Hrabia Marek Dobrzański nie był przyzwyczajony do
podróżowania liniowymi, dużymi dyliżansami. Zdecydowanie bardziej wolał zgrane
powoziki ze swojej posiadłości niż te publiczne. Dzisiaj jednak musiał
skorzystać z tego środka lokomocji i przejechać z Warszawy do Dąbrowy Dużej.
Podróż zaś z przerwą na popas koni miała trwać aż trzy godziny i był to kolejny powód do niezadowolenia. Idąc na przystanek, miał nadzieję, że może chociaż podróżnych na ten kurs będzie niewiele. Szczęście jednak nie dopisało mu, bo razem z nim miało podróżować siedem innych osób. Wśród nich było dwóch młodzieńców, jak mniemał wracających ze szkół do domu na przerwę Wielkanocną, mężczyzna w średnim wieku oraz cztery kobiety z pakunkami. Po szybkiej analizie podróżnych najchętniej usiadły obok mężczyzny, ale koniuszy posadził go przy drzwiach w dodatku tyłem do jazdy przy jednej z kobiet i naprzeciwko trzem innym. Jegomość zaś przy którym on chciał usiąść, siedział po przekątnej w drugim rogu i na rozmowę nie było szansy. Szybko też zapadł w sen. Od młodzieńców Jaśka i Roberta jak dowiedział się jeszcze przed wejściem do dyliżansu, oddzielała go natomiast kobieta. Towarzystwo kobiet zdecydowanie nie odpowiadało mu, bo z góry mógł przewidzieć jak będzie przebiegać podróż i że będzie musiał wysłuchiwać narzekań na wszystko albo rozmawiać na temat zdrowia. Mocno nie mylił się w swoich przewidywaniach, bo jak tylko usiadł, to zaczęły plotkować na temat mężów i kłuciach w lewym boku. Na jego szczęście w połowie podróży jedna z kobiet zaczęła odmawiać różaniec, druga przysypiała, trzecia jadła i przepakowywała torbę, oglądała jednocześnie z czwartą zakupione towary.
Podróż zaś z przerwą na popas koni miała trwać aż trzy godziny i był to kolejny powód do niezadowolenia. Idąc na przystanek, miał nadzieję, że może chociaż podróżnych na ten kurs będzie niewiele. Szczęście jednak nie dopisało mu, bo razem z nim miało podróżować siedem innych osób. Wśród nich było dwóch młodzieńców, jak mniemał wracających ze szkół do domu na przerwę Wielkanocną, mężczyzna w średnim wieku oraz cztery kobiety z pakunkami. Po szybkiej analizie podróżnych najchętniej usiadły obok mężczyzny, ale koniuszy posadził go przy drzwiach w dodatku tyłem do jazdy przy jednej z kobiet i naprzeciwko trzem innym. Jegomość zaś przy którym on chciał usiąść, siedział po przekątnej w drugim rogu i na rozmowę nie było szansy. Szybko też zapadł w sen. Od młodzieńców Jaśka i Roberta jak dowiedział się jeszcze przed wejściem do dyliżansu, oddzielała go natomiast kobieta. Towarzystwo kobiet zdecydowanie nie odpowiadało mu, bo z góry mógł przewidzieć jak będzie przebiegać podróż i że będzie musiał wysłuchiwać narzekań na wszystko albo rozmawiać na temat zdrowia. Mocno nie mylił się w swoich przewidywaniach, bo jak tylko usiadł, to zaczęły plotkować na temat mężów i kłuciach w lewym boku. Na jego szczęście w połowie podróży jedna z kobiet zaczęła odmawiać różaniec, druga przysypiała, trzecia jadła i przepakowywała torbę, oglądała jednocześnie z czwartą zakupione towary.
On tymczasem zajął się myślami.
Wioletta, choć trzpiotka jest lepsza od wyniosłej i
zimnej Pauliny- myślał, spoglądając na pola. I zdecydowanie
bardziej wolę jej przekręcanie słów niż zimno w związku. Nie jest też taka zła
z urody. Jest nawet bardzo ładna. Rumiana, z dużymi niebieskimi oczami i
interesujących kształtów. Sterta ubrań nie zakrywa jej kształtnych piersi i
szczupłej kibici. Nogi w proporcji do ciała muszą być również zgrabniutkie.
