(…)
Idą święta, wielkanocne idą święta.
O tych świętach nasz baranek pamięta.
Ma na szyi mały dzwonek dźwięczący,
będzie dzwonił, będzie skakał po łące. – nuciła Emilka przygotowując z ojcem koszyczki do święconki.
O tych świętach nasz baranek pamięta.
Ma na szyi mały dzwonek dźwięczący,
będzie dzwonił, będzie skakał po łące. – nuciła Emilka przygotowując z ojcem koszyczki do święconki.
-Dlaczego
robimy baranka z masełka, a nie inne zwierzątko? Na przykład zajączka? - pytała ojca, przerywając
piosenkę. —Przecież baranka robi się i z masła i z cukru, czekolady i jeszcze z ciasta jak babeczki, a zajączka z samej czekolady.
-Taka
jest tradycja kotku- odparł, układając w koszyczku chleb i babkę. — Poza tym
trudno byłoby zrobić zajączka z masła, bo zajączek ma zbyt duże uszy i pod serwetką nie mieściłyby mu się. Przykleiły i zniekształciły pod przykryciem.
-Ja
mam z czekolady i wychodzą mu i jest dobrze- argumentowała po swojemu niespełna siedmiolatka.
- To
prawda kochanie, ale czekolada to co innego niż masło. Baranek jest mniejszy i łatwiejszy do
ustawienia w koszyczku. Przynieś ze
stołu jeszcze sól i wędlinę.
-Brakuje
jeszcze jajek- oznajmiła ojcu. —A jutro
musimy podzielić się nim. Pani mówiła w przedszkolu. My, babcia Helena, dziadek
Krzysiu i wujek Pshemek.
-Jajka
chłodzą się we wodzie kochanie. Włożymy je, jak ostygną i jak obkleimy
nalepkami. Nie chcemy przecież, żeby baranek od nich się roztopił.
-Pani
mówiła nam jeszcze, że jajko jest symbolem nowego początku czegoś i nowego
życia.
-Bo to
prawda. Jajeczka oznaczają początek nowego życia i nadziei.
- A
gdzie jest mama? – zagadnęła nieoczekiwanie. —Chciałam zapytać o coś- dodała
poważnie.
- Mamę
zapytać- zdziwił się, patrząc podejrzliwie na córeczkę. —Zawsze mnie pytałaś o
wszystko.
-Ale tego
możesz nie wiedzieć tatusiu - stwierdziła bardzo sugestywnie.
-Może
jednak będę wiedział- nalegał.
-Skąd
ja i Tomek wzięliśmy się w brzuszku mamy? -
zapytała, spoglądając wymownie na ojca. — Tak jak i Nati, Sara i ten ich
trzeci dzidziuś co go nie widać, a jest w brzuszku cioci Wioletty? Natalka
powiedziała, że jej tatuś powiedział, że ciocia jest bez humoru, bo jest przy
nadziei.
-Aha-
odparł z zakłopotaniem.
-
Natalka powiedziała jeszcze, że jej mama powiedziała, że to wujek Sebastian dał
dzidziusia cioci Wioli, bo zasiał nasionko w jej brzuszku i z niego rośnie
dzidziuś jak roślinka w ziemi. To jak to
jest z dziećmi.
-Kochanie-
zawołał Marek w stronę góry domu, gdzie Ula ubierała synka na wyjście do
kościoła. —Emi chce wiedzieć, skąd się biorą dzieci.
Rozmowę
uświadamiającą Emilkę Ula odkładała tak długo, jak się dało. Najpierw poszli na
święconkę a później na spacer. Popołudniem zaś włączyła pociechom bajki, a sama
zajęła się pakowaniem całej czwórki. Marek bowiem z okazji jej niedawnych
urodzin zorganizował im romantyczny trzydniowy wyjazd we dwoje, a dzieci w tym
czasie miały zostać pod opieką dziadków. Z upływem czasu i zbliżającej się
kolacji Ula miała nadzieję, że córka zapomni o sprawie, a ona będzie mogła
przygotować się na rozmowę. Po kąpieli jednak sprawa dzieci wróciła i przebiegała
przy zamkniętych drzwiach w pokoju Emilki. Usiadła razem z córeczką na jej
łóżeczku i patrząc na ich wspólne zdjęcie w ramce zastanawiała się, co ma
powiedzieć niespełna sześcioletniej dziewczynce. Marek tymczasem pomimo wysiłku
podsłuchiwania nic nie słyszał.
