-Musiałeś to zrobić i dać mi kwiatki? – zapytała z
wrogością Ula, przechadzając się z Markiem po parku i moście. —Teraz wszystkie
panny, matki, ojcowie i kochanki będą patrzyć na mnie wrogo.
-Jakie kochanki Ula? - zapytał zdziwiony. —Za dużo
czytasz romansów. Zapewniam cię, że nie ma tu żadnej mojej kochanki. Nie jestem
z tych książkowych lordów, książąt, baronów i hrabiów, którzy nieustannie
romansują i przestają dopiero wtedy, gdy nie znajdą tej jedynej. Ani taki
głupi, aby wdawać się w romans z jakąś panną albo mężatką i wywołać skandal. A dałem ci kwiatki, bo chciałem. Jesteś młodą, piękną i interesującą dziewczyną.
-Proszę nie żartować- odparła od niechcenia.
-Nie żartuję Ula. Ślepy nie jestem, a reszty szybko dowiedziałem się z rozmów. Nigdy nie spotkałem kobiety z taką rozległą wiedzą, jaką ty posiadasz. Uroda idzie w parze z erudycją.
-Nie żartuję Ula. Ślepy nie jestem, a reszty szybko dowiedziałem się z rozmów. Nigdy nie spotkałem kobiety z taką rozległą wiedzą, jaką ty posiadasz. Uroda idzie w parze z erudycją.
- I ja mam w to
uwierzyć- zakpiła. —Widzimy się dzisiaj dopiero drugi raz.
- Czasami po
pierwszym spotkaniu się wie czy ktoś jest interesujący, czy nie. Ty jesteś interesująca
i mam nadzieję, że nasza znajomość nie skończy się szybko.
Czy, aby Marek teraz
mnie nie upatrzył sobie na żonę-
zastanawiała się, spoglądając na łabędzie? To chyba niemożliwe, bo nie jestem z jego sfery. Gdyby
dowiedział się o matce, to już całkiem byłoby niemożliwe.
-Tu się zgadzam z
tobą i ja prawie zawsze wiem czy kogoś lubię, czy nie- odparła, pomijając
koniec wypowiedzi Marka o kontynuowaniu znajomości.
-A ze mną jak było? Bardziej
na tak czy nie.
-Ciebie trudno nie
lubić- odparła cicho.
-Czy w takim razie mógłbym
odwiedzić cię w Rysiowie? -zapytał, podkręcając uśmiech.
Niemożliwe stało się
możliwe? – pomyślała.
Od odpowiedzi
uchroniło ją pojawienie się Wioletty.
-Tu jesteście, a ja
szukam was jak w korcu maku. Wszyscy mówią o twoim wyścigu Marek i tym, że Uli
dałeś kwiatki.
-Mówiłam, że tak
będzie- mruknęła Ula.
-Ale głosy są
podzielone, bo z jednej strony twoja mama i….
-Wiola możesz
przestać- przerwała ostro.
-Spokojnie Ula-
wtrącił Marek. —Wiem o twojej mamie. Pan Krzyżewski opowiedział mi o ucieczce z
guwernantem- odparł, pomijając to, że i Wioletta sporo mu powiedziała. —Tak jak
to, że twój wuj poszedł do zakonu, aby odkupić jej winy.
-Wuj akurat od
dziecka chciał być duchownym i pomagał mamie w ucieczce- wytłumaczyła najmniej
istotną kwestię. —Możesz zostawić nas samych Wiola- zwróciła się do koleżanki.
-Skoro nalegasz-
odparła ze skruchą i ulgą, że Marek nie wspomniał o niej.
-Znajomość z taką
dziewczyną ci nie przeszkadza? - zapytała po odejściu Kubasińskiej.
-Ja akurat ożenki na
siłę nie popieram. Tak jak tego, że winy przodków ciągną się pokoleniami.
-Miłe. A co ci
jeszcze powiedział pan Krzyżewski?
-Że w zamian za pomoc
finansową miałaś poślubić jego krewnego Franka Zagórskiego.
-Widzę, że wyłożył
kawę na ławę- wymruczała. —Teraz pewnie uważasz mnie wyrachowaną kobietę.
-Nie skąd. To nawet bardzo
szlachetne, bo nie chciałaś jego pieniędzy dla siebie tylko dla rodziny i na
leczenie Beatki.
