sobota, 29 kwietnia 2017

Życie na niby 16



Wioletta tuż po wtargnięciu do gabinetu Marka i nie przypuszczając nawet, że przeszkodziła im w porywie żądzy rozpoczęła swój monolog na temat swojego trzymiesięcznego wyjazdu na warsztaty dziennikarskie.


-Kochani kupiłam prawie wszystko, co będzie mi potrzebne w Londynie –rzekła od drzwi. —Dwie spódnice i sukienki, prochowiec, torebkę, parasolkę, garsonkę, dżinsy i bluzeczki-mówiła wyciągając owe rzeczy z torebek. —Wydałam na to wszystko majątek, ale muszę przecież jakoś prezentować się tam, a nie wyglądać jak jakaś dziesiąta wdowa po Kisielu.
 Ula starała się słuchać tego, co mówi Wiola, ale myśli były złośliwe i ciągle uciekały do niedawnych wydarzeń. 
 Jesteś taka? Jaka Marek? -zastanawiała się nad niedokończonym zdaniem . Pociągająca, całuśna, seksowna? Przecież nie jestem w jego typie. Ani seksowna, ani ładna. Jestem tylko przeciętna. Szybka też nie jestem. Chociaż tu postawiła bym duży znak zapytania. Pozwalałam mu na więcej niż pocałunki. I było to cudowne i to przez duże C. I sama nie wiem czy powinnam cieszyć się, czy żałować, że pojawiła się Wiola. Ale gdyby przyszła pięć minut później mogłabym być bez bluzki i na ubieranie nie byłoby czasu. Ale też, gdyby w ogóle nie przyszła to może dalej całowałabym się.   A Marek, co zrobiłby gdyby Wiola nie przyszła?  - zastanawiała się głęboko.  Wystarczyłoby rozpiąć dwa guziczki i stanik byłby na widoku. I co będzie jak znów zacznie mnie kiedyś całować? Zrobił to raz, drugi, to może i trzeci raz zrobić. Tylko czy powinnam tego chcieć i bardziej angażować się?
 Najchętniej też chciałaby być teraz sama z Markiem,wyjaśnić wszystko, ale na szybkie porozmawianie szans nie było, bo Wioletta dopiero rozkręcała się.
-Kolega wrócił właśnie stamtąd to opowiedział mi trochę o tym i dał kilka wskazówek- kontynuowała tymczasem Wioletta.  W THE SUN podobno jest całkiem inny świat niż w moim Znani cenieni lubiani wszystko szybciej się dzieje i trzeba być przygotowanym na wszystko. On na przykład miał iść na nudne obrady partyjne a okazało się, że pójdzie na raut, gdzie był książę Karol i Camilla. Ma nawet zdjęcia z nimi. Dlatego też na rano lepiej mieć coś eleganckiego przygotowane, a na sam wieczór coś mniej zobowiązującego. Tam podobno wszyscy z redakcji po pracy, jak nie mają dyżuru oczywiście, to idą odreagować cały dzień do pubu. I chociaż ja akurat za takim spędzeniem czasu nie przepadam, to nie mogę nie wyjść, żeby na jakiegoś odludka nie wyjść- tłumaczyła się.
Tylko drugie tylko to te, że ja bez całowania kocham go. Wystarczy, że jest. Już przed laty przy pierwszym spotkaniu spodobał mi się. Stał w mojej kuchni a ja patrzyłam jak zauroczona na niego, choć wiedziałam, że jest nieosiągalny dla mnie. Teraz jednak zmieniłam się i gdyby nie chciał, czegoś nie poczuł choćby najmniejszego pożądanie, ciągoty to nie zrobiłby nic. I co on myśli o mnie teraz?- zastanawiała się spoglądając na niego przelotnie.  Zauważył, że wydoroślałam? Bądź, co bądź całował z pożądaniem i patrzył zgłodniałym wzrokiem. Tylko w jego wypadku to norma i z miłością nie ma nic wspólnego. Niestety.
- W pubie podobno też można te najlepsze tematy zaklepać sobie- poinformowała ich Wioletta.  —I kto wie może i ja będę mieć szczęście i spotkam kogoś z rodziny królewskiej albo inną znaną osobę i trzeba będzie pokazać się wtedy z jak najlepszej strony. Bądź, co bądź teraz tyko muszę dokupić sobie do tych ciuchów ze trzy - cztery pary butów, jakąś kurtkę i mogę jechać.  Ale tym pojutrze zajmę się.
-Wiola a o limicie bagażu słyszałaś- wtrącił Marek, gdy zamilkła na chwilę. — I kupiłaś coś na kolację i na jutro na rano na śniadanie?
-Trzech rąk to ja nie mam- rzuciła w stronę kuzyna.  —Nawet z tym było mi trudno. Ale spokojnie Marek. Zaraz skoczę na pasaż i kupię coś.
-Lepiej jak ja pójdę- zaoferował się sam, bo podobnie jak Ulę wywód Wioletty rozpraszał go, a chciał przez chwilę pobyć sam i spokojnie pomyśleć.   —Trafisz jeszcze na obuwniczy i szybko nie wrócisz.  Ty w tym czasie pozbieraj te ubrania i torebki-dodał pokazując mały stosik rzeczy na biurku i walające się firmowe torebki po podłodze.— I Ulą zajmij się. To nasz gość.
- Nie trzeba ja już też pójdę-odezwała się sama zainteresowana podrywając się z kanapy. —I tak zasiedziałam się- usprawiedliwiła się popularną w takich sytuacjach wymówką, a tak naprawdę to chciała wyjść z Markiem i porozmawiać. Za półgodziny mam autobus do Rysiowa to akurat dojadę do centrum.
- Ula nie musisz wychodzić- odparł jej Marek. — Zjesz z nami kolację a później odwiozę. Będzie nam miło, prawda Wiola?-zapytał jeszcze kuzynkę.
-Pewnie- przytaknęła. —Po co masz telepać się autobusem w tłoku ściśnięta jak serdelki w konserwie skoro możesz jechać ful wypasem.  I przymierzymy sobie jeszcze te ubrania-dodała, dla zachęty.
Marek jesteś ostatnim kretynem- skrytykował sam siebie półgłosem, gdy znalazł się na dworze. Miałem więcej razy nie całować Uli i nawet obiecałem jej, że się to nie powtórzy. I co? I nie mogłem powstrzymać się. Była tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Ale też w ostatnim czasie zdecydowanie za dużo myślę o niej i za dużo spędzamy razem czasu sam na sam. Do niedawna widywaliśmy się głównie, gdy wpadałem z wizytą do Rysiowa i zawsze był ktoś z jej rodziny, a w ostatnich dwóch tygodniach widzimy się prawie codziennie.  Poza tym wygląda słodko i słodko całuje. Chociaż słodkie dziewczyny nigdy nie były w kręgu mojego zainteresowań, bo było z nimi więcej problemów niż korzyści, to z Ulą jest inaczej. Ma ponętne usta i interesującą figurę. I pomyśleć, że gdy poznałem ją była niewartą uwagi dziewczynką, daleką od moich upodobań i zdecydowanie za młoda, a teraz dojrzała i niebezpiecznie zaprząta myśli. Nie ma, co okłamywać się Dobrzański, Ula kręci cię i chciałbyś więcej niż jej ust. Całowaliśmy się przecież bez oporów i gdyby Wiola nie przyszła to jeszcze trochę a zacząłbym ją rozbierać. I na moje szczęście, że przyszła i nic nie zauważyła.  I muszę jak najszybciej ograniczyć moje spotkania z Ulą sam na sam. Ula dla mnie jest  jak młodsza siostra  i nie mogę zaciągnąć do łóżka ani całować. Byłoby to świństwo i dla niej i dla pana Józefa a uważa mnie przecież za takiego porządnego. Na szczęście pani Renia i pan Leszek wracają z wakacji za trzy dni to i mniej będziemy spotykać się sam na sam- myślał sobie.
Będą już w sklepie doszedł też do wniosku, że wyjazd Wioli jest mu nawet na rękę, bo będzie mógł poużywać trochę rozpustnego życia w domu. W ostatnich miesiącach, co prawda był znużony panienkami i klubem, ale czuł, że znowu wraca do niego poprzednie życie i liczył, że najlepszym sposobem na wybicie sobie z głowy myśli o Uli jest inna kobieta.  