-Kochanie,
gdy jakaś pani i pan a w twoim wypadku mamusia i tatuś bardzo kochają się, to
są bardzo blisko siebie- mówiła rozważnie dobierając słowa. —Śpią razem w
jednym łóżku, całują się, pieszczą, przytulają. Zdarza się też, że gdy idąc
spać, nie ubierają się w piżamkę, tylko tak jakby rozrabiają w łóżku i wtedy czasami
w brzuszku kobiety pojawia się dzidziuś. Na początku jest bardzo malutki i nie
widać go, ale z każdym dniem rośnie i kiedy nadchodzi dzień, że nie ma miejsca
w brzuszku mamy, to się rodzi. Dzidziuś to taka mała fasolka, która rośnie i
wyrasta na dziecko.
-Natalka
mówiła o groszku- wtrąciła Emilka.
-
Kochanie groszek, fasolka na jedno wychodzi. To ziarenko i to ziarenko.
-Nie
chłopiec i dziewczynka? – dopytywała.
-Możemy
ustalić, że fasolka to dziewczynka Jolka, a groszek to chłopiec Grześ.
-To,
jak zjemy fasolkę, to będzie dziewczynka, a jak groszek to chłopiec? - wydedukowała.
- Nie
do końca kochanie. Nie ma różnicy, co się je i ani mama, ani tata nie decyduje,
czy urodzi się chłopiec, czy dziewczynka. To geny decydują. Każdy człowiek ma w
sobie te geny, które są odpowiedzialne za wiele rzeczy. Między innymi za to,
jacy jesteśmy.
-To
bardzo trudne mamusiu- stwierdziła głosem bezradności.
- Bo to jest skomplikowane kochanie- odparła łagodnie. —Jak będziesz większa to zrozumiesz. Teraz najlepiej
będzie, jak kupię ci książeczkę o tych sprawach i o tym, jak zbudowane jest
ciało człowieka- dodała, postanawiając przekupić nieco córeczkę, aby na
dzisiaj zakończyć jej pytania. —Obejrzymy razem obrazki i wtedy porozmawiamy.
Albo jakąś zabawkę edukacyjną z lalką- nęciła.
Zgoda?
- Zgoda-
odparła bez namysłu.
Późnym
wieczorem, gdy Ula przyszła do sypialni Marek nie mógł oprzeć się pokusie, aby
nie zapytać o przebieg rozmowy.
-No i
kochanie- zagadywał.
-Co no
i? – pytała bez zainteresowania.
-Jak
poszło ci z Emilką? Ja kiedyś będę Tomka uświadamiał, to chciałbym wiedzieć co
mówić.
-Skoro
już wiedziała o brzuszku mamy, to oszczędziłam jej opowiadań o kapuście i
bocianie i powiedziałam, że dziecko rośnie w brzuszku mamy po tym, gdy rodzice
rozrabiali w łóżku.
-Rozrabiali?
- rzekł wyraźnie rozczarowany. —Tylko tyle? Trochę dziwne stwierdzenie, jak na rozmowę uświadamiającą.
-A
może miałam mówić jej o członkach, pochwie, stosunku i dojrzewaniu? – wtrąciła kpiąco. — Albo zrobić wykład o motylkach czy powiedzieć, że czym Tomek robi
teraz siusiu, to kiedyś będzie robił dzieci.
- Nie.
Po prostu pytam, czy nie dociekała jak to ona? – odparł spokojnie. — A tam na
marginesie kochanie to strasznie lubię rozrabiać w łóżku- dodał, szepczą do jej ucha.
-Kto
by pomyślał- wymruczała, czując jego usta na szyi.
Następnego
dnia po ósmej Marek zapakował bagaże i rodzinę do samochodu, a Ula żurek, pasztet, sernik oraz ulubione babeczki dzieci i pojechali do
Dobrzańskich seniorów na śniadanie wielkanocne. Na miejscu czekał na nich
również Pshemko, to mogli od razu usiąść do stołu podzielić się jajkiem i
złożyć życzenia.
