niedziela, 29 października 2017

Rozmowa kwalifikacyjna 17 Zakończenie nr. 1( wersja pierwotna)



Dwa dni po tym, jak Ula dostała list miłosny, miały miejsce kolejne wydarzenia. Z koperty zaadresowanej do niej bowiem wypadł kolejny wiersz i jej własne zdjęcie. Dokładnie wiedziała co to za zdjęcie i kiedy zostało zrobione. Siedziała przy biurku Marka i wpatrywała się z niedowierzaniem w owe rzeczy.
Myślę o Tobie przed snem i jasnym dniem.
Gdy wstaje słońce i gdy poświata księżyca niebo spowija.  
Gdy jestem sam i w towarzystwie.
Na przystanku i na dworcu.
Na ruchliwej ulicy i w spokojnym parku.
W zaciszu domu i w pracy nawale.
W autobusie, sklepie i samochodzie.
W windzie, bufecie i kościele.
 W poniedziałki i niedzielę, mój ty aniele.
Powinnam się prędzej zorientować, że to jego sprawa- myślała, odchodząc i zabierając ze sobą zdjęcie i list. Beznadziejna świnia.
- Coś nowego? - rzekł pół godziny później Marek po tym, jak wrócił do biura z późnego lunchu z rodzicami.
-Jesteś podłą kreaturą - usłyszał w odpowiedzi bez spoglądania na niego.  
-Mi też miło cię ponownie widzieć- odparł uprzejmie, opierając się o biurko Wioletty. —Można wiedzieć czym, zasłużyłem sobie na takie epitety?
-Myślałeś, że się nie dowiem?! – kontynuowała z oburzeniem.
-O czym Ula? Możesz mnie w końcu oświecić.
-Uknułeś wszystko z premedytacją. Wysyłałeś mi te, prezenty, kwiaty, wierszyki, żeby później móc zajmować się mną. Odwozić do domu, wychodzić, być przy mnie, gdy zaczęłam się bać. Znałeś mnie wystarczająco dobrze, żeby przypuszczać, że taki anonimowy wielbiciel z kontekstem szaleńca nie spodoba mi się, a ty będziesz mnie chronił. Nawet udało ci się, bo świetnie odegrałeś rolę zmartwionego przyjaciela, a ja czułam się przy tobie taka spokojna i bezpieczna. Po prostu mistrzostwo.
Ktoś chyba grzebał mi w szufladzie- pomyślał i postanowił poudawać.
- Ula to są jakieś kompletne bzdury-odparł z oburzeniem. —Nigdy bym czegoś takiego ci nie zrobił.
-Odradzałeś mi nawet pójście na policję, gdy chciałam zgłosić uporczywe nękanie- mówiła mocno nakręcona. —Mówiłeś, że niby takimi sprawami się nie zajmują i odprawią mnie z kwitkiem.  A tak naprawdę bałeś się, że cię nakryją.
-Ula nie możesz mnie tak bezpodstawnie oskarżać- i on podniósł głos dla patosu.
-Nie są bezpodstawne- wytknęła mu, rzucając swoim zdjęciem. —W twoim biurku znalazłam je i list.  A to zdjęcie zostało zrobione, jak byliśmy w Olsztynie. Tylko my je mieliśmy. 


