W salonie w mieszkaniu na Siennej piętrzyły się stosy małych paczuszek i torebek na prezenty. Był również stos kopert z telegramami ślubnymi. Część rzeczy było już odpakowane i otwarte i zrobił się z tego mały bałagan. Dla Uli i Marka nie miało to znaczenia, bo siedzieli pośrodku pokoju i oglądali, to co dostali od rodziny, przyjaciół i znajomych z okazji ślubu i z niektórych rzeczy się śmiali.
-Od Wioli i Seby Marek -mówiła Ula, oglądając dwa kubki.
-Zabiję tego Olszańskiego -wymruczał. —Teraz będziesz z tego korzystała.
-Tylko z kubka. Postanowiłam być żoną, która będzie się liczyła ze zdaniem i potrzebami męża. Trzeci wałek do ciasta -dodała, oglądając drewniany przedmiot.
-Potrzeby brzmią interesująco kochanie. A tu jakiś dowcipniś dał nam dwa noże z napisem szef kuchni i szefowa kuchni.
-Fartuszki od Pshemka. -mówiła Ula, oglądając wyjątkowe kreacje mistrza. —Będziesz czasami mi gotować.
-Gotuję przecież Ula.
-To było przed ślubem, a faceci po ślubie się zmieniają.
-Nie ja Ula. Ja dalej będę nosił cię na rękach, przynosił kawę i śniadanie do łóżka, przygotowywał kąpiel.
-Dasz mi to na piśmie? Bo wiesz Marek. Facetom się nie wierzy.
Prezenty były dość dziwne, bo w ramach prezentów i kwiatów chcieli, aby wpłacać pieniądze na fundację Dobrzańskiej. Oni tylko przyjmowali życzenia, symboliczne prezenty i telegramy ślubne.
Ślub wzięli zaledwie wczoraj w piękny kwietniowy wieczór w kościele Św. Anny w Warszawie. Później pojechali na przyjęcie w ogrodzie Dobrzańskich. Gości dużo nie było, bo sześćdziesiąt parę osób. Zabawa różniła się od typowych wesel, bo był Szwedzki Stół, porozstawiane stoliki, a z głośników płynęła delikatna muzyka. O dziesiątej wjechał duży tort, a na koniec był pokaz sztucznych ogni. Po jedenastej wszyscy się rozeszli. Ula z Markiem pojechali na Sienną. Ula już od pół roku była tu częstym bywalcem i niejedną noc spędziła. Ta miała być wyjątkowa, bo poślubna.
W poniedziałek rano pojechali do Zakopanego w podróż poślubną. W planach mieli dwa tygodnie wypoczynku. Tydzień w Polsce a drugi w Słowacji. Z Warszawy wyjechali wcześnie, bo o szóstej, a na miejsce dotarli w południe. Kiedy rozpakowali się i odpoczęli, to wyszli na taras, aby popatrzeć na Tatry.
-Pięknie prawda Marek -westchnęła Ula.
-Nie wiem, bo góry wszystko przesłaniają -odparł żartobliwie.
-Suchar -wytknęła mu.
-Ja po prostu wolę oglądać inne widoki -mówił, obejmując w pasie. —Pamiętasz, co było w SPA? -zapytał szeptem do ucha.
-Trudno zapomnieć -rzekła z uśmiechem na wspomnienie.
Kolejne minuty spędzili w łóżku. Marek uwielbiał kochać się z Ulą i znał już każdy kawałek jej ciała i jej potrzeby. Od dawna wiedział, że z żadną kobietą tak dobrze mu nie było. To samo było z Ulą i wiedziała doskonale jak zaspokoić Marka i jak zabrać się do tego.
Popołudniem wybrali się na Krupówki i na małe zakupy. Ula kupiła sobie torebkę i czerwone korale. Marek duży chłopiec ciupagę i samochodzik z drewna. Zaplanowali również zakup pamiątek dla rodziny.
Następne dwa dni spędzili na pieszych wędrówkach. Poszli nad Morskie Oko, obejrzeli Dom do Góry Nogami, skocznie, muzea i inne miejsca godne uwagi.
Trzeciego dnia wyjazdu nie zdążyli jeszcze zejść na śniadanie, gdy usłyszeli głośne pukanie do drzwi. Kiedy Marek otworzył, to okazało się, że to policja po cywilnemu. Przyszli po Marka, bo dostali od centrali w Warszawie nakaz aresztowania Dobrzańskiego. Policjanci nie chcieli nawet powiedzieć, z jakiego powodu go zabierają. Zagrozili, tylko że jak nie wyjdzie dobrowolnie, to wyprowadzą go w kajdankach.
