Pobyt w SPA w Kórniku Uli i Markowi mijał szybko i miło.
Czasu na nudę też nie mieli. Rano korzystali z basenu, sauny, masaży i innych
dobrodziejstw ośrodka, a popołudnia i wieczory mieli dla siebie. Chodzili na spacery, rozmawiali, przytulali
się i cieszyli się sobą. Jedynie co psuło im nastrój to pogoda, która nie
rozpieszczała ich przez pierwsze dwa dni pobytu. Na dworze było buro i zimno i daleko od
ośrodka się nie wypuszczali. Niedziela za to okazała się bardzo słoneczna i
idealna na dłuższe wyjście.
Zamek w Kórniku zachwycał już z zewnątrz. Były okazałe
okna, fosa, wieżyczki i dziedziniec. Do tego piękny ogród z unikatowymi okazami
roślin. Całości dopełniały posążki, fontanna, mała palmiarnia i ławki w różnych
zakątkach. Tam właśnie Ula z Markiem udali
się przed zwiedzaniem wnętrz.
-Kocha,
lubi, szanuje- zaczął wyliczać Marek na listkach akacji.
-Sprawdzasz moje uczucia czy innej – zagadnęła.
-Nie chce,
nie dba, żartuje- kontynuował. —Robię wstęp do tego, co zaraz ma nastąpić – dodał,
obracając się do niej. —Równo cztery miesiące temu, nawet mniej więcej o tej
porze, przyszłaś na rozmowę kwalifikacyjną, poznaliśmy się i rozmawialiśmy
pierwszy raz.
-No i…– zapytała zaintrygowana jego tajemniczym tonem.
- W
mowie, w myśli- kolejne listki opadały na ziemię. —No i
pomyślałem, że to jest dobry moment Ula- rzekł, wyciągając z kieszeni
pudełeczko w kształcie serduszka. —Wyjdziesz za mnie Ula-dodał po chwili,
otwierając puzderko z pierścionkiem.
-To zależy, czy przejdziesz rozmowę kwalifikacyjną –
odparła bardzo poważnie.
- W
sercu, na ślubnym kobiercu. Rozmowę? -zapytał rozczarowany, bo spodziewał
się szybkiego tak, a na gałązce zostały dwa listki.
-Ty kiedyś przeprowadzałeś ze mną, to czas na mnie – wyraźnie
droczyła się z nim.
-OK. Ula. Mów.
-Po pierwsze dzieci Marek- zaczęła wyliczać. —Musimy
ustalić…
-Jeśli chcesz to może być cała gromadka- wtrącił, zanim
dokończyła.
-Wakacyjne.
-Zdecydowanie wolę aktywnie spędzać czas, ale to od
ciebie będzie zależało- rzucił automatycznie.
-Praca.
-Skoro chcesz chodzić i rozwijać się to nie będę ci
zabraniał- z góry uspokoił.
-Sprawy i obowiązki rodzinne.
-Uważam, że należy obowiązkami się dzielić- rzekł bezspornie.
-Sprawy czysto małżeńskie i nie chodzi mi o łóżko.
-Na pewno będziemy znajdywać kompromis- zapewniał. —W
samym zaś łóżku nie widzę problemów. Jest nam idealnie i na tym skończyłbym
rozmowę kwalifikacyjną.
-Właśnie Marek kompromis a ty wszystko stawiasz na tak
albo tak ja bym chciała- odparła, pomijając jego ostatnie zdanie.
- Kochanie to tylko drobiazgi – mówił, biorąc za rękę. — Najważniejsze jest to, że się kochamy. To, co
jestem przyjęty?
-Oddzwonimy do pana- rzuciła przewrotnie.
-Ula- jęknął. —Na ślubnym kobiercu, na ślubnym
kobiercu-dodał odrywając ostatnie dwa listki.
-Jesteś przyjęty- odparła, całując go w policzek.
Chwilę późnij, bez pośpiechu wsunął pierścionek na palec
i pocałował delikatnie w usta. Zrobiłby to zdecydowanie porządniej, ale sami na
alejce nie byli.
-A wracając do pierwszego pytania o dzieci, to nie
chodziło mi o ilość tylko, kiedy- rzekła nieoczekiwanie.
-Czy to znaczy, że jesteś w ciąży? - zapytał
podejrzliwie. — Nie zabezpieczaliśmy się w żaden sposób.
