Wyznania Marka i upojna noc dodały Uli skrzydeł. Dlatego następnego dnia rano, narzuciła tylko na siebie peniuar i poszła do kuchni zrobić śniadanie dla męża. Zazwyczaj zajmowała się tym pani Marianna, ale była niedziele i chodziła do kościoła na ósmą. Do Dobrzańskich przychodziła dopiero po dziewiątej. Kuchnia jak na wieś była doskonale urządzona i miała pierwsze udogodnienia. Na śniadanie Ula wybrała jajecznice na bekonie, kawę i tosty. Z lodowni (dawna lodówka) wyjęła bekon i jajka i zajęła się krajaniem bekonu. W międzyczasie nastawiła piecyk elektryczny, aby zagotować wodę na kawę i uruchomiła toster. Była w połowie przygotowań, kiedy poczuła uścisk w pasie. Marek, zanim podszedł do niej, stał przez chwilę w drzwiach i przyglądał się żonie.
-Witaj kochanie -usłyszała przy uchu. Chwilę później poczuła pocałunki męża w szyję. —Śniadanie mi robisz? Jeśli tak to najchętniej ciebie bym schrupał.
-Mnie możesz schrupać, jak to powiedziałeś, na kolację.
-Jedno drugiemu nie zawadzi Ula -mówił, nie wypuszczając jej z uścisku i nie przestając całować. —Nic tak dobrze nie robi, jak miłość z rana.
-Do tej pory mówiłeś, że kawa stawia cię na nogi.
-Bo do tej pory byłem głupi -mówił, gładząc jej piersi. —Chodź Ula. Długo czasu nam to nie zajmie. Później wrócimy i wspólnie dokończymy śniadanie.
Marek, ubrany jedynie w podomkę i stał tak blisko niej, że wyczuła jego pobudzenie. Nie chciała jednak być na jego zawołanie i zaspokojenie.
-Chciałam zrobić ci niespodziankę i przynieść śniadanie do łóżka.
-To ja powinienem przynosić ci śniadania Ula -mówił, nie przestając swoich pieszczot.
-Tylko że jak ostatnio gotowałeś, zrobiłeś podobno okropny bałagan. Pani Marianna mówiła.
- Ula zaraz mogę zrobić całkiem inny bałagan. Z szału, z pragnienia -mówił, ściągając z jej ramion peniuar. —Równie dobrze mogę wziąć się tu na stole, ale mógłbym tylko siniaków ci narobić
- Nie Marek -odparła, uderzając go delikatnie łokciem w brzuch. — Tylko ci jedno w głowie, a co za dużo to nie zdrowo. Lepiej będzie, jak chleb pokroisz.
-Niczym nie dasz się przekonać? Kupię ci coś ładnego.
-Marek jesteś jak dziecko -rzekła stanowczo. —Lubię kochać się z tobą, ale nie będę na twoje zawołanie.
-Jestem jak dziecko Ula, które chce possać twoją -zaczął, ale wzrok żony mówił, żeby nie
kończyć. —To, gdzie ten chleb?
Dla Marka był to pierwsze gotowanie z żoną. Klaudia nigdy nie gotowała, a tym bardziej nie chciała przynieść mu śniadania do łóżka. Przez ten miesiąc małżeństwa zresztą codziennie odkrywał coś, co różniło Ulę i Klaudię i we wszystkim Ula wypadała lepiej. Lepiej radziła sobie z prowadzeniem domu, lepsze kontakty miała z panią Marianną, dziećmi z okolicy i chłopami. Nie mówiąc już o inteligencji i mądrości życiowej. To dla Uli prosto z pracy jechał do domu, a nie jak było, kiedyś czas spędzał z Sebastianem. Nawet w łóżku było mu lepiej z Ulą niż z Klaudią. Zwłaszcza po tym jak stracili dziecko, Klaudia zaczęła się odsuwać od niego. I kochał Ulę znacznie mocniej niż Klaudię.
-Pyszna jajecznica Ula -rzekł, kiedy skosztował dania. —Wiesz, jak trafić do serca mężczyzny. I za to cię kocham.