-Jeśli się kogoś
naprawdę kocha, to można wiele zrobić dla tej osoby- tłumaczyła.
-Czyli ciągle tak
myślisz?
-Przepraszam, że
pytam, ale do czego dążysz? Składasz mi
podobną propozycję? Wiem, że szukasz żony.
-Twój tok myślenia
jest doskonały Ula- odparł bez kręcenia. —Chciałem poczekać tylko z propozycją
parę tygodni, aby było bardziej naturalnie i wyglądało na miłość.
-I myślałeś, że się bym nie zorientowała, że to kłamstwo? Przecież to widać czy się kogoś kocha , czy nie.
-Ważne, że inni widzą co innego- wtrącił.
-Załóżmy Marek, że się zgodzę, to co powiesz znajomym? Taki
nagły ślub będzie podejrzliwie wyglądać?
-Nie będzie nagle
Ula- argumentował. —Damy sobie miesiąc, aby innym powiedzieć o nas i że się
spotykamy. Podejrzane też nie będzie, bo wystarczy spojrzeć na ciebie,
porozmawiać, dowiedzieć się o charakterze, aby wiedzieć, że na żonę nadajesz
się idealnie.
-Widzę, że wszystko
przewidziałeś. A twoi rodzice?
Pomyślałeś o nich?
-Najwyżej mnie
wydziedziczą. Chociaż wątpię, bo jestem jedynakiem i nie ma za bardzo komu
majątku przepisać. To, jak Ula ubijemy targu. Będę dobrym mężem.
-Dasz mi tydzień do
namysłu? - zapytała, spoglądając na niego.
-To znaczy, że mogę
odwiedzić cię w Rysiowie? Nie dałaś mi odpowiedzi, bo Wioletta pojawiła się i
przerwała nam.
-Tak możesz- odparła,
ale z wahaniem.
-Opowiesz mi o
rodzicach- zachęcał.
-Mama z domu nazywała
się Polakowska i mieszkała w Russowie a jej niedoszły mąż w Żelazkowie.
Któregoś dnia ojciec oświadczył jej, że znalazł jej kandydata na męża. Mama od
pierwszej chwili wzbraniała się, ale ojciec był nieugięty. W końcu któregoś
dnia wuj to znaczy młodszy brat mamy wyciągnął ojca na polowanie, a moja babcia
spakowała posag mamy, dała jej swoje błogosławieństwo i wyjechała pod Poznań. A jak jest z tobą i tą dziewczyną, z którą
masz się żenić?
-To nie jest dobra
kobieta Ula. Uważa się za lepszą, a pokojówki i całą inną służbę uważa za
niewolników. Od dziecka taka była to zdążyłem poznać. Tysiąckroć wolałbym żyć z
kimś w biedzie niż z nią w luksusie.
Ula do domu wracała z
głową pełną myśli. Najgorsze było zaś to, że nie mogła powiedzieć o tym nikomu.
W co się znowu
pakujesz Ula. Jakby było ci mało historii z Frankiem. Ale Franek to nie Marek i
Marek wie o rodzicach. Pomijając to, że Marek to piękny mężczyzna a Franek był
brzydalem. Już nawet dotknięcie jego dłoni było odpychające. Miał takie zimne i
oślizgłe dłonie. Wiola ma, poniekąd rację mówiąc, że jest oślizgły jak wąż. A
Marek, gdy dotyka i całuje w dłoń, to przechodzą takie miłe dreszcze. Żeby
tylko potrafił pokochać mnie, jakbym już wyszła za niego.
Marek tymczasem
jechał do letniej posiadłości. Przez drogę zastanawiał się zaś, jak ma
powiedzieć rodzicom, że pojawił się ktoś ważny dla niego. Rodziców zastał w
salonie, a po wizycie Febo nie było śladu.
-Witam- rzekł,
wchodząc do pomieszczenia.
-Niedługo będzie
kolacja, to przyjechałeś w samą porę synu- rzekł ojciec. —A jak zabawa? Udana?
-Nawet bardzo udana-
odparł, siadając. —Poznałem pewną dziewczynę.
-Znamy ją? – zapytała
z zaciekawieniem Helena.
-Nie. To Urszula
Cieplak i mieszka w Rysiowie. To koleżanka Wioletty. Jej tato jest tam
dyrektorem szkoły, a mama zajmuje się młodymi dziewczętami i uczy je dobrych
manier oraz działa w kościele. Sama Ula
zna francuski, umie grać na pianinie, jeździć konno i zna się na arytmetyce.