 Wiola i Ula tymczasem uprzątnęły gabinet Marka z nowo zakupionych rzeczy i torebek i poszły do pokoju Kubasińskiej.  Przymierzając sukienki, spódniczki i bluzeczki w różnych wariantach i zestawieniach ze starymi rzeczami zajęły się rozmową.
-Masz szczęście z tym wyjazdem - zaczęła Ula. —The Sun to znany dziennik.
-Dokładnie. Gdy Marcin powiedział, że mam iść do naczelnego to nie myślałam, nawet o tym. Obstawiałam, że zajmę się działem mody po Agnieszce a okazało się, że jest w ciąży i lekarz odradzał jej podróż i to ja lecę za nią. Takie szczęście w szczęściu-zaśmiała się.  —Tylko zostawiać Marka samego na tak długo trochę mi głupio.
-Wiola to tylko trzy miesiące -mówiła przekonująco. —Jest dorosły i poradzi sobie.
 -Mówi, to samo, ale wiadomo to, co tak naprawdę myśli- odparła sceptycznie. —  Ostatnio stał się jakiś nerwowy i byle bałagan zaczął mu przeszkadzać. A jak ja się tu wprowadziłam to ja musiałam zbierać jego rzeczy.
-Może pedantem staje się na stare lata- wyrokowała Ula. —Albo przybiera nawyki starokawalerstwa.
- Nie wiem co nim kieruje, ale wiem, że w ostatnich tygodniach to częściej wieczorami w domu siedzi z Lordem( pies Marka) niż gdzieś wychodzi- oznajmiła przejrzyście. A jeszcze parę miesięcy temu nie uświadczyłaś go tu. Zaliczał z Sebastianem wszystkie klubu i imprezy i to ja musiałam sama siedzieć. Zresztą sama wiesz jak było.
-Ale to chyba dobrze, że już tak nie szwendają się –bardziej stwierdziła niż zapytała.   Przez chwilę zastanawiała się też czy nie powiedzieć Wioli o pocałunkach, ale szybko myśl odrzuciła, bo choć bardzo ją lubiła to na zwierzenia się nie nadawała. Zwłaszcza, że chodziło o jej kuzyna i na pewno drążyłaby temat, domagała się od niego wyjaśnień a i Marek mógłby mieć o to pretensję.
- Dobrze i nie dobrze - oznajmiła tymczasem Wiola patrząc na nią sugestywnie.   
-Jak niedobrze?- pytała zdziwiona.
-A wiadomo, co im teraz w tych głowach siedzi- zaczęła tłumaczyć. —Kiedyś było wiadomo klub i panienki, a teraz to może być wszystko. Markowi to być może pies, a Sebastianowi to nie wiadomo, co i co robi popołudniami i wieczorami też nie wiadomo. Wielce tajemnicę oboje robią z tego- prychała.  —Jak jakiegoś Senegala . A najgorsze jest to Ula że ten łachudra, fircyk i bałamuta nie chce wyjść mi z głowy za żadne skarby świata- mówiła z rozżaleniem i pretensjami do siebie.  Normalnie to ja nie powinnam była myśleć o nim, bo wiem, jaki jest, a myślę.
-Ze mną jest tak samo- odparła równie markotnie.  Zakochać się jest łatwo, ale odkochać to ni w ząb się nie da.  Od dawna tak jest. Ale ty przynajmniej może spotkasz kogoś interesującego w Londynie i zapomnisz- próbowała pocieszyć ją.
-Interesujących facetów to ja mogę mieć tu na miejscu –mówił mrucząc antypatycznie.— W samej redakcji jest kilku chłopaków, a Piotrek i Damian już parę razy chcieli zaprosić mnie do kina. Tylko z Markiem i Sebą jest coś nie tak. Musi chyba jakieś nieszczęście stać się, żeby te bezmyślne matoły zaczęły myśleć poważnie o swoim przyszłym życiu.
-Wiola lepiej nie wywoływać wilka z lasu –hamowała jej zapędy.  —Przecież nie jesteśmy mściwe.
-Może i masz rację- stwierdziła po chwili namysłu. — Licho to nie pilot od telewizora i sterować się nie da. Trafi jeszcze gdzie nie trzeba i będzie i pozamiatane i pozmywane- rzekła na koniec dosadnie i w swoim stylu.


