— Gdyby ten większy konar spadł to jak nic po
garażu i aucie nic by nie zostało. Płotu też szkoda, bo nowy. Bardzo nieodpowiedzialni ludzie ci,
Dobrzańscy. Firma znana, a od dobrych
piętnastu lat hala stoi, marnieje i nikt tu nie zagląda. Nawet na porządną
kłódkę ich nie stać i napis Wstęp
wzbroniony-
mówił tak jakby ta informacja miała cokolwiek zmienić. — Każdy może tam wejść o
każdej porze dnia i nocy- dodał i spojrzał z tymi słowami na syna, który wraz z
kolegami chodził tam notorycznie.
-My kłódek
nie zerwaliśmy- wtrącił, ziewając po nieprzespanej nocy spowodowanej gwałtowna
burzą, nastoletni syn Józefa, Jasiek. — Od dawna ich nie ma.
-Ale
nie upoważnia was to do tego, żeby tam chodzić- odparł mu ojciec.
-Tato
tam jest duży plac i można w piłkę pograć bez obawy, że zbijemy szyby, bo szyb
tam już od dawna nie ma- chciał chyba być zabawny. — I przynajmniej trawa i chwasty nie rosną, bo
wszystko wydrepczemy- argumentował dalej.
-Tylko,
że Beatka bierze z ciebie przykład i z koleżankami zaczyna też tam chodzić- wytknął
mu z pretensją.
-Bo
na betonie na rowerku ósemki się dobrze robi- usprawiedliwiła się siedmioletnia
dziewczynka.
-Na
rowerek to ty możesz chodzić na placyk przy szkole, a nie tam-zwrócił się tym
razem ostro do córki.
-Tatku
jutro będę we Warszawie to pójdę do tej firmy i powiem jak sprawa stoi-
przerwała dyskusję najstarsza pociecha Józefa, Ula. — Powiem, że nie ma żadnego zabezpieczenia, że
menele schodzą się tam, dzieci bawią się i że może któremuś stać się
krzywda. A za płot muszą nam zapłacić.
Siedzibę
firmy Febo- Dobrzańscy szybko odnalazła. Bez trudu weszła też do środka i do
przestronnego holu. W recepcji zastała
młodą, ładną i z wyglądu sympatyczną dziewczynę.
-Dzień
dobry- przywitała się uprzejmie. — Ja
do pana Dobrzańskiego-wyjaśniła swój powód przybycia.
-Pani
w sprawie pracy?- zapytała równie grzecznie.
-
Nie-wzruszyła ramionami. — Pracę już mam. W osobistej sprawie.
-Rozumiem-
odparła recepcjonistka spoglądając na nią podejrzliwie. — Marek urzęduje na czwartym piętrze, pokój
numer siedem.
Kobieta odprowadziła ją jeszcze zdziwionym
wzrokiem do windy. Do tej pory panienki Marka wyglądały inaczej. Były piękne i
wzywające a ta była przeciętną dziewczyną, jak wiele na ulicy.
Pokój odnalazła szybko, ale nie weszła, bo
sekretariat był pusty. W dodatku zza uchylonych drzwi łączących sekretariat z
biurem słychać było podniesione głosy.
-Wybij
sobie to z głowy Paulino- usłyszała męski głos. — Nie będę jechał na wakacje w
jeszcze większy gorąc niż mamy w Polsce.
-Planuje
te wakacje od paru miesięcy- odparł mu wzburzony głos kobiecy.
-A
ja mówiłem ci już dawno temu, że nie jadę.
Mówiłem ci też, że chce pojechać gdzieś do Polski nad jezioro na ryby,
blisko lasu, a nie do najdroższego kurortu w Hiszpanii. Jeśli myślałaś, że znów
mnie przekonasz, jak rok temu, to się grubo myliłaś. Nie będę ci całe życie
ustępował.
Chwilę
później drzwi otworzyły się i wyszedł z nich przystojny brunet, a tuż za nim
wzburzona brunetka. Mężczyzna od razu spojrzał na nią.
-Już
pani jest- zapytał i mrugnął porozumiewawczo.
-Tak-odparła
pospiesznie. — Tak jak było
umówione. Punkt trzynasta- dodała słysząc
w radiu, że mówią, że właśnie minęła trzynasta.
- To
dobrze- uśmiechnął się do niej ukazując dwa słodkie dołeczki w policzkach.
