- Tatusiu, kiedy pójdziemy do kościoła z kosyckiem
–wysepleniła czteroletnia dziewczynka zadzierając głowę do góry i spoglądając
swoimi dużymi błękitnymi oczami na ojca.
-Kotku nie ma jeszcze dziewiątej -odparł spoglądając z
góry na swoją córeczkę. Dopiero, co zjadłaś śniadanie i jest jeszcze zimno.
Może pójdziesz do swojego pokoju i pobawisz się chwilę sama-zaproponował
uśmiechając się do córeczki. Niedługo
przyjedzie babcia Helena z dziadkiem Krzysiem to zajmą się tobą.
- Hulaaa- zapiszczała dziewczynka na słowa ojca i bez
sprzeciwu i w podskokach pobiegła do swojego pokoju.
Bardzo lubiła swoich dziadków. Zarówno tych od strony
taty, co i mamy, bo cała czwórka rozpieszczała ją i spełniała jej zachcianki. Z
przyjścia babci Heleny i dziadka Krzysia cieszyła się szczególnie, bo ostatnie
dwa tygodnie spędzili na wycieczce z okazji rocznicy ślubu, wrócili we środę i
stęskniła się za nimi. Wczoraj wieczorem
natomiast jak odwiedzili ich to dziadek obiecał jej pójście na rowerek. Emilka
zresztą od urodzenia była ich oczkiem w głowie i bardzo często zajmowali się
wnuczką, bo od czasu przeprowadzki Uli i Marka z Siennej na Miedzianą mieszkali
blisko siebie. Pogodzili się też z tym, że to Ula jest ich synową, a nie
Paulina i zaakceptowali ją w pełni.
Patrząc na biegnąca córkę uśmiechnął się, że tak łatwo ją
przekonał i zajął się swoją pracą. Stał właśnie na aluminiowej drabince i
zawieszał firanki w salonie. Dokładnie tak jak mówiła mu wczoraj mama. Pamiętaj
Marek jedna zakładka, jedna żabka i żebyś nic nie opuszczał, bo wszystko jest
wyliczone i jak coś opuścisz to będziesz musiał przewieszać. Musiał jeszcze pójść do sklepu po ostatnie
zakupy, naszykować święconkę, ogarnąć salon, odebrać tort dla Betti, a przede
wszystkim to odebrać o trzynastej Ulę ze szpitala. Dlatego też spoglądał, co jakiś czas na
podjazd domu i czekał z niecierpliwością na przyjazd rodziców. Miał nadzieję,
że pomogą mu w przygotowaniach świątecznych i opiece nad Emilką.
Rodzice wkrótce przyjechali i odciążyli go nieco. Po
przywitaniu się z synem i wnusią mama wzięła się za prace kuchenne, a ojciec
zajął się wnuczką i poszedł z nią na jarmark wielkanocny i do sklepu. On natomiast wszedł z powrotem na drabinę i
wrócił do zawieszania firan. Był już w połowie pierwszego okna, ale ręce miał
już omdlałe, a okien było aż trzy. Cieszył się w duchu, że nie musi zakładać
firanek w pozostałych czterech pokojach ani ich sprzątać, bo zrobiła to wczoraj
pani Zosia z pomocą Ali, Beatki i jego mamy. Dwadzieścia minut później firanki
były zawieszone i mógł zajął się mniej męczącym, jak stwierdził zajęciem, czyli
odkurzaniem mebli i podłogi. Uporał się z tym w po półgodziny i zrobił sobie
zasłużoną przerwę na kawę. Ojciec z Emilką
również wrócili z zakupów i wspólnie zajęli się malowaniem jajek i szykowaniem
święconki.
W czasie, kiedy dziadkowie poszli z wnuczką do kościoła i
na spacer Marek pojechał po Ulę. Była właśnie w siódmym miesiącu ciąży i do tej
pory ciąża rozwijała się prawidłowo, ale w ostatnich dniach poziom cukru był
zbyt wysoki i ostatnie cztery dni musiała spędzić w szpitalu. Przejęła się tym,
bo chciała, aby te święta były wyjątkowe i planowała je od dawna i sama chciała
zająć się organizacją. Miały to być, bowiem pierwsze święta w ich nowym
domu. Wprowadzili się tu, na początku
roku, gdy kawalerka Marka stała się zbyt mała na trzy osoby. Rzeczy i zabawki Emilki zajmowały coraz więcej
miejsca i nie miała też wystarczająco dużo miejsca na zabawę. W dodatku spanie
z Emilką w jednym pokoju stało się uciążliwe.