Marek do sklepu miał blisko i szybko wrócił. Zajął się też od razu kolacją nie czekając na Ulę i Wiolettę aż zejdą. Przygotował im sałatkę z pomidorów, sałaty lodowej i sera feta, zapiekane parówki z serem, warzywami i sosem czosnkowym z bazylią oraz podgrzał zakupione krokiety z brokułem. Całości dopełniał chleb i pokrojone wędliny, żółty ser i pomidory. Gdy miał wszystko przygotowane to zawołał je.


-To jakaś uczta a nie kolacja-rzekła Ula spoglądając na stół.
-Starałem się-odparł odsuwając przed nią krzesełko.
-I tego właśnie będzie brakować mi w Londynie- i Wiola wyraziła swoje zdanie siadając do stołu. —Kolacji i śniadań z Markiem. W ostatnim czasie rozpieszczał mnie i szykował kolacje.
-Wiola, to drobnostka w porównaniu z szansą, jaką dostałaś- rzekła Ula. —Zwiedzisz Londyn, może inne miasta, poznasz nowych ludzi, może kogoś sławnego, nabierzesz akcentu. Same pozytywy.
-Dokładnie-odparł Marek idąc do kredensu po wino i dwa kieliszki dla Uli i Wioletty. —Mną też nie przejmuj się. A, jako mistrzyni riposty i złotych myśli na pewno szybko znajdziesz sobie towarzystwo-dodał jak wydawało się Wioli szyderczo a tak nie było.  
-Jedni operują jęzorkiem a inni rozporkiem, co nie Ula –szepnęła do Cieplak.
- Wiola słyszałem- rzucił w stronę dziewczyn. — I mam nadzieję, że nie mnie miałaś na myśli.
- Marek, za kogo ty mnie uważasz? Za jakąś ostatnią głupią?- pytała spoglądając na kuzyna wymownie. — Przecież nie będę tak samowolnie podcinać złotej grzędy, na której siedzę.
-Nie wiem, dlaczego ciągle trzymam cię pod moim dachem- odparł nalewając im wino. — Powinienem już dawno wystawić cię za drzwi.
-Ale nie zrobisz tego, bo beze mnie zginąłbyś jak ta krowa Anćka na kartoflisku-przekomarzała się z nim. —Wiola nie wiesz gdzie pani Stenia zostawiła rachunek, Wiola nie widziałaś mojej koszuli w paski. Wiola to, Wiola tamto.  A i tak całe te moje poświęcenie to nawet pies z kulawą nogą nie doceni. 
-OK. Wiola ty ten dom prowadzisz-rzekł ugodowo.   —A mówiłaś już Uli o kolacji?
-Właśnie Ula- zwróciła się do niej. —W sobotę organizuję tu kolację pożegnalno- urodzinową.  Oprócz mnie i Marka będą moi rodzice, Szymek (młodszy brat) i babcia.  Ciebie też zapraszam.
-Ale czy to wypada? -pytała sceptycznie. —Nie jestem z rodziny.
-Wypada-odparł Marek. —Sebastian też będzie.  I to nie tyle będzie uroczysta kolacja tylko spotkanie towarzyskie przy grillu, jeśli pogoda dopisze.
- Ula nie odmawiaj mi-prosiła Wiola.  —Po Marku tu we Warszawie jesteś mi najbliższa. A i babcia sama mówiła mi, żeby nie zapomnieć o tobie.
-Potwierdzam- wtrącił Marek. —Zawsze pyta o ciebie, kiedy tu przyjeżdża i chętnie spotyka się z tobą.  Ma do ciebie zresztą od początku znajomości sentyment. Ty dla niej również.   
-Zobaczysz będzie bardzo przyjemnie- zachęcała ponownie Wioletta. — Marek zrobi szaszłyki, a są świetne w jego wykonaniu, tato schabik, mama sałatkę, ja kupię  tort. Ula to ma być mój ważny dzień i przyjaciółki się w takich chwilach nie zostawia-dodała widząc niezdecydowanie Cieplak. —Chyba, że idziesz na randkę, to co innego.  
- W porządku, przyjdę –odparła przekonana ostatnim stwierdzeniem.