— Paula jestem teraz zajęty – rzekł do kobiety. — Dokończymy w domu.
— Paula jestem teraz zajęty – rzekł do kobiety. — Dokończymy w domu.
-
Oczywiście, że dokończymy- odparła obrażonym tonem. Spojrzała jeszcze na Ulę złowrogo i odeszła.
-Przepraszam,
że tak wykorzystałem panią– rzekł przepraszającym tonem, gdy kobieta zniknęła
we windzie.
-Nie
szkodzi- tym razem to ona uśmiechnęła się ukazując rząd prostych i pięknych
zębów. — Czasami trzeba pomagać sobie. Chociaż nie wiem czy było to w słusznej
sprawię.
On,
jako znawca kobiecej urody od razu dostrzegł ten słodki uśmiech. Tak jak i piękne i naturalne usta oraz błękitne
oczy, choć kryły się pod niemodnymi okularami. Figurę dziewczyna ocenił również
na ładną. Błękitna sukienka w kwiatki za kolana i bolerko nie maskowały szczupłej
tali, a dekolt również trochę pokazał.
- W
bardzo słusznej sprawie- zapewnił odrywając wzrok od sukienki i spoglądając na
twarz. — A tak na marginesie nazywam się
Marek Dobrzański-dodał podając jej dłoń na przywitanie. — Może w czymś pani pomóc. Pani chyba do mnie
szła.
-Urszula
Cieplak- przedstawiła się również czując mrowienie przy powitaniu. — Chodzi mi o starą halę w Rysiowie, a konkretnie
o drzewo, które stoi na posesji, a które po wczorajszej burzy uszkodziło nam
płot.
-Hala,
Rysiów, burza-powtórzył marszcząc nos dając jej do zrozumienia, że nie bardzo
wie, o czym mówi. — Może trochę jaśniej pani Urszulo. I może wejdziemy do
mojego biura.
Biuro
Dobrzańskiego było spore. Centralne miejsce zajmowało biurko a przy nim krzesło
obrotowe i dodatkowe krzesełko po drugiej stronie. Na blacie biurka stały
samochodziki i ramkami ze zdjęciami. Przy oknie natomiast stała skórzana kanapa
i stolik kawowy. Marek to tam ją posadził i sam usiadł obok. Zaproponował też
coś do picia, ale grzecznie podziękowała, bo na długie siedzenie nie miała
czasu. Chciała tylko wszystko jak najszybciej wyjaśnić.
-Pańska
firma posiada halę w Rysiowie- zaczęła szczegółowo opowiadać. — Rysiów to taka
mała gmina dwadzieścia kilometrów od Warszawy- z góry i to wyjaśniała. — Kiedyś była tam szwalnia, ale teraz jest to
pustostan i tylko okoliczni menele mają gdzie pić, gdy pada, a dzieci z
dziedzińca i skweru zrobiły sobie miejsce do zabawy. Wczoraj nad Rysiowem
przeszła burza i powaliła jeden z konarów dębu rosnącego tam i uszkodziła nam
płot. Nasza strata to jedna strona medalu, a druga to taka, że teren powinien
być lepiej zabezpieczony. Nikt nie chce przecież, żeby stało się coś gorszego. Następnym razem konar może spać kawałek dalej
i zniszczyć nam garaż i samochód. Albo jakiemuś dziecku może stać krzywda, a tego
na pewno chcielibyśmy uniknąć.
-Teraz
rozumiem trochę więcej-odparł wpatrując się w oczy dziewczyny, co zdecydowanie
peszyło ją. — Tylko ja nawet nie
wiedziałem, że coś takiego firma posiada.
Z moim ojcem powinnaś porozmawiać. On będzie wiedział coś na ten temat.
-To
ja powinnam iść do pana ojca?- zapytała zdziwiona. — Bo w recepcji, gdy powiedziałam, że w sprawie
osobistej to mnie tu odesłali.
- Po
prostu z Anią nie zrozumiałyście się- odparł nie wyjaśniając nic więcej. Ona sama tematu nie drążyła, ale była bystra
i domyśliła się, o co może chodzić ze skierowaniem jej do Marka.— Tato jest teraz jest na obiedzie, ale jak
tylko wróci to powiem mu wszystko- postanowił, choć trochę zająć się tą sprawą.
— Podaj mi tylko dokładny adres hali.
-Rysiów,
Różana 28.