-Dowie się pan na miejscu -rzekł mu jeden z nich.
-Mamy prawo wiedzieć -wtrąciła Ula.
-A pani to kto?
-Jestem żoną Marka.
-Mąż będzie na Jagiellońskiej.
-Ula zadzwoń do adwokata -rzekł jeszcze Marek przed opuszczeniem pokoju.
Kiedy Ula godzinę później rozmawiała z policjantem, to okazało się, że Marek jest oskarżony o posiadanie tabletek gwałtu i próby gwałtu. Trzy tygodnie temu w Klubie 69 miał podrzucić tabletki jakiejś dziewczynie. Z tym że dziewczyna uniknęła najgorszego, bo poszła do toalety a tam zemdlała. Teraz rozpoznała go na zdjęciach ze ślubu, a zamieszczonych w kolorowych pismach. Zdarzały się również w tym lokalu prędzej takie sytuacje.
-To jakiś absurd -mówiła podniesionym głosem. —Marek nigdy by czegoś takiego nie zrobił. Ktoś próbuje go wrobić. Nawet wiem, kto to może być. Paulina Febo była narzeczona Marka.
-Pan Dobrzański wspominał nam, ale ona jest teraz, jak nam wiadomo we Włoszech. Śledztwo zresztą ma prowadzić stołeczna policja. My tylko mieliśmy zająć się zatrzymaniem. Na razie na czterdzieści osiem godzin. Później zobaczymy.
-Na dwa dni? To nasza podróż poślubna.
-Nic na to nie poradzę pani Dobrzańska. Trzeba czekać.
-Chciałabym zobaczyć się z mężem.
-Na razie to niemożliwe. Takie przepisy.
Po wyjściu z komisariatu zadzwoniła do Sebastiana i opowiedziała o wszystkim. Olszański był całą opowieścią zszokowany i zdecydowany przyjechać do Zakopanego i złożyć zeznania, że tamtego dnia Marek owszem był w tym klubie razem z nim i trochę wypili, ale żadna dziewczyna się do nich nie dosiadła. Do końca dnia nic w sytuacji Marka się nie zmieniło. Noc dla Uli i Marka była najtrudniejsza. Oboje spędzili ją bezsennie, chodząc po pokoju hotelowym i pokoju dla aresztantów.
Kolejny dzień okazał się przełomowy, bo prowadzone śledztwo wykazało, że na konto dziewczyny oskarżającej Marka wpłynęła spora kwota pieniężna w dwóch ratach. Pierwsza trzy dni temu a druga wczoraj. Przekaz zaś nadany był z Włoch. Kiedy ponownie ją przesłuchiwano, to zaczęła się plątać w zeznaniach i w końcu powiedziała prawdę, że została namówiona to składania fałszywych zeznań przez Paulinę Febo. Marek z aresztu wyszedł jeszcze tego samego dnia wieczorem. Na wyjście na miasto nie było już czasu i spędzili go w pokoju hotelowym. Marek w pierwszej kolejności odświeżył się i ogolił, aby zmyć z siebie dwa dni aresztu. Później pomimo zmęczenia zadzwonił do Mediolanu. Paulina komórki jednak nie odbierała, a gdy zadzwonił na numer domowy, to telefon odebrał Aleks. Ten tym, co usłyszał był mocno zszokowany i nie mógł powiedzieć, gdzie jest teraz siostra. Do niej się również się dodzwonili. Febo tym, że Marek jest na wolności była zaskoczona. Powiedziała jeszcze, że uknuła całą intrygę, bo chciała się zemścić i zepsuć im wyjazd. Jedyna korzyść z tego była taka, że Marek zapowiedział jej, że jak tylko pojawi się w ich pobliżu, to oskarży ją o dręczenie i oczernianie.
