Od ostatnich wydarzeń miną tydzień. W tym czasie wujek Zosi Lucjan umieścił
bratanicę wraz z mamą Elizą pod Gdynią w domku, który niedawno kupił. Najpierw
razem z Markiem pojechał do Poznania po przyjaciółkę pani Tomczak Ludmiłę. Była
ona poniekąd zakładnikiem właścicielki Zakątka Rozkoszy Róży na wypadek nie
powrotu Elizy. Plan był prosty, bo Lucjan wynajął ją na godzinę w środku nocy i
poszedł na pięterko. Okna pokojowe były od podwórka, a tam czekał Marek. Później
z pomocy sznura spuścili kobietę na ziemię, Lucjan sam zeskoczył i we trójkę
pojechali do Rysiowa. Kolejnego dnia Zosia z mamą pojechały na pomorze. Lucjan
obiecał również zająć się sprawami finansowymi i dopilnować, aby jego brat
poczuwał się obowiązku łożenia na córkę. Ludmiła natomiast z drugą koleżanką
Elizy, z którą przyjechała do Rysiowa zatrzyma się w Bydgoszczy. Obie miały zaoszczędzone
pieniądze przy sobie i na początek im starczało.
Kiedy wszystkie sprawy związane z Zosią były już rozwiązane, to Marek
więcej czasu poświęcał Uli. Przyjeżdżał niemal codziennie i zajmował się
kontuzjowaną Ulą. Od zrzucenia z konia bowiem minął tydzień i ciągle miała
opuchniętą kostkę.
-Co chciałabyś robić dzisiaj -zapytał w jeden z wieczorów. —Pogoda pod
psem.
-Możemy zagrać w Chapankę, Faraona, kości albo w Dolinę kupców (gry
karciane). Albo w gąskę (gra planszowa).
-Może być Faraon na początek. Ale o fanty będziemy grać Ula.
-Może być. Później, gdy przyjdzie Wiola z Sebastianem, to zabawimy się w
szarady sylabowe. A teraz mam coś dla ciebie na rozgrzewkę Marek.
Pierwsze do herbaty dają
Drugiem trzeciem chłopczyka wołają
Drugie z literą wielką, gdy dodasz trzeci
Będzie król Polski, no któren wiecie?
Całe mamusia nastawi w garnuszek
gdy rozboli cię brzuszek. * -zagadka dla was.( rozwiązanie wymawiane po staropolsku)
-A co jest nagrodą? -zapytał.
-Może pozwolę ci na pocałunek, jak nikt nie będzie patrzył -mówił kokieteryjnie.
Marek szaradę odgadł, choć nie od razu i z podpowiedzią.
-A moja nagroda -pytał z nadzieją.
-Za podpowiedź możesz jedynie potrzymać mnie za rękę -droczyła się z nim.
-Może chociaż druga szansa? -pytał z nadzieją w głosie.
-Może poszczęści ci się w grze karcianej Marek.
W grach karcianych wypadali po równo. Marek został właścicielem małej
broszki Uli i jej chusteczki. Ula zaś wygrała papierośnicę i zegarek. Markowi
poszczęściło się w grze, w której stawką był pocałunek Uli. W grze planszowej
więcej szczęścia miała Ula i Marek musiał dla niej zaśpiewać. Wybrał dumkę Hej
sokoły. Głos miał melodyjny, więc całe wykonanie Ula nagrodziła oklaskami.
W kolejne dni, gdy pogoda była lepsza, to Marek zabierał Ulę na przejażdżki. Aby
nie obciążała kostki, to nosił nawet na rękach.
-Uważaj Marek, bo się przyzwyczaję i już zawsze będziesz musiał nosić mnie
na rękach -powiedziała któregoś dnia.
-Hmh -odparł, tylko przenosząc z powoziku na ławkę.
-To znaczy, jak dalej będziesz odwiedzać mnie.
-Czy to znaczy, że rozważasz dać mi czarną polewkę na niedzielny obiad?
-To znaczy, że to ty możesz zmienić zdanie Marek. Wiem, że nie jestem bardzo wysoko urodzona,
ani potulna jak przykładna panna.