Miała zwyczaj wychodzić ze swojego łóżeczka i przychodziła spać do ich
łóżka albo przypatrywania się im, co zdecydowanie krępowało Marka i pogorszyło
ich łóżkowe sprawy. Rodzice stwierdzili
również, że już najwyższy czas, aby ich córeczka miała swój pokój. Gdy, więc okazało się, że Ula jest w ciąży
sprawa kupna nowego domu została przesądzona.
Wkrótce znaleźli coś idealnego dla siebie. Mały domek z ogrodem w
pobliżu rodziców Marka i po małym remoncie zajęli się urządzaniem. Na dole był duży salon, który służył również
za jadalnię oraz kuchnia i toaleta. Na górze natomiast były cztery pokoje. W
największym z nich mieściła się ich sypialnia, a naprzeciw niej były dwa mniejsze
pokoje. Jeden był przeznaczony dla
Emilki, a drugi dla dziecka, które miało im się wkrótce urodzić. Emi ku ich radości na wiadomość o własnym
pokoju, nazwanym pokojem małej księżniczki, zareagowała bardzo entuzjastycznie
i nie trzeba było jej przekonywać, aby dzieliła go sama, a jej nocne wędrówki
do łóżka rodziców ustały. Na końcu
korytarza zaś mieścił się pokój gościnny. Najczęściej spała tam Beatka, bo
często spędzała z nimi weekendy.
Marek zjawił się w szpitalu tuż przed trzynastą z dwoma
bukietami tulipanów. Jeden bukiet przeznaczony był dla żony, a drugi dla
personelu oddziału za opiekę nad nią.
Przed wyjściem oboje poszli do dyżurki pożegnać się i złożyć świąteczne
życzenia. Ze szpitala Ula wyszła w
radosnym nastroju i ulgą, że wraca do domu i że z jej ciążą jest wszystko dobrze.
Przez cały wczorajszy dzień i dzisiejszy ranek bała się, bowiem że poziom cukru
podniesie się i święta będzie musiała spędzić w szpitalu. Najbardziej jednak cieszyła się na spotkanie z córką, bo stęskniła
się za Emilką i chciała jak najszybciej ją przytulić.
Dziewczynka, chociaż tęskniła się za mamą i czekała
niecierpliwie na jej powrót, to jak na czterolatkę rozłąkę znosiła dzielnie. Jeszcze przed pójściem do szpitala we trójkę obejrzeli
książeczkę o szpitalu i przygotowali na krótkie rozstanie. Wiedziała też, że wkrótce urodzi się jej
braciszek i aby był zdrowy mama musi parę dni spędzić w szpitalu. Ula dla złagodzenia tęsknoty obiecała jej
również, że będą rozmawiały przez telefon i słowa dotrzymała. Dzwoniła do córki
rano i wieczorem i gawędziła z nią chwilę. Za każdym też razem Emilka pytała mamę
o powrót do domu. To jednak zachowali z
Markiem w tajemnicy, bo znali córkę i wiedzieli, że będzie zbyt podekscytowana i
odbije się to na jedzeniu i spaniu. Chcieli
też, aby w sobotę po przyjściu z kościoła miała niespodziankę.
-Mamusia- zawołała radośnie Emilka na widok siedzącej na
sofie Uli, a starannie przygotowany przez nią koszyczek wypadł jej z rączek.
-Cześć kochanie- odparła tuląc córeczkę do siebie. Tak
bardzo tęskniłam za tobą i za tatusiem. Mam
nadzieję, że byłaś grzeczna i słuchałaś się taty i dziadków?
- Była grzeczna–odpowiedziała za wnuczkę Helena. Witaj
Ula-dodała całując synową w policzek, a chwilę po niej uczynił to również
Krzysztof.
-Dzień dobry- odparła. Mama zawsze broni i
chwali Emilkę, nawet jak cały dzień rozrabia i z aniołka zmienia się w diabełka-mówiła
bez złości.
-Bo to prawda. Emilka to anioł a nie dziecko- zachwalała
Helena wnuczkę, dla której Emilka zawsze była grzeczna. Przy jedzeniu nie marudziła, myła ząbki, razem
z Beatką sprzątnęła swój pokój, nie marudziła jak miała iść spać. A jak się ty czujesz?
