Zapomniałam dopisać przy końcu, że w sobotę synek obchodzi roczek i szykuje się mała uroczystość w domu. Tym samym jest więcej pracy i przygotowań więc jeśli wpis nie ukaże się do piątku to dopiero po 8 marca.
-Marek, ale co ja z tym wieśniakiem będę tu robił? -pytał Sebastian Olszański swojego kumpla w czasie spotkania w klubie.
-Marek, ale co ja z tym wieśniakiem będę tu robił? -pytał Sebastian Olszański swojego kumpla w czasie spotkania w klubie.
-Taka
jest reguła programu Saba -tłumaczył dwudziestosześcioletni Marek Dobrzański.
—Dżentelmen wybiera przyjaciela, który ma się zająć wieśniakiem.
-To
wybierz Aleksa albo Paulinę.
-Aleks
ostatnio ma coś do mnie, a Paulina sam wiesz, jak jest nastawiona do mojego
udziału w tym programie.
-Dziwisz
się jej. Boi się, że ten wieśniak zniszczy jej to, co przez ostatnie pół roku
tak skrupulatnie tworzyła w waszym domu.
-Czy
wy musicie myśleć, że on do tej pory mieszkał w buszu? Może okazać się, że jest
bardziej ucywilizowany, niż myślicie. A co do Pauli to żałuję, że zgodziłem się
na wspólne zamieszkanie. Czuję, że zaczyna mnie osaczać i śledzić.
-Ja
na twoim miejscu wycofałbym się z tego chorego związku, póki czas -przekonywał Olszański. —Już teraz nie da ci żyć po swojemu.
-Tylko jak Seba? -pytał sceptycznie. —Moi rodzice za nią stoją, jakbyś zapomniał.
-Tylko jak Seba? -pytał sceptycznie. —Moi rodzice za nią stoją, jakbyś zapomniał.
Kwadrans
później barman podał im po kolejnym drinku, a dla Marka miał dodatkowo list.
Cześć
Marek.
Gotowy na nowe wyzwania i pracę od świtu po późny wieczór? Moje życie obecnie takie jest. A pierwsze
zadanie dla ciebie to dojechanie do miejscowości Solniczki. Na zadanie masz
35zł.
Tymczasem
dwieście kilometrów od Warszawy we wsi Solniczki w pobliżu Białegostoku w drodze
powrotnej z pola do domu odbywała się podobno rozmowa.
-Czuję,
że będzie ciężko z tym dżentelmenem -mówiła Ula do swojego przyjaciela. —Nie
wie, co to znaczy harować w pocie czoła. Przynajmniej ty sobie odpoczniesz.
-Będę
spał do dziesiątej i pił najlepsze trunki Ula. Nie te, co z knajpy Zdzicha.
-To
uważaj, bo luksus do głowy ci uderzy.
W knajpie
Wenecja, gdzie pracował wieczorami czekała na niego koperta.
Cześć
Maciek
Przed tobą trzy szalone dni w moim życiu w Warszawie. Jutro popołudni
przyjedzie po Ciebie kierowca i zawiezie do mojego domu. Co Cię czeka później,
to dowiesz się na miejscu.
Następnego
dnia od rana Marek pakował jedyną walizkę, jaką mógł zabrać ze sobą. Z Warszawy
do Solniczek wyjechał o siedemnastej i na miejsce dotarł po ponad trzech
godzinach podróży. Najpierw podróżował PKP a później kursem autobusowym. Na
koniec czekał go dwukilometrowy spacer. Ze względu, że był początek lipca, to
dotarł na miejsce, gdy było jeszcze całkiem jasno. W kuchni u Szymczyków
czekały na niego trzy osoby. Z wieku wywnioskował, że to rodzice i siostra. Dziewczyna
zrobiła na nim całkiem dobre wrażenie. Pięknością nie była, ale zauważył jej
piękne oczy i uroczy uśmiech. Z wyglądu dawał jej dwadzieścia lat.
Ula na Marka
również spoglądała i wyrobiła swoje zdanie. Piękny był jak z reklamy, ale za
delikatny jak na wieś. Wydawał się jej również znajomy.
-Dzień
dobry -przywitał się, wyciągając rękę do kobiety w średnim wieku. —Marek
Dobrzański.
-Maria
Szymczyk mama Maćka. Zygmuś mój mąż i ojciec Maćka. A to jest Ula Cieplak
przyjaciółka syna. Mieszka tu po sąsiedzku.