-Tylko za to mnie kochasz? -przekomarzała się.
-Kocham cię jeszzce za samą chęć zrobienia mi śniadania, za pytania jak w pracy, jak wracam z pracy, za popołudniowe rozmowy, za to, że masz zawsze czas dla mnie i na problemy innych. Za to, że jesteś moim aniołem.
-A ja kocham cię za to że się zmieniłeś, masz czas dla mnie, nie złościsz się, kiedy ci dogryzę. I za to, że wiesz jak dać mi przyjemność -dodała na koniec filuternie.
-Za to kocham, cię tak samo -odparł, patrząc z pożądliwością i podziwem na żonę.
Jestem szczęściarzem, bo mam najpiękniejszą i najwspanialszą żonę na świecie -myślał jedząc śniadanie.
Dla pani Marianny zmiany w zachowaniu małżonków nie uszły uwadze. Od razu zauważyła też, że rzeczy pana Marka są w sypialni żony i oboje są w doskonałych humorach. To zaś oznaczał, że coś ważnego musiało się stać. Na potwierdzenie ciąży było trochę za wcześnie, bo dopiero małżeństwem byli miesiąc. Choć nie wykluczała, że to jest powodem. Dlatego zaczęła obserwować swoją panią czy nie ma oznak ciąży. Dokładnie też pamiętała małżeństwo Marka i Klaudii. Na początku było bardzo słodko, ale z czasem tylko pan Marek był czuły, a pani Klaudia stawała się obojętna. Jej ciąża była najtrudniejszym okresem w czasie jej pracy, bo ciągle była zmęczona, marudna, miała ciągłe zachcianki i ktoś zawsze musiał być obok niej i usługiwać. Teraz, choć nic nie było jeszcze przesądzone, czuła, że z panią Ulą będzie całkiem inaczej. Również wspólne ich gotowanie było czymś nowym, bo to ona zawsze usługiwała Klaudii i nie pamiętała, choćby chociaż raz Klaudia zagotowała wodę na herbatę.
W poniedziałek Marek wyszedł prędzej z pracy i poszedł do warszawskiego oddziału Orbis. Po ślubie, bowiem nigdzie z Ulą nie wyjechali i dlatego teraz chciał zabrać, gdzieś żonę. Wybór padł na Kraków. Wyjazd był zaplanowany na początek grudnia i choć nie był to dobry czas na wyjazd, nie chciał czekać do wiosny. Po tym co robili w sypialni, Ula mogłaby być już wtedy w ciąży i nie chciałby narażać jej na dłuższą podróż.
Kiedy wrócił do domu Ula, tak jak miała zwyczaj, przybiegła od razu do holu przywitać się z nim. Zarówno przed wyjściem do pracy jak i po przyjściu żegnali się i witali pocałunkami.
-Bardzo zmęczony po wizycie w szwalni w Legionowie? -zapytała, kiedy już się pocałowali i wyciskali.
-Nie bardzo. A jak ci miną ci dzień -zapytał, obejmując w pasie. — Ile problemów sąsiadów dzisiaj rozwiązałaś?
-Dzisiaj nikt nie był, ale tato dzwonił i powiedział, że po nowym roku jak nic złego się nie zdarzy, wyjdzie na prostą -opowiadała z entuzjazmem, który nie tylko słyszał w głosie, ale widział w oczach. —Produkcja zabawek była strzałem w dziesiątkę, a teraz przed świętami mają więcej zamówień. Nawet próbują stworzyć swoje marki.
-Cieszę się kochanie, że się udało. Twoja radość jest moją radością, a twój smutek moim smutkiem.
-Ja mogę powiedzieć to samo. A co do świąt Marek, to tu chciałabym wyprawić wigilię.
-Co tylko chcesz. Ty jesteś panią domu i na pewno będzie wyjątkowa. Zanim jednak nadejdą święta, chcę zabrać cię do Krakowa na tydzień -oznajmił, wypuszczając ją na chwilę z objęć, aby wyjąć coś z teczki. — Zarezerwowałem dla nas tygodniowy pobyt. Nocowalibyśmy w apartamencie w Hotelu pod Różą. Wiem, że pora niezbyt dobra, bo zimno, ale nie odmawiaj. Chociaż wiem, jak cię rozgrzać -dodał dla zachęty i żartu. —Tu masz folder Krakowa.
