sobota, 11 kwietnia 2020

Hańba cz. 12


W czasie, kiedy Ula z koleżankami ciągle rozmawiały na temat plotek, jakie rozpowiedział Sosnowski, a Marek planował z rodzicami i Cieplakiem plany matrymonialne, to w innej części placu zabawy część ludność spoglądała na pola, gdzie w oddali między drzewami widzieli coś dziwnego.
Marek z oświadczynami nie zamierzał długo czekać i gdy tylko odnalazł w tłumie Ulę w towarzystwie koleżanek, to pojawił się obok niej.
-Ula możemy porozmawiać na osobności chwilę -zagadnął.
-Ostatnia nasza rozmowa sam na sam źle się zakończyła -wymruczała. —Ale możemy. Wiola Paulina zostawicie nas samych.
-Pewnie Ula. Już nas nie ma -odparła Febo za siebie i za Wiolettę.
-Czyli słyszałaś już, co porozpowiadał Sosnowski -zapytał, gdy koleżanki Uli odeszły.
-Tak. Znalazł w końcu sposób, żeby zemścić się na nas obu.
-Ale jest jedno wyjście, żeby wyjść z tego honorowo Ula. Uważam, że powinniśmy się ożenić – rzekł, biorąc za rękę.


-Chyba żartujesz.
-Nie Ula.
-Najpierw dowiedziałam się od Piotra o powodach twojego zainteresowania mną, a teraz jeszcze to. 
-Ula tłumaczyłem ci, że kłamał. Naprawdę podobasz mi się i czuję do ciebie coś wyjątkowego. Rozmawiałem też z moimi rodzicami i z twoim ojcem i są zgodni. Nasz ślub zamknie wszystkim usta.
-Mamy ożenić się, tylko dlatego że tak wypada albo z przymusu? Ja zamierzam wyjść za mąż z miłości, a nie z jakiegoś obowiązku. I jeszcze te oświadczyny. Żadnego romantyzmu.
-Ale to tak na teraz Ula.  Wrócimy do naszych rodzin i oświadczę ci się, jak należy.
-Nie Marek. Wolę wyjechać do ciotki i tam szukać szczęścia niż brać ślub pod presją. Już raz byłam pod presją poślubienia kogoś.
-To są dwie różne sprawy.
-Ale z jednym finałem. Przed ołtarzem. Wracam do domu Marek. Przejdę przez pole i na oczy nikomu się nie pokażę.
-Ula to nie jest dobry pomysł. Ucieczka jest przyznaniem do winy.
-W takim razie pójdę w towarzystwo i powiem prawdę, jak było. Jeśli chcesz pomóc, to chodź ze mną Marek.

Kiedy już pojawili się w centrum zabawy, to uczestnicy mieli już inny temat do rozmowy.
-Ula, Marek widzieliście? -zapytała ich Wioletta.
-Co? -pytała Ula.
-Jak, co? Wszyscy widzieli -wtrąciła Paulina.
-Jakby bryczka, ale bez konia i na trzech kołach. Ludzie mówią, że diabeł ciągnął, a konie zawracały i prychały. Teraz o tym wszyscy mówią, a nie o was.
-Może wypili za dużo i mają omamy -zawyrokowała Ula.
-Wszyscy Ula? -pytała Febo.
-Może to automobil -zaczął Marek. —Taki pojazd popularny we Włoszech i Niemczech. Napędzany prądem albo specjalną substancją.
-Ki czort ten automobil -zapytał nieoczekiwanie Cieplak.
-W przyszłości ma zastąpić dorożki, bryczki. I faktycznie konie boją się tego jak ognia. Płoszą się i prychają.
Chwilę później obiekt zainteresowań znowu pojawił się na horyzoncie, a kwadrans później zbliżał się na miejsce zabawy. Większość mieszkańców tymczasem pochowała się i porozbiegała po domach. Gdy tajemniczy pojazd wjechał na centralny plac, to okazało się, że przyjechał nim Bartek Dąbrowski w towarzystwie jakiegoś mężczyzny. Kiedy pojazd zatrzymał się Bartek zeskoczył z niego z gracją. 