-
Łatwy to powinienem zapamiętać. A, co do
płotu to oczywiści pokryjemy szkody. Ile
– zapytał wyciągając portfel.
-Tak
bez patrzenia- zdziwiła się. — Mogę przecież naciągnąć pana i powiedzieć równie
dobrze, że tysiąc złotych, co dwieście.
-Ty
a naciąganie- stwierdził ironiczni. — Za dobrze ci z tych pięknych oczu patrzy-
dodał łobuzerskim głosem. — To ile Ula.
-Ojciec
będzie wiedzieć ile- odparła, trochę obrażona jego stwierdzenie, bo choć był to
komplement, to powiedziany takim tonem, że zabrzmiał jak afront. — Ja się nie
znam. Najlepiej, jednak będzie jak ktoś przyjedzie i zobaczy to wszystko. Płot
stoi dopiero od wiosny i jest drewniany tak dla uściślenia.
-Ok-
zgodził się. — Przyjedziemy z ojcem i
obejrzymy.
-Mam
nadzieję-rzekła zdecydowanie. — Czasami takie obiecanki różnie się kończą.
-Nie
tym razem- zapewnił słodko.
-
Cieszę się- odparła uśmiechając się i zauważając, że wzrok mężczyzny przesunął
się z oczu na usta jej usta. Miała świadomość, że usta i oczy to jej atut, ale
nie był to powód, aby rozbierać ją w myślach. Poniekąd wiedziała też, że jest sobie sama winna,
że przypatruje się jej. Sukienka pasowała do oczu, była zwiewna i z dekoltem.
Nie mogła, jednak przewidzieć, że będzie rozmawiać z kimś młodym i przystojnym.
Przygotowana była raczej na kogoś w wieku swojego ojca. Choć to nie wykluczało
to, że pan Dobrzański senior nie reagowałby podobnie, bo może w ich przypadku, jak pomyślała sobie,
jabłko niedaleko padło od jabłoni. Gdy wzrok mężczyzny ponownie powędrował
poniżej twarzy, był to dla niej wystarczający sygnał, że czas wyjść. — Pójdę
już- dodała wstając z kanapy i podając mu rękę na pożegnanie, choć wolała nie żegnać
się z nim w ten sposób.
Marek
zignorował, jednak jej dłoń, bo delikatnie objął za ramię i obrócił w stronę
drzwi.
-Odprowadzę
cię- rzekł głosem nieuznającego sprzeciwu i nie ściągając rąk z jej ramion. Było
to dla niej też zdecydowanie gorsze od krótkiego uścisku.
- Nie
trzeba –zaprotestowała jednak i w dodatku nerwowo. — Trafię do wyjścia sama.
-W
to nie wątpię-oznajmił nie wiadomo, dlaczego rozbawionym głosem.— Ale mi będzie miło i tak wypada Ula.
Zanim
zdążyła zaprotestować ponownie, to wyprowadził ją z biura. Na korytarzu natknęli
się na blondyna, który przy przedstawianiu, okazał się jego najlepszym przyjacielem
Sebastianem. W drodze do windy i w
czasie czekania na nią Marek w skrócie opowiedział mu, co sprowadziło Ule do
F&D. Było to jej nawet na rękę, bo przynajmniej przestał interesować się
nią a już na pewno przyglądać się. Winda wkrótce dojechała na czwarte piętro i
obaj panowie pożegnali ją.
-Myślisz
o jakimś nowym otwarciu?- zagadnął go Sebastian, gdy drzwi windy zamknęły się
za Ulą.
-Seba
głupot nie gadaj- oburzył się. — Wiesz, że nie lubię takich grzecznych
panienek. Więcej z nimi kłopotu niż pożytku. A Ule prawdopodobnie spotkam
jeszcze tylko raz, gdy pojadę obejrzeć z ojcem te straty i na tym będzie
koniec. Chociaż muszę przyznać, że ma piękne oczy i interesujące usta-
rozmarzył się trochę.
- A
jednak- zaśmiał się z zadowoleniem, że i tym razem nie pomylił się i wyczuł
przyjaciela. — Musiałeś się jej dokładnie przyjrzeć.
-Trudno
było nie zauważyć, jak rozmawiałem z nią parę minut i siedziała obok, panie
detektywie - odparł z sarkazmem. — Chyba
tylko ślepy by tego nie zauważył.