-Nie zamierzam protestować Marek. Chętnie zobaczę ponownie Kraków.
Do Krakowa wyjechali siódmego grudnia, a wrócili czternastego. Codziennie rano wychodzili na miasto o dziewiątej, a wracali o piętnastej na obiad. Popołudnia ze względu, że było już ciemno, spędzali w pokoju albo chodzili do teatru bądź kina. Jednego popołudnia Marek zorganizował dla Uli wycieczkę bryczką po Krakowie o zmierzchu.
- Za bardzo mnie rozpieszczasz Marek -rzekła, przytulając się do męża. — Nie wiem, co to będzie, jak wrócimy do domu. Do dobrobytu i luksusów łatwo jest się przyzwyczaić.
-Gdybym cię nie znał, uwierzyłbym. Kochasz swój dom. A tak na marginesie nie wiedziałem, że kobieta może taka być. Od czasu jak tu jesteśmy, na nic nie marudzisz.
-Twój katar wystarczy za wszystko. Użalasz się, jakbyś przechodził ciężką anginę albo ospę. A ja nie mam na co marudzić Marek. Mam przy sobie ukochanego męża, jestem w pięknym mieście. Nie pozostaje nic innego jak cieszyć się tymi chwilami.
Po powrocie do domu Ula z pomocą pani Marianny wzięła się za porządki przed świętami. Myły okna i zmieniały firany, zasłony i narzuty. Z pomocą męża gosposi powycierały kurze zza szaf. Ula szykowała również listę zakupów i prezentów.
Pierwsza wigilia wyprawiona przez Ulę, jako pani Dobrzańska wypadła idealnie. Sama ulepiła całą górę pierogów i zrobiła barszcz. Razem z Markiem natomiast ubrała choinkę i przyozdobiła inne pomieszczenia. Cała rodzina zjechała się przed piętnastą, a o siedemnastej zasiedli do przystrojonego przez Ulę wigilijnego stołu. Po kolacji przyszedł czas na prezenty. Marek od Uli dostał płytę do patefonu, a on żonie podarował ozdobną szkatułę na drobiazgi i do tego ramkę na zdjęcia w komplecie
Kiedy rodzina Uli i Marka się rozeszła, Ula miała dla męża jeszcze jedną niespodziankę. Byli już w sypialni, kiedy przystanęła przy mężu i wzięła za rękę.
-Marek to jeszcze nic pewnego, ale za rok może będzie już nas więcej -wyznała, dotykając dłonią męża swojego brzucha.
-Naprawdę Ulka -odparł, patrząc z radością na żonę.
-Tak na dziewięćdziesiąt procent -stwierdziła, kiedy brał ją w ramiona.
-Kochanie to najpiękniejszy prezent, jaki mógłbym sobie wymarzyć -szeptał w ucho przytulając.
-Wiem kochanie. Dlatego dzisiaj ci mówię. Wyjątkowy dzień na wyjątkowy prezent.
-Boję się, że historia może się powtórzyć, jak z Karolkiem -rzekł wspominając swojego syna z małżeństwa z Klaudią, który zmarł w dniu porodu.
- Nawet tak nie myśl Marek. Karolek jest aniołkiem w niebie i czuwa nad nami.
Kolejne dni potwierdzały, że ich rodzina się powiększy. Od tego czasu Marek o żonę i o ich nienarodzone jeszcze dziecko zaczął przesadnie dbać. Najchętniej trzymał Ulę cały czas w łóżku i usługiwał, ale Ula nie zamierzała przeleżeć w łóżku tyle tygodni. To, co mogła, robiła sama, a w innych rzeczach pod nieobecność męża pomagała jej pani Marianna. Robiła to zresztą z przyjemnością, bo Ula dużych wymagaj, jak kiedyś Klaudia nie miała.