-Witam szanowne państwo -rzekł zadowolony z siebie. —Wróciłem. 
-I to z jaką efektywnością -odezwał się jeden z mieszkańców.  —Strachu narobiłeś. 
-Nie chciałem.  Znajomy musiał wypróbować swój nowy nabytek na wiejskich wertepach i zaproponowałem nasze okolice. Za tydzień jedziemy na wyścigi do samego Berlina i trzeba było wypróbować jak automobil zniesie wyboje.   A jak uda się nam coś osiągnąć, to później czekają inne kraje.
-Czyli do nas nie wracasz prędko? -pytał Cieplak.
-Szefie za jeden wyścig można zarobić tyle, co przez pół roku u pana. Nie licząc nagrody. Głupkiem byłbym, nie przyjmując oferty pana Musso - Sadowskiego na kierowcę. Źle u pana nie było, ale ta oferta jest lepsza. Przyjechałem tylko pożegnać się. Prędzej, jak w przyszłym roku nie wrócę w te strony. Może nawet odkupię od pana to pole przy lesie.
-Dąbrowski będzie teraz interesującą partią -rzekł Marek do Uli.
-Bartek zawsze był z tych, których interesował łatwy zarobek i na pewno znajdzie dziewczynę chętną na jego majątek.  Ale pomógł nam. On jest w centrum uwagi, a nie my. 


Zabawa dla Uli skończyła się prędzej niż dla innych uczestników, bo musiała wrócić do domu z siostrą. Gdy już nakarmiła Beatkę i ululała kołysanką do snu, zajęła się sobą. Późnym wieczorem, leżąc już w swoim pokoju, usłyszała pukanie do okna.  Gdy spojrzała w tę stronę, to ujrzała Marka, który twarz rozświetlał lampą naftową. Okno miała uchylone, to chwilę później wskoczył na parapet, a później do pokoju Uli.


-Marek co tu robisz? -zapytała cicho.
-Przyszedłem skraść ci pocałunek na dobranoc.
-Zwariowałeś Marek. Wyjdź stąd natychmiast. Tato zaraz wróci i możesz obudzić Betti.
-Tak myślałem, że zadowolona nie będziesz. Kiedy poszłaś do domu, to udało mi się porozmawiać z Dąbrowskim i jego towarzyszem. Bartek powiedział mi, że Sosnowski był tego dnia w Rysiowie, gdy spalił się wasz magazyn. Jest też przekonany, że to on podpalił. On sam uciekł, bo bał się, że wplącze go w pożar albo w inne przestępstwo. Obiecał, że zezna to co wie. 
-Nigdy nie posądzałabym Bartka, że zachowa się tak przyzwoicie. 
-Widocznie zmądrzał.  Jest jeszcze coś Ula i o tym chciałem ci powiedzieć. On i ten Włoch  bez przyczyny tu nie przyjechali, bo okazało się, że mają wspólnego znajomego. Syn tego Musso zaczął studiować medycynę z Sosnowskim we Włoszech, ale na drugim roku zrezygnował i został konstruktorem aut. Znajomości jednak utrzymał z kolegami i okazało się, że Sosnowski nie zdał ostatniego egzaminu i nie ma prawa do wykonywania zawodu.
-To jak dostał tutaj pracę?
-Pewnie ktoś mu sfałszował papiery. Podobno już na studiach nie cieszył się dobrą opinią i ledwo przez studia przebrnął. Jutro powiadomię o wszystkim odpowiednie władze. 
-Myślisz, że w końcu dostanie, to na co zasłużył? 
- Tak Ula. Już niedługo nie będzie taki bezkarny i odpowie za wszystko, co zrobił nam i Jadzi.
-Oby tak było. I dziękuję, że tyle robisz dla nas.
-Ula utrudnianie życia Sosnowskiemu, jest dla mnie przyjemnością. Jadzia ciężko przeżyła to, co zrobił. Gotowa była rzucić się do stawu. Chcę jeszcze w twoich oczach nabrać przychylności.
-Trochę jej już masz.
-Ula ja naprawdę czuję, że jest coś między nami.
-To, jeśli te coś już określisz, to odezwij się do mnie.
-Czyli jeszcze mnie nie wyrzuciłaś ze swojego życia i mam szansę.
-Jeśli będziesz starał się o mnie, jak należy, to może kiedyś -mówiła marginalnym tonem.
-Dziękuję.  Warto było skraść się do twojej alkowy nie tylko z tego powodu-mówił, spoglądając na jej koszulę nocną.  —Może jeszcze kiedyś wpadnę? Mogę?
-Nawet tak nie myśl.  I dobranoc Marek -wyprosiła go z miejsca.
-Dobranoc Ula. Miłych snów -odparł i tą samą drogą, co wszedł, to i wyszedł.