Marek jechał właśnie do niej z wizytą i zapytaniem czy
może stanąć w konkury. Zależało zaś mu na tym, bo poprzez pocztę pantoflową dowiedział
się o planach jego rodziców na zaaranżowanie jego małżeństwa z Pauliną Febo,
córką zaprzyjaźnionej rodziny z Włoch. Znał
ją od dziecka i wiedział, że dobrego charakteru nie ma i na żonę dla niego nie
nadaje się absolutnie. Nie wiedział, tylko że mariaż rodziców był tak naprawdę fortelem
i rodzice sami puścili plotkę o swoich planach. Znali bowiem syna wystarczająco
dobrze, aby wiedzieć, że jedynak przestraszy się i sam przyprowadzi synową do
dworu. Nie mylili się też, bo już dwa dni później jechał w tej sprawie do
Dąbrowy Dużej. Przed wyruszeniem w drogę przeanalizował jednak ostatni letni
bal i poprzypominał sobie znane mu dziewczęta. Z rezygnacją stwierdził, że
prawie żadna, oprócz Wioletty Kubasińskiej mu się nie spodobała. Siostry Borowieckie
miały ziemistą cerę i cienkie włosy koloru mysiego, panna Starska była koścista
i płaska, Pawlakówna wykazywała się ptasim móżdżkiem, a jedyna interesująca
brunetka panna Zaleska właśnie się zaręczyła.
Wioletta zaś była z wystarczająco dobrego domu, ładna, zgrana i dorodna na urodzenie dziedzica.
Wioletta zaś była z wystarczająco dobrego domu, ładna, zgrana i dorodna na urodzenie dziedzica.
Tak Wioletta będzie idealna- myślał z zadowoleniem.
Z myśli wybiło go gwałtowne hamowanie, a chwilę później pojawienie
się woźnicy i koniuszego w kabinie.
-Mamy kłopoty. Ośka w kole złamała się i czeka nas
dłuższy przestój. Musimy wysłać po nowe koło pachołka.
-Ile to będzie trwać? – zapytał Marek.
-Ze dwie godziny najmniej wielmożny panie- odparł
koniuszy.
Na czekanie nie miał ochoty. Zwłaszcza że musiałby
wysłuchiwać narzekań kobiet.
-Masa czasu. Robi się w dodatku zimno, ciemno i nadchodzi
jakaś wichura.
-Jeśli pan da radę dojść za las, to tam mieszkam i może
pan tam poczekać na kolejny dyliżans- odezwał się Jasiu, jak zapamiętał imię.
—Jest też tam zajazd.
Na wizytę w zajeździe ochoty również nie miał, ale
propozycja odwiedzin u niego w domu była interesująca, a las wydawał się
kwadrans drogi pieszo.
-A twoi rodzice nie będą źli, że obcego przyprowadzasz? –
zapytał dla pewności, bo decyzję pójścia już podjął.
-Na pewno nie- odparł zdecydowanie. —Tato będzie nawet
zadowolony. Do Warszawy rzadko jeździ i będzie przyjemnie mu porozmawiać z kimś
z miasta. Jest tutaj w Rysiowie nauczycielem. Nazywam się Jasiu Cieplak, a to
mój kolega Robert Szymoniak- dodał.
-Marek Dobrzański – odparł, wyciągając rękę na powitanie.
—I skoro tak mówisz, to chętnie skorzystam z gościny.
Droga była krótsza niż przypuszczał, ale i wystarczająco
długa, aby przy okazji porozmawiać. Oboje chodzi do szkoły średniej i jak
przypuszczał, przyjechali na Wielkanoc do domu. Mama Jaśka jak dowiedział się, prowadziła
dom i oprócz niego i ojca rodzina składała się jeszcze z dwóch sióstr. Starszej
Uli i młodszej Beatki.
Tuż na początku zabudowań Robert skręcił w lewo w duży,
zadbany dom dziadków przylegający do lecznicy, a oni poszli kawałek dalej. Dom
Cieplaków nie był ani tak ładny, ani duży jak dziadków kolegi Jasia, ale
obejście było zadbane. Pozostałości po jesieni i zimie pozagrabiane w jedną
stertę a z ziemi przebijały się pierwsze roślinki. Po podejściu bliżej zauważył
jednak, że domostwu potrzebny był remont. Wnętrze domu, choć schludne i przytulne wyglądało
podobnie. Ściany i podłoga wymagały pomalowania, a meble modne nie były. Po
pobieżnym obejrzeniu korytarza Jasiu zaprowadził go do saloniku. Tu przy stole
zastali dziewczynkę układającą drewniane klocki.