Poród przebiegł bez komplikacji i Hubert urodził się zdrowy w jeden z lipcowy poranków. Ula również szybko dochodziła do zdrowia przy gosposi i Marku. Po tygodniu, pomimo że nie musiała wstawać, to już na dobre wstała z łóżka i wszystko robiła sama przy synku. Mały stał się oczkiem w głowie nie tylko dla rodziców i pani Marianny, ale również dla Heleny, Krzysztofa i Józefa. Cała trójka rozpieszczała go, choć Ula wolała od małości uczyć go, że pieniądze nie są najważniejsze. Cieplak dla wnuka zrobił również dwie kołyski. Jedna była w sypialni, a druga lżejsza była na dwór. Tym samym wprowadził na rynek nowy towar.
Marek synkiem umiał zajmował się jak najlepsza mama albo niania. Bez problemu opanował sztukę
karmienia, przewijania, kąpania i usypiania. Również po pracy przyjeżdżał do domu najszybciej
jak się dało, bo nie chciał przegapić ani chwili z życia syna. Przed laty ojcem był tylko przez parę godzin i choć Ula uspakajała go, ciągle bał się, aby historia się nie powtórzyła.
-Ty i Hubert jesteście moim największym szczęściem i miłością -rzekł, któregoś dnia krótko po porodzie i patrząc jak Ula karmi piersią syna. —I moim życiem.
-Wiem, bo codziennie okazujesz nam swoją miłość.
-A ty swoją.
-I pomyśleć, że nasz początek był udawany Marek -rzekła z uśmiechem na wspomnienia.
-Pamiętam Ula. Nie wiem, co bym zrobił, gdybym miał was stracić.
-Spokojnie Marek. Ja nie zamierzam nigdzie uciekać.Tu jest mój dom i wszystko co kocham. Nic więcej do szczęścia nie jest mi potrzebne.
Przez kolejne dni, tygodnie i miesiące szczęście i radość nie opuszczało ich rodzinę. We trójkę chodzili na spacery, Marek robił rodzinie pierwsze zdjęcia, sprawiał niespodzianki. Tak dotrwali pierwszej rocznicy ślubu, roczku Huberta i drugiej rocznicy ślubu. Z tej właśnie okazji Marek chciał podarować żonie coś wyjątkowego. Ula wolałaby coś dla duszy na prezent, ale Marek postanowił kupić żonie coś z biżuterii. Będąc u jubilera, natknął się na znany mu bibelot. Był to naszyjnik z literą K w sercu i zrobiony był na zamówienie dla Klaudii z okazji pierwszej rocznicy ślubu.
-Skąd to ma pan? -zapytał sprzedawcę, pokazując na drobiazg. —Parę lat temu żonie podarowałem coś takiego. Kto go przyniósł, bo został skradziony -skłamał na koniec.
-Od dwóch tygodni jest tutaj -odparł ze strachem na wspomnienie o policji. — Syn go przyjmował. Sprawdzę zaraz w księdze sprzedaży. Mateusz Sobótka, Sobotka, czy tak jakoś. Syn pisze niewyraźnie.
-Mateusz Sabotko -rzekł ni do siebie, ni do niego.
Do domu jechał w wielkich nerwach i z natłokiem myśli. Ogrodnika zastał w jego pokoju. Bez zbędnych uprzejmości, przeszedł do sedna sprawy.
-Złotnik Menc? Mówi ci to coś? -zapytał chwytając za koszulę.
-Każdy zna złotnika -odparł z niepokojem.
-Tylko że ty zaniosłeś tam naszyjnik, który należał do Klaudii. Pójdę na posterunek i zgłoszę sprawę -mówił, wpatrując się wściekle w twarz ogrodnika. —Jest to mocno podejrzane. Może zabiłeś ją, upozorowałeś samobójstwo i okradłeś?
-Jestem niewinny. Nic jej nie zrobiłem. Sama dała mi błyskotkę za przysługę.
-Mam uwierzyć, że sama dała ci ten naszyjnik? -mówił z kpiną. — Ona nikomu nie oddałaby swojej biżuterii. Ona kochała się w kosztownościach.