Przez resztę posiłku rozmawiali dalej o wyjeździe Wioli oraz o zbliżających się weekendowych targach mody, na które jechał zarówno Marek ze swoją kolekcją jesienną, jak i firma Dec& Lange, gdzie pracowała Ula.  Po kolacji Wiola zobowiązała posprzątać a Marek zajął się odwiezieniem Uli do domu.


-Marek, czego ty ode mnie chcesz?- zapytała tuż po wejściu do auta i zanim Marek przekręcił kluczyk. —Całujesz i przepraszasz.  I co chciałeś powiedzieć mówiąc, że jestem taka?  Nie dokończyłeś.
-Że jesteś taka słodka i inna-odparł obracając się do niej. —Ula wiem, że nawaliłem i że powinienem przeprosić cię, ale nie mogę, bo tak naprawdę nie żałuję. Byłaś tak blisko i  chyba też chciałaś. Nie spoliczkowałaś mnie ani nie odepchnęłaś, ani w żaden inny sposób nie zaprotestowałaś. Nie miej teraz tylko do mnie pretensji.
-Tu akurat mogę zgodzić się z tobą- przyznała mu rację, choć niechętnie. —Ale to ty zacząłeś.
-Ty zacząłeś -mruknął. — Ula teraz mówisz jak skarżące się dziecko w piaskownicy albo w szkole.  I nie zrobiłem tego celowo. Po prostu tak wyszło.
-To tak na przyszłość Marek wolałabym, żeby nie było takich sytuacji.
- A, dlaczego ty nic nie zrobiłaś?- dopytywał.
- Bo znowu mnie zaskoczyłeś i nie zdążyłam zebrać myśli- usprawiedliwiała się kłamiąc. —A później to już przyszła Wiola.
-A gdybym uprzedził cię to by coś zmieniło?- zapytał, ale gdy nie doczekał się odpowiedzi to kontynuował. —Ula czy ty zakochałaś się we mnie-postanowił wyjaśnić tę sprawę.  —Pytam, bo przed laty, gdy opiekowałem się Betti pocałowałaś mnie.  Najpierw pogłaskałaś po policzku a później pocałowałaś w policzek i usta. Gdyby był to sam dotyk i cmoknięcie w policzek to jeszcze zrozumiałbym czułostka jak w stosunku do Beatki, ale pocałowałaś mnie w usta.
Zaskoczył ją i pytaniem i tym, że wie. Nie wiedziała też, co ma teraz powiedzieć mu. Kłamać czy mieć to już za sobą i powiedzieć prawdę.
-Dlaczego dopiero teraz mówisz o tym?- postanowiła odpowiedzieć najpierw pytaniem na pytanie.
-Bo to nie jest temat na, który aż tak bardzo chciałem rozmawiać- odparł zgodnie z prawdą.  —I nie odpowiedziałaś na moje pytanie Ula. Kochasz mnie, kochałaś, czy to może tylko jakieś zauroczenie było albo ciągle jest.
-Nie jesteś mi obojętny- określiła się, ale  nie jednoznacznie. —I nawet nie wiesz jak trudno jest z tym żyć. Widywać cię, rozmawiać, kumplować się z tobą i wiedząc jednocześnie, że tak naprawdę, chciałoby się czegoś innego, a jest to nierealne.
-Tak myślałem- westchnął. — I dlatego pozwalałaś całować się- ni stwierdził ni zapytał. —Chciałaś mieć namiastkę miłości i mnie.
-Tak- krótko, ale rzeczowo odparła. —Chociaż wiedziałam, że nigdzie mnie to nie zaprowadzi.  Jestem realistką i wiem, że ty nigdy nie związałbyś się z kimś takim jak ja.
-Ula nie jestem, jak Febo i dla mnie status społeczny nie ma znaczenia-wtrącił pośpiesznie — Powinnaś to wiedzieć. Znamy się przecież tyle lat. Twoja rodzina jest dla mnie jak druga rodzina.
-Nie Marek- przerwała mu. —Nie chodzi o pozycję, ale o to, jaka ja jestem. Nie powalam urodą jak te twoje modelki i sekretarki.
- Masz ładne oczy, usta, uśmiech i figurę-rzekł nieoczekiwanie. 
 -Ale reszta przeciętna- odparła oschle.
- Nie Ula- zaprzeczył odrywając na chwilę wzrok od ulicy i spoglądając na nią. — Jeśli spoglądam na kobietę, to w pierwszej kolejności patrzę na jej figurę i usta a ty masz jeszcze piękny uśmiech i oczy do tego. To dwa razy więcej.  Ja po prostu miłością nie jestem zainteresowany, nawet nie wierzę w nią i  tylko seks bez zobowiązań łączy mnie z kobietami, z którymi spotykam się. A ty, chociaż fizycznie podobasz mi się i bardzo, bardzo cię lubię, to nie mogę dać ci tego, co chcesz.  I, dlatego miałaś rację mówiąc, że lepiej będzie jak będziemy unikać takich sytuacji jak dzisiejsza.   
-Szczery do bólu jesteś- odparła cicho. —Chociaż sama to wiedziałam.
-Czasami jest, to lepsze niż obiecywać coś- mówił beznamiętnie.   —I jeśli potrafisz to odkochaj się. Dla własnego dobra. Ja nie wiem jak mógłbym pomóc ci. 
-Zostaw to mi-odparła spoglądając w okno. —To moja uczucie i mój problem. Pan Dec, jeśli go poproszę to może oddeleguje mnie do pana Lange do Berlina na pewien czas. Co z głowy to z serca Marek, jakby powiedziała Wiola- pomyślała też.
Przez resztę drogi tematów osobistych unikali i zajęli się rozmową z przed pocałunku, czyli tematem fundacji. Oboje wiedzieli, że już tak nie będzie między nimi jak jeszcze parę godzin temu.