-Same zalety- mówiła Helena,
uśmiechając się. —Mamy nadzieję, że wkrótce nam ją przedstawisz- dodała ku
zdziwieniu Marka, bo spodziewał się innej reakcji i tego, że jest Paulina.
-Wkrótce ją poznacie.
Jest bardzo nieśmiała.
Z podzieleniem się
Uli tajemnicą postanowił natomiast poczekać.
Przez kolejne trzy
tygodnie Marek co tydzień przyjeżdżał do Rysiowa, a jej rodzicom już w czasie
pierwszej wizyty oświadczył, że stara się o rękę ich córki. Cieplakowie, choć
zdziwieni to przyjęli wiadomość z radością. Chcieli opowiedzieć mu również historię
sprzed lat, ale ku ich zdziwieniu Marek oznajmił im, że wie i nie ma to dla
niego znaczenia. Z Ulą zaś doszedł do porozumienia w kwestii ich małżeństwa i pomocy
materialnej. Pierwszy mały zadatek Ula miała dostać po zaręczynach i przed ślubem,
aby mogła doprowadzić dom do jako takiego stanu na przybycie gości weselnych, a
resztę po ślubie. W cały układ natomiast wtajemniczona była tylko Wioletta, bo
przed nią nic nie ukryło się, ale obiecała milczeć jak głaz.
Czas spędzony w
Rysiowie zawsze należał do udanego i robił dokładnie to samo co pierwszego
dnia, gdy trafił tam przypadkiem. Pan Cieplak zajmował rozmową, pani Magda
rozpieszczała go podsuwając pyszne jedzeniem, z Jasiem grał w szachy, a Beatce
pomagał przy kurach. Z Ulą zaś wychodził na spacery i dyskutował, co zawsze
wiązało się ze sprzeczką. Oboje jednak
to lubili.
-Nie boisz się, że
cię rzucę, jak tylko dasz mi pieniądze na remont dworku- zagadnęła w czasie samotnej
przechadzki.
-Ty miałabyś oszukać
mnie? - zadrwił. — Ty na najładniejsze jabłko u sąsiada nie skusiłabyś się, a
co dopiero na pieniądze hrabiego. Pomijając to, że ci się podobam.
-Samooceną jesteś
zarozumiały- odparła drżącym głosem. —Nigdy nie mówiłam, że mi się podobasz.
-Czasami słowa są
zbyteczne i wystarczy mina, aby wiedzieć co się myśli albo czuje- stwierdził
klarownie.
-Od kiedy stałeś taki
filozoficzny? - zapytała z zażenowaniem.
-Od niedawna. A uczę
się od mistrzyni Uli.
W kolejnym tygodniu
na niedzielne popołudnie Marek zaprosił Ulę do letniej posiadłości w Leśnej
Górze, aby wszyscy mogli się poznać. Rozmowę na temat przeszłości pani
Cieplakowej miał już za sobą, a rodzice przyjęli to ze spokojem i bez protestów,
to i spotkanie przebiegało w miłej atmosferze. Sama Ula zaś wywarła na nich jak
najlepsze wrażenie. Podobnie jak wnętrze salonu na niej.
-Marek wiele
opowiadał nam o tobie– odezwała się Helena, gdy usiedli i część oficjalną,
czyli powitanie i przedstawienie się mieli za sobą. —I były to same dobre
rzeczy. Masz dopiero dwadzieścia lat a wiedzę ogromną, jak wspominał Marek.
-Miło słyszeć proszę
pani- mówiła stremowana. —Rodzice dbali, abym miała jak największą wiedzę.
-Mądrzy ludzie-
odparła życzliwie. —Tych rodziców, którzy uważają, że córce oprócz posagu i
męża nie jest nic więcej potrzebne, kompletnie nie rozumiem.
-Czas Marek, aby
pokazać się publicznie i na salonach – odezwał się i ojciec. —Nasi znajomi
również powinni, poznali Urszulę.
-I dlatego wybieramy
się we środę do teatru tato.
-Bardzo dobrze synu-
rzekła mama. —To, co zapraszam na obiad. Pani Aniela wszystko przygotowała.