-Tak myślałem, że w biurku mi grzebałaś- westchnął. — Ładnie to tak- próbował żartować. —Ula list przyszedł rano, ale nie chciałem cię martwić, to schowałem go- zaczął szybko wyjaśniać, bo mina Uli sugerowała, że nie jej do żartów.  —To w tym skradzionym telefonie miałem to zdjęcie i poskładałem fakty.  Od tej kradzieży wszystko się przecież zaczęło. Chciałem już zadzwonić na policję, ale przyszli rodzice i wyszliśmy. 
-Myślisz, że to wszystko przez tę kradzież? –  ciągle nie była przekonana do tego, że złodziejem jest jej cichy wielbiciel.
-Jestem pewny tego Ula. Zadzwonię na komisariat do Wałbrzycha i powiem o nowych faktach. Ten policjant, który zajmował się sprawą, kazał dzwonić, jakby coś się działo.
Rozmowa z policją długo nie trwała. Marek powiedział im tylko o przesyłkach dla Uli i że jedno ze zdjęć, które dostała w liście, pochodziło z jego skradzionych rzeczy. W odpowiedzi usłyszał, że będą w kontakcie.
-Przepraszam, że tak głupio cię oskarżyłam- rzekła ze skruchą, gdy Marek skończył rozmawiać.
-Może więcej zaufania Ula? -zagaił.
- Ale wszystko pasowało mi do układanki. I kto zakochuje się ot tak ze zdjęcia po jednym spojrzeniu?
Ja Ula. Już po pierwszym spojrzeniu, gdy przyszłaś na rozmowę kwalifikacyjną, miałem głowę pełną marzeń. Włączając w to nasze dzieci.
-Biorąc pod uwagę twoje oczy i uśmiech to nietrudno- odparł, podkręcając swój uśmiech. — I nie mów mi, tylko że nic nie wiedziałaś o tych swoich atutach.
-Oczywiście, że wiedziałam – rzekła, wysilając się na wyniosłość.  —Mam w domu takie cudowne lustereczko i codziennie rano i wieczorem pytam o to. Lustereczko, lustereczko powiedź przecie, co najpiękniejszego widzisz we mnie.  I później słyszę w odpowiedzi, że wszystko mam piękne w urodzie, ale oczy i uśmiech są najpiękniejsze ze wszystkiego.
- Ale zdajesz sobie sprawę, że właścicielka lusterka źle skończyła?-rzekł z przestrogą.
-Bajek nie musisz mnie uczyć. Betti dopiero uczy się czytać i bajki są dla mnie codziennością.
-Teraz rozumiem, dlaczego nie wyrosłaś jeszcze z zamków- rzekł klarownie. —Siostra nie pozwala ci na to.
-To akurat nie ma nic z tym wspólnego Marek. Po prostu zamki są takie fascynujące i piękne- mówiła z rozmarzeniem. —  Ale czas zostawić tę bajkę i zająć się naszą bajką. Pokaz za pasem a jest jeszcze pracy po pachy. Trzeba pójść do Sebastiana po umowy dla modelek podpisać je i podstemplować.
-Wracamy do świata szarej codzienności- stwierdził z rozżaleniem.
-Każda bajka kiedyś kończy się i trzeba wrócić do rzeczywistości- odparła.  —A nasza taka szara znowu nie jest, więc nie marudź. Ja mam iść do Seby czy ty pójdziesz?
-Ja. Mam do niego sprawę.
Nasza bajka by się długo nie skończyła i była kolorowa- pomyślał, idąc do Sebastiana.
Z pracy wyszli razem, zadowoleni i roześmiani. Ula przed powrotem do domu miała w planach, zrobienie większych zakupów to Marek zobowiązał się jej towarzyszyć a później odwieźć do domu. W podzięce i przed wejściem do aut cmoknęła go jeszcze spontanicznie w policzek. Zajęci sobą nie zauważyli, że po drugiej stronie ulicy stoi i przygląda się im nieznajomy mężczyzna.

Następnego dnia we firmie pojawili się policjanci.  Od nich dowiedzieli się, że teraz wspólnie z wałbrzyską i wrocławską policją zajmują się sprawą. Sprawdzili też biuro kurierskie i okazało się, że zlecenia przesyłek dla Uli zostały zawarte drogą elektroniczną z Wrocławia. Namierzyli też IP komputera i są blisko zatrzymania osoby, która stoi za tym. Czekają tylko na doprowadzenie ich do reszty gangu, bo osoba, która nęka Ulę jest, niegroźną płotką.  Pracuje, jak powiedzieli, w jednej z wrocławskich firm, nigdy nie był karany, jest lubiany i szanowany w pracy, choć dziwaczny, bo żyje w świecie wirtualno - komputerowym.  Ze względu na pracę przyjeżdża też przynajmniej raz w tygodniu do stolicy i stąd te listy bez znaczka w skrzynce pocztowej.