Następnego dnia popołudniem Marek pojawił się w Parku Miejskim. Usiadł w umówionym miejscu na jednej z ławek i czekał na Sosnowskiego. Ten pojawił się w towarzystwie dwóch wynajętych przez siebie oprychów. Widok Marka zamiast Dąbrowskiego zaskoczył go. Porozglądał się jeszcze po parku, ale oprócz pucybuta w pobliżu Marka oraz klienta i paru dżentelmenów nieco dalej, to obecne były same damy i dzieci. 



-Zdziwiony jesteś widząc mnie -zagadnął Marek, podchodząc do nich.  —Musimy porozmawiać i lepiej będzie jak odprawisz swoich koleżków. Nie są potrzebni ci do niczego. 
-Są moimi znajomymi i nie mam powodów, żeby mieli odchodzić. 
-Skoro chcesz żeby usłyszeli, jaki to jesteś mściwy, to mogą zostać.  Zresztą my możemy odejść. Buty przy okazji wyczyszczę sobie. Po porannej burzy są zabłocone. 
-To czego chcesz? -zapytał, gdy odeszli kawałek i zatrzymali się, gdzie pucybut czyścił komuś buty.  —Czasu nie mam. 
-To ja ci wysłałem anonim, bo podejrzewam o podpalenie magazynu -mówił trochę ściszonym głosem. Są dowody na twoją winę i teraz jestem tego pewny.
-Niby jakie dowody?
-Słyszałem, że na miejscu pożaru znaleziono srebrne etui na zapałki, a miałeś takie. Sprawdziłem cię podstępem i nie masz go.
-Bzdury? -rzucił odważnie. 
-To nie są bzdury -odparł zdecydowanie Marek.  Pamiętasz nasze ostatnie spotkanie tutaj? Podszedł do nas pewien mężczyzna i poprosił o ogień. Podpaliłeś mu papierosa ze zwykłego pudełka zapałek. To był mój kolega.  On i drugi kolega mieli cię przez cały czas na oku. 
-I to ma być dowód mojej winy. To poszlaki i każdy sąd mnie uniewinni. Mogłem je gdziekolwiek zgubić, a ty nie miałeś prawa mnie śledzić. 
-I tak pechowo etui znaleziono przy zgliszczach. Przestraszyłeś się jeszcze i przyszedłeś na spotkanie. 
-Co miałem zrobić, jak ktoś wysyła mi groźby. 
-Jest jeszcze świadek.
-Niby kto? -kpił. Ten Dąbrowski.  
-Zaskakujące jest, że o nim właśnie wspomniałeś. To jest już przyznanie się do winy.  Poskładałem wszystkie fakty i jak myślę, to spodziewałeś się, spotkać go tutaj. On wczoraj odnalazł się i powiedział całą prawdę. Byłeś tydzień temu w pobliżu młyna i chciałeś zemścić się najpierw na panu Józefie, a później na mnie.
-Kolejne bzdury. Jakiś parobek ma mi zagrozić? 
-Ten parobek nawiązał znajomość z panem Musso -Sadowskim. Jak mniemam nazwisko, jest ci znane. Tak jak imię Franz.
-Do czego zmierzasz? -zapytał przez gardło.
-Do tego, że bezprawnie leczysz ludzi. Nie zdałeś egzaminu końcowego. I nie zaprzeczaj, że tak nie jest. Mogę poświęcić się i pojechać do Rzymu i sprawdzić.
-Czego chcesz za milczenie?
-Czyli to prawda? Najpierw fałszerstwo, później gwałt i podpalenie. Na parę ładnych lat więzienia się nazbierało. I nie ma takich pieniędzy ani rzeczy, które powstrzymałyby mnie przed pójściem na posterunek.
-Wszystkiego się wyprę -odparł ze wzburzeniem. —Zwłaszcza podpalenia nikt mi nie udowodni. Moje słowa przeciw twoim.
-Wszystko już wiemy panie Sosnowski -odezwał się pucybut, który okazał się żandarmem.
-Jest pan winny z trzech paragrafów -dodał mężczyzna udający klienta pucybuta. 
CDN PO MINI WIELKANOC