Po podwieczorku czas
było Uli wracać. Marek również musiał wracać do swojego domu w Warszawie, to
postanowił potowarzyszyć Uli do stolicy a dalej, miała jechać dyliżansem. Oboje
pożegnali się więc z seniorami i wyszli na dwór. Doszli już do powoziku, gdy
Ula zauważyła brak szalika. Marek razem z woźnicą zajęty był zaprzęgiem, to do
domu wróciła sama. Leżący szalik zauważyła natomiast przy drzwiach saloniku, a podnosząc
go, usłyszała niechcący urywek rozmowy.
-Wiedziałam, że się
uda Krzysiu- mówiła Helena. —Wystarczyło puścić pogłoskę, że chcemy ożenić go z
Pauliną, a sam przyprowadził nam pannę na wydaniu. Całkiem przyzwoitą pannę.
Bałam się, że wybierze jakąś trzpiotkę pokroju tej Kubasińskiej. Oby tylko było
coś z tej znajomości.
-Oby Heleno- odparł
Krzysztof.
Dużej nie chciała
podsłuchiwać, bo ktoś ze służby albo sami Dobrzańscy mogliby zobaczyć ją. To,
co usłyszała wystarczyło zaś, aby mieć nad czym myśleć.
-Stało się coś Ula? Masz taką dziwną minę- rzekł Marek, gdy
ruszyli w drogę.
-Słyszałam niechcący
rozmowę twoich rodziców- mówiła cicho.
-Obrażali cię? -
zapytał ostro.
-Nie nic z tych
rzeczy- zaprzeczyła momentalnie. —Byli
nawet zadowoleni ze mnie. Chodzi o to, że oni sami puścili plotki, że chcą
ożenić cię z Pauliną. Chcieli wymóc na tobie przyprowadzenie żony.
- Powinienem domyślić
się Ula- odparł skrzywioną miną.
-I co teraz będzie? –
pytała. — Musimy coś wymyślić.
-Nie wiem co -odparł ze
zniechęceniem. —Na razie muszę wrócić do domu i wypytać ich. Pan odwiezie cię
na przystanek z dyliżansami.
Do domu nie poszedł
jednak, bo nie był pewny czy tak naprawdę jest zły na rodziców. Tak samo nie
był pewny powodów chęci poślubienia Uli. To, co kiedyś miało być wybawieniem stało
się czymś, co chciał zrobić, a to co było fascynacją, stało się uczuciem. Próbował
również drugim powozem dogonić Ulę, ale gdy dojechał na przystanek, skąd
odjeżdżały dyliżansy w stronę Rysiowa, to okazało się, że przyjechał za późno.
Gonić zaś nie gonił go, bo do środy było blisko i miał nadzieję, że pomimo
tego, że sprawa przybrała inny kierunek, to Ula pojawi się na spotkaniu.
W środę popołudniem
Marek czekał na Ulę przed teatrem. Ona jednak nie pojawiła się w umówionym
miejscu. Nie niepokoił się zbytnio tym, bo podróż z Rysiowa do Warszawy była
długa i wyboista, to mogło stać się coś nieprzewidzianego. Dzień później zaś pojechał
do Rysiowa, ale Uli nie zastał. Od jej
rodziców dowiedział się natomiast, że dwa dni temu podjęła pracę niani w
Warszawie.
-Ula powiedziała nam o
waszym układzie- zaczął Cieplak niewygodną rozmowę. —To było wysoce
nierozsądne.
-I bardzo głupie
panie Józefie- poparł szczerze i gotów na poniesienie wszystkich konsekwencji.
—Tylko że ja teraz chcę tego ślubu naprawdę. Kocham państwa córkę. Muszę tylko
powiedzieć jej o tym. Wiem, że i ona mnie kocha.
-Nawet bardzo kocha-
odparła Cieplakowa.
-Tym bardziej muszę zobaczyć
się z nią. Proszę powiedzieć, gdzie
pracuje.
-Nie mamy adresu-
rzekł Cieplak. —Gdzieś w Śródmieściu. Obiecała przyjechać, jak tylko będzie
mieć wolne. Zostawiła lis na wypadek, gdybyś pojawił się tutaj- dodał, podając
kopertę.
-Jeśli przyjedzie, to
proszę powiedzieć jej, że byłem i czekam na nią- mówił błagalnie, miętoląc w
dłoni list.
-To możemy obiecać-
powiedziała Magda.
W drodze do Warszawy,
gdy tylko woźnica ruszył sprzed dworku, zajął się czytaniem listu.