Ula i Marek uspokojeni nieco, że sprawa kradzieży i nękania wyjaśnia się, zajęli się jesiennym pokazem i już nazajutrz wyjechali większą grupą do Gdańska na trzy dni.  Miał to być ich pierwszy pokaz i chcieli, aby wszystko udało się na sto procent. Sam pokaz zaplanowany był na sobotni wieczór, ale od piątku rano było co robić. Trzeba było przygotować scenę, światła, podkłady muzyczne, znaleźć czas dla mediów i przeprowadzić przynajmniej dwie próby. Ula w nawale pracy znalazła też czas, aby umówić się z koleżanką Lidką na lunch w hotelowej restauracji. Dziewczyny nie widziały się ponad miesiąc i było o czym rozmawiać. Głównie to mówiły o cichym wielbicielu Uli i Marku, omijając temat pokazu a odbywającym się w tymże hotelu. Po kolacji i dla relaksacji po całym dniu pracy Ula z Markiem wybrali się na spacer po Parku Oliwskim. 


 Park późnym wieczorem wyglądał bardzo ładnie i oprócz ich było paru innych spacerowiczów. Oni chodzili po oświetlonych alejkach i rozmawiali o pokazie. Atmosferę zepsuła dopiero awantura, która miała miejsce blisko nich. Dwóch rosłych kiboli, jak można było sądzić po szalikach,  krzycząc najpierw przewrócili jeden z koszy i złamali drzewko, a później zaczepili jakiegoś mężczyznę z małym pieskiem.  Ich uwaga szybko przeniosła się na nich właśnie i rzucając w stronę Uli słowa lala chcesz zabawić się, podeszli bliżej.   Marek obojętny na te zaczepki nie został, ale on był jeden a ich dwóch i dobrze to nie wyglądało. Nikt ze spacerujących też jak zlustrowała sytuację Ula, nie kwapił się z pomocą. Chciała nawet krzyczeć, aby zwrócić uwagę na to co się dzieje, ale kastet na dłoni jednego z bandziorów sparaliżował jej krtań. Na dodatek na alejce za plecami Marka pojawiło się dwóch kolejnych jeszcze bardziej groźnie wyglądających łysych osiłków. Szli wolno w ich stronę z minami, jakby szukali zwady. W myślach modliła się, żeby okazało się, że są z jakiegoś konkurencyjnego klubu, a nie klubowi kumple albo przyjaciele z piaskownicy. O Marka też bała się i wolała nie mówić mu, co widzi. Przekleństwa, słowne prowokowanie do bójki  i szturchania, stawały się coraz groźniejsze i głośniejsze i sytuacja była nie do pozazdroszczenia. Chwilę później stał się cud, o jaki modliła się Ula, bo okazało się, że dwaj  łysi to policjanci i  jednym ruchem podcięli nogi kibolom i skuli w kajdanki. Radiowóz pojawił się równie szybko i odwieźli ich na komisariat. Od nich natomiast wzięli krótkie zeznania.
-To teraz policja chodzi tak ubrana? - zagadnął Marek na koniec rozmowy.
-Wie pan-zaczął jeden z nich. —Nasz komendant stwierdził, że dla dobra mieszkańców i przyjezdnych trzeba wmieszać się w otoczenie i wysyła nas na patrole po cywilnemu.  Jak widać, skutkuje to i chuligani nie ziewają na nasz widok.