-Ula mówiłem ci, że płochliwe dziewczęta nie są w moim typie. Do czasu, aż
nie poznałem cię, to nie wiedziałem, że takie panny na wydaniu, jak ty istnieją. Już samo zapoznani cię było
takie niespotykane. Jaka panna położyłaby się w stodole obok młodego mężczyzny
i udawała, że została zhańbiona?
-Zdesperowana. Jeszcze mam dreszcze na wspomnienia o planach ojca wydania
mnie za Sosnowskiego albo później za Młoczyńskiego (cz.1 listopad)
-Ja pamiętam, że wolałabyś rzucić się do rzeki niż zostać baronową
Młoczyńską.
-Przepraszam Marek, że wpakowałam cię w sytuację bez wyjścia. I dziękuję,
że zachowałeś się honorowo i od razu chciałeś ogłosić zaręczyny.
-Ula, gdyby nie tamto wydarzenia teraz dalej przewijałbym się przez cudze
sypialnie albo baraszkował na sianie. Nawzajem pomogliśmy sobie. A tak bardziej szczegółowo i szczerze to
nazwisko Sosnowski na mnie podziałało jak czerwona płachta na byka. Chciałem
odebrać mu prawie narzeczoną.
-Chyba napiszę o nas romans Marek. Mam teraz tyle czasu i tyle działo się w
naszym życiu.
-Tylko że losy Uli i Marka musiałyby się skończyć ślubem. Albo przynajmniej
zaręczynami -stwierdził sensownie.
-Będę najwyżej improwizować Marek -mówiła błahym tonem.
-Już dwa miesiące temu obiecałem ci zaręczyny -rzekł równie od niechcenia.
-Obiecanki sasanki a głupiemu gruszki, jakby powiedziała Wiola, coś w tym
stylu.
-Mówiłem pannie, że miłość do panny jest tak wielka, że trudno ująć w
słowa -zaczął, biorąc za rękę, a na twarzy pojawił się szelmowski uśmiech. —A uroda
pani przebija najpiękniejsze portrety najpiękniejszych księżniczek i królowych.
Nie wspominając o pani umyśle nieodbiegającym niczym od najwybitniejszych umysłów
uczonych.
-Powinnam teraz zarumienić się i odwrócić twarz -ni to zapytała, ni tylko odparła.
-I za to cię między innymi kocham Ula. Umiesz zaskoczyć mnie i rozbawić.
-I jeszcze te komplementy -odparła z zawstydzeniem. —Naprawdę zaraz spłonę.
- Już dawno powinienem powiedzieć, to wszystko, ale jakoś nie było do tej
pory odpowiedniego nastroju Ula. Kocham
panią panno Cieplak i jestem szczęśliwy, że jestem tym który może być u twojego
boku.
-I pomyśleć, że musiałam skręcić nogę, żebym usłyszała te słowa? Trochę mało
romantyczne, ale do wiadomości przyjęte Marek. I jak kocham pana panie Marku Dobrzański.
Po tym nie pozostało im nic innego, aby swoje wyznania przypieczętować
słodkim i delikatnym pocałunkiem.
W kolejnym tygodniu Ula z Markiem zajęli się pierwszymi przygotowywaniami
do ślubu i poszli dać na zapowiedzi. Następnej niedzieli proboszcz ogłosił, że
zamierzają się pobrać. Tak jak przystało ślub zaplanowali za około pół roku po zaręczynach.
Na datę wybrali pierwszą sobotę po Wielkanocy Roku Pańskiego 1896, co wypadało
na połowę kwietnia. Sam ślub miał mieć miejsce w miejscowej parafii a przyjęcie
wyprawione na łące Cieplaków. Na wypadek deszczu do dyspozycji mieliby nowy
magazyn, który był właśnie budowany na miejscu spalonego magazynu. W kolejnym tygodniu odbyło się przyjęcie
zaręczynowe. Dom Cieplaków okazał się zbyt mały, więc bal przeniesiono do
Dobrzańskich. Ula
i Marek przy okazji wybrali druhny i drużbów. A zostali nimi Wiola i Paulina
oraz Sebastian i Aleks.
