W
czasie, gdy Ula vel Janka i Marek prowadzili swoją rozmowę, to Wioletta i
Sebastian galopowali po polach, łąkach i dróżkach Rysiowa. Oboje umiejętności
jazdy konnej mieli opanowaną do perfekcji, to pozwolili sobie nawet na wyścigi.
-Nieźle
panno Wioletto- rzekł Olszański, gdy Wiola jako pierwsza dobiegła do
wyznaczonej mety.
-Wygrałam,
bo dał mi pan fory- stwierdziła Wioletta, zeskakując zgrabnie z klaczy. —Myśli
pan, że nie wiem o tym.
-Nie
chciałem być nieuprzejmy- odparł, zsiadając również z konia. — I były to małe fory, bo naprawdę świetnie
jeździ pani konno.
-Pochlebstwa-
rzuciła z politowaniem.
-Żadne
pochlebstwa. Sama prawda- zapewniał. —Auto równie dobrze pani prowadzi, jak
konia? - zapytał, wracając do rozmowy, jaką prowadzili w ogrodzie Dobrzańskich
na temat automobilizmu.
-Wszyscy, których do tej pory woziłam, to żyją- zażartowała. — Chociaż Ula, taka moja koleżanka — dodała szybko — gdy razem gdzieś jedziemy, to siedzi z różańcem w ręku. Biedaczka boi się, że na zakręcie nie wyrobię i uderzymy w drzewo. Próbuję jej tłumaczyć, że tato szkolił mnie jeszcze przed wyjazdem do Paryża to mam troszkę praktyki i nie ma czego się bać, ale i tak siedzi cała w strachu.
-Wszyscy, których do tej pory woziłam, to żyją- zażartowała. — Chociaż Ula, taka moja koleżanka — dodała szybko — gdy razem gdzieś jedziemy, to siedzi z różańcem w ręku. Biedaczka boi się, że na zakręcie nie wyrobię i uderzymy w drzewo. Próbuję jej tłumaczyć, że tato szkolił mnie jeszcze przed wyjazdem do Paryża to mam troszkę praktyki i nie ma czego się bać, ale i tak siedzi cała w strachu.
-Odwaga
nie zawsze jest dobrą stroną kobiet- odparł. —Za to twój tato nie mógł
nachwalić się pani. Peany sypały się ze wszystkich stron. Od urody, intelektu, wrażliwości,
elokwencji do zdolności mechanizacyjnych. I widzę, że w niczym nie folgował
panno Wioletto.
-To
samo mogę powiedzieć o panu- odparła zażenowana komplementem. —Nie wiedziałam,
że pochodzi pan z tych Olszańskich i jest synem i wnukiem tych sławnych
patriotów walczących o odzyskanie niepodległości.
-Po
prostu nie lubię obwieszczać się z tym. Czy będzie, to afront, jeśli zaproponuję zwracanie się do siebie po
imieniu? – zapytał nieoczekiwanie.
-Nie,
nie będzie - odparła, uśmiechając się do niego delikatnie. —Wioletta- dodała,
podając z gracją dłoń.
-Sebastian-
odparł, całując jej rękę.
Przez
resztę spaceru Wioletta opowiadała mu o życiu i byciu córką współwłaściciela
fabryki samochodów i konstruktora ich oraz o swojej pracy w największym i
najlepszym we Warszawie warsztacie samochodowym. Sebastian zaś opowiadał o
swojej pracy w szpitalu i wiejskich przychodniach oraz o swoich sławnych
przodkach.
Po powrocie
do posiadłości Dobrzańskich, odprowadzeniu koni do stajni i odświeżeniu się, rozeszli
się w dwie strony. Wioletta skierowała się w stronę wyjścia, a Sebastian chciał
pójść do swojego pokoju. Zatrzymał go jednak głos Marka i Rozalii dobiegający zza
niedomkniętych drzwi. Nietrudno było mu
wywnioskować, że zapowiada się na coś, to nie chcąc przeszkadzać im, ruszył za
Wiolettą. Wioletta w tym czasie wyszła już
na dwór i dojrzawszy Ulę przy pergoli, podeszła do niej.