-To właśnie Beatka moja siostra- oznajmił głośno.
-Cześć- rzekł do dziewczynki, która podniosła głowę i
spojrzała w ich stronę.
-Betti ma problemy ze słuchem i trzeba podejść bliżej
albo głośniej mówić- wyjaśnił mu Jasiu.
-Cześć- powtórzył głośniej, a w odpowiedzi dostał uśmiech
i miłe dzień dobry.
Chwilę później w salonie zwabiona głosami pojawiła się, jakaś
kobieta. Na jego oko znawcy urody kobiecej miała ponad czterdzieści lat, ale była
ciągle bardzo ładna.
-Mamo to pan Marek Dobrzyński- wytłumaczył Jasiu. —Zepsuła
się ośka w dyliżansie, to zaprosiłem pana.
-Dzień dobry i z góry przepraszam za kłopoty, jeśli są
takowe- mówił usprawiedliwiająco. —Ale pani syn był tak miły i pozwolił mi tu
przyjść. Nazywam się Marek Dobrzański, jak prawie dobrze powiedział syn- dodał,
wyciągając rękę na powitanie.
-Dzień dobry- odparła, uśmiechając się szczerze. —Magdalena
Cieplak mama tej dwójki i najstarszej latorośli Uli. Może pan usiądzie i coś
zje- zapytała życzliwie. —Niedługo podaję obiad. Pójdę, tylko zanieś bazie do
kościoła.
-Wystarczy coś do picia- odparł zaskoczony tak miłym przyjęciem.
-Soczek z malin jest pyszny- odezwała się Beatka. —Mogę
panu przynieść.
-W takim razie grzechem byłoby nie spróbować- odparł
głośno, spoglądając na dziewczynkę.
Po wyjściu Cieplakowej i Beatki do kuchni oraz Jasia,
który po napomnieniu przez matkę poszedł w głąb korytarza odnieść teczkę z
książkami, on dyskretnie rozglądał się po saloniku. W kącie był kominek dający
ciepło, na środku stał masywny stół z sześcioma krzesłami, a na ścianach
wisiały dwa obrazy. Jeden przedstawiał parę młodą, jak przypuszczał państwa
Cieplak, a drugim był pejzaż. Był również kredens z zastawą z inicjałami
M&P, inne cenne drobiazgi oraz spory księgozbiór. Długo niedane było mu
rozglądać się, bo zza okna dobiegł go gwar dziecięcych głosów, a gdy spojrzał w nie, to zobaczył rozbiegające się dzieci. Chwilę później w drzwiach szkoły pojawił
się, jak mniemał pan Cieplak, który wolnym krokiem zmierzał ku domowi. Beatka
również wróciła ze szklanką soku.
Pan Cieplak tak jak przewidział to Jasiu, z pojawienia
się gościa był zadowolony i do czasu obiadu oraz powrotu żony z kościoła zajął
się rozmową z nim. Tuż po tym, gdy usiedli do stołu, to dotarła i Ula. Będąc
jeszcze w korytarzu przywitała rodzinę, miłym już jestem, przeprosiła za
spóźnienie, a chwilę później pojawiła się w drzwiach saloniku.
-Mamy gościa- oznajmiła jej Beatka równo z chwilą, gdy
ona go ujrzała. To również zatrzymało ją na parę sekund w bezruchu. Nieznajomy bowiem
okazał się młodym i przystojnym mężczyzną, a jej ciągle młode serce zaczęło
mocniej bić na jego widok.
Marek miał podobne odczucia, bo już z daleka dostrzegł
jej urodę, kształtne ciało i to, że nie odbiegała urodą od matki. Dziewczyna tak jak mama był brunetką z
czarującym uśmiechem.
-Znowu zepsuł się dyliżans i Jasio przyprowadził go do
nas- kontynuowała Beatka w czasie, gdy Marek wstał od stołu, aby przywitać się
tak, jak przystało dżentelmenowi.
-Marek Dobrzański- rzekł, kłaniając się nisko i
zauważając błękitne oczy.
-Urszula Cieplak- odparła, pokrywając się rumieńcem, co
dodało jej uroku.