Kolejne dwa dni włączając w to pokaz, minęły spokojne. Oczywiście do wydarzeń z parku nie dało się nie wracać. Ula uświadomiła sobie, że jeszcze nigdy tak się nie bała o siebie i Marka. Stanął w jej obronie, a mógł przypłacić to pobiciem albo nawet śmiercią.
Sam pokaz przebiegł bez niespodzianek i okazał się kolejnym sukcesem Pshemko. Odbierał też zasłużone gratulacje i razem z Markiem i Ulą udzielił kilku wywiadów.  Po pokazie odbył się bankiet, ale na zabawę oboje ochoty dużej nie mieli i pojawili się na nim, bo wypadało. Ula w dodatku czuła na sobie wzrok, ale argumentowała to wydarzeniami z poprzedniego dnia. Dopiero gdy Wiola powiedziała jej, żeby dyskretnie obejrzała się, bo przygląda się jej, jakiś blondyn niczym Jakub Wesołowski, zaczęła bardziej się niepokoić. Zwłaszcza że gdy spojrzała się za siebie, nikogo takiego nie dojrzała.
W niedzielę rano natomiast cała ekipa spakowała swoje rzeczy i ruszyła w drogę powrotną do Warszawy. Ula, Gdańsk opuszczała bez żalu i chciała jak najszybciej znaleźć się w domu, swoim łóżku i ukoić nerwy. Po dotarciu do Rysiowa zaprosiła jeszcze Marka do środka. Rodzina Uli o zajściu w parku wiedzieli i bez wylewnych podziękowań ze strony rodziców za ratowanie córki się nie obyło. Po pożegnaniu się z Magdą, Józefem i młodszymi Cieplakami w kuchni i przed domem cmoknięciem z Ulą, skierował się w stronę swojego domu. Ula natomiast wzięła relaksujący prysznic i z kubkiem melisy z miętą położyła się spać.  Sen jednak nie nadchodził, a w chwilach półsnu ciągle miała przed oczami sceny z parku.  Z tą różnicą, że z gorszym zakończeniem i widziała Marka zakrwawionego.  Zrozumiała też coś bardzo ważnego, że kocha Marka i gdyby coś mu się stało to nigdy by sobie tego nie wybaczyła. Kochała go już wtedy w parku, gdy tak bała się o niego, ale nie rozumiała tego, tam na alejkach. Nad ranem spoglądając na jego zdjęcie w telefonie, obiecała sobie, że powie mu o uczuciu jeszcze tego dnia. 


Ranek dobrze się jednak nie rozpoczął się, bo po przebudzeniu odczytała SMS-A, z wieczoru poprzedniego dnia.
I tak będziesz wkrótce tylko moja. On mi ciebie nie odbierze.
Próbowała dodzwonić się do Marka i powiedzieć o wszystkim, ale nie odbierał. Spakowała się więc i nie martwiąc rodziców, pojechała do pracy.  Po przyjeździe do firmy okazało się, że policja jest już we firmie.  Ucieszyła się nawet, bo mogła im od razu pokazać SMS-a z groźbą.

poniedziałek, 23 października 2017

Rozmowa kwalifikacyjna 16



Przez kolejnych parę dni Marek zajmował się wyrabianiem nowych dokumentów i kart do bankomatów. Razem z Ulą też uważnie sprawdzał wychodzące i przychodzące dokumenty firmy. Najwięcej im jednak czasu zajmowały przygotowania do zbliżającego się jesiennego pokazu F&D w Gdańsku, a który miał odbyć się za dwa tygodnie. Musieli dopracować i oddać do druku foldery reklamowe, razem z Pshemko wybrali modelki, skontaktowali się z mediami, powysyłali zaproszenia, zajęli się logistyczną organizacją  sesji zdjęciowej nad Wisłą oraz nagrali filmik o kolekcji. W natłoku pracy Ula znalazła też czas, aby w środowe popołudnie pójść na proszoną kawę do Dobrzańskich. 