- Nie, nie jestem w ciąży- szybko rozwiała jego
wątpliwości. —Pytam teoretycznie.
- Od początku wiedziałem, że chciałbym mieć z tobą
dzieci. Przy innych kobietach tego nie czułem i tak o tym nie myślałem. Co do czasu to chciałbym choć trochę
nacieszyć się tobą bez obowiązków.
-To mamy plan Marek – odparła. —Najpierw ślub a później
dzieci.
- Tak- przytaknął, przytulając do siebie. —A co powiedziałabyś na ślub w czasie karnawału? Wesele
zimą byłoby romantyczne.
-A co powiedziałbyś na czerwiec?- rzuciła swoją kontrpropozycję. —Jest tak zielono i
ciepło.
Dziedziniec i wnętrza zamku wyglądały równie imponująco
co sama budowla. Razem z przewodnikiem oglądali komnaty, sale
balowe, alkowy, salony, buduar, gabinety, pokoje gościnne i inne pomieszczenia.
-Może zamówimy do naszego salonu parę antyków Ula?
Będziemy mieć trochę zamku na co dzień? – zapytał, przechadzając się z nią po
komnatach.
-Nowoczesna kuchnia i antyki nie bardzo współgrają-
stwierdziła rzeczowo.
-Do obecnego nie pasują, ale ja mam na myśli nasz
przyszły salon – rzucił zaskakująco. —Nie mówiłem ci jeszcze, ale chciałbym
kupić dom. Moje mieszkanie może i jest duże i wygodne, ale dla nas dwojga, a
nie na wychowywanie dzieci.
- Ty naprawdę zaangażowałeś się i spoważniałeś.
-A ty myślałaś, że co? - zapytał z wyrzutem. —Że te oświadczyny i cała gatkach o dzieciach
to były tylko żarty?
-Nie. Po prostu jest to takie niebywałe.
Przez kolejne dwa dni pomiędzy zabiegami i wieczorami
planowali ten najważniejszy dzień. Po małym kompromisie wybrali datę ślubu na
połowę kwietnia, ustalili z grubsza listę gości i znaleźli małą salę na wesele.
Kolejnym punktem było poszukanie w ofertach Internetu domów na sprzedaż. Tutaj
również poszczęściło się im i umówili się na oglądanie kilku z nich.
Po powrocie do
Warszawy przyszedł też czas, aby powiedzieć rodzinie i znajomym o zaręczynach i
planach ślubnych. To że kiedyś zaręczą się tajemnicą dla nikogo nie było, ale
fakt, że już zaręczyli się było bardzo miłą niespodzianką dla wszystkich i
szczerz gratulowali im. Najwięcej powodów do radość mieli, jednak Dobrzańscy.
Marek bowiem miał już skończone trzydzieści trzy lata a na jego ustatkowanie,
przed poznaniem Uli, widoków nie było. W dodatku Agnieszka i Francesko Febo ciągle
chwalili się synową, wnukiem, przyszłym zięciem Mario i kolejnym wnukiem
dzieckiem Pauliny, która była siódmym miesiącu ciąży. Było to dość denerwujące
i teraz gdy w końcu i oni mogli pochwalić się przyszłą synową i to z jak
najlepszej strony czuli się szczęśliwi. Okazją do tego zaś miał być bankiet
wydany przez Febo, z okazji rocznicy ich ślubu, a który miał odbyć się w
najbliższą sobotę.
Ula na przyjęcie szła z obawami, bo daleko było jej od
takiego towarzystwa i lokali. Febo bowiem na bankiet wybrali jedną z droższych
restauracji. Do tego Szwedzki Stół, drogie trunki i kwartet smyczkowy. Samych
Febo miała okazję poznać tuż po przyjściu, a pojawienie się jej u boku Marka
zrobiło na nich ogromne wrażenie i zaskoczenie. Zwłaszcza na Paulinie, bo jej
mina po przedstawieniu przez Marka, Uli mianem moja narzeczona, mówiła dużo. Uli
zaś nie umknęło wejrzenie Pauliny na jej dłoń i coś jakby zazdrość wymalowana na jej twarzy. Nie myliła się nawet, bo Febo wiedziała, że Marek w kwestii
biżuterii ma dobry gust i pierścionek, choć tańszy i mniejszy od jej własnego
pierścionka był zdecydowanie ładniejszy.