sobota, 15 kwietnia 2017

Wielkanoc 2017. Cykl miniaturek.

Ciąg dalszy cyklu miniaturek.





Koszyczek z wikliny pełen jest pisanek,
A przy nich kurczaczek i z cukru baranek.
Przy baranku babka, sól, chleb i wędzonka,
Oto wielkanocna świąteczna święconka- nuciła sobie pod nosem Emilka idąc w stronę pokoju rodziców.
 -Tatusiu czy książeczki też mam poukładać, czy tylko zabawki? -zapytała przystając w drzwiach. 
-Książeczki również, kotku. I jeszcze pisaki i kredki z biurka-odparł ojciec odkurzając meble sypialniane.
-A tak, dla czemu mam sprzątać pokój skoro jutro jedziemy do Rysiowa?-dopytywała z niezadowoleniem jak wydawało się Markowi.
-Bo idą święta  i tak trzeba.  I jeszcze, dlatego że zajączek z prezentami przychodzi nie tylko do tych grzecznych dzieci, ale i z posprzątanymi pokojami. I kto wie Emilko może i do twojego pokoju zajrzy i przyniesie ci mały drobiazg i słodycze.
-Dlaczego mały-wyraźnie nie spodobało się jej to.
-Bo to tylko jest zajączek i więcej nie uniósłby- próbował jakoś wybrnąć z pytania.
-A jak dostaje się do domów?-dalej stawiała pytania.
-Mają swoje sposoby-odparł trochę od niechcenia.
-Czyli mama albo ty przyniesiesz?- rzekła pewnie.
-Skąd-mówił spoglądając na córkę obrażonym wzrokiem. —Gdyby rodzice przynosili to prezenty mogłyby być duże a są małe.
-A Beatka ma duży prezent-kontynuowała z pretensją.
-Bo Beatka ma niedługo urodziny kochanie i to prezent urodzinowy. I nie o prezenty tu chodzi i nie są najważniejsze tylko ...-zaczął, ale stwierdził, że na dorosłe wytłumaczenie tych świąt córeczka jest za mała. —Bo widzisz kochanie to są święta, kiedy wszyscy cieszą się, bo drzewa zielenieją się, robi się cieplej, coraz więcej ptaszków śpiewa, kwiatki zakwitają, jest wesoło a Pan Jezus, chociaż umarł to tak jakby drugi raz narodził się.
-W przedszkolu pani mówiła, że natura budzi się do życia po zimie i Pan Jezus wrócił do życia żeby nas zbawić– rzekła rezolutnie.
-Dokładnie tak córeczko- odparł głaszcząc po główce. —To teraz, skoro już wszystko wiesz to pobiegnij do pokoju i dokończ sprzątanie. A później pójdziemy z koszyczkiem na święconkę do kościoła, na spacer i do babci Heleny i dziadka Krzysia na podwieczorek i kolację. Jutro wyjeżdżają do znajomych na święta, my też wyjeżdżamy i nie będziemy się widzieć w niedzielę ani w poniedziałek.
-A będę mogła zabrać hulajnogę ze sobą-zapytała z nadzieją.
-Nie bardzo kochanie. Na chodniku i przed kościołem będzie dużo ludzi  i wszystkich rozjeżdżałabyś. Poza tym będziesz miała rączki zajęte. W jednej będziesz mieć koszyczek a w drugiej kwiatki dla Bozi. Hulajnogę zabierzemy jutro do Rysiowa i z Betti będziesz jeździła przez dwa dni. Zgoda.
-Zgoda-odparła dość szybko i pobiegła w podskokach do swojego pokoiku.
Parę minut później Marek zajrzał do pokoju córki sprawdzając czy Emilka sprząta. Razem z Ulą postanowili, że zaczną uczyć córeczkę samodzielności i trzymania porządku w swoim pokoiku.  I choć wiedział, że przekupywanie jej zajączkiem nie było to do końca wychowawcze a Ula może mieć do niego pretensję o to, to było skuteczne, bo ku jego zadowoleniu dziewczynka nucąc piosenkę i klęcząc przed małym regałem zawzięcie układała książeczki.
Pisanki, kraszanki, skarby wielkanocne,
Pięknie ozdobione, ale niezbyt mocne.
Pisanki, kraszanki, całe kolorowe, aby
Uświetniły święta wielkanocne.