Dom rodziców Marka zarówno na zewnątrz, jak i w środku przypominał Uli mały pałacyk. Mieli też sporo antyków w postaci starych mebli, cennych obrazów, sreber i było co oglądać. Była nawet pani, która przyniosła kawę i ciasto w eleganckiej zastawie. W czasie wizyty jednym z tematów był oczywiście Marek z czasów dzieciństwa i młodości. On sam jednak niewiele mówił i głównie protestował na jakieś wypowiedzi mamy, które nie były odpowiednie dla uszu Uli. Wszystkie opowieści też opatrzone były stosami fotografii. Do tematu ożenku syna, czyli meritum wizyty jak nietrudno było się domyślić Dobrzańska, przeszła gładko.
- Już w przedszkolu potrafił rozkochiwać dziewczynki- mówiła, pokazując odpowiednie zdjęcie. — Z taką naturą myśleliśmy z mężem, że szybko ustatkuje się, a tu trzydzieści trzy lata i nie w głowie mu małżeństwo i dzieci. Moja najlepsza przyjaciółka ma już jednego wnuka, a drugi jest w drodze i ja też chciałabym nacieszyć się wnukami i bawić ich, póki zdrowie jest dobre.
Moja też najchętniej chciałaby zobaczyć obrączkę na moim palcu. I to podarowaną od Marka- pomyślała. I jeszcze wnuki poniańczyć.
-Wie pani, lepiej poczekać niżby później miał się rozwodzić, a dzieci miałyby cierpieć- odparła, biorąc nieoczekiwanie w obronę Marka. Zastanawiała się też czy rozmowa nie była ukartowana z matką wcześniej. — Marek na pewno kiedyś zakocha się i ożeni. Po prostu na miłość czasami trzeba poczekać dłużej – próbowała pocieszać i przekonywać.
-Oby tylko nie była to żadna z tych modelek- kontynuowała Dobrzańska nie zważając na syna i że mruczy coś pod nosem.
Marek faktycznie był zły na mamę i rozmawiał z nią wcześniej i z góry wyznaczył tematy tabu, bo wiedział, że Uli nie spodoba się rozmowa na temat jego ożenku czy prób zachwalania go i swatania.
-Mamo powtarzasz się – odezwał się, ale mało skutecznie.
-Ładne są, ale chciałabym, aby stworzył z kimś odpowiednim prawdziwy dom i miał szczęśliwą rodzinę- rzekła do Uli i ignorując syna. —Z rodziny, nie licząc mojego brata i kuzynów, praktycznie ma tylko nas.  Kiedyś ten dom będzie należał do niego i nie chciałabym, aby dorobek naszego życia się zmarnował.
-Ma pani bardzo piękny dom i gustownie urządzony- odparła, bo nie bardzo wiedziała, co mogłaby jeszcze powiedzieć o przyszłym życiu Marka. —Ogród też jest piękny i zadbany – dodała, przechodząc na bezpieczniejszy temat rozmowy.
-Dziękuję ci Uleńko –  Dobrzańska wyraźnie była zadowolona zachwalaniem. —To miłe, że ktoś umie to docenić.  A tu Marek na pierwszych wakacjach we Włoszech z Pauliną i Aleksem- przeskoczyła nieoczekiwanie na kolejny temat i pokazując stosowne zdjęcie. Więcej też o swoich ślubnych marzeniach wobec syna nie wspominała.
Reszta wizyty minęła bez zgrzytów i całe popołudnie z Dobrzańskimi Ula mogła zaliczyć do całkiem udanych.
-I jakie wrażenia Ula? – zagadnął Marek, gdy odwoził ją do Rysiowa. —Tylko tak szczerze.
-Bardzo miłe Marek i niespodziewane. Trzy miesiące znajomości i dopiero dzisiaj dowiedziałam się, że jesteś w wieku chrystusowym – mówiła jakby z wyrzutem.
-Ja z twojego CV od razu wiedziałem, że skończyłaś dwadzieścia pięć- odparł filuternie.
-A ja dawałam ci niewiele więcej. Jakieś dwadzieścia osiem do trzydziestu lat. Zwłaszcza że nasze mamy są równolatkami.
- Niestety Ula, ale takie są fakt. Osiem lat różnicy jest między nami. Ty rodziłaś się, a ja chodziłem już do szkoły. A mama rodziła mnie, gdy miała niewiele ponad dwadzieścia lat.
 Ula chciała już mu powiedzieć, że teraz to nawet nie dziwi się, że jego mama martwi się o jego przyszłość, ale w ostatniej chwili postanowiła nic nie mówić i nie wracać do niedawnej rozmowy z Dobrzańską. 
-Moja miała dwadzieścia osiem, to by się zgadzało- odparła w zamian tego.
Marek tymczasem chciał nadmienić, że rodzice często wypominają mu, że w jego wieku już dawno on był na świecie, ale w ostatniej chwili powstrzymał się, bo dokładnie wiedział, jak może Ula zareagować i postanowił trzymać się neutralnych tematów.
-Urodziłem się tak nietypowo Ula, bo pierwszego kwietnia – rzekł, gdy cisza spowodowana własnymi myślami się przedłużała. —W młodszych klasach podstawówki to nawet nie wszyscy koledzy i koleżanki moje przyjęcia urodzinowe brali na serio. Zawsze robiliśmy na nich konkursy, kto kogo lepiej nabierze.
-To miałeś wesoło- odparła. — Z tego, co mówiła twoja mama, to byłeś bardzo lubiany wśród rówieśników.
-Czy ja wiem – mówił niepewnie. —Do końca nie wiedziałem czy koledzy lubią mnie tak naprawdę, czy dlatego że miałem lepsze rzeczy z Włoch i przynosiłem do szkoły.
Droga do Rysiowa mijała im na takiej właśnie przyjacielskiej rozmowie o czasach szkolnych. Na tejże podstawie zrozumieli, że naprawdę dzieli ich kawał czasu. Marek zaliczył jeszcze system nauczania ośmioklasowy, kiedy w szkołach nie było komputerów a szczytem marzeń dzieci była gra na małej konsoli strzelanie do kaczek, rower górski, walkman czy duże plakaty sportowców, piosenkarzy aktorów. Opowiadał, o tym jak oglądał na Polsacie albo Polonii 1 seriale akcji i chciał być jak Chuck Norris, albo MacGyver.  Ula natomiast chodziła do już do gimnazjum, komputery stawały się coraz powszechniejsze, a marzeniami dzieci były telefony komórkowe z grami i discmany. Po szkole zaś, jak mówiła, oglądała z babcią telenowele latynoamerykańskie i kibicowała miłości Betty i Armando.  
Nazajutrz rano ta miła atmosfera ze samochodu zepsuła się na chwilę.
-A to, co? - zapytała Ula, wchodząc do sekretariatu i widząc na swoim biurku bukiet czerwonych róż.
-Dla ciebie Ulka – odparła Wiola tak, jakby miało to być od początku oczywiste dla Uli. —Posłaniec przyniósł kwadransik temu. A bilecik to poezja sama w sobie.
Marek- pomyślała, spoglądając z niechęcią w stronę drzwi łączących sekretariat z biurem Marka. Co on znowu sobie myśli. Że coś między nami będzie?  Niepotrzebnie szłam wczoraj do jego rodziców. Teraz znowu zaczynie te swoje miłosne gierki.