Po
śniadaniu na dzieci w ich pokoiku w domu dziadków czekały drobne prezenty od
zajączka, a po dwunastej Ula i Marek udali się na lotnisko i odlecieli do
Świnoujścia. Stamtąd zaś nocnym rejsem
do Ystad. Przeprawa promem Polonia była jedną z atrakcji ich wyjazdu i dostarczającą
im niezapomnianych chwil.
-Jest
tu prawie tak pięknie, jak w SPA- rzekła Ula do męża, stojąc na pokładzie promu,
oglądając oddalające się Świnoujście i patrząc na wodę Bałtyku.
-Prawie-
mruknął z niezadowoleniem. —Staram się już siedem lat pobić SPA i nic.
Myślałem, że chociaż teraz zachód i wschód słońca na promie przebije SPA. W
końcu kochanie pomysłów zacznie mi brakować.
-Na
pewno nie zabraknie. Jesteś taki kreatywny.
-No nie
wiem. Nie wiem, co to będzie za te
pięćdziesiąt lat. Nadzieja w tym, że skleroza nas dopadnie i nie będziemy
pamiętać, co był parę lat wcześniej.
-To
taką nam starość szykujesz Marku Dobrzański- rzuciła z wyrzutem. —Może
jeszcze złośliwych staruszków.
-Nudno
nie byłoby przynajmniej- podchwycił jej odpowiedź. —A tak czekałyby nas tylko
ciepłe kapcie, kocyk, fotel bujany, ewentualnie jakaś gazeta albo książka i
jedynie co obchodziłoby to regularne posiłki.
-Jesteś
okropny- droczyła się z nim. —Mile okropny. Ja naszą starość inaczej sobie
wyobrażam. Wspólne spacery, wieczory, kominek, pies i kot. Ale to miłe, że
chcesz zostać ze mną tyle lat.
-Oczywiście,
że zamierzam być z tobą do samej starości kochanie. W chorobie i zdrowiu i tak
długo, dopóki nas Bóg nie rozłączy.
Z
trafieniem do szpitala Emilka problemów nie miała, bo jadąc do przedszkola albo
dziadków mijała go. Była tu zresztą ponad rok temu po zatruciu pokarmowym w
przedszkolu. Z wejściem do środka poradziła sobie również, bo poszła do
największych rozsuwanych drzwi z podjazdem do karetek. Pojawienie się zaś tuż
po siódmej samotnej dziewczynki na Izbie Przyjęć zdziwiło obecny tam personel.
Tłoku o tej porze nie było, bo pacjentów z przejedzenia z pierwszego dnia świąt
już nie było, z drugiego zaś jeszcze nie było. Tak jak i amatorów Śmigusa
Dyngusa, to pielęgniarka z lekarką zainteresowały się nią.
-Dzień dobry – przywitała się poważnie,
podchodząc do kontuaru. — Chciałam spytać, jak to jest z tymi dziećmi w
brzuszku- szybko wyjaśniła cel swojej wizyty i zanim ktokolwiek zdążył się
odezwać. — Ja z dziadkiem i Tomkiem rozrabiałam w łóżku i spałam z dziadzią, a
mama powiedziała mi, że jak się rozrabia, śpi i całuje to są później dzieci.
-Jak
ci na imię skarbie? - zapytała lekarka na dobry początek rozmowy, bo sytuacja,
choć zabawna ze względu na rozrabianie i łóżko wyglądała poważnie. —Ja mam na
imię Justyna, a to jest siostra Monika- dodała na zachętę.
Oceniła
również wizualnie dziewczynkę i po droższych ubraniach i butach stwierdziła, że
pochodzi z zamożniejszej rodziny.
-Emilka
Dobrzańska- odparła grzecznie.
-Emilko,
jeśli boisz się, że możesz mieć dziecko, to zapewniam cię, że na pewno nie
teraz- uspakajała łagodnie. —Jesteś za
mała.
-Tak
myślała, że brzuszek mam za mały- stwierdziła wyraźnie ucieszona. — Ale ciocia
Wiola powiedziała kiedyś, że to dziadek i wnuczka a dzidziusia im się zachciało.