Marek
na Uli zrobił podobne miłe wrażenie i zaprzątał jej myśli. Z ciekawości też wklepała
jego nazwisko w Internet i to, co wyczytała nie zdziwiło ją. Był jednym z
popularniejszych kawalerów Warszawy i prowadził kolorowe życie damsko-męskie. Dla niej samej był najprzystojniejszym
facetem, jakiego widziała. Włączając w to amantów filmowych i modeli. Zrozumiałe stały się dla niej również powody ciągłego
przyglądania się jej, a spowodowane były tym, że odezwała się w nim jego uwodzicielska
natura. Zastanawiała się też, czy
faktycznie zajmie się halą i czy zobaczy go jeszcze. Stało się to prędzej niż
myślała, bo dokładnie dwa dni później.
Sam
nie wiedział jak to się stało, że trafił do Rysiowa. Przed wyjazdem znowu
pokłócił się z narzeczoną. Tym razem o przyjęcie zaręczynowe, które miało odbyć
się za pięć tygodni a co, do którego mieli odmienne zdania. On chciał
kameralne a Paulina wymarzyła sobie z rozmachem na przynajmniej pięćset osób w
domu jego rodziców. Przy kolejnym jego
wykreślonym gościu, tak po prostu wziął kluczyki i zostawił ją z listą samą.
Gdy był na jednym ze skrzyżowań mignął mu znak Rysiów w prawo. Postanowił
pojechać tam. Dojechanie Lexusem zajęło mu niewiele czasu i kwadrans później
znalazł się na niewielkim rynku. Jednego
z przechodniów spytał o drogę i wkrótce przejeżdżał spokojną ulicą Różaną. Na
samym końcu znalazł szukaną halę. Teren faktycznie nie był zabezpieczony i
dostał się tam bez problemów. Obszedł na około budynek i dotarł na podwórko.
Pierwszą rzeczą, jaką zauważył było nadłamane drzewo i płot noszący ślady
zniszczenia. Za ogrodzeniem natomiast dostrzegł zadbany ogródek a za nim mały
domek.
Na kocu na plecach opalała się
tam kobieta z chustką na twarzy, ale z pod niej wystawały długie ciemny blond
włosy. Już z daleka widział kształtne ciało i smukłe nogi zgięte w kolanach. Przypatrywał się na ten mały bonus chwilę z
uśmiechem i rękoma w kieszeni. Pewien był
też, że to Ula.
- I
co się tak pan przygląda?- przerwał mu
tę chwilę przyjemności dziecięcy głos a zza płotu wyjrzała głowa około
siedmioletniej dziewczynki
-Betti,
z kim rozmawiasz- odezwała się też Ula, zanim zdążył cokolwiek powiedzieć. Chwilę
później podniosła się i zakładając na siebie tylko lekką sukienkę podeszła do
płotu.
-To
pan-zdziwiła się trochę.
-Tak
ja. Przejeżdżałam akurat tędy to pomyślałem, że –zaczął tłumaczyć, ale mina
dziewczyny wskazywała na to, że mu nie wierzy. — To znaczy musiałem wyjść z
domu przewietrzyć się i przypadkiem trafiłem na drogowskaz do Rysiowa to
jestem.
-To
dobrze, że pan jest, bo...
-Marek-
wtrącił wyciągając przez płot rękę. —Głupio z tym panem czuję się. Dużo starszy
chyba nie jestem.
-
Ula –odparła od niechcenia.
-Beatka
siostra Ulci –dokończyła prezentacji
dziewczynka a Marek i jej podał rękę.
-
Ojciec razem ze sąsiadem oglądali te drzewo i dobrze nie rokuje na ewentualne kolejne
burze- wróciła gładko do sprawy najbardziej interesująca ją. — Nadaje się tylko do wycięcia. Chciałam podjechać do Warszawy nawet po
niedzieli. Z ojcem rozmawiałeś już?
-Tak.
Tato całkiem zapomniał o tej hali. Po
przeniesieniu szwalni do Warszawy nie sprzedał gruntu, bo jak mówił może się
przydać i w końcu zapomniał. Tym bardziej, że wszystkie opłaty są pobierane
automatycznie to żadne zaległości nie przychodziły. Obiecał zając się tym, w
tym tygodniu albo na początku następnego.
-To
dobrze- ucieszyła się.
-Mogę
wejść- zapytał spoglądając na wyrwę w płocie. — Tak przez płot głupio
rozmawiać.