Tymczasem Ula zajęła się pieczeniem babki i mazurka. Jednocześnie pilnowała bawiącego się w salonie dziesięciomiesięcznego synka Tomka. Chłopiec był żywym dzieckiem i zaczynał chodzić trzymając się mebli. Czekała też na Marka i Emilkę aż uporają się ze sprzątaniem i pomogą jej w tych obowiązkach. Oboje w końcu zeszli na dół i odciążyli ją. Emi zajęła się zabawą z bratem, malowaniem jajek oraz przyozdabianiem mazurka a Marek kroił sałatkę. Później tylko przygotowali święconkę i we czwórkę poszli do kościoła i Dobrzańskich seniorów. Dziadka zastali na dworze.
-Wiesz dziadku-zaczęła Emilka tuż po przywitaniu. —Najpierw dzieci z koszyczkami podeszły bliżej Bozi a później ksiądz pokropił nam koszyczki a chłopiec rozdawał dzieciom karteczki z kolorowanką i zagadką-dodała wymachując karteczką. —O tu jest jajeczko ze wzorkami, tu kurczaczek a tu zajączek na łące.
-Bardzo ładne obrazki-odparł głaszcząc po główce. — A ty gdzie masz zajączka- zwrócił się do wnuka, który akurat przewrócił się.
-Dlaczego zajączka?- zainteresowała się Emi.
-Tak się mówi, gdy dziecko uczy się chodzić a przewróci się-wytłumaczyła jej mama podnosząc synka.
-Mama ma rację-rzekł i Krzysztof. — To, co kochani zapraszam do domu-dodał otwierając drzwi. Babcia ma twój ulubiony sernik z brzoskwinią Emilko-zwrócił się też do wnuczki.
Wizyta u dziadków przebiegała standardowo, czyli Emilka psociła i wygłupiała się z dziadkiem, a Ula z Markiem głównie zajęci byli uspokajaniem córki i rozmową z Heleną. Dobrzańska postarała się też o świąteczny nastrój i potrawy.  Na koniec wizyty dziadkowie podarowali wnuczce książeczkę „ O zajączku Filipie, który ze strachu dokonał wielu czynów” oraz słodycze. Dziewczynka, więc odchodził od nich zadowolona.

Nazajutrz Ula i Marek z dziećmi pojechali na całe dwa dni do Rysiowa. Tuż po przyjeździe Ula i Alicja zajęły się uroczystym śniadaniem a Marek z Józefem pilnowali dzieci.   Beatka tymczasem nakryła stół w salonie i przyozdobiła świątecznymi ozdobami i wiosennymi kwiatami.  Półgodziny później wszystko było gotowe i rodzina mogła usiąść do stołu. 


Po śniadaniu przyszedł czas na Wielkanocnego Zajączka, a Emilka musiała też sama go znaleźć. Z tym nie miała kłopotu, bo zestaw mała ogrodniczka szybko rzucił się w oczy. Z racji, że Emilka lubiła pomagać mamie w ogródku to i prezent sprawił jej radość. Rano cieszyła się też ze skarbonki biedronki i jajka niespodzianki a które dostała od rodziców i znalazła w kącie swojego pokoju.
Po wypróbowaniu konewki, grabek i łopatki przez Emilkę i sprzątnięciu ze stołu  zbędnych rzeczy był czas na chwilę wytchnienia. Wczesnym popołudniem natomiast Betti z Emilką poszły na obiecaną Emi  hulajnogę a rodzice i dziadkowie zajęli się przygotowaniami na przyjęcie gości. Mieli nadzieję, że dziewczynki pobędą godzinę poza domem i zdążą wszystko przygotować, ale obie wróciły szybciej.  
-Znaleźliśmy pieski- oznajmiła Emi od drzwi. — W torbie. O tyle –pokazała na paluszkach i dodała- cztery.
Chwilę później w drzwiach pojawiła się Beatka z szarą torbą, z której dobiegało piszczenie. Po otwarciu jej Cieplakom i Dobrzańskim ukazały się cztery słodkie pyszczki.