Trzy dni później w niedzielne popołudnie pod dom Cieplaków zajechał powóz z
seniorami Dobrzańskimi. Marek gościł u Cieplaków już na obiedzie, bo nocował u
Sebastiana i przyjechał do nich przedpołudniem. Dla Uli i jej rodziny była to niespodzianka,
bo Marek nic nie mówił, że na podwieczorku pojawią się jego rodzice.
-Czemuś zawdzięczamy odwiedziny państwa -zagadnął Józef, będąc jeszcze na
dworze.
-Syn nalegał i nie będziemy ukrywać, że liczymy, że warto było przyjechać
tutaj -oznajmił Krzysztof.
-Rozumiem -odparł z uśmiechem. —Zapraszam na salony -dodał, wykonując
szeroki zapraszający gest.
W salonie siedziała już Ula z Markiem, Jaśkiem i Alą. Kto przyjechał
zdążyli dostrzec przez okno, więc zaskoczenia nie było.
-Można wiedzieć skąd ta wizyta Marek -zapytała podejrzliwie.
-A mi skąd wiedzieć Ula. Rodzice może chcieli zrelaksować się na łonie natury.
Miło widzieć was -dodał do rodziców, gdy tylko pojawili się w drzwiach.
-Dzień dobry państwu -przywitała się i Ula. —Miło gościć ponownie w naszych
skromnych progach.
-Cała przyjemność po naszej stronie, drogie dziecko -odparł Krzysztof.
Kiedy wszystkie uprzejmości mieli za sobą, przywitano się z Alą i Jaśkiem
oraz podano kawę, to głos zabrał Marek.
-Skoro jesteśmy już wszyscy razem, to chciałbym prosić o rękę pana córki -rzekł
z powagą Marek. —Poślubić tak wspaniałą dziewczynę, jaką jest Ula byłoby dla mnie
zaszczytem.
-My możemy tylko prośbę syna poprzeć. Ula byłaby dla nas wspaniałą córką -wtrąciła
Helena.
-No cóż, drodzy państwo -zaczął Cieplak. —Dla mnie to niebywały respekt, a Ula kocha
Marka. Ja na drodze do waszego szczęścia stać nie będę -dodał do córki i przyszłego zięcia.
-Dziękuję panie Józefie -odparł mu Marek.
-Ula uczynisz mi ten honor i zostaniesz moją żoną -rzekł, klęcząc przed ukochaną.
W ręku natomiast trzymał ozdobne wyściełane aksamitem pudełeczko z pierścionkiem
z oczkiem z ametystu.
-Będę zaszczycona i najszczęśliwsza -mówiła ze wzruszeniem. —Już jestem.
Włożenie pierścionka na palec Uli był tylko formalnością. Na koniec Marek z
gracją pocałował w dłoń.
-Jest piękny -mówiła z ciągłym wzruszeniem.
-To pamiątka rodzinna -wytłumaczył Marek. —Moja mama dostała go od swojej
mamy, a z racji, że nie mam siostry, to teraz należeć będzie do ciebie.
-Dziękuję pani. Taka rodzinna pamiątka, to dla mnie wielkie wyróżnienie. Mam nadzieję, że będę dla
pani dobrą córką.
-W to nie wątpię. Mój syn wybrał sobie na żonę idealną pannę. Już dawno z
mężem o tym wiemy.
Później przyszedł czas na gratulacje i pierwsze plany dotyczące ślubu i
wesela.
Wkrótce po nich zaręczynach do grona szczęśliwych narzeczonych dołączyła
Wioletta z Sebastianem, która w czasie balu Uli i Marka z góry zapowiedziała,
że następne muszą być jej. Również Lew poprosił o rękę Pauliny.
Ogłoszone zaręczyny równały się z tym że matki innych dziewcząt na wydaniu
już na zawsze porzuciły nadziej na wydanie córek za Dobrzańskiego. Bez
uszczypliwości i wytykania mezaliansu nie obeszło się również, ale z tym oboje
dawali sobie radę, bo uwagi nie zwracali. Pomocna była i Helena, która przy
każdej okazji wychwalała przyszłą synową.