Twoje oczy są jak najpiękniejsze błękitne niebo, a uroda i uśmiech jak słońce, które nigdy nie gaśnie. I gdybym tylko mógł, to podarowałbym Ci ten kawałek nieba, żebyś zawsze była roześmiana i szczęśliwa. Marzę, aby być częścią Twojego życia i żeby się to nigdy nie skończyło- wyczytała na owym bileciku.


 -Spokojnie Ula, to nie od Marka – Wioletta trafnie odczytała jej myśli. —Sam odebrał, a minę miał taką, że tylko z kijem podchodź. Później szukał bileciku i jeszcze bardziej skwaśniał.
-Teraz nie dziwię się, że na korytarzu zbył mnie-odparła, chowając bukiet pod biurko. —Ja mu przyjemne cześć Marek, a on mi zimne cześć i zniknął w windzie.
- Ula czy ty naprawdę nic do niego nie czujesz? - zapytała Wioletta bez owijania w bawełnę. —Ryba ci nie pluska w brzuchu, kiedy jest blisko ciebie. Sama mówiłaś, że było ci przykro, gdy tak zimo potraktował cię.
-Jakoś nie czuję Wiola – rzekła zirytowana zarówno pytaniem Wioli, jak i kwiatami. —Coś mówił ten posłaniec?
-Nie. Mnie wziął za ciebie, później przyszedł Marek podpisał i poszedł sobie. To znaczy kurier poszedł sobie, bo Marek szukał bileciku, a ja na koniec włożyłam je do wazonu- wyrecytowała.  —A od kogo to?
-Żebym ja to wiedziała- wymruczała. —Ale nie podoba mi się takie anonimowe przesyłanie kwiatów. Ani przesyłanie takich wierszyków.
Do końca takiej ewentualności, że to Marek nie wykluczyła jednak.