-Czasami
dzieci źle rozumieją dorosłych- rzekła, sadzając ją na blacie kontuaru. —Możesz
powiedzieć nam, gdzie są twoi rodzice? – pytała zachęcająco. —Pewnie bardzo się
martwią, że nie ma cię w domku i łóżeczku.
-Wyjechali
na trzy dni statkiem za morze i teraz razem z moim małym braciszkiem Tomkiem
mieszkam u babci Heleny i dziadka Krzysia- wyjaśniła szczegółowo.
-Rozumiem-
odparła lekarka, zbierając się na zadanie następnego pytania. —A opowiesz mi
jeszcze o tym jak to rozrabialiście z dziadkiem w tym łóżku? Dziadek skrzywdził
cię albo brata? A może było fajnie?
-
Bawiliśmy się razem w wojnę poduszkową, gilgaliśmy, wygłupialiśmy i wylało się
nam kakao na kołderkę- mówiła z ożywieniem. —Wtedy przyszła babcia i
powiedziała, że rozrabiamy, a powinniśmy już dawno spać z Tomkiem. Później
dziadek czytał nam bajkę i spaliśmy razem trochę.
-To
miałaś udaną zabawę z dziadkiem- odparła z ulgą, bo wyglądało na to, że jej
domysły się nie sprawdziły. —Chyba bardzo dziadka lubisz.
-Tak-
przytaknęła, kiwając również głową. —Przychodzi po mnie do przedszkola, gdy
mama i tata pracują. Babcię też lubię, ale nie rozpieszcza mnie tak jak
dziadek. Jest bardziej surowa i nie pozwala na niektóre zabawy, a dziadek
pozwala.
-Babcie
czasami tak mają skarbie, że marudzą, ale bardzo kochają swoje wnuczęta- zapewniała. —
Teraz pewnie martwi się z dziadkiem, że ciebie nie ma. Znasz może numer
telefonu do dziadków albo ich adres. Trzeba
odwieść cię do domu.
-Wiem,
gdzie mieszkają- odparła. —Na Wesołej numer pięć.
Do
domu, choć nie było to do końca zgodne z prawem, wróciła karetką. Tam
zastali już radiowóz i spanikowanych Dobrzańskich. Dziadkowie zdążyli zauważyć
jej nieobecność tak jak i brak jej butów, kurtki, czapki i szalika i
zawiadomili policję o zniknięciu wnuczki. Bez wyjaśnień nie obyło się jednak i
doktor Justyna opowiedziała o powodach ucieczki małej Dobrzańskiej. Na
szczęście władza nie miała nic do Krzysztofa i tak jak personel szpitala
uważała całe zajście za zabawną historię.
Na telefon do Uli i Marka dziadkowie nie zdecydowali się, bo wszystko
skończyło się szczęśliwie, a im tylko zepsułoby wyjazd.
Popołudniem
z Rysiowa do Dobrzańskich razem z Beatką przyjechali drudzy dziadkowie i
spędzili razem kilka godzin. Obie
rodziny Dobrzański i Cieplakowie starali się trzymać tradycji i odwiedzać w czasie
dwóch najważniejszych kościelnych świąt w roku. Teraz pomimo braku Uli i Marka
było podobnie. Był wspólny obiad, spacer, podwieczorek, kolacja i polanie wodą.
Trzynastoletnia już Betti zajęła się też pilnowaniem swoich siostrzeńców i
zabawą z nimi. Dziadkowie bez obawy mogli zostawić wnuków pod jej opieką i
zająć się rozmową, bo była sumienna, odpowiedzialna i rozważna.
Ula i
Marek tymczasem nieświadomi wydarzeń w domu dobili do Ystad i zameldowali się w
pokoju hotelowym. Po śniadaniu i zaopatrzeni w przewodnik poszli zwiedzić
okolicę. W ich trzydniowych planach było obejrzenie charakterystycznych
kamieni, zamku, kilku kościołów, centrum miasta, nabrzeża oraz muzeum. Postarali
się również o kupno pamiątek dla rodziny i znajomych.
-Miło
jest spędzać czas z dziećmi, ale brakowało mi sam na sam z tobą Marek- rzekła
Ula podczas wieczornego poniedziałkowego spaceru. —Jest tak przyjemnie.