-Tak-
zgodziła się, bo nie chciała być nieuprzejma. — Może napijesz się czegoś?
Kompot, zimny koktajl truskawkowy albo kawy.
-Ten
koktajl brzmi zachęcająco- odparł uśmiechając się już na samą myśl o napoju. —
W dzieciństwie piłem tego sporo, ale ostatnio to nie pamiętam, kiedy.
-Zaraz
przyniosę i rozgość się. Betti ci potowarzyszy.
Dziewczynka
zaprowadziła go do drugiego końca ogrodu, posadziła za stołem z ogrodowym
parasolem i zadała kilka pytań typu, co tu robi, skąd jest, gdzie pracuje. Przepytywanie długo nie trwało, bo Ula z
dzbankiem koktajlu i trzema szklaneczkami wróciła szybko.
-To,
co porabiasz Ula? -zapytał, gdy
dziewczyna usiadła naprzeciwko niego. — Uczysz się jeszcze?
-Chyba
żartujesz. Skończyłam SGH i w sierpniu zacznę pracę w banku WBK. Miałam tam staż i udało mi się znaleźć
zatrudnienie.
-Nie
dałbym ci więcej jak osiemnaście lat-rzucił komplementem ku jej zażenowaniu.
-A
ja idę do pierwszej klasy-odezwała się na szczęście Beatka i nie musiała
odpowiadać. — A Jasiek ma w tym roku tą- próbowała przypomnieć sobie
odpowiednie słowo.
-Maturę-
wyręczyła Ula siostrę. — To nasz brat. A
ty masz rodzeństwo?- zapytała, bo w tym, co o nim czytała nie było nic o tym wspomniane.
W przeciwieństwie do jego niewierności i wielu powiązań z modelkami, aktorkami
i piosenkarkami.
-Nie-
odparł krótko. — I żałuję, że jestem
sam. Na jedynaku za dużo nadziei się
pokłada na przyszłość.
-Za
to jesteś w szczęśliwym w związku z Pauliną- zagadnęła trochę ironicznie przypominając
sobie scenę z dnia poznania i czytania, że panna Febo jest wybuchowa i bardzo
zazdrosna. — Jak dobrze pamiętam to tak ma na imię?
-
Tak Paulina-potwierdził cicho. — Za ponad
miesiąc mamy zaręczyć się oficjalnie- dodał, jak dało zauważyć dalej od
niechcenia i bez entuzjazmu, jaki powinien takiemu wydarzeniu towarzyszyć.
-To
gratuluję-odparła już szczerze.
-
Dzięki- rzekł wysilając się na uśmiech. — Tato pamięta te okolice i wspomina miło-
zmienił gładko temat.
-Mój
tak samo-przytaknęła mu. — Podobno
kiedyś to tutaj tętniło życie Rysiowa.
Z
piciem koktajlu nie spieszył się i rozkoszował się smakiem i ciepłym dniem. Paulina
oczywiści dzwoniła do niego przez ten czas i to parę razy, ale nie zamierzał
oddzwaniać ani odbierać i już po drugim telefonie wyciszył dzwonek. Rodzice
również dzwonili, jak domyślał się w tej samej sprawie. Z nimi mógłby
ewentualnie porozmawiać, ale nie chciał psuć sobie humoru wysłuchując ich
narzekań. Chciał resztę popołudnia spędzić w spokoju z Cieplakami rozmawiając o
wszystkim i niczym.
Po
kolejnych dwóch dniach w niedzielne popołudnie przed starą halę ponownie
podjechał luksusowy samochód. Z auta tym razem wysiadł Marek i mężczyzna w
średnim wieku z laseczką. Cieplakowie rozpalali akurat grilla to ze swojego
ogródka widzieli całą tę scenę. Gdy
panowie dochodzili do ich płotu trudno było nie odezwać się do nich. Obowiązek
przywitania się wziął na siebie Józef.
-Miło
widzieć pana na starych śmieciach- rzekł życzliwie. — Tyle lat minęło od czasu
ostatniej pana wizyty.
- To
prawda- odparł senior Dobrzański. —Osiemnaście lat. I wiele zmieniło sie tutaj. Trudno poznać
okolicę.
-
Tak, Rysiów rozrasta się z każdym rokiem. Wiele warszawiaków ma tu domki
letniskowe albo przenoszą się na stałe. Świeże powietrze, las, jezioro, spokój.