-Pani mama powiedziała mi, że bawiła pani u Kubasińskich,
a ja właśnie wybieram się do nich z wizytą- rzekł, wpatrując się ciągle w jej twarz.
-To nadaremna pana droga, bo właśnie wyjeżdżają do Warszawy
do rodziny Zalewskich i na przedświąteczne zakupy. Wrócą dopiero w poniedziałek
popołudniem- oznajmiła mu trochę niespokojnym głosem, a spowodowanym ciągłym przypatrywaniem. —Adam również jedzie -dodała, mając na myśli
starszego brata Wioletty i z góry zakładając, że do niego wybierał się Marek.
-To pech- wymruczał z niezadowoleniem. —Powinienem wysłać
posłańca z wiadomością, że przyjeżdżam.
-Tak byłoby najrozsądniej- odparła sugestywnie Ula.
-Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło
panno Urszulo. Mogłem poznać waszą rodzinę- odgryzł się małą ripostą.
Pomyślał również, że może to dobrze, że nie zastał ich,
bo takie nagłe pojawienie się mogłoby być źle odebrane, a tak pójdzie do
Zalewskich i niby przypadkiem spotka się z Wiolettą.
-Pan nie kłamie? – zapytała Betti.
-Mówię bardzo poważnie Beatko. A w tym zajeździe są
przyzwoite pokoiki? – zapytał całą rodzinę, ale patrząc na Ulę. —Skoro nie mam
szans na powrót do Warszawy ani na wizytę u Kubasińskich, to muszę gdzieś
przenocować.
-Może pan u nas zostać- zaproponowała Magda. —Mamy
gościnny pokój, a rano Ula pana odwiezie do Warszawy.
-Pani? - zapytał kpiąco.
-Mogę zamówić panu woźnicę od doktora, ale zapewniam
pana, że kobieta może równie dobrze powozić, jak mężczyzna- odparła mu kąśliwie.
-Koniki Ulcię słuchają, jak nikogo innego- dodała Beatka.
—Jest najlepsza w jeżdżeniu.
-Święta prawda, panie Marku- odezwał się Cieplak. —Lepszego
stangreta nie ma w okolicy.
Wieczór u Cieplaków minął mu całkiem przyjemnie. Z Jasiem
grał w szachy, Beatka namalowała mu obrazek przedstawiający Rysiów latem, a z
Cieplakiem rozmawiam na temat polityki i przemysłu. Razem z Betti oprzątnął
również kury, które należały do obowiązków Beatki. Panie tymczasem zajęły się
kolacją. Ta zaś minęła równie miło co obiad. Głównie to Beatka opowiadała mu o kociętach
wychowanych przez Jasia i wizycie wujka zakonnika brata mamy, który był
niedawno u nich, chodził na biało ubrany i przywiózł jej obrazki.
O dziewiątej, choć
była to jak dla niego pora bardzo wczesna, poszedł spać. Zasnąć jednak nie
potrafił i leżał, rozmyślając nad całym dniem i przypominając sobie twarz Uli
Cieplak i ich rozmowy.
Ula również nie spała, a myśli krążyły wokół Marka Dobrzańskiego. Nigdy nie była zakochana, ale teraz czuła, że właśnie nadszedł ten moment i napawała się nim, choć wiedziała, że donikąd nie zaprowadzi. Marzenia nie kosztują- myślała.
Ula również nie spała, a myśli krążyły wokół Marka Dobrzańskiego. Nigdy nie była zakochana, ale teraz czuła, że właśnie nadszedł ten moment i napawała się nim, choć wiedziała, że donikąd nie zaprowadzi. Marzenia nie kosztują- myślała.
Następnego dnia po śniadaniu zaś Marek spakował swój mały
kuferek i razem z Ulą odjechał do Warszawy.
-Długo znasz Kubasińskich- zagadną na dobry początek.
-Od prawie od pięciu lat. To znaczy, jak tylko tu
zamieszkaliśmy. Tyle samo przyjaźnię się z Wiolettą, a teraz uczę Hanię jej
siostrę gry na pianinie.
-To grać również umie pani? - zdziwił się nad
kolejnymi jej zdolnościami.
-A co miało znaczyć, te również umiesz? -odparła pytaniem.
-Wczoraj wieczorem słyszałem, jak uczyła pani siostrę
francuskiego i tłumaczyła arytmetykę bratu. Matematyka i prowadzenie bryczki, to mało popularne zajęcia dla dziewcząt. Dziewczyny uczą się
zazwyczaj prowadzenia domu i bycia żoną i mamą.