- Nie
było cię masę czasu – rzekła Ula, jak tylko przyjaciółka pojawiła się obok niej.
—Zaczęłam się bać, że zabłądziliście ze Sebastianem albo coś się wam stało.
- Okolice
są tu tak piękne, że szkoda było wracać – odparła jej, posilając się kawałkiem
pieczonego kurczaka. —Poza tym dawno nie jeździłam a Mila to dobra klacz. A tu
coś się działo, jak nas nie było?
-Marek
zaproponował mi spotkanie- wyjawiła jej konspiracyjnie. —Konkretnie spacer i ...
-No
proszę- parsknęła z przekąsem, zanim Ula zdążyła dokończyć. —On jednak jest dokładnie
taki, jak o nim piszą. I co mu powiedziałaś? Chyba się nie zgodziłaś Ulka? –
pytała, nie wiedząc, że z boku pergoli za winogronem stoi Sebastian.
- Powiedziałam,
że muszę się zastanowić i że dam mu odpowiedź później. Jeszcze przed końcem
przyjęcia– usłyszał w odpowiedzi głos Janki.
-I
bardzo dobrze Ula- stwierdziła Kubasińska mocnym akcentem. —Marek nauczony jest
do tego, że kobiety z ręki mu jedzą to czas, aby któraś tej ręki mu nie dała. Jego
pstryczkiem nie powinnaś być- argumentowała jednym ze swoich popisowych
stwierdzeń.
-Wiem,
że nie powinnam, tylko co innego mówi mi serce a co innego rozum i chciałabym
pójść z nim na ten spacer– odparła, układając na tacy puste naczynia.
-To
potrzymaj go w niepewności dłużej niż do końca przyjęcia. Zobaczymy czy dalej
będzie chciał spotkać się z tobą, gdy okażesz trochę oporu i będziesz unikać go.
-A jak
zacznie mnie szukać? - pytała bezwolnie. — Przecież ja to nie ja. Właśnie Wiola, nie
mówiłaś czegoś temu twojemu Sebastianowi o mnie.
-Tylko
to że boisz się ze mną jeździć samochodem. A dlaczego pytasz?
- Bo
powiedziałam Markowi, że pracuję w kancelarii szkolnej na Topolowej. Ciocia tam
uczy i tak jakoś przyszło mi do głowy.
-Kolejne
kłamstwo- wymruczała. —Ja tak nie potrafiłabym kłamać, jak ty na zawołanie.
Powiedziałabyś prawdę, że nazywasz się Ula Cieplak i pracujesz dla jego ojca.
-Jeszcze
nie teraz Wiola- wtrąciła. —Skoro Marek woli służące, aktorki i takie zwykłe
dziewczęta od panienek z dobrego domu to taka się stanę.
-Zobaczysz
źle się, to skończy- przestrzegała. — Albo za te wszystkie kłamstwa w piekle
będziesz się smażyć. Mówię ci to.
-Trudno
Wiolka. Dla miłości mogę się poświęci- odparła z teatralnym westchnieniem.
-Cała
ty. Głowa i serce w chmurach, a rozsądek głęboko w ciemnej i zimnej kopalni. To kiedy kończysz pracę? – zapytała,
zmieniając temat.
- Za
małą godzinę powinnam być wolna- odparła już całkiem trzeźwo myśląc. —Państwo
Dobrzańscy i twoi rodzice wyjechali już do opery to i reszta gości rozchodzi
się pomału. Zostało mi tylko pozbieranie naczyń i odniesienie resztek jedzenia
do kuchni. Do zmywania albo większego sprzątania zobowiązana nie jestem.
-To dobrze,
bo to akurat tyle czasu, aby spotkać się i pożegnać ze Sebastianem – stwierdziła z
nieukrywanym zadowoleniem. —Mam nadzieję, że będzie chciał
kontynuować znajomość i na samym miło było cię poznać się nie skończy Ula.
-Kto wie Wiola. Kto wie- odparła, wychodząc z koleżanką z pergoli.
