obiadową u Dobrzańskich.
-Spotkałem dzisiaj mecenasa Jarosza i możemy przyjść do kancelarii dzisiaj po piętnastej -oznajmił rodzicom i Uli, gdy usiadł.  —Ma dla nas jakieś wiadomości.
-Oby były dobre -odparła Ula.
-Zależy wam na tej dziewczynce? -zapytała życzliwie Helena.
-Tak mamo.
-Dobrze wróży wam na przyszłość -dodał Krzysztof. —Nie każdy młody człowiek chciałby obarczać się takimi obowiązkami. Zwłaszcza Marek taki nie był.
-Zmieniłaś go Uleńko -dodała Dobrzańska. –I chwała ci za to.
-Dziękuję państwu -odparła Ula.



Po obiedzie Ula z Markiem wyszli na spotkanie z mecenasem. Zegar na kościelnej wieży wybił dopiero wpół do trzeciej, więc czasu mieli jeszcze trochę i postanowili pójść na spacer do parku, który mieścił się w pobliżu kancelarii.
-Przeprasza za rodziców, że wylali na ciebie tyle pochwał -rzekł, kiedy opuścili dom Dobrzańskich.
-Nie masz za co przepraszać. Mile było i gorzej byłoby, gdyby były to obelgi.
-Doszłaś już do siebie Ula?
-Nie rozumiem?
-Po pocałunkach. Ja nie mogę zapomnieć.
-Czy wam mężczyznom tylko jedno w głowie? Bo my kobiety wolimy, jak okazuje się nam zainteresowanie w słowie. A przynajmniej ja należę do takich.
-Typ romantyczek. Tylko ja nie jestem typem, który mówi poematy Ula - przekomarzał się z nią.
-Nie trzeba być poetą, żeby powiedzieć kobiecie coś miłego albo określić swoje uczucia -odparła dobitnie.
-Ula nie jesteś mi obojętna. Chyba wiesz o tym sama.
-Obojętna to rozległe pojęcie -stwierdziła z wyraźnym rozczarowaniem.
-Witam serdecznie -przerwał im sam mecenas, który nieoczekiwanie pojawił się za ich plecami. —Jak rozumiem, to jest pani Urszula Cieplak.
-Tak -odparł Marek. —Ula to jest pan Jarosz prawnik rodziny i przyjaciel rodziców. I jak przedstawia się sprawa od strony prawnej?
-Kłaniam się nisko -rzekł do Uli. —Szansa na przygarnięcie Zosi przez jakąś rodzinę jest trochę skomplikowana -tłumaczył im prawnuk. —Choć dziewczynki właśnie tym wieku są najchętniej widziane. Tu mamy jednak do czynienia z poważnym minusem. 
-Niech zgadnę -wtrącił Marek. —Jej mama.
- W samej rzeczy chodzi o pochodzenie. Nawet całkowita sierota jest lepsza od matki z taką profesją.
-Czyli do czasu aż się nie usamodzielni, może zostać w sierocińcu -pytał Ula.
-Często tak bywa droga pani. Mam jednak znajomości w ochronce u sióstr Najświętszego Serca Jezusowego i może da się znaleźć rodzinę dla Zosi.  Dodatkowy plus jest taki, że jest rezolutna, z tego co mówił Marek.
-A ze mną nie mogłaby zostać -pytała Ula.  —Mogłabym sobie ją przysposobić. Stać mnie finansowo, a i doświadczenie mam. Zajmowałam się młodszym bratem, a po śmierci mamy również siostrą od dnia urodzenia.
-Lepiej patrzą na małżeństwa albo rodziny -zasugerował im po rozmowie z Dobrzańskimi seniorami, aby nieco naprowadził ich na odpowiednie tory.
-Czyli gdybyśmy byli po ślubie sprawa byłaby prosta -wtrącił Marek.
-Póki co nie jesteśmy Marek -wtrąciła Ula.
-Ula na razie pytam -odparł jej Marek.
-To byłoby jakieś rozwiązanie -orzekł prawnik. —Jest jeszcze jedno wyjście. Nazywa się, to opieka dobrowolna. Zosia zostałaby pod swoim nazwiskiem, a osoba lub osoby, które zaopiekowałaby się nią, musiałaby tylko zapewnić jej w miarę dobre warunki do życia. Robią tak czasami samotne, starsze, bezdzietne osoby, bezdzietne małżeństwa albo takie, gdzie dzieci są już dorosłe.   Zajmują się sierotami, aby na starość miał się kto nimi zająć. Starsi chłopcy zaś są zabierani, aby pomóc w obejściu. Pani za młoda jest i może mieć własne potomstwo.
-Czyli wiele zrobić nie możemy -pytała Ula.
-Niestety. W dodatku czas trwania opieki nad Zosią u pani się kończy. Gdyby byli państwo, chociaż oficjalnie zaręczeni, sprawa wyglądałaby o niebo lepiej. 
-Same progi -rzekła Ula.
-Takie jest niestety prawo, droga pani. Czas na mnie. Jakby byłbym potrzebny, to wiesz, gdzie mnie szukać Marek.
-Pomyślimy o tym -obiecał Marek. —I dziękujemy za poświęcony czas.
Po odejściu prawnika Marek dalej drążył temat ich ślubu.
-I co ty na to Ula? Zaręczyny to jest myśl.
-Jak ty sobie to wyobrażasz? -rzekła bez optymizmu Marka.
-W niedzielę moglibyśmy zorganizować zaręczyny, w poniedziałek pójść do kościoła dać na zaręczyny.
-Ale znamy się dopiero niecałe dwa miesiące Marek -argumentowała. —Kto uwierzy w szczere zaręczyny bez długich zalotów. Paula i Lew oraz Wiola z Sebastianem są ze sobą kilka miesięcy i jeszcze się nie zaręczyli.
-Wystarczy spojrzeć na ciebie i pobyć trochę z tobą, aby nikt z moich i twoich znajomych zdziwiony nie był. Zawsze możemy powiedzieć też, że była to miłość od pierwszego wejrzenia.
-Na pewno wszyscy uwierzą Marek -drwiła jawnie.  —Jesteś taki romantyczny?
-Czyli na Zosi ci nie zależy?
-Zależy, ale są jakieś granice. I nic nie rozumiesz.
-Bo nie jestem romantyczny? Ula, jeśli chcesz usłyszeć kilka czułych słów to powiem. Jesteś niepowtarzalna, interesująca, z ciętym językiem, piękna, umiesz zawrócić w głowie mężczyznom.
-A uczucia, gdzie są w tym?
-Marek to naprawdę ty -przerwał mu jakiś elegant.
-Lucjan -odparł Marek z wyraźnym rozradowaniem. —Nie widzieliśmy się od czasu skończenia studiów.
-Nie musisz odwozić mnie do domu Marek -wtrąciła Ula.  —Za chwilę mam omnibus, a ty możesz zająć się panem.
Po powrocie do domu wybrała się na przejażdżkę konną.  Chciała w swoim ulubionym miejscu z dala od gwaru domu i młyna pomyśleć o rozmowie z Markiem. Kiedy przejeżdżała drogą polną obok młyna, to zauważyła dwie nędzarki spoglądające na młyn i obejście. Kiedy i one zobaczyły ją, to zaczęły uciekać. Ta chwila rozkojarzenia spowodowała, że Ula nie zauważyła wygrzewającej się żmii w popołudniowym słońcu na polnej drodze. Koń jednak spostrzegł i ze strachu zrzucił Ulę z siodła.