Powrót
z Sulejówka do firmy dla Marka zaczął się niefortunnie, bo jeszcze będąc w holu
firmy, Ania recepcjonistka poinformowała go, że czeka na niego adwokat. Słowo
adwokat skojarzyło się mu tylko z Ulą i rozwodem.
-Dzień
dobry. Marek Dobrzański. Pan do mnie? -pytał uprzejmie.
-Tak. Adwokat Tomasz
Kamiński. Możemy przejść w bardziej ustronne miejsce. Chcę porozmawiać o
prywatnych sprawach i finansowych.
-Moja żona pana przysłała? –
pytał za złością. —Jeśli tak to na żaden rozwód się nie zgadzam.
-Nie. Pan Aleksander Febo.
Chce zadośćuczynienia dla siostry. Chociaż pani Paulina Febo pytała mnie,
czy potrafiłbym pana szybko rozwieść.
-Nie będę rozmawiał z panem
na żaden z tematów -odparł dosadnie. —Zwłaszcza na ten drugi. Nie zamierzam się
rozwodzić. Może pan powiedzieć to swoim klientom. Co do drugiej sprawy proszę
zostawić mi wizytówkę, a mój prawnik skontaktuje się z panem.
Po odejściu adwokata i patrząc na wspólne zdjęcie z podróży poślubnej, Marek odetchnął
z ulgą, że to nie Ula go przysłała. Febo zaś nie zamierzał się przejmować, bo
najważniejsza teraz była jego żona.
Krótko po jego wyjściu
czekała na Marka miła niespodzianka, bo we firmie pojawili się jego rodzice z
prezentem urodzinowym. Z życzeniami dzwonili już rano i ich wizyty się nie
spodziewał.
-Synku jeszcze raz
wszystkiego najlepszego i spełnienia marzeń -rzekła mu mama, przytulając i
całując policzki.
-A ja się dołączam do mamy
życzeń -dodał ojciec.
-Obecnie mam tylko jedno
życzenie. Chcę odnaleźć Ulę.
-Czyli Ula się nie odzywała? -ni
stwierdziła, ni zapytała Helena.
-Nie, ale jestem bliski
odnalezienia. I wiem, że nic jej nie jest.
-Oby ci się udało -mówił
Krzysztof, poklepując po ramieniu. —Zabieramy cię dzisiaj na urodzinową kolację
do Starej Kamienicy. Tylko my. Bez Pauliny i Aleksa. Teraz nasz prezent. Dzisiaj
już oficjalnie Marek, chociaż bez prawnika. Nasze udziały firmy, tak jak
obiecywaliśmy.
-Zaskoczyliście mnie -odparł
z oszołomieniem.
-Myślałeś, że po tym, co
zrobiłeś, to się rozmyślimy -rzekł ojciec. —Było to lekkomyślne, ale i udowodniłeś,
że potrafisz być na swój sposób odpowiedzialny i wiesz, na czym ci zależy. Nigdy taki zdeterminowany nie byłeś.
-Ojciec tak naprawdę bał się,
że nigdy nie zdobędziesz się, żeby w czymś się nam przeciwstawić i będziesz taką
marionetką -dodała Helena.
-Miło wiedzieć, że jest
inaczej -mówił z ciągłym zadowoleniem i zaskoczeniem.
-Proszę -odezwał się Krzysztof,
dając mu kopertę.
-Dziękuję -odparł, odbierając
kopertę. —A z zaproszenia na kolację chętnie skorzystam. Nie pamiętam, kiedy
ostatnio zjadłem porządny posiłek. Chyba kolację w poniedziałek przed
zaginięciem Uli.
Ula tymczasem po serii badań uspokoiła
się, bo lekarz zapewnił ją, że z dzieckiem i jej zdrowiem jest wszystko dobrze.
W szpitalu miała jednak zostać jedną noc.
Dzisiejszy dzień inaczej miał
wyglądać -myślała. Marek ma
dzisiaj urodziny i mieliśmy świętować je razem. A jutro miał pojechać do
rodziców na uroczystą kolację i po te nieszczęsne udziały. Później miało być
tylko lepiej. Nasz związek miał przestać być tajemnicą i mieliśmy żyć pełnią
życia bez ukrywania się i kłamstw.
Następnego dnia po dobie obserwacji Ula mogła
wyjść do domu. Sama w Sulejówku nie chciała jednak być, to wstąpiła tam tylko
na chwilę, a później zamierzała pojechać do Halinowa. Zwłaszcza że ojciec z Jaśkiem i
Beatką również mieli wrócić z ferii.