-Dzieci
rosną, to będziemy mieli coraz więcej czasu dla siebie kochanie- odparł,
przytulając do siebie. —Nie będą tęskniły, jak będziemy wyjeżdżać, zadawać
trudnych pytań.
-Możliwe,
ale nie zapomnij, że małe dzieci mały kłopot, a duże dzieci duży kłopot-
stwierdziła klarownie. —Na razie jest spokój i jedynie jest problem, gdy mają
iść spać albo jeść. Dopiero później zaczną się problemy. Szkoła, wagary, dorastanie i bunt nastolatka.
Mamy jeszcze jakieś dziesięć lat spokoju.
-Racja.
Zwłaszcza jak wdają się w tatusia. Ty zawsze byłaś taka ułożona, nie psociłaś.
Wiem od twojego ojca.
-Nie
wiem, czy jest to powód do chwalenia się albo dumy Marek- rzuciła z ironią za
jego wypowiedź.
-Wolałabyś
być łobuziarą? Być może nie zakochałbym się w łobuziarze, nigdy nie
spotkalibyśmy się albo nie dogadywali. Miałem
dość takich zabawowych kobiet.
-Chyba
że Marek.
W
środę wieczorem Ula i Marek samolotem wrócili do Warszawy i prosto z lotniska
pojechali na kolację do Dobrzańskich oraz odebrać swoje pociechy. Stęsknione dzieci
rzuciły im się też od razu w ramiona, a oni dowiedzieli się o historii z
drugiego dnia świąt.
-Byli
grzeczni? – zapyta Ula, gdy usiedli już przy stole. —Tylko tak szczerze.
-Najedliśmy
się trochę strachu Ula- zaczął jej teść, ale patrząc na wnusię. —Emilka w
poniedziałek wcześnie rano wybrała się na samotną wyprawę do szpitala-
sprecyzował.
-Prawdziwą
karetką przywieźli mnie do domu mamusiu i była policja w domu- wtrąciła Emilka,
zanim Krzysztof przeszedł do szczegółów.
-To
prawda kochani- kontynuował Krzysztof. —Szybko zauważyliśmy jej nieobecność.
Najpierw szukaliśmy w domu a później, gdy okazało się, że nie ma kurtki i butów
to w ogrodzie i okolicy. W końcu zawiadomiliśmy policję.
-Prima
Aprilis był w niedzielę- rzekła Ula, choć na żart to nie wyglądało. Zwłaszcza
że Emilka o podwiezieniu przez karetkę mówił bardzo poważnie.
-Nie
jest- odparł senior Dobrzański. —To taki trochę zabawny zbieg
okoliczności.
-To, co
się w stało, że tam poszła? – zapytał rodziców Marek. —Coś jej było?
-Chciała
dowiedzieć się, jak to jest z dziećmi- wyjaśniła
Helena. —Bała się, że skoro spała z dziadkiem, to może mieć dziecko.
-Emi,
co ci do główki przyszło samej wychodzić i iść do szpitala? - rzuciła Ula z
reprymendą w stronę córki. —Mogło ci się
coś naprawdę stać. Tyle razy mówiliśmy ci, żebyś sama nigdzie nie chodziła i
nie rozmawiał z nieznajomymi.
-Nie
było was, a babci nie chciałam pytać- odparła ze skruchą mała Dobrzańska. —
Dziadek to mąż babci i mogła być zła na mnie za to. A mówiłaś mamusiu, że
dzieci biorą się, jak się rozrabia w łóżku, a ja z dziadkiem rozrabiałam i
spałam- mówiła tak, jakby chciała winę zrzucić na mamę.
- To
tylko dziecko Ula- usprawiedliwiała wnuczkę Helena. —Nie taki rzeczy przychodzą
dzieciom do głów.
-Ty i
twoje rozrabianie kochanie – rzekł również Marek do Uli rozbawiony
wyjaśnieniami córki. —A ty kotku- zwrócił się do córeczki, pstrykając
delikatnie w nosek —nie rób więcej takich akcji. Oprócz tego, że mogła stać ci się krzywda, jak
mówiła mama, to zmartwiłaś dziadków.
-I
będziecie musieli poważnie porozmawiać ze mną? Tak dziadzia mówił- podsumowała ojca.