niedziela, 19 kwietnia 2020

Hańba cz. 13


Z podzieleniem się dobrymi wiadomościami na temat Sosnowskiego Marek nie czekał i jeszcze tego samego popołudnia postanowił pojechać do Rysiowa.  Stało się, to prędzej niż myślał, bo jak tylko wyszedł z komisariatu, to usłyszał rozmowę dwóch kobiet na przystanku, a mówiących o Rysiowie. Chwilę później podjechał omnibus, a woźnica zawołał: Rysiów proszę wsiadać. Do wozu wszedł on wraz z jedną z kobiet z dzieckiem i inne cztery osoby. Cała trójka usiadła na przeciwko siebie i szybko zajęła się rozmową. Z małą zachętą ze strony kobiety Marek opowiedział, że jest z Warszawy, a do Rysiowa wybiera się tylko z wizytą.


Ula tymczasem popołudnie postanowiła spędzić u Wioletty na podwieczorku. Przechodziła właśnie w pobliżu miejsca, gdzie zatrzymywały się omnibusy kursujące z Warszawy i do Warszawy, kiedy w oknie zauważyła Marka. Chwilę później zeskakiwał ze schodków i pomógł zejść jakiejś dziewczynce. Ulę zauważył, jak tylko odwrócił głowę i patrzył na nią z zachwytem. Panna Cieplak w rozpuszczonych włosach wyglądała zjawiskowo pięknie. Ona sama na widok Marka była zadowolona i zadziwiona faktem pojawienia się tym środkiem komunikacji.


-Witaj Ula -rzekł, podkręcając uśmiech.
-Witaj. Ty tu i w dodatku przewoźnictwem państwowym, a nie swoim powozem?
-Wychodziłem akurat z posterunku, kiedy miał odjechać omnibus do Rysiowa, to pomyślałem, że nie opłaca mi się jechać do domu, brać bryczkę i przyjeżdżać. Poza tym miałem okazję przejechać się czymś całkiem innym niż mój własny powóz.
-I jakie wrażenia?
-Siedzenia twarde, a nasze w powozach są wyściełane skórą.
-Czyli szlacheckie kości nieprzyzwyczajone -ździebko zakpiła. A to kto? -zapytała, kiedy Marek chrząknął, a mając na myśli dziewczynkę, której pomagał zejść, a która trzymała się jego płaszcza.
- To jest Zosia. Jej mama poprosiła mnie, to znaczy jej ciocię, żeby przypilnować ją w podróży. Ciocia wysiadła dwa przystanki prędzej i zobowiązałem się dowieźć ją tutaj i oddać dziadkom Zdrojewskim. Mieli przyjść tutaj i ją odebrać.
-Marek, ale jak się dobrze orientuję, to w Rysiowie nie mieszka nikt o takim nazwisku.
-Jak to nie mieszka?
-Znam tu wszystkich. 
-Ula, ktoś miał tu po nią przyjść. Po co niby mieliby ją wysyłać tutaj?
-Nie chcę prorokować, ale ktoś ci ją podrzucił. Z pół roku temu  Kurier Warszawski publikował artykuł o tym, że jakaś kobieta poprosiła pasażerów pociągu, aby jakieś dziecko dopilnowali w podróży z Warszawy do Krakowa, a tam mieli czekać na nią krewni. Na miejscu okazało się, że nikt na nią nie czekał.
-Żartujesz sobie ze mnie? -pytał z przerażeniem. 
-Nie Marek. 
-Zosiu wiesz, jak dojść do dziadków.
-Nie wiem.
-A byłaś kiedyś tutaj.
-Nie wiem.
-Zosiu tyle mówiłaś w czasie drogi, a teraz tylko nie wiem.
-Może za trudne pytania zadajesz Marek? -rzuciła Ula.
-Może wiesz, gdzie mieszkasz i z kim? -zapytał o coś łatwego, jak wydawało się mu. 
-Z mamą i ciociami w duzym domu. Jesce casami gdzieś daleko jechaliśmy, gdzie nie było hałasu pod lasem na gólce.
Ula w tym czasie rozpięła sweterek Zosi. Tam znalazła kartkę.
Zosia 16 sierpnia skończy 4 lata. Na chrzcie dostała imię Zofia Maria Tomczak. Jest córką panicza a ja, gdy zorientowałam się, że jestem przy nadziei, to musiałam uciec z domu. W Warszawie najpierw mieszkałam na ulicy, a później znalazłam miejsce do spania u pewnej kobiety. Wkrótce okazało się, że nie jest tak pięknie, jak myślałam i kiedy urodziłam i odpoczęłam, to musiałam odpracować wszystko. Nic nam nie brakowało, ale dom publiczny nie jest jednak dobrym miejscem dla dziecka. Nie chcę też, żeby ona kiedyś skończyła tak jak ja. Ja marzyłam, aby zostać pielęgniarką, ale to już nie dla mnie. Może Zosi się uda.
-A gdzie są ciastecka? – pytała tymczasem dziewczynka. —Mówił pan, ze będą, jak nie będę bludziła lizakiem ublania i włosów dostanę.
-Pójdziemy do mnie. U mnie w domu są ciasteczka -odparła Ula. Podała również kartkę Markowi. Sama przejrzała małą torbę podróżną. Znalazła tam kilka ubrań i zabawek. 
- Teraz rozumiem, dlaczego w rozmowie ze mną mówiła mi, że dobrze patrzy mi z oczu -rzekł, kiedy skończył czytać.
-Bo na takiego wyglądasz.
-I co teraz mam zrobić.
-Nie wiem Marek. Trzeba gdzieś to zgłosić. Pewnie ochronka ją czeka. A na razie pójdziemy do mnie na ciastka. Dasz mi rękę i panu Zosiu?
-Dam. Będziecie mnie podnosić na laz, dwa, tzy i hop.
-Będziemy. Dlaczego ona się tak klei? -zapytała Ula, kiedy mała podała im swoje rączki.
-Jej mama dała jej lizaka, aby nie płakała w podróży i musiała wysmarować się -odparł.