W dalszej części
wieczoru lepie nie było, bo chociaż ani Ula, ani Marek nie zwracali jakiejś
szczególnej uwagi na nią, to czuli utkwiony w nich wzrok. Było zresztą na co
patrzeć, bo razem prezentowali się bardzo pięknie i wyglądali na szczęśliwych,
i zakochanych.
Jej Mario zaś w
porównaniu do byłego narzeczonego wyglądał blado. Był po czterdziestce, zaczął
łysieć i tyć. Brak urody narzeczonego Paulina
zrekompensowała sobie natomiast opowiadaniem o swoich planach ślubnych i
weselnych. Febo, jak okazało się, zaplanowała uroczystość na sierpień
przyszłego roku i z odpowiednią oprawą. Ula i Marek odwzajemnili się tym samym
i opowiedzieli o swoich planach, ale kościółek w Rysiowie i wesele na
osiemdziesiąt osób nie zrobiły na niej wrażenia. Zwłaszcza do jej katedry
mediolańskiej i wesela na siedemset osób. Jej słowami, że ich ślub jest taki
stereotypowy nie przejmowali się i dalej zajmowali się tym, co dla nich
najważniejsze, a kolejne dni, tygodnie i miesiące przybliżały ich do tego.
W międzyczasie Ula dalej pomieszkiwała u Marka, wyjeżdżała
z nim zwiedzać kolejne zamki i zajmowała się nim samym i mieszkaniem. Znaleźli też
odpowiedni dom. Był wystarczająco blisko ich rodziców, aby w przyszłości pomóc
im w ewentualnej opiece nad dziećmi i wystarczająco daleko, aby wizyty te nie
stały się męczące. Cieplakowie i Dobrzańscy również coraz częściej spotykali
się i zżywali się ze sobą. W pracy
również układało im się dobrze. Pokaz jesienny przyniósł im sporo zysków,
współpraca z firmą ze Szwecji była intratna, a kolekcja wiosenna miała
wystartować dwa tygodnie przed ich ślubem.
Życie Wioletty i Sebastiana także układało się pomyślnie.
Kupowali wyprawkę dla dziecka, chodzili na badania, wychodzili na spacery, kina
czy w inne miejsca. Czasami nawet zostawała u Seby na noc i pozwalała na więcej
pieszczot niż pocałunki. Kadrowy odwoził i odwiedzał ją też w domu i poznawał
rodzinę. Wszystko to sprawiło, że Wiola wiedziała już, że kocha swojego
Cebulka, jak pieszczotliwie nazywała go tak samo mocno, jak swojego zmarłego
narzeczonego. W lutym zaś została mamą zdrowego synka Dariusza Sebastiana. Olszański był nawet przy porodzie i od
pierwszych dni pomagał w opiece nad niemowlakiem. Niedługo potem oświadczył się Wioletcie i
zaręczył.
Macierzyństwo Wioli jak najbardziej służyło i rozkwitała
przy dziecku. Do tego znajdywała czas na Sebastiana i znajomych. Do formy i
figury sprzed ciąży również szybko wróciła. Z czasem zaczęła też udzielać się
towarzysko i jedynie bezzasadne wątpliwości mąciły jej w życiu.
-Ula ja wiem, że ktoś może powiedzieć, że robię źle, bo nie
minął jeszcze rok od śmierci Darka, a ja mam nowego narzeczonego– mówiła w
czasie wieczoru panieńskiego Uli. —Ale nie robię nic złego, prawda.
-Nie Wiola. Nie robisz- przekonywała przyjaciółkę.
-Nawet rodzice Darka uważają, że mam prawo do szczęścia i
abym ułożyła sobie życie z innym – mówiła z ciągłą obawą, że robi coś złego.
-Bardzo mądrzy ludzie i widać, że cię szanują i są z tobą-
poparła w całej rozciągłości niedoszłych teściów Kubasińskiej. —Równie dobrze
mogliby wymóc na tobie dożywotnią żałobę po synu. Darek twojego szczęścia
również by chciał. Przestań więc myśleć, co mówi, jakaś tam wścibska sąsiadka
tylko rób to, co mówi ci serce.
- Dzięki- odparła, przytulając się do przyjaciółki.
—Potrzebowałam takich słów. Wspierałaś mnie po śmierci Darka i teraz jesteś ze
mną.