-Witam
-odparł, witając się z panem Szymczykiem i z Ulą. —Myślałem, że jesteś siostrą Maćka.
-To,
że nie jestem to dobrze czy źle? Pytam, bo mam zajmować się tobą.
-Ty?
Myślałem, że jakiś facet.
-Masz
z tym problem?
-Nie
skąd.
Po przywitaniu się zaprosili Marka do kuchni
na kolację. Na stole królował pomidor, bo był zarówno pokrojony, w całości, jak
i w sałatce. Do tego jakaś zapiekanka i krokiety. Kiedy rodzice Maćka krzątali się przy nakrywaniu
stołu, to on zajął się rozmową z Ulą.
-Co
porabia Maciek na co dzień? -zapytał,
siadając na wskazane miejsce.
-Studiuje
ekonomię w Białymstoku, a teraz korzysta z wakacji i zarabia na przeniesienie
się do Warszawy na dalsze studia -odparła Ula.
- Ja rok
temu skończyłem reklamę i marketing i pracuję teraz w rodzinnej firmie.
- To
masz szczęście Marek -odparła krótko.
Przy
kolacji Marek dowiedział się, że nazajutrz będzie musiał wstać wcześnie, bo już
o piątej. Całej reszty miał dowiedzieć się nazajutrz świtem. O dziesiątej
poszedł już spać do pokoju Maćka. Sam pokój był schludny i skromnie urządzony.
Stał tak półko -tapczan, biurko z nie najnowszym komputerem i regał z
książkami. Z tytułów wywnioskował, że Maciek lubi kryminały. Było sporo i o
ekonomii. Leżąc, pomyślał sobie, że źle nie trafił, bo miał ciepłą bieżącą
wodę, pachnącą pościel, dobre jedzenie i miłą towarzyszkę.
Kiedy
następnego dnia o piątej zadzwonił jego budzik, to już tak przyjemnie mu nie
było. Zanim poszedł do łazienki, to
przeczytał pozostawiony na stoliku list z zadaniami na cały dzień.
Cześć. Na rozgrzewkę czeka
cię pięć godzin na polu truskawkowym. Pojedziesz tam razem z Ulą. Po pracy
chwila wytchnienia. Po obiedzie pomożesz mojej mamie w zakupie tapet. Wieczorem
około ósmej staniesz za barem w Wersalu.
Kiedy
już umył się i ubrał, to zszedł na dół do kuchni. Jeszcze na górze czuł zapach
świeżo zaparzonej kawy i przypuszczał, że któryś z rodziców Maćka wstał.
Tymczasem w kuchni zastał Ulę.
-Cześć.
Kawy? -zapytała.
-Z
chęcią. Czarną z łyżeczką cukru. Daleko jest na to pole truskawek?
-Z
pięć kilometrów. Ale spokojnie Marek, pojedziemy samochodem Maćka.
Samochód
Maćka okazał się starym modelem VOLVO i Marek z dużą obawą zasiadł za kierownicą.
Jego Lexus naszpikowany był elektroniką, a tu wszystko było po staremu. Na pole
dojechali dość szybko i bez zbędnej zwłoki rozpoczęli zbieranie truskawek.
Przez pierwsze półgodziny dotrzymywał tempa Uli, ale z każdą kolejną upływającą
godziną odczuwał bóle w plecach. Zaczął rozumieć również sens zamiany z
Maćkiem. On niedawno skończył reklamę i
marketing i w czasie studiów nie musiał martwić się o pieniądze, bo miał je od
rodziców. Maciek tymczasem należał do tej grupy młodych ludzi, którzy na swoje
utrzymanie musieli sami zarobić. Po ósmej była przerwa śniadaniowa i chwila na
wyprostowanie pleców. Ula dla odmiany na zmęczoną nie wyglądała.
-Tak
na marginesie Ula to, ile zarobię przez te pięć godzin?
-Siedemdziesiąt
pięć złotych. Kanapkę?
-Z
chęcią. Truskawkami się nie najadłem. Innej pracy z Maćkiem nie możecie sobie
znaleźć? Lepiej płatnej i nie w upale?
-Niby
gdzie? Tu tylko truskawki można zbierać albo jagody. A w przypadku Maćka i moim
każdy grosz się liczy. Rodzice na studia nam nie dadzą, a nawet dzienne, choć
bezpłatne, to coś zawsze kosztują i mogą niejednego przyprawić o ból głowy.