Marek natomiast siedział u Sebastiana i wylewał swoje żale.
-Jakiś anonimowy - Romeo - poeta się przyplątał i kwiaty przysłał Uli- rzekł od drzwi z wyraźnym rozdrażnieniem. —Bukiet czerwonych róż. Możesz sobie to wyobrazić?
-To do Ulki było – odparł odkrywczo. —Widziałem, jak kurier wchodził i zastanawiałem się dla kogo.
-Do niej właśnie. Gdybyś ten wierszyk słyszał. O błękitnych oczach, uśmiechu jak słońce i że marzy, żeby być częścią jego życia.
-To kiepsko- rzekł pesymistycznie.
-Kiepsko – przytaknął z równym pesymizmem. —Ty z Wiolą byłeś już na randce, a mi rywal rośnie.
-Ale w niedzielę jedziecie do Poznania na Targi Piękna, to może wtedy coś- pocieszał.
-Coś miało być już we Wrocławiu, a skończyło się na kradzieży. Nie wiem, czy nie dać sobie spokój z Ulą.
-Ja bym się nie poddawał Marek. Dogadujecie się, lubicie, jest między wami chemia. Każdy to widzi.
-Widocznie to za mało, żeby i ona coś poczuła-  odparł, przybity całą sytuacją. 
Po powrocie do biura kwiatów na biurku Uli nie było. Uli też nie zastał, a Wioletta powiedziała mu, że wyniosła je na korytarz, a z przesyłki zadowolona nie była. Chwilę później wróciła do sekretariatu.
-Marek to naprawdę nie ty wysłałeś mi te kwiaty? – pytała tak, jakby chciała usłyszeć potwierdzenie i nakrzyczeć na niego.
-Ja? - oskarżenia Uli wyraźnie nie spodobały się mu. — W życiu Ula. Wiem, jakbyś zareagowała na kwiaty ode mnie. I wiem, że wolisz eustomy. Jak mogłaś w ogóle tak pomyśleć.
- Właśnie, że mogłam- wytknęła mu dość klarownie. I następnym razem nie odbieraj takich przesyłek.

Następnego dnia w południe kurier ponownie pojawił się z przesyłką dla Urszuli Cieplak. Odebrała, bo była przekonana, że to przesyłka zamówiona przez nią na adres firmy. Po otwarciu okazało się, że to czekoladki i kolejnym wiersz.

Już niedługo się spotkamy i poznamy lepiej.
Już niedługo pójdziemy na spacer i pierwszą kawę.
Już niedługo poczujemy dotyk naszych rąk i smak ust.
Już niedługo będziesz dla mnie największym skarbem a ja dla ciebie opoką.
Już niedługo będziemy razem dzielić radości i smutki. 

-Staje się to irytujące- rzekła, odkładając prezent na bok. — I niebezpieczne.
-I naprawdę nie wiesz, kto może ci to wysyłać? – pytał Marek, oglądając liścik.
-Nie Marek- mówiła, patrząc bezradnie na niego.
-Może to ktoś z firmy- zagadnęła Wiola.
-Raczej nie. Pisze, że spotkamy się i poznamy dopiero, a tu znam wszystkich.
-Ula jeszcze jedna taka przesyłka i pójdę do tego biura kurierskiego i dowiem się o nazwisko nadawcy – deklarował Marek.
-Dzięki – powiedziała, chowając wszystko do szuflady. —Dobrze, że jest piątek, weekend i wolne – dodała, znalazłszy coś pocieszającego w całej tej sytuacji.  —Zobaczymy, co będzie po weekendzie.