-Kiedyś mieszkaliśmy w Poznaniu i w szkole, w której
uczył tato i ja się dokształcałam w matematyce i brałam dodatkowe lekcje po moich lekcjach- odparł,
pomijając stwierdzenie o matkach i żonach.
Całej prawdy Markowi nie powiedziała, bo tak naprawdę, to
jej mama pochodziła z dobrej rodziny i to ona głównie uczyła ją francuskiego,
gry na fortepianie i wszystkiego tego, co powinna wiedzieć dama i panna z
dobrego domu. Uczyć uczyła się, choć wiedziała, że prawdopodobnie nigdy nie
będzie jej to potrzebne, chyba że do pracy niani. Dlatego też uczyła się innych
pożytecznych dla kobiety zajęć, choć zbytnio nie lubiła wszelkich typowo kobiecych prac.
-To, co was sprowadziło z miasta na prowincję? – zapytał z zaciekawieniem.
-Lekarz zalecił, aby Beatka unikała hałasu, to
przeprowadziliśmy się tutaj. Mama również zawsze wolała spokojniejsze miejsca.
Gdy więc znajomy taty wyszukał to miejsce, to sprowadziliśmy się do Rysiowa.
Nie wiedzieliśmy, tylko że dom i obejście to studnia bez dna. Wszystko się
sypie i potrzebuje remontu.
-To, dlaczego nie zreperujecie tego i nie odnowicie- palnął
bez zastanowienia.
-Z czego? Z pensji nauczyciela albo moich lekcji- rzuciła
krytycznie. —Nie jest to też nasze, a wykupienie kosztuje. Zresztą
najważniejszy jest słuch Beatki, lekarze i jej specjalna szkoła.
-Przepraszam. Pytanie nie było rozsądne. A wracając do
Wioletty, to jak jest z jej uczuciami.
To do niej chciał jechać, a nie Adama- pomyślała Ula. Powinnam prędzej się
domyślić.
-Pan wybaczy, ale to jest kolejne niestosowne pytanie.
-Znowu zostałem przywołany do porządku- odparł markotnie.
-Ja po prostu nie mam zwyczaju mówić o uczuciach innych.
O tym, że obok Wioletty kręci się Sebastian Olszański,
nie zamierzała mówić, bo była to ich tajemnica. Nawet wczorajszego dnia
spotkała się z nim popołudniem, a oficjalnie były razem w lesie na spacerze.
Muszę pojechać do Wioletty i uprzedzić ją. Ciekawa jestem,
co wybierze? Tytuł czy miłość szlachcica.
Przez resztę drogi prowadzili miłą, inteligentną rozmowę,
na temat malarstwa, poetów i innych dziedzin życia. W tej można byłoby wydawać
się nic nieznaczącej rozmowie dużo było sensowności. Marek bowiem słuchał jej i
dziwił się, że tak młoda kobieta ma tak rozległą wiedzę. Sporo różniła się też od
znanych mu kobiet.
-To, gdzie mam podwieźć pana? – zapytała, gdy
przekraczali rogatki Warszawy.
-Wystarczy na ten placyk na końcu ulicy. Stamtąd najmę
sobie dorożkę.
Do placyku było blisko, to chwilę później znaleźli się
tam.
-Miło było poznać panią i rodzinę- rzekł, schodząc z
bryczki.
-Mi również było miło poznać- odparła kurtuazyjnie.
-Dziękuję również za podwózkę. Dobrze prowadzi pani
konie- dodał, posyłając jej uśmiech.
-Dobrze słyszeć i dziękuję za pochwałę- wydukała na ten widok. —Rozmowa
z panem i podróż była przyjemnością.
-Bo taka była- przytaknął szczerze. —Do widzenia panno
Urszulo- rzekł, unosząc delikatnie cylinder w geście pożegnania.
-Do widzenia i miłego dnia– odparła cicho.
-Nawzajem- usłyszała na koniec.
Pewnie już się więcej nie zobaczymy- pomyślał ze
smutkiem, gdy odchodził. Chyba że u
Kubasińskich. Albo jak zostanie przyjęty przez Wiolettę, a to byłoby znacznie
gorsze niż niewidywanie się całkowite.
Historii Polski nie uwzględniałam. Czas akcji
natomiast to pierwsza połowa XIX wieku.