Rysiów dnia 03.06. 1848
Drogi Marku.
Marek piszę do Ciebie, bo nie wiem, kiedy będzie okazja zobaczyć się, a
chcę uwolnić Cię z tego układu. Nie na nawet sensu ciągnąc tej farsy dalej, skoro
twoi rodzice wymyślili ten fortel, nie ma zagrożenia na Twój ożenek z Pauliną i
nie jestem Ci potrzebna. Nie mogłam też, nie powiedzieć Ci tego, co słyszałam,
bo byłoby to nieuczciwe. Potem widziałam Twoją minę, gdy dowiedziałeś się prawdy,
a sam mówiłeś, że mina mówi wiele. Twoja mówiła, że jesteś zły na rodziców. Wolałam
więc sama szybko usunąć się z Twojego życia i zanim rozeszło się po ludziach,
że było coś między nami i nie powtórzyć historii z Frankiem Zagórskim, że znowu
moi rodzice byli przeszkodą w moim zamążpójściu. Może kiedyś zobaczymy się
jeszcze i porozmawiamy jak przyjaciele. Teraz mogę napisać Ci, że miło było Cię
poznać, życzę powodzenia i znalezienia prawdziwej miłości.
Z poważaniem Urszula Cieplak.
Od zniknięcia Uli
minęły dwa tygodnie. Dla Marka zaś były to dwa długie tygodnie, bo wiedział
już, że kocha i żałował, że nie zdążył powiedzieć tego Uli. Chciał zrobić to na
kolejnej zabawie w parku Ujazdowskim. Chodził za to popołudniami po parkach z
nadzieją, że może skoro Ula jest nianią, to spotka ją na spacerze z dziećmi.
Pytał nawet o nią inne nianie, ale żadna nic nie wiedziała albo nie chciała
powiedzieć. W końcu jedną ze starszych niań oczarował swoim uśmiechem i
powiedziała mu, że ktoś taki przychodzi tutaj przedpołudniem. Dwa dni później
dopisało mu szczęście i zobaczył Ulę nieopodal dzieci rozłożonych na kocu.
-Witaj Ula. Szukam
cię od wielu dni- rzekł jej znienacka.
-Marek co tu robisz?
–zapytała zaskoczona.
- Jestem, żeby
porozmawiać Ula.
-Napisałam ci list
przecież. Czytałeś?
- Czytałem i
schowałem w sekretarzyku na pamiątkę. Ula kiedyś i tak muszę się ożenić, mieć
dzieci i….
-Nie wiem, po co mi
to mówisz- wtrąciła.
-Bo cię kocham Ula i
chcę ożenić się z tobą całkiem naprawdę. Już w tę niedzielę po twoim odjeździe
zacząłem sobie to uświadamiać. Próbowałem nawet dogonić powozik, ale zdążyłaś
odjechać. Później pomyślałem, że do środy jest niedaleko, to wtedy powiem ci o
uczuciach.
-Mówisz prawdę-
pytała z bijącym sercem.
-Najszczerszą- odparł. —Jesteś dobrą rodzinną, mądrą i uczciwą kobietą. Równie dobrze mogłaś zataić przede mną rozmowę rodziców.
-Nie mogłam. Byłoby to nieuczciwe.
- I za to między innymi pokochałem cię- mówił, całując delikatnie w usta.
-Nie mogłam. Byłoby to nieuczciwe.
- I za to między innymi pokochałem cię- mówił, całując delikatnie w usta.
-O Boże- westchnęła
Ula, gdy oderwał się od jej ust. —Nie
wiedziałam, że pocałunek jest tak cudowny.
- To tylko delikatne
muśnięcie Ula. Coś prawdziwego poznasz i doznasz już niedługo w noc poślubną. Przekonasz
się, jak cudownie może być między kobietą a mężczyzną kochanie- mówił czule.
-Mówiłam już, że też
cię kocham? – zapytała, czerwieniąc się na słowa Marka.
-Nie, ale było to dla
mnie oczywiste.
W ostatnią sobotę
września od rana pod wyremontowany dworek w Rysiowie zajeżdżały sznury dorożek,
dyliżansów, powozików. Wśród nich był ten najważniejszy ślubny powozik.