-To
było głupie pytanie Ula. A ty już studiujesz czy planujesz dopiero?
-Studiuję
to samo co Maciek, tylko że na SGH.
-Naprawdę?
-zapytał z ożywieniem. —Kończyłem tę uczelnie. To znaczy, że znasz Warszawę?
-Nie
bardzo. Pierwszy rok najtrudniejszy i nikogo nie znałam w Warszawie na tyle
dobrze, aby wychodzić. Jeździłam jeszcze na weekendy do domu. Teraz jak Maciek będzie studiować ze mną, to
zamierzam wszystko nadrobić.
-Służę
swoją pomocą Ula. Znam Warszawę od
podszewki. Chyba że wolelibyście być sami.
- Jesteśmy
tylko przyjaciółmi.
-Czy
on jest…
-Nie.
Jeśli nawet byłby, to miałbyś z tym problem? -pytała sugestywnie.
-Nie
skąd. Nasz projektant jest gejem. To znaczy chyba. Nigdy nie był widziany ani z
kobietą, ani chłopakiem.
-Projektant,
czyli jak rozumiem ta firma rodzinna to coś związane z modą?
-Dokładnie
tak. FEBO & DOBRZAŃSKI.
-To teraz
już wiem skąd cię kojarzę. Czytałam ostatnio o tobie i tej piosenkarce
Mirabella. Było jeszcze coś właśnie o Paulinie Febo. To
twoja dziewczyna jak dobrze pamiętam i przyłapała cię z tą piosenkarką.
-Niestety
Ula. Nawet w takiej Warszawie nie da się
nic ukryć.
Po
przerwie było coraz gorzej, bo słońce było coraz wyżej i temperatura wzrastała.
Kiedy Ula ogłosiła, że koniec pracy i wracają do domu, to się ucieszył. Nawet
powrót samochodem Maćka tej radości nie zmąciła. Przez kolejną godzinę mógł
odpoczywać i z przyjemnością położył się w pokoju Maćka. Nie przeszkadzało mu
nawet to, że tapczan był wąski jednoosobowy, a nie jego dużym łóżkiem w jego
sypialni i Pauliny. Po półtorej godzinie, a nie po planowanej godzinie zwabiony
zapachami zszedł na dół do kuchni. Obiad jak okazało się przygotowała mu Ula.
-A ty
masz czas, żeby cały dzień tutaj przebywać? -zapytał, siadając przy stole, na
którym stały talerzyki z surówkami, półmisek z kotletami schabowymi i kompot w
dzbanku z przezroczystego szkła. —Nie
masz rodziny?
-Mieszkam
po drugiej stronie ulicy i byłam w domu, kiedy spałeś.
-Nie
spałem. Tylko leżałem.
-Spałeś.
Byłam niedawno w pokoju Maćka i spałeś jak aniołek. Ile ziemniaków ci nałożyć?
-Ze
trzy. Może przez chwilę mi się zdrzemnęło Ula. Ty nie musisz odpocząć?
-Już
się przyzwyczaiłam. A obiad wyjątkowo ja
musiałam dzisiaj ugotować. Pani Marysia później wróci z pracy. Częstuj się
-dodała, podsuwając mu półmisek z apetycznie pachnącymi kotletami.
Jeszcze
na początku ich obiadu do domu wróciła matka Maćka, a Ula jak tylko zjadła, to
poszła do siebie. Marek miał nadzieję, że jeszcze wróci i może pojedzie z nimi
na zakup tapet, ale do końca dnia się nie pojawiła. Droga do Centrum Handlowego
daleka nie była, bo mieściło się na obrzeżach Białegostoku od strony Solniczek
i na jego szczęście przejeżdżać samochodem Maćka przez centrum miasta nie
musiał. Z zakupami uwinęli się w dwie godziny, a po kolacji poszedł do Wersalu
na dalszy ciąg zadania na dziś. Tak czekała na niego kolejna ciężka praca.
Stanie i użeranie się z podchmielonymi klientami do łatwych zadań nie należało.
Do domu Szymczyków wrócił z pięćdziesięcioma złotymi. Przed północą zaś, położył
się spać i od razu zasnął kamiennym snem.