Niech Zmartwychwstały Chrystus
oświeca codzienne drogi życia,
obdarza błogosławieństwem
i pomaga życie czynić szczęśliwym.
Zdrowych, wesołych, ciepłych świąt Wielkanocnych. 
Oby jutro było lepsze. 





4 komentarze:

  1. Mina Sosnowskiego bezcenna, gdy się zorientował co się stało. Widać, że ten człowiek ma znacznie więcej na sumieniu niż dotychczas było wiadomo.
    Ula rzecz jasna nie ugiętą i Marek będzie miał trudny orzech do zgryzienia aby przekonać ją do siebie.
    Z okazji świąt Zmartwychwstania Pańskiego wszystkiego najlepszego, spokojnych i pogodnych.
    Dziękuję Ci bardzo za dzisiaj.
    Cieplutko pozdrawiam w pierwszy dzień świąt.
    Julita

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na pewno był zaskoczony i to nie raz. Najpierw tym że Marek się pojawił, później że zdemaskował go a na koniec , że policjanci mieli go na tacy. Teraz pozostaje tylko Markowi zdobyć przychylność Uli i przyznać się do tego że kocha.
      Pozdrawiam miło i dziękuję za wpis.

      Usuń
  2. Świetna część a zwłaszcza jej końcówka. Marek załatwił doktorka w białych rękawiczkach. Chciałabym widzieć jego minę, gdy nagle odezwał się przebrany za pucybuta żandarm. Intryga, żeby przyłapać Sosnowskiego przyznającego się do zarzutów, perfekcyjna. Teraz wreszcie przestanie bruździć i leczyć, bo do tego ostatniego nie ma prawa. To bardzo mnie zaskoczyło, bo nie sądziłam, że będzie miał tyle tupetu i bezczelności, żeby leczyć ludzi bez dyplomu. Ciekawe jak wielu z nich zaszkodził.
    Ula nie daje się namówić na zaręczyny. Jej argumenty są dość logiczne, ale czy naprawdę musi wyjeżdżać do ciotki, żeby ludzie przestali gadać i żeby odciąć się od Marka? Bądź litościwa i daj szansę ich miłości a z ust Marka niech popłynie wreszcie "kocham cię".
    Serdecznie pozdrawiam życząc rodzinnych świąt. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było podsłuchów ani dyktafonów więc trzeba było zastosować możliwości na tamte czasy. Nad tym ile wyleczył a ilu zaszkodził nie będę pisać, bo nawet się nie zastanawiałam. Planuję jeszcze jedną część, więc słowa kocham cię wkrótce padną.
      Pozdrawiam miło i dziękuję za wpis.

      Usuń