Kolejny dzień zapowiadał się pięknie i planowali spędzić go tak jak dwa pierwsze na wycieczce. Tym razem postanowili wybrać się na Kasprowy Wierch i spędzić poza hotelem cały dzień. Rano spakowali w plecaki najpotrzebniejsze rzeczy i poszli na kolejkę liniową. Do południa wszystko układało się pomyślnie, ale po obiedzie pogoda zaczęła się zmieniać i nadciągała wiosenna burza. Wraz z jednym błyskiem kolejka przestała działać i na zjazd na dół ustawiała się coraz większa kolejka. Na domiar złego część osób zaczęła źle się czuć. Odczuwali ból brzucha, mieli dreszcze, wymioty. Inni zaś w panice dostawali podobnych objawów. Ula na nieszczęście była w tej pierwszej grupie osób i od paru minut z jakąś kobietą zajmowała umywalkę w schronisku na Kasprowym Wierchu. Szybko zabrakło leków na zatrucie, a w pierwszej kolejności dostawały je dzieci i osoby starsze. Sytuację nieco opanowano, kiedy ustalono źródło zatrucia. Tym okazały się lody miętowe z czekoladą, które Ula i inne osoby zjadły rano. Chorych w końcu udało się sprowadzić na dół i odwieźć do szpitala. Tam po przepisaniu leków i badaniach część osób mogła opuścić szpital. Ula również był wśród tych szczęściarzy. Musiała jednak przez kolejne trzy dni pozostać w pokoju hotelowym.
-Marek może wrócimy już do Warszawy? -pytała Ula w ostatnim dniu swojego leczenia. —Tylko trzy dni były udane.
-Kochanie limit pecha mamy już wykorzystany -odparł żonie, ale wpatrzony był w ekran laptopa.
-Nie wiem Marek, no nie wiem -mówił posępnie. —Według Wioli nieszczęścia chodzą stadami.
-Zobaczysz, że niedługo będziemy śmiać się z tego i kiedyś tam wnukom opowiadać. To nie możliwe -dodał cicho, ale Ula usłyszała jego słowa.
-Coś się stało? Coś złego?
-Nie. Seba pisze, że zamykają na jakiś czas Klub 69. Remontują go.
Prawda jednak była taka, że o tym dowiedział się prędzej, a teraz wyczytał o deweloperze, od którego mieli kupić dom na nowym osiedlu pod Warszawą. Według autora artykułu miał zaginąć. Brano pod uwagę również ucieczkę. Do nowego lokum chcieli się przeprowadzić za dwa - trzy miesiące, czyli równo z końcem wynajmu mieszkania na Siennej.
Kwestia wyjazdu na Słowację sama się rozwiązała, bo w Tatrach zapowiadano opady deszczu ze śniegiem, a hotel, w którym mieli nocować, chciał przesunąć im rezerwację o dwa dni ze względu na awarię ciepłowniczą. Tak więc Tatry pożegnali tydzień prędzej niż zamierzali. Ich szybszy powrót wszystkich zadziwił i przyszło im opowiadać o aresztowaniu Marka tym, którzy o tym nie wiedzieli, o zatruciu Uli i o odwołaniu im rezerwacji.
-Tu nas przynajmniej nieszczęścia nas nie spotykają Marek -rzekła Ula wieczorem przy kolacji. —Mamy tydzień wolnego i pójdziemy i ze spokoje obejrzymy meble do naszego domu.
-Ulka jak by ci to powiedzieć -zaczął, odkładając na chwilę sztuczce. —Ten deweloper przepadł razem z pieniędzmi. Wtedy w Zakopanem dowiedziałem się, ale nie chciałem cię bardziej przybijać.
-To jakieś fatum Marek. Od czasu jak się pobraliśmy, to same nieszczęścia nas spotykają. Ktoś urok na nas zesłał czy coś?
-Kochanie odczarujemy nasz los. Zobaczysz.
Pasmo nieszczęść nie zamierzało tak szybko ustąpić, bo dwa dni później, gdy Ula była w firmie spotkał ją kolejny pech. Wiola chciała zobaczyć, jak leży obrączka Uli na jej palcu i dała jej na przymiarkę. Kiedy już wsunęła na palec, to dla lepszego efektu wysunęła rękę przed siebie tak nieszczęśliwie, bo drzwi od gabinetu z impetem otworzył Marek i wybił jej palce. Palec zaczął z miejsca boleć, sinieć i puchnąć. Nawet bez porady lekarza wiedzieli, że albo trzeba rozciąć obrączkę, albo poczekać, aż palec wróci do swoich rozmiarów. Na rozcinanie nikt się nie chciał zgodzić i nie pozostało im czekać, aż Wioletta będzie w stanie ją zdjąć.
Nowy tydzień przyniósł kolejne nieszczęście. Ula popołudniem przygotowywała kolację, kiedy zadzwonił jej telefon. Na wyświetlaczu widniało imię Sebastian. Z miejsca pomyślała, że się coś stało, bo Marek poszedł z nim na kosza.
-Ula nie wiem jak ci to …
-Coś z Markiem -ułatwiła mu sprawę.