Następnego
dnia mógł pospać dłużej, bo do siódmej. Po przebudzeniu przeczytał list i
zadania na dziś. Źle to nie wyglądało, bo rano miał odmalować sufit i tapetować
altanę Szymczyków, a popołudniem razem z Ulą zająć się wirtualną firmą Maćka. W tym pierwszym zadaniu miał pomóc mu Józef Cieplak
ojciec Uli, który pojawił się u nich tuż po ósmej. Ta praca zdecydowanie
bardziej podobała się mu niż wczorajsza. Józef mówił mu co i jak ma robić, a on
tylko stosował się do poleceń i przed obiadem pracę mieli skończoną. Od Cieplaka
dowiedział się również, że Ula poza chodzeniem do dorywczej pracy i studiami
zajmuje się domem i młodszym rodzeństwem.
Ona sama pojawiła się popołudniem i razem zajęli się firmą Maćka.
-Maciek
ma firmę zajmującą się głównie nieruchomościami, ale można kupić tutaj wyposażenia
wnętrz, dzieła sztuki, biżuterię. Twoim
zadaniem jest sprzedać nierentowną aptekę i kupić za to sklep na kwiaciarnię.
Najlepiej na tej ulicy oznaczonej numerem jedenaście. Maciek ma tam już kilka
lokali.
-To
coś jak stary dobry Monopol Ula -odparł, zabierając się do pracy.
-Dokładnie.
Ze
sprzedażą poszło mu całkiem łatwo, ale kupić było znacznie trudniej, bo inni
gracze proponowali mu zawyżone ceny albo lokale do remontu. Sam może by coś
kupił, ale Ula, która siedziała tuż obok, odradzała mu. Po godzinie gry był już
tak zaangażowany, że założył swoje konto i kupił pierwszą nieruchomość.
Spać się
kładł w dobrym humorze i z poczuciem, że swoje zadania wypełnił sumiennie. Kiedy
już zasypiał, to w myślach przewijały się mu sceny spędzone z Ulą. Jej
spontaniczność i roześmiana twarz, gdy siedzieli obok siebie i pilnowali
interesów Maćka. Porównał ją nawet do Pauliny, która daleka była od takiego
zachowania.
Ostatni
dzień zamiany dobrze się nie zaczął, bo miał pojechać taczką do pobliskiego
sąsiada po obornik i przywieźć po taczce do ogródka Cieplaków i Szymczyków. Zapach
na początku odrzucał go, ale dał radę wykonać zadanie. Popołudnie natomiast było
przyjemniejsze, bo za zarobione pieniądze przy zbiorze truskawek i w Wersalu miał
zrobić zakupy na pożegnalną kolację dla Szymczyków i Cieplaków oraz opowiedzieć
wszystkim, czym zajmuje się na co dzień. Gotować trochę umiał, więc poradził
sobie ze zadaniem dobrze. Najpierw pojechał do Centrum Handlowego po potrzebne
mu produkty, a później w samotności w kuchni pani Marysi zajął się
przygotowywaniem dań. W menu były krewetki i pierś z kurczaka w cieście piwnym,
pieczone bataty i wino. Krewetek z obawy, że mogą im nie smakować i ze względu
na koszty przygotował mniej. Co się kryje w cieście zaś zdradził dopiero, kiedy
wszystko było już gotowe. Obawy co do krewetek okazały się bezpodstawne, bo
smakowały im i jak dowiedział się Szymczykowie chcieli już dawno spróbować, ale
ze względu na cenę nigdy nie kupili. Przy stole opowiedział im historię firmy i
pokazał zdjęcia. Po kolacji pomógł jeszcze posprzątać i przyszedł czas na
pożegnanie.
-Miło
było mi was wszystkich poznać -rzekł ogólnikowo, aby nie wyróżniać Uli. —Były
to trzy niezapomniane dni dla mnie. Wiem też, jak trudne jest życie
przeciętnego studenta.
-Ja
mogę tylko powiedzieć, że sprawdziłeś się dobrze -odparła Szymczykowa.
—Obciachu nie ma, jak to wy młodzi mówicie.
-To
dobrze. Mój przyjaciel twierdził, że rady nie dam. Z tobą Ula mam nadzieję
spotkać się, jak wrócisz na studia.
-Pamiętam.
Obiecałeś pokazać nam Warszawę.
-I
zdania nie zmieniłem Ula.
Maćkowi
tymczasem podróż do Warszawy minęła w wygodnym samochodzie. Z Solniczek
wyjechał mniej więcej o tej samej porze, co Marek, ale na miejscu był
wcześniej. Po dojechaniu do Warszawy i pod dom Marka kierowca wyciągnął jego
bagaż i zaniósł do środka. Tam czekał na niego Sebastian.