-Ktoś zostawił je przy tym placu zabaw przy szkole-wyjaśniła Beatka.
-Zostawimy je-zapytała Emi.
-Kotku, ale nie potrzebujemy czterech piesków-rzekł Marek.  Chciał powiedzieć, że żadnego nie potrzebują, ale córka ubiegła go.
-To jednego tu zostawimy, jednego my zabierzemy, jednego dla drugiej babci i drugiego dziadka, bo nie mają a jednego to nie wiem-rozplanowywała licząc na paluszkach. — Ja bym chciała tego –dodała wskazując na czarnego z brązowymi łatkami i najgroźniej wyglądającego. Nazwiemy go Fiona.
-Ale to jest chłopiec- odezwał się Jasiek, który razem z Kingą do domu zawitał chwilę przed pojawieniem się piesków i zdążył je dokładnie pooglądać. Tylko jeden z tych czarnych to dziewczynka.
-Tato nasz Morus urodził się jeszcze przede mną i jest już stary, a ja nie miałam nigdy małego pieska- wtrąciła Beatka. Ten brązowy jest słodki.
-U nas jeden w ostateczności może zostać-zadecydował Cieplak, bo córka miała rację i widać było, że Morus ma swoje lata. Beatka znalazła też dla niego imię Kapsel i miejsce w swoim pokoju, choć Alicja uprzedziła, że lepiej będzie jak podrośnie i nauczy się pewnych rzeczy.
Ula i Marek po namowach córki też zgodzili się na jednego.  Ich ogród duży nie był, ale pieska z pewnością zmieści. Na pieska dla rodziców Marka, jednak nie zgodzili się, bo nie chcieli obarczać ich dodatkowymi obowiązkami i jeden wspólny piesek, jak tłumaczyli córce  w zupełności im starczy.  Miało to też nauczyć  Emilkę obowiązków. Tylko z wyborem imienia było gorzej, bo Emilce wszystkie imiona podobały się. W końcu imię Tofik przypadło jej do serca. Miał on jednak do czasu jak wszystko nie będzie przygotowane na przyjęcie nowego lokatora zostać w Rysiowie razem z resztą szczeniąt.
Przez resztę dnia i kolejny dzień Beatka i Emilka opiekowały się pieskami i bawiły się z nimi. Delikatnie głaskały, nosiły na rękach i rzucały kawałki suchej karmy od Morusa. Przy okazji jak to małe psiaki nienauczone pewnych rzeczy nabrudziły, ale to w żaden sposób nie zniechęciło dziewczyn do opieki nad nimi. Cieplak znalazł dla nich również karton a Alicja stary koc i umieścili je tam, aby nie rozchodziły się za bardzo. Cieplaków niepokoiło tylko to, że dla dwóch szczeniąt trzeba znaleźć dom.

Popołudniu dom Cieplaków jeszcze bardziej zapełnił się, bo na kawę i kolację przyszli rodzice Kingi państwo Matysiakowie. Na jesień młodzi planowali ślub i trzeba było omówić kilka spraw. Jednak i tak na początku spotkania głównym tematem rozmowy było porzucenie piesków.  Rozmawial nie tylko to tym, które miało miejsce w Rysiowie i w miejscu uczęszczanym, ale i o tych znacznie okrutniejszych porzuceniach w odludnych miejscach i bez szans na przeżycie piesków czy też kociąt. Pan Matysiak wziął też sprawę w swoje ręce i jeszcze przed wieczorem pozostała dwójka szczeniąt znalazła właścicieli wśród jego znajomych. Reszta wieczoru mijała już w radośniejszym nastroju i nawet trochę despotyczny ojciec Kingi w przeszłości okazał się  teraz całkiem przystępnym człowiekiem i wszyscy rozmawiali ze sobą bez skrępowania. Na stole oprócz ciasta i dań kolacyjnych nie mogło zabraknąć nalewki Cieplaka i innego alkoholu a przyniesionego przez gości oraz Marka. On też miało poniekąd wpływ na wesołą atmosferę przy stole, choć nikt nie nadużył go. 