-Skręcił staw skokowy i jesteśmy na ostrym dyżurze. Miałem nie dzwonić do ciebie, ale i tak byś się dowiedziała.
-Żarty w złym guście Seba -odparła i się rozłączyła.
Kiedy Marek wyszedł z zabiegowego, to powiedział o telefonie do Uli i że nie uwierzyła.
-Dziwne nie jest Seba. Najpierw Wiola teraz ja.
Po godzinie Ula usłyszała dźwięk klucza w zamku. Chciała już nakrzyczeć na Marka za głupie żarty, ale ten był wsparty na Sebastianie i miał usztywnioną stopę.
-Kochanie, to tylko skręcona noga -zaczął Marek. —Mogłem złamać nogę. Lekarz powiedział, że za parę dni będę zdrowy.
-Nie chodzi o nogę Marek, ale to kolejne nieszczęście, które nas spotyka w ostatnich dwóch tygodniach.
-Fakt -odezwał się Olszański. —Miesiąc miodowy macie wyjątkowy. Może w amulet warto zainwestować? Albo w polisę ubezpieczeniową od nieszczęść?
-Zainwestować możemy w tabletki na rozum dla ciebie Seba -rzucił ciętą ripostą do przyjaciela.
Kontuzjowany Marek łatwy nie był, bo lekarz kazał mu oszczędzać nogę i zalecenia wykorzystywał w pełni. Wychodził praktycznie tylko do łazienki, a posiłki Ula przynosiła mu do łóżka. Kiedy coś chciał, to wołał ją, a gdy nie przychodziła, to dzwonił albo wysyłał SMS-a. Nigdy nie pisał, co chce, tylko aby przyszła do niego. Miał i swoje zachcianki niczym kobieta w ciąży. Ula jako kochająca i troskliwa żona spełniała niektóre z nich.
W sobotni poranek Marek obudził Ulę słodkimi pocałunkami i kawą do łóżka.
-Wszystkiego najlepszego kochanie -wyszeptał do ucha. —Dzisiaj pierwszy miesiąc naszego małżeństwa i mam dla ciebie niespodziankę. Sprawa naszego domu się wyjaśniła i za dwa miesiące możemy się przeprowadzać. Wiem od dwóch dni, ale chciałem na dzisiaj zostawić niespodziankę. Noga mnie też nie boli, a wczoraj dostałem pismo z policji, że zostałem oficjalnie oczyszczony z jakichkolwiek zarzutów. Ty odzyskałaś swoją obrączkę, a hotel na Słowacji przysłał specjalną ofertę dla wczasowiczów, którzy musieli zrezygnować z wypoczynku w kwietniu. Od dziś nieszczęścia będą się od nas odwracały kochanie.
-Przepraszam Marek, ale muszę do łazienki -rzekła, uciekając w pośpiechu.
-Ula znowu zatrucie? Chyba że -zaczął z uradowaniem. —Jest taka możliwość?
-Jesteśmy ze sobą od ośmiu miesięcy i ostatnio nie zawsze uważaliśmy -odparła, gdy wyszła z łazienki. —Kupie test ciążowy i sprawdzimy. Chociaż wszystko na to wskazuje.
Przypuszczenia się sprawdziły i test wykazał ciążę. Kiedy w poniedziałek poszła do lekarza, ten potwierdził jej błogosławiony stan.
********************
-Babcia, dziadek co nam przywieźliście z Zakopanego? -pytał czteroletni Mateusz Dobrzański, syn ich pierworodnego syna Stanisława.
-Znowu mieliście przygody?
-pytała sześcioletnia Zosia Bogdanowicz córka ich córki Hani. Obok niej raczkował jej brat Michał.
-Może najpierw spytacie dziadków, jak się czują i pozwolicie im odpocząć -upomniała je dwudziestoletnia ciocia i trzecie dziecko Uli i Matka Zuzanna, która w holu pojawiła się z półrocznym bratankiem Kacprem na rękach.
-Nie mieliśmy, ale bardzo tęskniliśmy za wami -odparła również Ula, przytulając wszystkich po kolei.
-Wypoczęliśmy i dziękujemy za prezent -dodał Marek do córki.
Zakopane już dawno zostało odczarowane i chętnie wracali do zimowej stolicy Polski. Teraz byli tam z okazji trzydziestej rocznicy ślubu.
No, no ale podróż poślubna. Fajna mini. Dzięki i miłej niedzieli życzę
OdpowiedzUsuńDobrzańscy mają przynajmniej co wnukom opowiadać tak jak wspomniał Marek.