Sobota w Rysiowie minęła spokojnie i przesyłek żadnych nie dostała. Zastanawiała się też, czy powiedzieć coś rodzicom, ale doszła do wniosku, że ojciec dopiero co przeszedł operację i nie powinna go martwić, a i matka byłaby zaniepokojona. W niedzielę rano natomiast przyjechał po nią Marek i pojechali na Targi Piękna do Poznania.  Choć impreza głównie skierowana była do koncernów kosmetycznych, wizażystów i mistrzów fryzjerstwa to i firmy modowe dostały zaproszenia. Oni tam jechali głównie po to, aby pozyskać jakiegoś dobrego stylistę i nawiązać współpracę. Na samych targach czasu spędzili niewiele i pojechali zwiedzić pałac w Będlewie. Zrobili kilka zdjęć, a przypadkowy turysta zrobił im zdjęci na tle fontanny.


Do Warszawy z tego jednodniowego wypadu wrócili zadowoleni. Obyło się taż bez niespodzianek. Na samych targach natomiast poszczęściło się im i zdobyli kilka interesujących wizytówek. Głównie była to zasługa Uli, która oczarowała swoją osobą niejednego mistrza fryzjerstwa i wizażystę.

W poniedziałek wśród popołudniowej poczty Ula znalazła kopertę zaadresowaną do siebie.  W środku była kartka typu walentynka a w niej złote serduszko i list miłosny. Siedziała z Markiem na kanapie i wczytywała się z niepokojem w tekst.


 Ula, Ulka, Ulcia, Uleńka.
Wczoraj pierwszy raz rozmawialiśmy. Krótko, ale rozmawialiśmy. I uśmiechnęłaś się do mnie. Patrząc na Ciebie, z tak bliska zrozumiałem, że dłużej nie chcę być anonimowy tylko poznać Cię znacznie bliżej. Marzę o tym, aby znowu Cię spotkać i spojrzeć w Twoje oczy. Czuję, że jesteś tą jedyną, moim aniołem. Jesteś taka tajemnicza, fascynująca, czarująca, piękna, niepowtarzalna. Już po pierwszym spojrzeniu na Ciebie zrozumiałem to, a moje serce pokochało Cię szczerą miłością. Boję się tylko, jak przyjmiesz moje uczucia. Boję się odrzucenia, a ja mógłbym dać Ci wszystko. Moje serce, czas, miłość, wieczność. Niedługo spotkamy się i powiem Ci to wszystko, trzymając się za dłonie. Przede mną być może długa droga do Twojego serca, ale każde wyboje będą dla mnie nie do niepokonania.

- Jak to rozmawialiśmy, uśmiechałam się?! – pytała Marka, patrząc z przejęciem i niedowierzaniem na list.
-Ula jeden z fryzjerów mówił, że jest z Warszawy, pracuje tu gdzieś w pobliżu i widuje nas.  Może to on. Pożerał cię wzrokiem.
-Ten blondyn? – pytała. —Nie wyglądał na takiego.
- Wygląd nie ma tu znaczenia Ula. Na kopercie nie ma stempla to znaczy, że ktoś podrzucił to do firmy –dodał, zabawiając się w detektywa. —Może będzie widać na monitoringu. Pójdę do ochrony i sprawdzę.
Wizyta w biurze ochrony nic nie dała, bo okazało się, że list wrzucony został do skrzynki na dworze, a tego monitoring nie obejmował. 

************************************
Wiem, że obiecywałam, że już w tej części Ula zrozumie, że kocha Marka, ale trochę musiałabym jeszcze napisać a ta część ma już siedem stron. Poza tym obiecałam kilku osobom, że za życzenia imieninowo- urodzinowe dodam coś prędzej. Ciociu, Patrycjo, Kamo, Aguś pozdrawiam.