Z tymi
słowami Sebastian dał kilka kroków w tył, aby dziewczyny nie zorientowały się,
że słyszał większą część rozmowy. Obie jednak skręciły w lewo i nie spotkały się
z nim. On tymczasem podążał do domu w poszukiwaniu Marka. Chciał bowiem od razu opowiedzieć
przyjacielowi o tym, co usłyszał. W drodze do domu zmienił jednak zdanie, a
duży wpływ na to miał też fakt, że chwilę prędzej słyszał jego umizgi ze służką
w jego własnym pokoju, a tu szukał już innej rozrywki. Znał go od dziesięciu
lat i czasami miał dość jego zachowania.
Iść na
panienki i zabawić się było już na porządku dziennym w Londynie i jest tu w
Polsce – myślał. A
z tych jego kobiet to u mnie nawet jedna czwarta by się nie nazbierała. Wiola
ma poniekąd rację. Może z Ulą tak łatwo mu nie pójdzie i najwyższy już czas,
aby chociaż jedna z nich zabawi się z nim. Nie powiem mu nic. A przynajmniej w najbliższym czasie. Oby
tylko Janka to znaczy Ula miała wystarczająco dużo rozsądku i nie zrobiła nic
głupiego.
Z
myśli wybił go głos Wioletty.
- Nie
wiesz przypadkiem, gdzie jest Marek? Chciałam spytać o ten krzew i ogrodnika- zagadnęła, pokazując roślinę z bordowymi
kwiatami.
- Ostatnio
widziałem go przed naszym wyjazdem- odparł, kłamiąc poniekąd, bo chociaż nie
widział go, to słyszał parę minut temu w domu.
-Cały
Marek. Jego rodzice pojechali do opery, a on jedyny gospodarz gdzieś przepadł. Gdyby
nie ty to nie miałabym z kim pogadać ani dłuższego towarzystwa.
- Jest
jeszcze ta twoja koleżanka Janka- napomknął niby przypadkiem.
-A
tak. Ty i Janka umilacie mi czas- przytaknęła.
-Musicie
się naprawdę bardzo lubić, skoro tyle czasu spędzacie tutaj razem- kontynuował
temat, który nie był na rękę Wioli. —Widziałem was przed momentem, przy pergoli,
a i prędzej swojego towarzystwa nie szczędziłyście sobie.
-Nie
da się jej nie lubić- odparła, uśmiechając się, aby opanować drżenie głosu. —Jeśli
kiedyś poznasz ją lepiej, to sam się przekonasz, jaka jest miła, szczera i bystra.
-To na
pewno i tym bardziej powinna uważać na Marka- ciągnął dalej niewygodny temat. —Smali
do niej cholewki. Chociaż źle to ująłem. Zagiął na nią parol. I jeśli jest taka
jak mówisz, to szkoda byłoby jej dla niego. Marek ma tendencję do rozkochiwania
i rzucania kobiet – mówił, to co wszyscy wiedzieli. — Nie mi go osądzać, ale
wystarczająco dużo kobiet w swoim życiu uwiódł, rozkochał, zabawił się i zostawiał, gdy już mu się znudziły . W Londynie
mieszkaliśmy razem ponad pięć lat, to wiem, jak się prowadził. Ja święty nie
byłem i nie jestem, ale znam umiar. Tylko nie zrozum mnie źle Wiola i mówię ci
to w dobrej wierze, a nie dlatego że Janka pochodzi z niższych sfer i że jest
nieodpowiednia dla Marka. Nie chcę dla niej losu innych jego dziewcząt.
-Dzięki
za troskę- odparła skołowana cały jego wywodem i tym, że Olszański troszczy się
o Ulę, a ona udaje kogoś innego. — Na pewno porozmawiam z Ulą.
-To
może mógłbym zaproponować teraz lody dla ochłody? - zapytał, służąc swoim ramieniem.
-Z przyjemnością
zjem- odparła, ochoczo odchodząc z nim.
Marek tymczasem zadowolony kilkoma
pieszczotami i pocałunkami zszedł na dół, a Rozalia została na górze, aby
pościelić łóżka. Miał też ochotę na coś
więcej z ponętną brunetką, ale nie było to miejsce ani czas.