Po balu przyszedł długi czas narzeczeństwa, który w ich przypadku podzielił
się im na cztery etapy. W pierwszym, który przypadał na koniec lata i jesień
zajęci byli dopieszczaniem swojego przyszłego domu. Z wyborem, gdzie będą
mieszkać z Ulą po ślubie kłopotów nie mieli, bo Marek odziedziczył po babce ze
strony mamy dworek. Gdy pierwszy raz zawiózł tam Ulę, to od razu pokochała to
miejsce.
Nikt tam jednak nie mieszkał od dwudziestu lat i potrzebował remontu w
środku, jak i zadbania o otoczenie. Tym zajęli się bezzwłocznie i późnym latem
rozpoczęły się pierwsze prace. Przyjaciele Marka z zawodu zdunowie, którzy
niedawno pomogli mu zdemaskować Sosnowskiego, teraz zajęli się postawieniem
pieca kaflowego w każdym pokoju. W salonie i sypialni natomiast pojawiły się kominki.
Sypialnię połączono również z małym dziecięcym pokoikiem. Inna ekipa zadbała o ściany.
Pojawiła się nawet toaleta i łazienka z prawdziwego zdarzenia.
W międzyczasie odbył się proces Sosnowskiego i udowodniono mu podpalenie. Wystarczyły
zeznania Dąbrowskiego i to co usłyszał policjant w czasie prowokacji wymyślonej
przez Marka. Odpowiedział również za
leczenie bez prawa do wykonywania zawodu.
W drugim etapie ich narzeczeństwa, a przypadającym na
późną jesień i adwent był czasem odwiedzin Marka u Cieplaków. Chodzili wtedy na
spacery, spotykali z przyjaciółmi, oddawali się hazardowi w postaci gier i
szarad. Czasami jeździli do Warszawy i szli wtedy do teatru albo kawiarni. Po
Bożym Narodzeniu nastał czas karnawału i czas szybciej im mijał. Chodzili po
balach, odwiedzali krewnych i znajomych, którzy poznać Uli albo Marka okazji jeszcze
nie mieli. Wraz z Wielkim Postem nastała wiosna i Ula wraz z Jadzią ekspertką
od kwiatów i ogrodów oraz z wynajętym ogrodnikiem zajęli się otoczeniem dworku.
Z Jadzią dogadywała się doskonale i po ponad półrocznej znajomości z dziewczyną
język migowy znała nie gorzej niż Marek.
Dzień ślubu był, jak na życzenie, bo niebo było błękitne a temperatura w
okolicach dwudziestu stopni. Ula od samego rana wpadła w ręce przyjaciółek i Ali, które pomagały w ubiorze i fryzurze. Efekt ich starań był urzekający.
Do Rysiowa Marek przyjechał pięknie udekorowanym
powozem a wraz z nim jego rodzina. Na Ulę czekał w kościele przy ołtarzu.
Ta pojawiła się dziesięć minut po nim. Chwilę później ojciec poprowadził do ołtarza i przysięgali sobie miłość i wierność. Później przyszedł czas na wesele do środka nocy. Po oczepinach czas było kończyć zabawę i rozjechać się do swoich domostw.
Ta pojawiła się dziesięć minut po nim. Chwilę później ojciec poprowadził do ołtarza i przysięgali sobie miłość i wierność. Później przyszedł czas na wesele do środka nocy. Po oczepinach czas było kończyć zabawę i rozjechać się do swoich domostw.
Państwo młodzi do swojego
dworku ze względu, że było ze trzydzieści kilometrów pojechali automobilem.
Kiedy dojechali, przeniósł przez próg i zaniósł do salonu.
-Ula w końcu sami -rzekł, gdy postawił na podłodze.
-I we własnym domu. Jesteśmy rodziną i będę od jutra dbała o ciebie i o
cały dom.
-Tylko dzieci nam brakuje.
-Na dziecko nie ten czas. Trzeba poczekać dwa tygodnie.