-Lepiej mamo-
odparła. Pani diabetolog zapewniła mnie, że jak będę uważać na dietę to nie
powinno być już żadnych komplikacji. I muszę badać regularnie cukier.
-To dobrze- uśmiechnęła się. Twoje zdrowie i dziecka jest
najważniejsze. Leż, więc i odpoczywaj a my zajmiemy się wszystkim.
- Tylko jest mi właśnie głupio, że zaprosiłam was i ojca
na święta a wyszło na to, że zapędziłam do pracy-rzekła z wyrzutami sumienia. I jeszcze przez ostatnie dwa dni musieliście
zajmować się wnuczką.
- Tym się mnie martw kochanie i nie czuj się winna-
odparła przyjaźnie teściowa. Zapraszając
nas na Wielkanoc nie mogłaś przewidzieć, że wylądujesz w szpitalu. Zresztą
nawet gdybyś była w domu to i tak razem z Alicją byśmy przyszły pomóc ci w
przygotowaniach. Jesteś w ciąży i nie powinnaś brać na swoje barki organizację
całych świąt-tłumaczyła racjonalnie.
-Mama ma rację
kochanie- rzekła Marek wracając z kuchni z herbatą dla niej. Najważniejsze jest
twoje zdrowie i dziecka. Leż na sofie i
nadrabiaj czas z Beatką.
-Zobacz mamusiu – odezwała się jak na zawołanie Emilka
ukazując przy okazji w całej okazałości swój uśmiech odziedziczony po ojcu. Mam
czekoladowego zającka i jajka. A w
przedskolu był zajączek i przyniósł plezenty– mówił raz po raz sepleniąc. I jeszce jajka malowaliśmy
i byliśmy w kościele wszystko to po, po klopić –dodała zapominając słowa
poświęcić. A z babcią babkę piekliśmy i ….
Dobrze
jest być w domu i mieć taką rodzinę- pomyślała słuchając
paplaniny córki. I może jednak te święta będą udane, chociaż
mój wkład będzie równać się z zerem i będę głównie leżeć.
Następnego dnia
Marek wstał wcześnie i zajął się przygotowaniem wielkanocnego śniadania.
Wstawił jajka i białą kiełbasę, pokroił szynkę i pasztet, a na patery wyłożył
owoce i wielkanocną babkę oraz sernik. Nakrył również stół w salonie i
przystroił baziami, żonkilami i świątecznymi ozdobami. Dopełnieniem całości był
koszyczek z święconką. Przed dziewiątą przyjechał ojciec Uli z Alą i Beatką i
przywieźli żurek i sałatki, a chwilę po nich dotarli również Dobrzańscy z
mazurkiem i pieczonym schabem na danie główne.
-Kochani dzieląc się jajkiem, w te piękne święta
chciałbym złożyć Wam wszystkim życzenia.
Życzę Wam zdrowych i
pogodnych Świąt Wielkanocnych, pełnych wiary, nadziei, radości, smacznego
jajka, radosnego nastroju, serdecznych spotkań z najbliższymi oraz zajączka
bogatego i wesołej zabawy w lany poniedziałek.
Życzy RanczUla.
Po śniadaniu przyszedł czas na podarunki. Dorosła część
obdarowała się tylko symbolicznie małymi upominkami, a na Emilkę i Beatkę,
która obchodziła swoje urodziny, czekały większe prezenty. Ula zabawiła się z nimi w ciepło - zimno i
obie musiały szukać swoich prezentów. Beatka wzięła za rękę siostrzenicę i
chodziła z nią po salonie i kuchni według wskazówek Uli i Marka. Wkrótce mogła
cieszyć się z leginsów podarowanych jej przez ojca i Alę, z markowych
sportowych butów, które dostała od siostry i szwagra oraz z bluzy od
Dobrzańskich. Najszczęśliwsza była
Emilka, bo stała się właścicielką pokojowego namiotu- domek podarowanego przez
rodzinę Uli oraz z kuchni kupionej przez Dobrzańskich w Hiszpanii. Rodzice
natomiast byli bardziej praktyczni i podarowali córce pościel w kolorowe
motylki.