Ulę wychodzącą z kuchni zaś zauważył
przypadkiem i szybkim krokiem podszedł do niej.
-Szukałem
cię Janko- rzekł znienacka, gdy znaleźli się już poza pomieszczeniem i nikt go
nie słyszał.
-Przestraszył
mnie pan- odparła nerwowo.
-Nie
chciałem i przepraszam.
-Coś
panu podać? – zapytała uprzejmie.
-Pan i
pan. Marek wystarczy. I nic mi nie potrzeba. Zastanowiłaś się już nad moją
propozycją.
-Nie
jestem pewna czy wypada. Może ktoś nas zobaczyć- odparła, pomijając, to co
zaproponował.
-To
wybierzemy takie miejsce, gdzie będziemy bezpieczni Janko. Z dala od centrum i
twojej Topolowej. Na Kochanowskiego jest ładny park. To z drugiej strony
Warszawy i można dojechać autobusem numer dwadzieścia. Proponuję spacer i
lody. Jest tam przytulna lodziarnia.
Jest
parki i parę hotelików-
pomyślała tymczasem z niesmakiem. Czy
on myśli, że tam pójdziemy? Albo że jestem łatwa.
-Tak
dobrze zna pan te okolice? - zapytała wprost.
-Marek
Janko. Mówiłem ci już. A owszem znam, bo pracuję niedaleko w urzędzie ewidencji.
Nieprawda.
Pracujesz w magistracie na Siennej w dziale urbanizacji, a Kochanowskiego od
Siennej dzieli pół Warszawy-
pomyślała. Tylko
dlaczego kłamie? Może wie, że i ja kłamię.
-Sama
możesz wybrać dzień i godzinę- kontynuował. — Dostosuję się do każdej pory.
Nawet jakbym miał się wyrwać z pracy.
-Bardzo ci zależy- odparła, wysilając się na mniej oficjalny zwrot. —Zastanawiam się tylko dlaczego.
- To spójrz w lustro. Jesteś bardzo piękną kobietą Janko. Poza tym interesującą i tajemniczą. Byłbym wielkim szczęściarzem móc spędzić czas z tobą- dodał, podkręcając swój uśmiech.
- To spójrz w lustro. Jesteś bardzo piękną kobietą Janko. Poza tym interesującą i tajemniczą. Byłbym wielkim szczęściarzem móc spędzić czas z tobą- dodał, podkręcając swój uśmiech.
Skąd
on czerpie te wszystkie miłe słówka i zalecanki. Wynajduje w tej gazecie Lew salonowy albo w książkach czy
filmach i zapisuje w kajecie?
-I tak
po trzech godzinach wie pan, to znaczy wiesz o tym? – odparła mu pytaniem.
-Mam
oczy- odparł krótko, ale i zastanawiając się, co może jeszcze zrobić, bo
wyglądało na to, że z Janką łatwo mu nie pójdzie. —Chyba że nie podobam ci się
albo jest ktoś inny, to rozumiem- dodał, chcąc podejść ją psychologicznie, a
jako znawca natury kobiecej liczył na powodzenie swojego planu.
-Zgoda
niech będzie spacer- odparła, bo tak jak przewidywał Marek, nie chciała
odpowiadać na żadne jego pytanie. —Proponuję pojutrze po szesnastej w tym parku,
o którym mówiłeś- dodała, analizując w głowie jak dojechać z ulicy Złotej na
Kochanowskiego.
-W
takim razie będę czekał we wtorek po szesnastej przy wejściu do parku od strony
fontanny- odparł z zadowoleniem.
Przyjęcie
w końcu skończyło się i po pożegnaniu się z osobami, z którymi pracował Ula poszła na parking, gdzie czekała na nią już Wioletta w swoim aucie.
Marek również tam był i żegnał gości w imieniu swoim i rodziców.
- Miło było cię gościć Janko- rzekł,
podając dłoń na do widzenia.
-Raczej gościem nie byłam- stwierdziła
mało ambitnie, ale sensownie.
-Jak zwał tak zwał, ale miło było cię
poznać- odparł, całując w rękę. —Będę czekał pojutrze po szesnastej- dodał
ciszej, ale nie umknęło to uwagi innym.