-To miłe co mówisz, ale to Sebastian najbardziej wspiera
cię i jemu powinnaś to mówić- rzekła wyraziście.
-Wiem Ulka i jemu też jestem bardzo wdzięczna-
zapewniała. —Mówię mu, że jest dla mnie kimś ważnym, że kocham go i że chcę
dzielić z nim smutki i radości naszego życia.
-I tego się trzymaj. A raczej trzymajmy. Ja Markowi mówię to samo.
Takich słów nigdy nie za mało Wiola.
W tym samym czasie Marek organizował wieczór kawalerski i
rozmawiał z Sebastianem na podobny temat.
-I jak było w sądzie- zagadnął Marek przyjaciela.
—Załatwiliście wszystko.
- Nie jest to takie proste, jak się wydaje Marek- odparł,
popijając swojego drinka. —Najpierw trzeba złożyć wniosek o ustalenie ojcostwa
i nadania małemu nazwiska ojca. I tu są dwie formy ustalania. Albo rodzice
Darka będą musieli zeznawać, że ich syn jest biologicznym ojcem albo zrobić
badania DNA. Kiedy już ta sprawa zostanie
załatwiona, to będę mógł adoptować Darka i być równoprawnym opiekunem jak
Wiola. Ale najlepiej byłoby gdyśmy byli już po ślubie, a to dopiero na jesieni.
-Szybko zleci te pół roku. Zobaczysz.
-Marek myślisz, że Wiola naprawdę chce być ze mną czy
bardziej potrzebuje ojca dla Darusia i opieki mężczyzny- wypalił nieoczekiwanie
Olszański.
-Nawet tak nie myśl- z miejsca upomniał go. —Wiola jest,
jaka jest, ale na pewno nie zwiąże się z tobą z jakichś innych pobudek niż
miłość.
-To że kocha, to wiem, ale co stawia na pierwszym
miejscu? - drążył temat.
-Na pierwszym miejscu to walnę cię za głupie pytania-
wymruczał sarkastycznie. —Seba będziesz z nią szczęśliwy i będziesz miał
wesoło.
-Wesoło na pewno – odparł, podśmiewając się zabawnie. —Wczoraj
jak wyszliśmy ze sądu, to dała upust złości na tego urzędnika. Skończył taki prawo
Cebulku i się mądrzy. Prawiczek od
siedmiu męk się znalazł.
-Dobre- zaśmiał się i Marek.
- Dobrze, że tego nie słyszał, bo oskarżyłby ją o jakieś zniesławienie-
dodał kadrowy.
Tydzień później w drugi dzień Wielkanocy Ula i Marek
ślubowali sobie miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że nie rozstaną
się aż do śmierci. Cała uroczystość tak jak planowali była skromna, ale
piękna i radosna. Było też sporo wzruszenia, bo łzy szczęścia pociekły po
policzkach wielu osób. Później przyszedł czas na wesele i na sesję zdjęciową we
firmie.
Podróż poślubną zaplanowali sobie na wyjazd do Czech i
Słowacji, a po powrocie rozpoczęli wspólne i zgodne życie. Po trzech miesiącach
ich mamy zaczęły wspominać o wnukach. Głośno i jawnie nie mówiły, ale opowieści
o wnuczętach znajomych były wystarczającą sugestią. Oni zaś chcieli nacieszyć
się sobą i dopiero parogodzinna opieka nad siedmiomiesięcznym Darkiem tuż przed
ślubem Wioli i Sebastiana, zmieniła ich podejście do sprawy. Siedzieli przy
małym i rozkoszowali się jego widokiem i gaworzeniem.
-Kochanie może już czas i na nas? - zaczął Marek.
- Za jakieś dwa tygodnie- odparła cicho i uśmiechając się
na myśli o własnym dziecku.
Dziewięć miesięcy później na świat przyszedł Mateusz
Dobrzański i zawojował ich życiem i dziadków. Zwłaszcza Magda i Helena nie
posiadały się z radości i rozpieszczały wnuka do granic możliwości. Obie miały
również sporo cennych rad, co do opieki nad niemowlakiem. Młodzi rodzice
przymykali jednak na to oko i pozwalali na te małe angażowanie się w ich życie.
Bądź co bądź dla babć ich potomek był drugim celem po ich ślubie.
KONIEC