UsuńDziękuję za wpis i również życzę udanej niedzieli. Pozdrawiam miło.
Świetna mini na niedzielny poranek. Fakt pech ich nie opuszczał, ale bardzo zabawnie przedstawiłaś ich perypetie i nie licząc tego co zrobiła Febo nazwałabym ich przygody splotem nieszczęśliwych wypadków. Wracając do Febo to kolejny raz pokazała swoje oblicze.
OdpowiedzUsuńTak na koniec. Świetne kubki i mała pomyłka. Wracali do zimowej stolicy Warszawy. Miało być Polski. Pozdrawiam i życzę miłego dnia.
Dziękuję, że się podobała.Trochę czasu zabrało mi wymyślenie perypetii. Co do Pauliny to swoją zemstę na Marku i Uli spełniła.
UsuńKubki znalazłam przypadkiem, gdy szukałam zdjęcia do Zamiany 7. Faktycznie jest Warszawa zamiast Polska. Dziękuję za czujność. Fragment po latach pisałam wieczorem i od razu opublikowałam całość.
dziękuję za wpis i pozdrawiam miło.
Nikomu nie życzę takiej podróży poślubnej, ale dobrze że pech się w końcu od nich odwrócił. A zakończenie cudowne. Trzydzieści lat razem, trójka dzieci i czwórka wnucząt to dobry bilans tych wspólnych lat.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco :)
Mają przynajmniej co wspominać z wnukami.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Przynajmniej nie ma nudy. jest co wnukom opowiadać. Dobrze ,że pech w końcu ich opuścił i mogli wieść szczęśliwe życie we dwoje. Wychowali dzieci ,mają wnuki ,a ich miłość przerwała wszystkie burze czyli bilans życia na puls. Super mini. Pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuńJuż po miesiącu zła passa zaczęła się od nich odwracać i to co złego ich spotkało zostało naprawione. Wnuki i wspólne lata to ta wisienka na torcie.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Podróż poślubna i cały miesiąc miodowy pełen niespodzianek, ale chyba nie o takich marzyli oboje. W końcu spełniło się marzenie Marka, które wymówił w hotelu i teraz mają komu opowiadać o swojej przygodzie.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci za tę mini.
Cieplutko pozdrawiam w niedzielne popołudnie.
Julita
Na pewno wyjeżdżali z perspektywą niezapomnianych chwil. Ale los lubi płatać figle i plany im poprzestawiał. Ale mogło i gorzej się stać. Marek mógł z więzienia nie wyjść tak szybko, zatrucie zaszkodzić dziecku, złamań nogę i rozciąć obrączkę.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Małżeństwo zaczęło się Uli i Markowi rzeczywiście pechowo. To tak czasem bywa, że jak jedno się zacznie sypać, to za chwilę następuje lawina nieszczęśliwych zdarzeń. Swoją drogą jaką trzeba być perfidną suką, żeby zepsuć byłemu narzeczonemu i jego żonie miesiąc miodowy? Gdyby zrobić Paulinie trepanację czaszki, to zamiast mózgu miałaby w niej ze trzy litry jadu. Ten pierwszy miesiąc pożycia jawi się faktycznie bardzo pechowo a nałożenie się na siebie tylu niemiłych niespodzianek to niemal kuriozum. Na szczęście i pech odwraca się na pozytywną stronę i w dodatku daje bonus w postaci ciąży.
OdpowiedzUsuńBardzo fajna mini, chociaż w dwóch miejscach zupełnie się pogubiłam i nie wiem o co chodzi:
...że tamtego dnia Marek owszem był z Markiem w tym klubie i trochę wypili,- tu zapewne chodzi o Sebastiana, bo przecież sam ze sobą Marek nie mógł pić.
-pytał czteroletni Mateusz Dobrzański, syn ich pierwotnego syna Stanisława. - tu powinno chyba być "pierworodnego".
Serdecznie pozdrawiam. :)
W tym wypadku nieszczęścia faktycznie chodziły stadami. Ale wszystko uspokoiło się i wiedli szczęśliwe życie. Paulina no cóż szczęście innych boli najbardziej. Zwłaszcza jak jest to szczęście byłego narzeczonego.
UsuńZ tymi błędami jest tak jak było w wypadku Warszawy zamiast Polski. Gdybym przeczytała całość to pewnie Warszawę i Sebastiana -Marka wyłapałabym. Z pierworodnym byłoby gorzej. Czujność godna pochwały.
Pozdrawiam miło i dziękuję za wpis.