Sam
ślub odbył się w kościele w Rysiowi w samo południe, a ceremonii przewodniczył
wujek Uli, który w czasie kazania wspomniał również o pięknej miłości rodziców
Uli. Wesele zaś odbyło się na łące przylegającej do domu panny młodej i trwało
do wieczora. Później wszyscy pomału rozjeżdżali się po swoich domach.
-Dałem wolne całej
służbie do jutrzejszego popołudnia pani Dobrzańska- rzekł Marek do ucha w
drodze do ich domu w Warszawie. —Twojej pokojówce również.
-A jak poradzi sobie
pan panie Dobrzański z moją sukienką? Nie jest łatwo po odpinać wszystkie haftki
i guziczki i porozwiązywać sznureczki.
-Jakoś poradzę sobie
pani Dobrzańska.
W kolejnych latach i
w odpowiednich odstępach czasowych na zregenerowanie organizmu Uli na świat
przychodziły ich dzieci. Dwoje przystojnych synów Tomek i Szymon oraz czwórka uroczych
córeczek. Małgosia, Justynka, Julita i najmłodsza nazywana Marzycielką. (;
Tym ostatnim zdaniem bardzo rozczuliłaś mnie. Ale powinno być pięć córek zapomniałaś o sobie kochana. W dawnych czasach, a nawet chyba i teraźniejszości niektórzy nadają dziecku swoje imię.
OdpowiedzUsuńDobrze się stało, że Marek od początku wyjawił jej prawdę o jego zamiarach.
Pozdrawiam gorąco
Julita
Tak naprawdę to Marek chciał poczekać, ale wtrąciła się Wioletta i rozmowa inaczej przebiegła.
UsuńSwojego nie dałam, bo za dużo byłoby tych porodów.
Dzięki za wpis i pozdrawiam miło.
Aż sześcioro potomstwa. Sporo się doczekali :) Właśnie, bardzo dobrze Marek zrobił że powiedział Uli całą prawdę już na początku. W sumie dobrze się stało że Ula usłyszała rozmowę rodziców Marka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Kto wie jakby potoczyły się losy, gdyby Ula nie usłyszała rozmowy i nie powiedziała o tym Markowi. To właśnie spowodowało, że zaczął zastanawiać się nad uczuciami.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Dobrze, że Ula nie była taka uparta po tym, co usłyszała u Dobrzańskich. W przeciwnym razie ona i Marek chodziliby koło siebie jak żuraw i czapla. Marek się zdeklarował bardzo szybko, bo zrozumiał, że to, co miało być zwykłym układem przerodziło się w prawdziwą miłość.
OdpowiedzUsuńTo mini opowiadanie było naprawdę świetne i przeniosło nas w czasy, o których za wiele nie wiemy. Aranżowane śluby, swatki, walki o posag w dzisiejszych czasach byłyby raczej nie do pomyślenia, a wtedy były na porządku dziennym.
Dzieciom Uli i Marka nadałaś imiona swoich najwierniejszych fanek. To było dla mnie bardzo wzruszające i zaskakujące. Bardzo Ci za to dziękuję.
Pozdrawiam serdecznie. :)
To prawda. Nie łatwe miały życie panny na wydaniu i kawalerowie. Najważniejsze było łączenie majątków. Byli jednak inaczej myślący bardziej cywilizacyjnie czyli Cieplakowie i Dobrzańscy.
UsuńMoże jeszcze napiszę jakieś opowiadanie o dawnych czasach, skoro ma takie wzięcie.
Z imionami tak z spontanicznie było, bo pierwotnie miała być czwórka dzieci. Dwoje chłopców i dwie dziewczynki.
Dziękuję za wpis i pozdrawiam miło.
Krótkie ale cudowne opowiadanie. A przede wszystkim inne przez to w jakich czasach rozgrywa się akcja. Podziwiam cię za to że potrafisz umieścić akcję kilka wieków wcześniej i utrzymać realia tej epoki. Imiona dla dzieci Uli i Marka bardzo zaskakujące, ale była to bardzo miła niespodzianka.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam miło :)
Iza
Bardzo dziękuję za miłe słowa. Napisałam Izo Marzycielka, bo nie wiedziałam, czy Twoje imię przewinęło się gdzieś. Z pisaniem o innej epoce źle nie było, bo parę lat temu przeczytałam jakieś tam historyczne romanse. A i z wizyt w zamkach , dworkach i ze słów przewodników coś się tam wie.
UsuńDziękuję za wpis i pozdrawiam miło.
Ula.