-Cześć
-przywitał się tymczasowy gospodarz domu. —Maciek Szymczyk.
-Sebastian
Olszański, przyjaciel Marka. Będę towarzyszył ci przez najbliższe trzy dni. Na
razie zapraszam do salonu.
-Ładna
chata -dodał, rozglądając się po pokoju.
-Zasługa
dziewczyny Marka. Mieszkają razem od czterech miesięcy. A ty sam mieszkasz czy
z kimś.
-Na
razie z rodzicami, ale od października przenoszę się do Warszawy. Udało mi się
przenieś z szkoły Ekonomicznej w Białymstoku na SGH.
-SGH
-odparł ni to z respektem, ni ze zdziwieniem. —Nieźle.
Dalsza
rozmowa z Maćkiem do trudnych dla Sebastiana nie należała, bo Szymczyk znał się
na wielu sprawach. Nie wyglądał też na typowego wieśniaka i wyjście z nim, nie
rysowało się już w czarnych kolorach. Po odejściu Olszańskiego Maciek mógł
rozejrzeć się po pozostałych pokojach. Wszystko było urządzone z klasą, a sprzęty
były najwyższej klasy. Kiedy wszystko już obejrzał, to zafundował sobie kąpiel
w jacuzzi i położył się spać. Przyzwyczajony do szybkiego wstawania obudził się
przed piątą. Wstawać jeszcze nie musiał, ale wstał i przeczytał pozostawiony
list.
Maciek. Na dobry początek dnia i na rozruszanie kości zapraszam na jogging
w towarzystwie mojego przyjaciela Sebastiana. Później wizyta w firmie i obiad.
Wieczorem relaks klubowy.
Jogging,
choć wydawał się mu łatwym zadaniem, to okazał się dla niego katorgą, bo
brakowało mu formy takiej, jaką prezentował Olszański. Pobyt w firmie do
przyjemnych również nie należał, bo Paulina przy poznaniu rzuciła do Sebastiana
po angielsku uszczypliwą uwagę na temat jego spracowanych dłoni. Zanim
Olszański zareagował, to Maciek odpowiedział jej ciętą ripostą. Dalsza wizyta w
firmie przebiegała już bez zakłóceń. Przy okazji poznania mistrza dowiedział
się o kłopotach magazynów, w których zalegają stare kolekcje. Wizytę w klubie
uważałby zaś za nie najgorszą, gdyby nie to, że ciągle podchodziły do ich
stolika jakieś dziewczyny i pytały się o Marka.
Następnego dnia miał dla mistrza pomysł na sprzedaż starych kolekcji
zalegających w magazynach. Na początku projektant podchodził do pomysłu wystawiania
ich na Allegro sceptycznie, ale argumenty Maćka zaczęły go przekonywać.
Popołudnie natomiast spędził z tysiącem złotych na zakupach. W ostatnim dniu
poszedł z Sebastianem na shuasha, a na koniec wizyty w Warszawie czekała go
przemiana i spotkanie z Markiem. Marek najpierw obejrzał zdjęcie Maćka, aby
mógł porównać jego zmianę.
-Cześć
Maciek -zagadnął z uznaniem na przemianę Maćka. —Miło jest poznać cię
osobiście. Jak było ci w moim życiu?
-Cześć.
W pracy poradziłbym sobie, ale ze sportem gorzej. Nauczony jestem do innego
rodzaju wysiłku. Masz jeszcze niezłą chatę. A jak było w Solniczkach?
-Masz
sympatycznych rodziców, miłą przyjaciółkę i sporo pracy. Zwłaszcza za te
truskawki podziwiam cię. Ja po jednym dniu miałem dość. Odnowiłem jeszcze waszą
altanę.
-Ja
zająłem się waszymi magazynami. Pan Przemysław dobrze przyjął mój pomysł na
sprzedaż starych kolekcji.
-Skoro
tak mówił, to znaczy, że cię zaakceptował, a nie wielu ma to szczęście.
Obiecałem Uli, że jak w październiku przyjedziecie na studia, to zajmę się wami
i oprowadzę po mieście.
-Miło
z twojej strony Marek.
-To
do miłego zobaczenia Maciek -odparł, wyciągając dłoń na pożegnanie.
-Do
miłego -odparł, uściskają rękę Marka.
To po Hańbie