W domu u Cieplaków, kiedy Zosia została już nakarmiona i bawiła starymi zabawkami Uli i Jaśka, to Ula z ojcem i Alą zastanawiali się nad zaistniałą sytuacją. Dziewczynka zdążyła w tym czasie wszystkich oczarować swoim wygadaniem i rezolutnością jak na czterolatkę. Z urody zaś miała ciemne włosy, brązowe oczy, pucołowatą buzię i małe dołeczki w policzkach.


Na razie miała też zostać u nich na noc, a Marek nazajutrz miał porozmawiać z prawnikami i rodzicami.  Nawet sprawa Sosnowskiego odeszła na bok i dopiero przy kolacji Marek wspomniał o nim.
-Prowokacja się udała i Sosnowski został aresztowany. Chociaż do niczego się nie przyznawał. Najłatwiej będzie mu udowodnić brak dyplomu lekarza. Depesza w tej sprawie została już wysłana w odpowiednie miejsce.
-To za podpalenie nie odpowie? -pytał Cieplak.
-Zobaczymy, jak sąd potraktuje zeznania świadków. Poprosiłem jeszcze Aleksa (przyp. Febo jest redaktorem gazety), aby zajął się sprawą leczenia bez uprawnień. Może jeszcze się coś znajdzie na Sosnowskiego.
-A jego rodzina nie zaskarży gazety Aleksa -pytała Ula.
- Przypuszczam, że odpuści sobie, bo byłby to kolejny rozgłos. Poza tym to nie będą oszczerstwa, tylko prawda, a ludzie powinni wiedzieć, kto ich leczył.
Przez resztę kolacji głównie mówiła Zosia i opowiadała, jak to chodzili z mamą na spacery do parku, na place zabaw, oglądać koziołki na wieży *i w inne miejsca. Przy okazji dowiedzieli się, że dzisiaj jechała długo pociągiem. Tym samym wyszło na jaw, że dziewczynka nie mieszkała w Warszawie, jak pisała mama w liście tylko prawdopodobnie w Poznaniu. To, że w stolicy wielkopolski były tylko przejazdem pod uwagę również brali.
Kiedy już zjedli, czas był Markowi wrócić do Warszawy.  Omnibusy już o tej porze nie chodziły, ale transport mąki z młyna do piekarni zawsze miał miejsce i Marek przy okazji skorzystał z podwózki.  Na miejsce wyjazdu odprowadziła go Ula z Zosią.
-Dobry wieczór pani Dąbrowska -przywitała się Ula z sąsiadką napotkaną po drodze.
-Dobry wieczór -odparła, przypatrując się podejrzliwie Uli, Markowi i dziewczynce trzymającej ich za rękę.
-Kto to? -zapytał Marek, kiedy odeszli na bezpieczną odległość. —Patrzyła na nas jakoś dziwnie.
-To matka Bartka. Ona razem z panią Kopeć są największymi plotkarami w okolicy. Z tą różnicą, że pani Dąbrowska rozsiewa sporo nieprawdy, a pani Kopeciowa ma to do siebie, że trzyma się prawdy i nic nie dopowiada. Właśnie Marek. Wczoraj pani Kopeć, kiedy poszła na bok z wnukiem za potrzebą, to widziała nas, jak rozmawialiśmy i jak podszedł do nas Piotr. Dzisiaj od rana opowiada, o tym jak było i że to co mówił Piotr, prawdą nie było.
-Czyli twoja reputacja została oczyszczona.
-Powiedźmy, że tak. Ale teraz Dąbrowska ma nowy temat do plotek. Założę się, że nie spocznie, dopóki nie dowie się czegoś o Zosi.