W Sulejówku pojawiła się na
krótko po czternastej, aby wziąć kilka swoich rzeczy i powiedzieć sąsiadce, że
wyjeżdża i żeby zajmowała się mieszkaniem po babci jak dawniej. Sąsiadka nie
zamierzała jednak wypuścić ją bez zaproszenia do siebie i rozmowy.
-Niezłego alarmu narobiłaś
swoim zasłabnięciem -rzekła jej pani Karwacka, gdy postawiła wodę na herbatę. —
Wczoraj od rana szukał cię twój mąż.
-Marek był tu? -zapytała ze
zdziwieniem.
-A był. Chociaż na początku
nikt nie wiedział, że nim jest. Dopiero, gdy zadzwoniliśmy na policję i
wylegitymował się powiedział, że jest twoim mężem.
-Policja? Po co policja?
Awanturował się albo zrobił coś innego? -dopytywała.
-Nic z tych rzeczy. Siedział
przed domem parę godzin, to się zaniepokoiliśmy. Dzisiaj znowu tu był i pytał o
ciebie. Odjechał godzinę temu.
-Będę musiał spotkać się z
nim, bo inaczej nie da mi spokoju. Wiem od brata, że był w Halinowie we środę.
Wypytywał sąsiadkę o mnie, ale pani Marysia bała się coś powiedzieć.
-To zrozumiałe. Tyle teraz
oszustów. Nie wiem, co było między wami drogie dziecko, ale wygląda na
porządnego.
-Tylko że okłamał mnie w
pewnych sprawach – odparła z wyrzutem.
-Faceci tak już mają Ula. Najpierw coś zrobią a później dopiero myślą. A on tak
bardzo martwił się o ciebie i dziecko. Wczoraj byłby w stanie sam drzwi
wyważyć i sprawdzić czy przypadkiem nic ci się nie stało.
-Martwił się o dziecko? Ale on o niczym nie wie.
Nikomu nie mówiłam. Skąd mógł wiedzieć -pytała sąsiadkę, tak jakby znała
odpowiedź.
-Tego nie wiem, ale to
kolejny dowód, że mu zależy.
-Musiał chyba znaleźć test
ciążowy. Albo skłamał.
-On zrobił coś poważnego, że
jesteś tak cięta na niego -pytała życzliwie Karwacka.
-Nakłamał w sprawach
urzędowych -odparła, uogólniając.
-Czasami nie wszystko jest
takie, jakim się nam wydaje Ula. Tak mówiła zawsze twoja babcia i mama.
Pamiętasz?
-Tak. Tylko że jest jeszcze była
narzeczona Marka i jego rodzice. Bo my proszę pani pobraliśmy się w tajemnicy i
teraz gdy wszystko wyjdzie na jaw, będą kłopoty -odparła, nie wiedząc, że Marek
powiedział już rodzicom o ślubie. —W dodatku Paulina była narzeczona Marka to
pupilka jego rodziców, a oni byli ze sobą parę lat.
-To jest problem. Trudno
będzie konkurować z rodzicami. Jednak, jeśli kocha, to nie ma takiej siły, aby
was rozdzielić. Dla miłości można wiele poświęcić.
-Z mojej strony na pewno pani
Karwacka, ale jak jest z Markiem, nie wiem.
Dobrzańscy natomiast wbrew
temu, co myślała Ula postanowili, że poczytaniami Pauliny zajmie się detektyw. W
planach mieli wynajęcie tego samego detektywa, który wynajmowała Paulina i z
którego oni sami skorzystali.Ten jednak doradził im całkiem kogoś innego, bo jego
ludzi Febo znała. Polecił im natomiast Julię Gondecką początkującą panią detektyw.
W sobotni ranek Marek zamierzał
ponownie pojawić się w Sulejówku. Najpierw jednak postanowił pojechać do
Halinowa. Ferie kończyły się właśnie i było duże prawdopodobieństwo, że Cieplakowie
wrócili do domu. Ciągle nieodśnieżone podwórko wskazywało jednak na to, że
jeszcze ich nie ma. W Sulejówku szczęście również mu nie dopisało, bo Uli nie
było i po trzynastej pojechał do Warszawy. Więcej szczęścia natomiast miał w
niedzielę. Podobnie jak poprzedniego dnia najpierw pojechał do rodzinnego domu
Uli i już na podwórku spotkał rodzeństwo Uli.
-Jasiek ja nie chcę bałwana. Ja
chcę panią bałwanową -usłyszał, dziewczęcy rozkazujący głos.
-Nie idzie Betti. Bałwan to
bałwan.
-Cześć wam -przywitał się z
uśmiechem. —Piękne dzieło -dodał na widok figury ze śniegu. Wy jesteście
rodzeństwem Uli? Jaśkiem i Beatką?