Drugi dzień świąt rozpoczął się dla niektórych mokro.  Rok temu Ula była w siódmym miesiącu ciąży i musiała unikać takich zabaw to teraz nadrobiono to jej z nawiązką i pozwoliła oblać się córce, mężowi i siostrze. W odwiedziny przyszedł  też Maciek z Anią i z trzyletnim synkiem Mateuszem, a Emilka cioci i Mateuszkowi od razu pokazała pieski. Wujek Maciek widział je wczoraj to został w domu z rodzicami. 
-Ulę to ja regularnie, co roku oblewałem- oznajmił Maciek, Markowi. —Pierwszy raz jak miała sześć lat a ostatni przed waszym ślubem.
-Dokładnie-poparła Ula pojawiając się na chwilę w salonie przynosząc kawę. — Zawsze mnie uprzedził i przynajmniej raz, dwa razy musiałam przebierać się.
-To fajnie mieliście. U mnie to było z umiarem.
-No nie wiem czy fajnie, bo tylko ja i Ula braliśmy w tym udział-rzekł posępnie Szymczyk po wyjściu Uli.  —Czasami tylko dołączał do nas Bartek Dąbrowski albo ktoś dla złośliwej zabawy. Wtedy nie mieliśmy tylu tu przyjaciół, co teraz- ironizował. — A teraz i tak połowa z nich zazdrości nam. Mi, że dobrze zarabiam, mam dobry samochód i buduję dom, a Uli to już w ogóle. Szkolna brzydula wypiękniała, ma przystojnego i bogatego męża, jest sławna i robi karierę. Mówię ci Marek to drażni ludzi.
-Tak mówiła mi- odparł westchnąwszy. — Ula sama nie wie czy nie lepiej było, jak była pośmiewiskiem niż teraz, kiedy widzi zazdrość.
-Bo niestety Marek, ale tak już jest, że zawiść ludzka jest czasami gorsza od szowinizmu-dodał Szymczyk.
- Niestety- poparł Maćka. Ale najważniejsze, że nie załamało was te wykluczenie. I dzięki, że zajmowałeś się Ulą i nie była taka samotna.
-Nie ma, za co-odparł przyjaźnie.  Ula po prostu była i jest warta przyjaźni.
Chwilę później Ula oraz Ania z dziećmi dołączyli do nich i zajęli się przyjacielską rozmową. Emi w tym czasie bawiła się z Mateuszkiem. Okazję na zabawę mieli już parę razy to i bawili się zgodnie w ulubioną zabawę Emilki, czyli dom. Mateusz ze względu na to, że był za mały, żeby zaprotestować to zgadzał się na pomysły dziewczynki.


Po odejściu Szymczyków i przyjściu z kościoła Alicji, Józefa i Batki, Ula zajęła się tortem. Spód miała już zrobiony i teraz pozostało tylko ubić śmietanę, ustroić go i czekać na popołudnie i gości. Na urodzinach, bowiem oprócz rodziny miały być też obecne koleżanki Betti. Dziewczyna tak to sobie zorganizowała, że tort miał być wspólny a po torcie chciała świętować urodziny w swoim pokoju bez dorosłych. Ładna pogoda, pieski i fakt, że był śmigus dyngus to wyciągnęły je jednak na dwór i czas do kolacji spędziły z dorosłymi i zajmowały się szczeniakami oraz bawiły z Emilką i Tomkiem. Czas jak to na udanych urodzinach mijał szybko i po czterech godzinach zabawy i kolacji urodziny dobiegły do końca i wszyscy wyszli z nich zadowoleni.


Ula do domu wracała równie zadowolona i szczęśliwa, bo już dawno nie spędziła dwóch całych dni z rodziną w Rysiowie i tęskniła za tym. Z miłością patrzyła też na swoje dzieci i męża. Oni również podzielali jej nastrój. Emilka siedząca na tylnym siedzeniu spoglądała przez okno i ściskając małą ogrodniczkę myślami była z Tofikiem, a Tomek, który z tych świąt najmniej wyniósł spał smacznie uśmiechając się. Marek natomiast zadow0lony był, bo odpoczął trochę i miał okazję wypić coś mocniejszego z teściem i szwagrem a co zdarzało się rzadko, bo zawsze później prowadził auto.
-Kochanie to były wspaniałe dwa dni- rzekł cicho czytając w jej myślach. —  I wiem, że już mówiłem ci to, to powiem kolejny raz.  Z Febo takich świąt nigdy nie miałem, a Paulina nigdy nie dałaby mi się tak oblać wodą jak ty.
-Pewnie dostałaby histerii- zaśmiała się.
-Jeszcze powiedziałaby niepoważny jesteś i obraziłaby się.
-A ty biedaku miałbyś przechlapane-stwierdziła ze współczuciem.
-To na pewno- odparł z rozbawieniem. —Ale na szczęście obok mnie jesteś ty, a nie ona i z każdym kolejnym dniem uświadamiam sobie to. Takimi właśnie szczegółami Ula. I dziękuję ci, że jesteś taką wspaniałą żoną, matką, córką i siostrą-mówił czule.
-A ja dziękuję ci, że jesteś tak wspaniałym mężem, ojcem, zięciem, szwagrem i że chętnie jeździsz do Rysiowa. I bardzo was wszystkich kocham.
- A ja was- odparł i skupił się na drodze, bo był szczyt powrotów do domu i tłok na drodze.

Zdrowych, Pogodnych Świąt Wielkanocnych,
przepełnionych wiarą, nadzieją i miłością.
Radosnego, wiosennego nastroju,
serdecznych spotkań w gronie rodziny i wśród przyjaciół
oraz wesołego "Alleluja".
Życzy RanczUla.