-Doskonale
to rozumiem- uśmiechnął się do Józefa. —
Sam chętnie wyrywam się z Warszawy do znajomych w Brwinowie. A ty musi być tą dziewczynką, do której chciał
pójść Marek- zwrócił się i do Uli. —Był tu raz ze mną i widział cię za płotem razem
z mamą. Pamiętam jak to mówił syn.
Tatusiu chce iść do dzidziusia. Nie miałaś więcej jak roczek.
-Naprawdę
tato- zapytał podejrzliwie Marek.
-
Tak. Jest jedno zdjęcie u nas w albumie
jak jesteście razem. Zajrzę dzisiaj tam i poszukam.
-Na
mnie tak córciu nie patrz- odezwała się i Cieplak. — Pracowałem wtedy dużo w
delegacji to nie wiem. Ale skoro pan Krzysztof mówi, że tak było to znaczy, że
jest to prawda. A to jest reszta moich dzieci- zwrócił się do gościa. Jasiek i Beatka. Madzi z nami niestety już
nie ma- postanowił sam wyjaśnić nieobecność żony i uniknąć ewentualnych pytań
gdzie jest. — Zmarła po urodzeniu Beatki na zakrzepicę.
-To
bardzo przykre- odparł i tak pan Krzysztof.
-Takie
jest niestety życie-westchnął ponuro Cieplak. — Raz radość, a raz smutek. Może przyłączycie się do nas?- zmienił temat.
— W lodówce jest jeszcze kiełbasa to dla
wszystkich jedzenia starczy.
-Ja
mam czas tato- odparł pewnie Marek mając szczerą ochotę na pieczone szaszłyki,
bo Paulina nie przepadała za taką formą spędzania czasu i rzadko miał okazję
jeść coś takiego.
-Skoro
mój kierowca ma czas to z przyjemnością zostaniemy chwilę- zgodził się i jego
ojciec.
Czas
na grillu miną im miło i szybko. Józef i
Krzysztof mieli trochę swoich tematów, a Ula, Jasiu i Beatka swoje. Jasiu
głównie pytał o auto, Beatka miała swoje dziecinne pytania a Ula takie ogólne.
Marek podobnie jak ojciec dobrze bawił się, choć nie mógł wypić ani piwa, ani nalewki,
bo prowadził. Zdecydowanie i to bardzo
zdecydowanie wolał jeść kiełbaski z grilla i szaszłyki niż siedzieć teraz w
domu z Pauliną i wysłuchiwać jej niezdecydowania w sprawie koloru serwetek na
przyjęcie zaręczynowe. Z Rysiowa wyjechali dopiero, gdy na dworze szarzało.
-Bardzo
mili ludzie, prawda Marek-rzekł Dobrzański, gdy jechali do Warszawy. — Szkoda, że spotkała ich taka tragedia.
Pamiętam panią Magdalenę. Ula jest podobna do niej. Nie chciałem mówić przy nich, ale Ula była
chyba pierwszą dziewczynką, którą zainteresowałeś się- dodał uśmiechając się do
syna. — Przybiegłeś do mnie zdyszany i
powiedziałeś, że dzidziuś inaczej robi siusiu.
-Tato
- wyraźnie stwierdzenie ojca nie spodobało się mu. — Dobrze, że chociaż tam tego nie
powiedziałeś.
-
Wiem, co to takt synu- odparł poklepując po ramieniu.
We wtorkowy
ranek Ule obudził odgłos piły, a za oknem była straż i zajmowała się wycięciem
drzewa. Na tym pan Dobrzański nie poprzestał, bo w ciągu dwóch dni pojawiło się
nowe ogrodzenie, mocne kłódki i napis Wstęp
wzbroniony. Sam
też dopilnował wszystkiego. Przywiózł również owe zdjęcie, na którym
rzeczywiście była ona i Marek. Siedzieli razem na kocu i bawili się klockami. Późnym
wtorkowym popołudniem obaj panowie przyszli powiedzieć Cieplakom do
widzenia. Ula patrząc na odjeżdżającego
Lexusa pomyślała, że tak szybko nie zobaczy ich, a zwłaszcza Marka, bo chociaż
widzieli się tylko cztery razy to zrobił na niej jak najbardziej pozytywne
wrażenie. Pan Krzysztof zostawił jej też
numer telefonu na wypadek, gdyby coś się działo. Zdziwiła się, więc gdy parę dni później po
powrocie z miasta zauważyła tam samochód campingowy.