-A kto pyta? -zapytał asekuracyjnie
Jasiek, choć domyślił się kto to.
-Marek Dobrzański. Jestem
znajomym Uli- mówił, kłamiąc, bo uważał, że siostra Uli jest za mała, aby mówić jej,
że jest mężem siostry. —Nie mogę skontaktować się z nią od wtorku. Zgubiła telefon,
a nowego numeru nie znam.
-Umiesz ulepić panią
bałwanową? -zapytała go tymczasem Betti.
-Jeśli będę miał jakąś
wstążkę, korale albo spinkę to tak. Gdybyś przyniosła coś swojego z domu, to da
się zrobić.
-Widzisz Jasiu -rzuciła do
brata oskarżycielsko. —Idzie ulepić.
-Specjalnie wysłałem Beatkę,
bo nie chciałem przy niej rozmawiać -oznajmił Marek, Jaśkowi, gdy Betti
pobiegła do domu. —Tak naprawdę jestem mężem Uli.
-Tak myślałem, a gdy
przedstawił się pan, to wiedziałem na pewno. Ula wczoraj powiedziała mi i ojcu
o ślubie i że będziecie mieć dziecko.
-To Ula tu jest -wtrącił.
-Teraz jej nie ma, bo
pojechała na cmentarz i …
-Gdzie jest cmentarz? -zapytał,
nie dając mu dokończyć, że Ula dzwoniła do niego z wiadomością, że właśnie jedzie
do niego.
Zanim Jasiek zdążył cokolwiek
więcej powiedzieć, to na podwórku pojawił się Cieplak. Przez okno widział, że
jego dzieci rozmawiają z kimś obcym i się zainteresował.
-Tato przyjechał pan Marek.
-Marek Dobrzański. Miło mi
pana poznać -przywitał się, wyciągając rękę na powitanie.
-Józef Cieplak. Zapraszam do
środka. Mamy do porozmawiania.
-Tato, ale Ula -próbował
ponownie powiedzieć, że jest w Warszawie.
-Poczekamy na nią. Będzie mieć
niespodziankę. A ja ze spokojem porozmawiam z panem Markiem.
Marek najchętniej odmówiłby i
pojechałby jednak na cmentarz, ale nie chciał bardziej narażać się Cieplakowi,
to wszedł. Z korytarza został wprowadzony do przytulnej kuchni. Główne miejsce
zajmował stary odnowiony stylowy kredens z podświetleniem za szybą. Do tego
okrągły stół z czterema krzesełkami i drewniana podłoga. Z nowoczesnych rzeczy natomiast
była lodówka, mikrofala, kuchenka z okapem oraz inne szafki kuchenne z IKEI.
Uroku dodawały również doniczki z różnymi ziołami i przyprawami.
-Ładny kredens i stół z
krzesłami -rzekł Marek, aby coś powiedzieć.
-Jestem stolarzem i gdy
jeszcze pracowałem, to głównie zajmowaliśmy się w stolarni renowacją starych
mebli. Dawaliśmy im drugie życie i przy okazji swoje odnowiłem. Dla mnie było
to samą przyjemnością. Proszę siadać. Napije się pan kawy albo herbaty?
-Kawę poproszę. Bez cukru,
ale z mlekiem, jeśli jest.
-Kiedy dokończymy panią
bałwanową -zapytała Betti, która pojawiła się w kuchni ze spinkami.
-Nie teraz Beatko -odparł jej
ojciec. —Musimy porozmawiać z panem. Jasiek skończy lepić.
-Widzę, że nosi pan obrączkę
-rzekł Cieplak, gdy rodzeństwo Uli wyszło.
-Tak i zapewniam pana, że
kocham pana córkę. Jakkolwiek by to nie wyglądało. Nie wiem co i ile powiedziała Ula, ale prawnik
był naprawdę chory, a za problemami ślubnymi stoi Wioletta.
-To właśnie mówiła. Problemy prawne.
Opowiedziała jeszcze o sprawie udziałów, szwalni i małżeństwie. Rozsądne to nie
było. Ślub w tajemnicy.
-Wiem, ale i tak chciałem
ożenić się z pana córką latem - przytaknął grzecznie.
-A ta pana narzeczona?
Podobno oficjalnie ciągle jesteście parą? -pytał, stawiając kawę na stół.
-Oficjalnie my nigdy się nie zaręczyliśmy
-odpowiedział gotowy na to, aby powiedzieć Cieplakowi całą prawdę o swoim życiu.