-Co ci szeptał do ucha Marek-
zainteresowała się z miejsca Wioletta, gdy tylko wsiadła do jej do nowiutkiego
BMW, a które dostała na dwudzieste trzecie urodziny od swoich rodziców.
-Że będzie czekał na mnie w parku na Kochanowskiego we wtorek-rzuciła wszystko na jednym tchu. —I ja sama zgodziłam się spotkać z nim- dodała oszczędzając pytań ze strony koleżanki.
-Że będzie czekał na mnie w parku na Kochanowskiego we wtorek-rzuciła wszystko na jednym tchu. —I ja sama zgodziłam się spotkać z nim- dodała oszczędzając pytań ze strony koleżanki.
-Jako
Janka czy Ula?
-Janka.
-Uparłaś
się na Jankę i Marka jak ten osioł na drodze- mówiła z przyganą. —Fircyk z
niego i nic więcej. A Maciek dwa razy pytał o ciebie. Może i nie pochodzi z
dobrej rodziny, bo jest synem gosposi, co nie jest zresztą dla ciebie ważne, ale jest najlepszym
studentem, a tato świetlaną przyszłość wróży mu w inżynierii.
-Serce
nie sługa Wiola- polemizowała cicho.
-Nawet
Sebastian kazał uprzedzić cię, żebyś uważała na Marka.
-Powiedziałaś
mu, że jestem Ulą? – zapytała z wyrzutem.
-Nie,
nie powiedziałam. Jako Janka masz uważać. Długo tak udawać nie będzie ci łatwo.
Cud, że tu cię nikt nie zdemaskował.
- Sama
się dziwię. Co prawda pani Helena i pan Krzysztof wyjechali prędzej, ale był lokaj
Fabian, Jakub, pani Michalina i Celina- odparła, mając na myśli lokaja,
szofera, gosposię i stałą służącą. —Poznali mnie, jak tu byłam i mogli coś
powiedzieć. A co u ciebie i Sebastiana.
Prawie cały czas spędziłaś z nim.
-Cebulek
jest…
-Cebulek?
– wtrąciła zdziwiona. —Tak mówisz do
niego?
-Tylko
tak przy tobie Ula. Mówię mu zwyczajnie Sebastian. Sam zaproponował przejście
na ty i zaprosił do teatru na środę.
-To
znaczy, że mam winszować ci znalezienia ukochanego? – zapytała, spoglądając
również uważnie na przyjaciółkę.
-Oby,
bo jest taki czarujący i gdy rozmawiałam z nim, to czułam takie szczęście w
sercu jak nigdy dotąd - odparła z rozmarzeniem i zamykając oczy.
-Wiola
jedziemy alejką z drzewami, to patrz tak łaskawie na drogę, a nie zamykaj oczu-
upomniałam ją ostro.
-Już
otwieram. Tylko że on jest taki ułożony i pochodzi z dobrej szanowanej
wojskowej rodziny, a ja jestem trzpiotka i nowobogacka- dodała już bez
entuzjazmu. —Boję się, że zakochałam się w Cebulku, a on może kiedyś uzna, że
jego uwagi warta nie jestem.
-To jest nas dwie- odparła posępnie. —Dwie zakochane panny z niewiadomą co do odwzajemnienia uczucia.
-To jest nas dwie- odparła posępnie. —Dwie zakochane panny z niewiadomą co do odwzajemnienia uczucia.
-Po
prostu marazm uczuciowy i rozpacz po uszy- podsumowała Wioletta.
Świetny samochód. Osobiście uwielbiam takie cuda.
OdpowiedzUsuńJak widać Mareczek to istotny pies na baby. Najpierw umawia się z Ulką by po chwili obracać już inną. Ale jak widać ona szybko przejrzała jego intencje.
Ciekawe czy Sebastian w końcu powie Markowi czego się dowiedział.
Pozdrawiam serdecznie
Julita
Nie da się ukryć, że Markowi daleko do porządnego gościa, ale Ula trochę czasu przeznaczonego na inne panienki będzie mu zajmować. A że łatwo z nią nie pójdzie to zapomni na jakiś czas o Soni, Rozalii i innych.