-Naprawdę chce pan wiedzieć, co się stało? -odparł, wiedząc, że
jego sytuacja dobrze nie wygląda. — Uprzedzam, że miłe to nie będzie. Pan puści koszulę, a powiem.
Sądzę, że te ciągłe porównania Uli do Klaudi mogłyby rozwalić to małżeństwo, gdyby tylko ta pierwsza o nich wiedziała. A raczej wciąż słyszała.
OdpowiedzUsuńWreszcie ich rodzina się powiększyła.
Końcówka bardzo intrygująca. Co też takiego ciekawego ma do powiedzenia ogrodnik. Czyżby Klaudia żyła i miała się całkiem dobrze?
Dziękuję Ci bardzo za tę część.
Cieplutko pozdrawiam w niedziele przedpołudnie..
Julita
Nie mogłam zostawić ich bezdzietnych. I tak jak Marek myślał, szybko się uwinęli.
UsuńRozmowa z ogrodnikiem na pewno bez echa nie przejdzie, a Marek będzie miał twardy orzech do zgryzienia.
Pozdrawiam miło i dziękuję za komentarz.
Cudowna część, taka sielska anielska a końcówka niczym u Hitchcocka. Oj, ciężko będzie dotrwać do następnego odcinka. Coś czuję, że zbierają się czarne chmury nad Ulą i Markiem. Ale mam nadzieję, że sobie poradzą bez uszczerbku na swoim małżeństwie. Pozdrawiam serdecznie i życzę miłego tygodnia.
OdpowiedzUsuńNiestety ta przysłowiowa cisza przed burzą zbiera się. Takich dram jak w B1 nie dam. Znacznie lepiej potraktuję wiernych czytelników. Trochę dramy musiałam dać. Praktycznie na jedną część. Chyba że się za bardzo rozpiszę i będą w dwóch częściach w 6 i 7.
UsuńDziękuje za komentarz i pozdrawiam miło.
Tak się cudownie czyta jak Ula i Marek są szczęśliwi, że nawet nie zauważyłam kiedy koniec. Teraz Marek we co to być mężem i ojcem. Z Klaudią takich rewelacji jak z Ulą to nie miał. Sprawa u jubilera to jest dopiero zagadka, jak ten łańcuszek Klaudii się tam znalazł i to przyniesiony przez ogrodnika? Co miał na myśli za przysługę? Tam się dopiero będzie działo gdy Marek pozna prawdę co się stało z Klaudią. Wracają do pięknej rodziny Uli i Marka to naprawdę dobry pomysł był z Hubertem, który się pojawił i uszczęśliwił każdego. Czekam z niecierpliwością na następną część. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńZazwyczaj obdarzam Dobrzańskich dziećmi. Skoro się kochają. Staram się jeszcze zbytnio nie komplikować ich życia, ale inaczej byłoby nudno. Wszystko o jubilerze w kolejnej część i to będzie kluczowe dla bohaterów.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuję za wpis.
Coraz bardziej upewniam się w tym, że Klaudia jednak żyje a ogrodnik pomógł jej uciec od Marka. Nikomu nie życzy się śmierci, ale gdyby teraz Klaudia pojawiła się w domu Marka zburzyłaby wszystko, całe szczęście jakie dotąd on i Ula sobie zbudowali. No i jeszcze mały Hubert, który jest oczkiem w głowie całej rodziny. Marek mógłby mieć kłopoty, bo pierwsza żona mogłaby go oskarżyć o bigamię, choć myślę, że i tak niewiele by ugrała, bo w końcu to ona zapadła się pod ziemię a nie on. Może wymościła sobie jakieś nowe gniazdko u boku bogatego bankiera, kto wie? To opowiadanie zaczyna być coraz bardziej intrygujące.
OdpowiedzUsuńSerdecznie pozdrawiam. :)
Kłopoty niestety będą i to z bigamią. Zresztą będę pisała o tym. Nie wiem, jak to było w tamtych czasach, ale gdy brał ślub, oficjalnie był wdowcem, więc on w razie jakby Klaudia żyła, problemów nie powinien mieć. Bardziej już Klaudia.
UsuńPozdrawiam miło i dziękuje za wpis.