—Były tylko oświadczyny i to z paniki, bo jej brat przyłapał mnie w ramionach
innej. Nie byłej jej wierny panie Józefie, bo nie kochałem jej. Nie wiem, czy
Ula mówiła panu, ale miało to być małżeństwo bardziej biznesowe niż z miłości. Dopiero
przy Uli zrozumiałem, że zakochałem się naprawdę. Nawet moi rodzice to zauważyli.
-Są jednak sceptycznie
nastawieni to pana innych związków niż ta pana narzeczona -stwierdził wymownie.
-Wiedzą już
o Uli i ślubie. Pan może o tym nie wie, ale w ostatni wtorek wydarzył się
wypadek tramwajowy i myślałem, że Ula w nim ucierpiała. Na szczęście okazało
się, że był tam tylko jej telefon. Przesiedziałem w szpitalu w oczekiwaniu na
koniec operacji jakiejś dziewczyny cztery godziny i miałem sporo czasu na rozmyślania.
Wtedy zdecydowałem, że powiem rodzicom prawdę niezależnie od tego, co się
później stanie. Udziały, spadek przestały być ważne. Jeszcze tego samego dnia powiedziałem
im o Uli i ślubie. Na początku był to dla nich szok, ale rozmawiałem z nimi i w piątek oraz wczoraj, i są ciekawi poznania Uli i czy już się odnalazła.
-Czyli rodzice pogodzili się z
faktem, że ma pan żonę?
-Tak. Teraz brakuje mi tylko
Uli do szczęścia -odparł.
Ula tymczasem na cmentarzu
omiotła śnieg z nagrobku i zapaliła znicz.
-Dawno nie byłam tu mamo
-mówiła cicho. —Moje małżeństwo przechodzi właśnie pierwszy kryzys. Chociaż nie
wiem czy mogę nazwać to małżeństwem i kryzysem. Może nie jesteśmy nawet
małżeństwem i to nie kryzys, tylko oszustwo. Wiem, że powinnam porozmawiać z
Markiem o tym. Zwłaszcza że będziemy mieć dziecko. Nawet jeszcze nie mówiłam
ci, że będę mamą. Ale wierzę, że patrzysz na nas z góry i już wiesz. Nie wiem, jak będzie między nami
dalej, ale Marek dał mi coś pięknego mamo i za to będę mu wdzięczna. Gdybyś była z
nami może inaczej patrzyła na sprawę. Żebyś
chociaż dała mi jakiś znak, co mam robić. Mam pojechać do niego?
W tej samej chwil zza grobu
wyleciał wróbel, usiadł na krzyżu i zaćwierkał. Tym samym Ula uznała to za
znak, aby pojechać do Marka i porozmawiać. Autobus do Warszawy miał odjechać za
pięć minut, a kolejny był dopiero w południe to postanowiła nie wracać do domu,
tylko pojechać tym. Z przystanku chciała zadzwonić do domu i powiadomić rodzinę,
że jedzie do Warszawy i Marka, ale bywało, że nadajnik w tym miejscu gubił zasięg.
Z samego autobusu również nie mogła zadzwonić, bo dosiadła się do niej sąsiadka
Dąbrowska, a przy niej nie chciała rozmawiać. Rodzinę powiadomiła, dopiero gdy
była już w stolicy i pożegnała się z sąsiadką.
Do mieszkania, które do
niedawna dzieliła z Markiem, szła z niepokojem. Miała ciągle klucze, to nie
dzwoniła domofonem, tylko od razu pojechała na górę. Marka jednak nie było w
mieszkaniu. Znalazła za to wizytówkę adwokata Tomasza Kamińskiego
specjalizującego się, jak wyczytała w szybkich rozwodach, sprawach finansowych,
karnych, cywilnych. Z całej gamy obowiązków adwokackich zaś postawiła na sprawy
rozwodowe, bo były wymienione w pierwszej kolejności. Dłużej w mieszkaniu nie zamierzała
zostać. Miała jeszcze parę swoich rzeczy tu, to spakowała je tylko. Na koniec
napisała krótki list do Marka.
Klucze od
mieszkania wrzucę do
skrzynki Marek. Przy rozwodzie bądź unieważnienia małżeństwa problemów robić nie będę. Wiem, że wiesz o ciąży. Porozmawiamy kiedyś o tym. Ojcem nie zabronię
ci być.
Gdy zjechała już na dół, to
zrobiła z kluczami to, co napisała w liście. Po wyjściu na dwór popatrzyła
jeszcze na budynek i poszła w stronę przystanku. Tam zadzwonił do niej Jasiek z
informacją, że Marek siedzi u nich w kuchni i pije z ojcem kawę.