UsuńJak się dowie , że Ula i Janka to ta sama osoba nie zdradzę.
Pozdrawiam miło i dzięki za wpis.
Czy fakt że obchodzimy w tym roku 100 lecie odzyskania niepodległości ma związek z tym opowiadaniem? Wyczytałam na samym początku że Sebastian miał zacnych przodków którzy w tym dziele mieli swój udział. Jeśli odpowiedź na moje pytanie brzmi tak to gratuluję patriotyzmu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco Mirka .
Czysty przypadek. Ale może coś wspomnę, bo tu jest rok 19928 czyli dziesięć lat po odzyskaniu niepodległości.
UsuńPozdrawiam miło i dzięki za wpis.
Twój opis zachowań i poczynań Marka jako żywo przypomina mi bogatych paniczów tak często opisywanych przez Rodziewiczównę. Bogaci, zmanierowani chłopcy, kończący szkoły na francuskich uczelniach powracają do rodzinnych włości przenosząc ten sam schemat zachowań co w rozwiązłym Paryżu. I choć w ich majątkach położonych przeważnie na wsiach trudno znaleźć podobne atrakcje, jak w europejskich stolicach, to zawsze pozostaje ta rozwiązłość, bo zanim taki panicz się ustatkuje w przeważnie aranżowanym małżeństwie, ma już za sobą miłosne przygody z wiejskimi dzierlatkami lub żeńskim personelem posługującym w majątku. Marek tak właśnie postępuje. Dzisiaj Rozalia, wcześniej kilka innych miastowych dziewek. Bałamuci je i zwodzi, choć trzeba mu przyznać, że czasu nie traci umawiając się po drodze z innymi. Ula zdecydowanie powinna posłuchać tego, co mówi jej Violetta, bo mówi mądrze. Uczucie uczuciem, ale nic z niego nie będzie, jeśli ulegnie tym oczom i zniewalającemu uśmiechowi Dobrzańskiego. Junior lubi łatwe zdobycze, bo nie znosi się przemęczać. Ula powinna przyjąć jakieś zasady postępowania i albo jemu zacznie zależeć tak bardzo, że zacznie się starać, albo szybko się zniechęci, co potwierdzi tylko fakt, że jednak nie zależało mu na Uli tak bardzo, choć oczywiście złamie jej to serce. Mam jednak nadzieję, że Marek trochę spasuje z tym zaliczaniem panienek. Sebastian jawi się tutaj jako głos rozsądku i być może to on uświadomi mu, że postępuje podle. Violetta zaś powinna powstrzymać Ulę przed popełnianiem życiowych błędów, których na pewno będzie mocno żałować.
OdpowiedzUsuńBardzo wciągnęło mnie to opowiadanie i już chcę wiedzieć, co będzie dalej.
Serdecznie pozdrawiam. :)
W Paryżu była Ula a Marek z Sebastianem w Londynie . To tak dla wyjaśnienia.
UsuńOboje też coś przywieźli z tych miejsc. Marek to co najgorsze a Ula nowy światopogląd dla kobiet który wprowadza w życie. Gdy już jednak dojdą do porozumienia to będzie z nich całkiem fajna para.
Pozdrawiam miło i dzięki za wpis.
O Paryżu napisałam tylko w kontekście dawnej przeszłości tzn. miałam na myśli, że chłopcy i dziewczęta z dobrych domów byli wysyłani głównie tam na nauki, choć i do innych stolic europejskich także. Oprócz nauki zdobywali także i te złe doświadczenia, bo nie brakowało np. Mulin Rouge czy Montmartre pełnych cyganerii francuskiej, od której młodzi Polacy raczej nie odstawali pod względem inspiracji do dobrej zabawy. Londyn, mimo że chłodniejszy pod względem aury i temperamentu również posiadał własną bohemę, więc Marek i Sebastian mogli używać do woli demonstrując pogardę dla konwenansów i norm społecznych.
UsuńZapamiętałam, że to Ula szlifowała bruki Paryża z bodajże pierwszego rozdziału.