Okopałaś się w XIX i początku XX wieku, ale muszę przyznać, że pomysł świetny i czyta się bardzo dobrze. Gdziekolwiek i w jakimkolwiek czasie nie osadzić by akcji opowiadania to i tak Dobrzański zwiewa zawsze od Pauliny. Już wiemy, że Violetta spotyka się z Sebastianem i raczej nie widzę tu szans dla Marka mimo, że Ula ma co do tego wątpliwości. Ona się Markowi podoba i jestem przekonana, że zechce poznać ją bliżej i to do niej będzie urządzał wycieczki z Warszawy a nie do Violetty.
OdpowiedzUsuńNatknęłam się na takie zdanie: Mi również było miło poznać- odparła kuriozalnie. - Odparła raczej kurtuazyjnie. Kuriozum kojarzy się z zupełnie czymś innym.
Poza tym zjadasz końcówki i wyraz wychodzi jakby dotyczył mężczyzny zamiast kobiety, choć zdanie wypowiada ta ostatnia. W paru miejscach połknęłaś litery i w środku. Tak jest w dwóch kolejnych zdaniach występujących pod tym cytowanym przeze mnie wyżej. Nie piszesz "dobrze" tylko "dorze"( dwukrotnie). Wiem, że masz sporo zajęć, ale prześledź tekst choć raz i nie wrzucaj na żywioł.
Serdecznie pozdrawiam. :)
Ciągle pada i tak z nudów napisałam z nadzieją, że się spodoba. Kto z kim i kiedy to w kolejnej części.
UsuńZ tym dobrze jest tak, że literka B mi się zacina. W niektórych wypadkach gdy błąd jest ewidentny to podkreśla mi się samoczynnie, ale najwidoczniej słowo dobrze mi przeszło przez Worda i taki inny program korekty. Kuriozalnie zaś zauważyłam po wylogowaniu i przed kąpielą Igi. Miałam nadzieję, że nikt nie zdąży dopatrzeć się.
Dzięki za wpis i pozdrawiam miło.
To wszystko dlatego, że napisałam komentarz dokładnie 19 minut po Twoim wstawieniu tekstu i dlatego zauważyłam to kuriozum.
UsuńPiękne stroje mieli w tych czasach. Aż chciałoby się przenieść choćby na jeden dzień. Byłam kiedyś przypadkiem w Pszczynie na festiwalu krynoliny i dokładnie coś takiego oglądałam.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie Anita.
Zdjęcia pochodzą właśnie z pikniku krynoliny. I również całkiem przypadkiem trafiłam na nie, gdy wyszukiwałam odpowiednich zdjęć strojów. Przenieść się byłoby ciekawe. Bez TV, telefonów, prądu.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Świetne wyczucie czasu.
UsuńNo proszę Marek uderza w konkury do panny Kubasińskiej. Ale coś mi mówi, że z tej mąki chleba nie będzie. Chociaż mogę się mylić. Widać iż Ula wpadła mu w oko.
OdpowiedzUsuńCiekawa jestem jak potoczą się koleje ich losu.
Pozdrawiam serdecznie
Julita
Losy postaram się ująć w dwóch częściach, ale nic nie zmieni się co do par. Czyli U.C+M.D oraz W.K.+S.O.
UsuńPozdrawiam miło i dzięki za wpis.
Witaj Ranczula.Chciałam się dowiedzieć kiedy dodasz kolejną część opwiadania"Przystań Marek",bo bardzo mi się ono podoba.Pozdrawiam.Aga.
OdpowiedzUsuńDo końca wakacji powinna być.A tak precyzyjnie to tu planuję jedną część, dwie w Paniczu i biorę się za przystań. Mam takie dziwne parcie na pisanie o dawnych czasach i wykorzystuje to.
UsuńDzięki za wpis i pozdrawiam miło.
Zaczyna się interesująco ;) Viola i Marek. No, no. A tak wgl to Marek i Sebastian się znają?
OdpowiedzUsuńNie życzę źle Markowi, ale mam nadzieję że Violka wybierze Sebastiana. :D Ulce spodobał się Marek i wydaje się że ona jemu też.
Pozdrawiam ;)
Nie, nie znają się jeszcze. Co do Wioli i kogo wybierze to nie zdradzę, rzecz jasna.
UsuńPozdrawiam miło i dzięki za wpis.