-Chcesz tyle czasu odmawiać mi nocy poślubnej?
-Nie Marek. Czytam poradniki dla kobiet i wiem wszystko o fizjologii
kobiet. Nie licz, więc że co rok będzie prorok.
-Nigdy nie pozwoliłbym na takie rozwiązanie. Chcę mieć żonę niewymęczoną
ciągłą ciążą i porodami. Bardzo zmęczona?
-Nie Marek. Jeśli pytasz, czy dam radę spełnić obowiązek małżeński, to dam
radę.
-Tylko nie obowiązek kochanie -odparł przy jej ustach.
Chwilę później wziął ponownie na ręce i zaniósł do sypialni.
Noc poślubna okazała się przyjemniejsza, niż myślała. Słyszała i czytała, że boli i
kobieta nie ma z tego przyjemności. Marek tymczasem pomógł rozebrać się jej i
rozpuścić włosy. Później bez pospiechu obsypywał twarz pocałunkami, pozwalając
sobie na schodzenie na dekolt. Dla Uli było to bardzo przyjemne uczucie i
całkiem inne niż przy zwykłych dotychczasowych pocałunkach. Kiedy nadchodził
najważniejszy moment nocy, to Ula wyczuła to i instynktownie podniosła biodra.
Przez chwilę było nieprzyjemnie, ale starała się nie myśleć o tym. Kiedy
myślała, że już po wszystkim małżonek zaczął poruszać się w niej bardzo
delikatnie i było to całkiem przyjemne. Mogłoby nawet być mocniejsze i szybsze.
Marek jakby czytając w jej myślach i czując bardziej zaciśnięte nogi wokół własnych
bioder, to swoje ruchy przyspieszył. Tym samym kobiecość Ula jeszcze bardziej
się rozbudziła. Długo nie trwało, aby poznała, co to znaczy szczytować. Kiedy
ich ciała wracały do normy, a Markowi wrócił rozsądek, aby dać Uli w tę noc
spokój, zsunął się z żony i wsparty na boku położył się obok.
-Kochanie byłaś bardzo dzielna -mówił, gładząc policzek. —Kolejne noce będą
przyjemniejsze.
-Wiem Marek. Czytam dużo. I wcale
nie bolało.
-Nie wiem, czy nie wymóc na tobie posłuszeństwa w małżeństwie i nie zakazać
ci czytania poradników dla kobiet. Zbyt dużo wiesz.
-Przed ślubem moje oczytanie ci nie przeszkadzało Marek -wytknęła mu.
Dziesięć miesięcy po ślubie przyszła na świat pierwsza ich córka Zosia. Ula
liczyła, że powije syna, ale mąż zapewniał ją, że nie zamieniłby małej Zosi
nawet na tuzin chłopców, bo od urodzenia była ślicznym bobasem. Na kolejne
dziecko czekali dwa lata. Tym razem urodził się synek Wojciech. Po kolejnych
dwóch kolejna córeczka Emilia.
-Spełniłaś wszystkie moje marzenia -mówił Marek, tuląc po chrzcie swoją
ostatnią pociechę.
-Staram się być przykładną żoną i matką.
-Jesteś kochanie. Tak się cieszę, że dzisiaj pojawiła się cała nasza
rodzina i przyjaciele i że wszystkim się wokół nas układa. Olszańscy i
Korzyńscy są szczęśliwi, Jadzia dla twojego wujostwa jest jak córka a Mareczek jak wnuk, a Zosia świetnie się uczy i nie
ciąży na niej przeszłość matki.
-To prawda Marek. I jeszcze jesteśmy zdrowi. Chciałabym dożyć późnej
starości z tobą, dziećmi, wnukami.
-Dożyjemy kochanie, dożyjemy -mówił, nie wiedząc, że przed nimi ponad
pięćdziesiąt lat wspólnego życia.
Na kolejne opowiadanie zapraszam za jakiś miesiąc.
Potrzebuję trochę wytchnienia. Ciągle
piszę na bieżąco i jest to trochę uciążliwe. Może uda mi się coś napisać na
zapas.