W drodze do domu Marek zastanawiał się nad kwestią odnalezienia matki Zosi i wyciągnięcia jej z tego miejsca. Musiałby tylko pojechać do Poznania, odwiedzić kilka miejsc być może i niejednokrotnie oraz poprosić konkretnie o panienki z ciemnymi włosami i oczami. Po dojechaniu do Warszawy poszedł do redakcji gazety odwiedzić Aleksa.




-Jutro ukaże się artykuł o Sosnowskim -oznajmił mu Febo. —Czuję, że będzie miał spory odzew.
-I ja na to liczę. Mam jeszcze coś Aleks. Dzisiaj przydarzyła mi się niezwykła historia.
-Twoje życie nie pozwala ci na nudę Marek -stwierdził przyjaciel z uśmiechem, kiedy skończył opowiadać historię.
-Samemu trudno uwierzyć, że nic nie wydawało mi się podejrzane.
-A co chcesz konkretnie, abym zrobił w tej sprawie.
-Pewnie masz znajomości w innych redakcjach konkretnie to w Poznaniu i może dałoby dać ogłoszenie, że szukamy jej mamy. Lepiej byłoby dla Zosi, gdyby znała mamę. Wyciągnąłbym ją z takiego życia i postarał się, żeby uczciwie pracowała.
-Spróbujemy coś zdziałać Marek. A ty zadziwiasz mnie. Założę się, że byłeś i to nieraz w takim miejscu i nie przeszkadzało ci to, a teraz chcesz ratować kobiety tam pracujące.
-Tylko jedną. Są takie dziewczyny, którym taka praca nie przeszkadza i są takie, które są zmuszane do sprzedawania ciała. Mama Zosi wyglądała na tę drugą. W przeciwieństwie do niby cioci. Co do bytność to powiedzmy, że były to grzechy młodości.
-Powiedzmy Marek, że młodości.
Ula tymczasem w swoim łóżku usypiała Zosię.
-To kiedy zobacę babcię i dziadka. Mama mówiła, ze zajmą się mną, a mama niedługo wlóci po mnie.
-Kochanie na razie będziesz musiała zostać tutaj -mówiła czule. —Ja i pan Marek zajmiemy się tobą. A dzisiaj będziemy spać razem.
-Mama zostawiała mnie w nocy casami. Jak się budziłam, to nie było jej w łózku.
- Ja będę. Chcesz, żeby opowiedzieć ci bajkę o księżniczce?
-Tak i zeby był długa.

Po powrocie do domu Marek zastał już rodziców śpiących i dopiero następnego dnia przy śniadaniu opowiedział im o Zosi, a później pojechał do mecenasa Jarosza. Ten po zapoznaniu się ze sprawą powiedział, że jeśli nie znajdzie się ktoś chętny do opieki nad nią, trafi do ochronki. Sprawę trzeba było również zgłosić w odpowiednie miejsce. Po wyjściu z kancelarii wstąpił jeszcze w jedno miejsce i pojechał do Rysiowa. Kiedy dojechał, to zastał Ulę na podwórku z Betti i Zosią. Zosia właśnie próbowała wejść do zagrody sąsiadów z gęsiami i kaczkami, a Ula próbowała ją od tego odwieść.
-Witaj Ula. Przyjechałem chyba w samą porę z odsieczą.
-Witaj. Fakt przyda się ktoś do pomocy.  Nie wierzy mi, że gęsi mogą ją podziobać, a wczoraj opowiadałam jej bajkę o Sierotce Marysi i chce tak, jak ona paść gęsi i spotkać księcia.
-Zajmę się tym -odparł i chwilę później coś szeptał na ucho Zosi.
-Zadziwiające Marek -rzekła, kiedy Zosia grzecznie odeszła od płotu. —Nawet czterolatki nie potrafią ci się oprzeć.
-Nie moja wina, że natura obdarzyła mnie pewnymi cechami. A jak nasza mała gwiazdeczka czuje się dzisiaj?  
-Dobrze Marek. Zjadła śniadanie i teraz bawimy się grzecznie. Tylko ciągle pyta o dziadków i mamę. Nie wiem już co jej odpowiadać i czym zajmować.
-Płasc panu piscy i się lusa -zasepleniła Zosia, zanim Marek zdążył coś odpowiedzieć.
- Chyba mam, coś co może przynajmniej przez pewien czas zająć jej uwagę Ula -mówił, wyciągając szczeniaka. —To moja niespodzianka. Kiedyś chciałaś hawańczyka, ale nie było na targu, to wziąłem zwykłego szczeniaka. Mieszańce są podobno najładniejsze i najsłodsze
-Miłe, że pamiętałeś -odparła, kiedy Zosia bawiła się już pieskiem.
-Drobnostka. Byłem u prawnika i wiem, jak postępować. Na razie może tutaj zostać, a później sąd rozstrzygnie o losach Zosi. A jak tutaj sprawa się miewa?
-Tak jak myślałam, wzbudza  spore zainteresowanie. Pewnie jak zwykle Dąbrowska za tym stoi. Wczoraj widziała nas, jak wracałyśmy same po tym jak cię odprowadzałyśmy, a dzisiaj była u nas niby po hebel do kapusty i pytała, a co to za dziecko. Wczoraj podobno przyjechało z tym twoim kawalerem Ula. Tak się wyraziła.
-I co jej powiedziałaś?
-Że krewnych, ale pewnie nie uwierzyła.  A ty co powiedziałeś Zosi, żeby odeszła od płotu.
-Że nie musi już szukać swojego księcia, bo ja nim jestem i ożenię się z nią, jak dorośnie.
-Sprytne nawet.
Chwile beztroskiej zabawy całej trójki i pieska przerwało nadejście Wioletty i Sebastiana.