Popołudnie spędzili w jeszcze większym gronie, bo do
obecnych już gości dołączył Jasiek z Kingą oraz Pszhemko. Marek wraz z Jaśkiem wyciągnęli z garażu
niedawno zakupione meble ogrodowe i kawę wypili w ogrodzie. Kwietniowa pogoda
jak najbardziej zachęcała do spędzania czasu na powietrzu i dopiero późnym
popołudniem wszyscy wrócili do domu. Po
powrocie z dworu Ala, Helena i Kinga zajęły się przygotowaniem kolacji, a
reszta towarzystwa poszła do salonu. Wieczór minął w równie miłej atmosferze,
co cały dzień. To Marek, jak przystało
na pana domu, zadbał o tą rodzinną i świąteczną atmosferę. Wszyscy rozmawiali
ze sobą, śmiali się, żartowali, jak przyjaciele, którzy znają się od lat i nie
dzieli ich różnica wiekowa. Najwięcej uwagi jednak skupiał na żonie i zaleceniach
lekarki, aby Ula odpoczywała i pamiętała o diecie. Przez cały dzień chodził
koło niej i opiekował się nią. Okrywał kocem, podawał, owoce, herbatę, masował
stopy.
Czas przy świątecznym stole szybko mijał, nastał wieczór
i czas było zbierać się do wyjścia. Zanim goście rozeszli się do swoich domów panie
z pomocą Marka sprzątnęły stół, pozmywały i poukładały naczynia w szafkach. Dopiero, gdy wszystko było już uprzątnięte pożegnali
się i odjechali. Została tylko Beatka,
bo do szkoły miała pójść dopiero we środę.
Drugi dzień świąt Marek rozpoczął od małego
śmigusa-dyngusa na wszystkich trzech dziewczynach. One nie były mu dłużne i
całą trójką ku uciesze Emilki naskoczyły na niego z małymi sikawkami- jajo. Nie protestował i dał się zmoczyć, bo widział jak
wiele radości ma z tego Emilka. Później zrobił dla wszystkich śniadanie i
poszedł z córką i Beatką do kościoła.
Popołudniem natomiast spędzili z Olszańskimi i ich córką
Natalką. Ich pociecha była tylko parę miesięcy młodsza od Emilki i obie
dziewczynki często się spotykały na zabawie. Dzisiaj było podobnie i pod
czujnym okiem Beatki bawiły się nowymi prezentami Emilki, a ich rodzice mieli
czas dla siebie. Ula wraz z Wiolettą
siedziała na tarasie i wygrzewając się słuchała paplaniny przyjaciółki. Jej
dawne podłości już dawno zostały zapomniane i podobnie jak ich mężowie często
spędzały ze sobą czas. Panowie natomiast
siedząc w salonie i oglądając powtórkę meczu wspominali dawne kawalerskie czasy.
Oboje od czasu, kiedy zrozumieli, że Ula i Wioletta są tymi jedynymi kobietami stali
się porządnymi mężami i ojcami.
Od Dobrzańskich odjechali dopiero po kolacji. Ula po ich
wyjściu poszła od razu położyć się, a Marek wziął się za usypianie córki i małe
sprzątanie. Do sypialni wrócił dopiero, gdy Emilka już zasnęła naczynia były w
zmywarce a reszta jedzenia schowana do lodówki.
-Mocno zmęczona?- zapytał podając jej herbatę. Wioletta
potrafi człowieka zamęczyć samym mówieniem.
- Nie-odparła uśmiechając się. Już dawno przyzwyczaiłam się do jej gadaniny. Wiesz, że to były pierwsze święta od
niepamiętnych czasów w czasie, których leniuchowałam-stwierdziła tuląc się do męża
w sypialni.
-Skarbie w końcu należał ci się wypoczynek -odparł. Tato
nieraz opowiadał mi jak dzielnie zastępowałaś mamę w czasie świąt. Zresztą sam widziałem ile serca wkładałaś w
organizację świąt w poprzednich latach naszego małżeństwa. Byłaś gospodynią na
medal i raz mogłaś organizację świat powierzyć innym. Zwłaszcza, że jesteś w
ciąży. A za parę miesięcy, kiedy będzie
Boże Narodzenie to znowu będziesz tą gospodynią na medal. A później znowu będzie Wielkanoc i znowu Boże
Narodzenia i tak dalej kochanie i tak dalej.
-To prawda-
odparła radośnie. Przed nami jeszcze wiele świąt i wiele okazji do
organizowania ich.
Taka mała miniaturka na Zajączka napisana w naprędce w trzy wieczory i
dzisiejsze przedpołudnie. I jeszcze raz Wesołego Alleluja.