-Jednak to prawda -zawołała Wioletta w ramach przywitania. —Jest jakieś dziecko.
-Mi ciebie również miło widzieć -odparła Ula.
-Serwus wam -dodał Sebastian. —Siły nie było, żeby zatrzymać ją w domu.
-Dąbrowska powiedziała, że Marek ukrywa tu swoje dziecko. Takie podobne. Jak ona to powiedziała. Toż to wypadany ten Dobrzański.
-Nie miejcie Wioli za złe. Sami wiecie, że wierzy we wszystko, co usłyszy.
-Spokojnie Sebastian. Byliśmy przygotowani na taki obrót sprawy -odparła Ula.

Miała to być ostatnia cześć, ale zmieniłam wątek o Zosi. Bardziej opisałam.
*W roku 1895 nie było Koziołków, bo wieża uległa spaleniu, ale potrzebowałam coś charakterystycznego i co dziecko mogłoby zapamiętać. 



4 komentarze:

  1. Coś mi mówi, że to kolejna intryga uknuta przez Sosnowskiego i tę Eleonorę. Całe szczęście Ula jak widać nie wierzy w to co jest napisane w liście o tym kto jest ojcem dziecka. Mała jest dość rezolutna i wiele potrafi opisać, a to powinno pomóc w znalezieniu jej matki.
    Dziękuję Ci bardzo za dzisiaj.
    Cieplutko pozdrawiam w niedzielne przedpołudnie.
    Julita

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie. Tym razem to przypadek. Co z tego wyniknie i co do odnalezienia mamy nie zdradzę.
    Pozdrawiam miło i dziękuję za wpis.

    OdpowiedzUsuń
  3. Po przeczytaniu tej części zastanawiam się co się stało z tymi wszystkimi dziećmi narodzonymi z mezaliansu panicza i służącej. Takich przypadków było mnóstwo. Panicz odchodził a porzucona, ciężarna dziewczyna musiała sobie radzić sama. W domach publicznych było zatrzęsienie takich ofiar nieszczęśliwej miłości i faktycznie nie były dobrym miejscem do wychowywania dzieci. Mimo to uważam za coś naprawdę ohydnego porzucenie własnego dziecka poprzez podrzucenie go przypadkowej osobie. Jeśli ktoś nie zlituje się nad Zosią ona faktycznie trafi do sierocińca. Myślę jednak, że szykujesz dla niej lepszy los. Mała jest trochę podobna do Marka więc może on zaadoptuje małą. Ula pewnie nie miałaby nic przeciwko temu. A może jednak matka się odnajdzie i zechce zrezygnować z najstarszego zawodu świata i zająć się córką. Marek już deklaruje pomoc. Tylko skorzystać.
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również nie wiem gdzie te dzieci podziewały się, ale skoro istniały sierocińce to większa część tam trafiała najprawdopodobniej. Chyba bieda i hańba sprawiały, że matki oddawały swoje dzieci. Tutaj mama Zosi uważała, że lepiej będzie, że komuś podrzuci i może los dla córki będzie łaskawniejszy. Nawet jeśli miałaby kiedyś pracować u państwa. Co do podobieństwa do Marka to nie brałabym słów Dąbrowskiej poważnie. Widziała to co chciała widzieć.
      Pozdrawiam miło i dziękuję za wpis.

      Usuń